|6| Bliźniaki z Tulum
Drugi pobyt Mab w Indiach Zachodnich nie rozpoczął się dobrze, lecz dziewczyna miała niewielką nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej, że nic gorszego już jej nie spotka. Trudno jednak było w to wierzyć widząc pogrążającego się w zamyśleniach James'a i wiedząc o niebezpieczeństwie grożącemu miejscu, w którym miała spędzić najbliższe tygodnie.
Z oddali widziała kilka wysp, ale to nie na nie zmierzali. Tym razem jej pobyt będzie miał miejsce na stałym lądzie. James nie był teraz skory do pogaduszek i odpowiadania na pytania. Zdradził tylko, że kryjówka Asasynów znajduje się w Tulum, dawnej osadzie Majów. Dziewczynie niewiele to mówiło. Kojarzyła tylko nazwy niektórych plemion mieszkających w odległych czasach na tych ziemiach. Teraz jednak żałowała, że nie interesowała się tym tematem bardziej.
Pogrążona w myślach pałaszowała sałatkę owocową podaną na deser. Delektowała się słodko-kwaśnymi smakami, o jakich można było tylko marzyć w Nowej Szkocji. Suchary i słone ryby, które jedli podczas podróży, zupełnie jej już zbrzydły, na szczęście udało im się uzupełnić zapasy na Florydzie. Jedyna dobra rzecz, jaka ją spotkała w tamtym miejscu. Spoglądała na ląd widoczny na horyzoncie. Już z daleka widać było intensywne, zielone barwy, zwiastujące mnogość roślin. Podejrzewała więc, że Tulum będzie podobne do zalesionych terenów w pobliżu Nassau — pełne wysokich palm i niskich, ale za to bardzo rozłożystych krzewów o ogromnych liściach. Była ciekawa, czy tam również znajdzie się ktoś chętny na oprowadzenie jej po okolicy. Wręcz marzyła o poznaniu kolejnego magicznego zakątka, tak jak niegdyś Edward pokazał jej urokliwe źródełko na Bahamach.
James zupełnie nie miał głowy do planowania pobytu Mab w Tulum. Poinformował Mentora Bractwa Asasynów, że przybywa z gościem, tak więc dziewczyna z pewnością otrzyma własny kącik, lecz nie zastanawiał się nad żadnymi atrakcjami. Zapewne oprowadziłby ją wszędzie i leniwie spędzaliby czas w cieniu ruin porośniętych wszelką możliwą roślinnością, niestety bardziej skupiony był na tym, w jaki sposób może przedstawić Mentorowi swój punkt widzenia na nadchodzące niebezpieczeństwo. Ah Tabai był mądrym człowiekiem, dlatego James nie rozumiał, czemu tym razem negował istnienie zagrożenia ze strony Templariuszy. Przecież już raz zaatakowali Tulum, z całą pewnością ktoś jeszcze, poza wybitymi już najeźdźcami, znał lokalizację kryjówki. Szczególnie, że umieszczona była na mapie, którą Edward doręczył niegdyś samemu Mistrzowi Templariuszy.
— Dobijamy do brzegu, kapitanie! — Poinformował wchodzącego na mostek Kidda jego kwatermistrz.
— Aye.
James odebrał ster i zaczął wydawać rozkazy załodze. Zwijając żagle, powoli dopłynęli do całkowicie porośniętego brzegu. Kidd dobrze wiedział, że wśród zarośli znajdowała się ścieżka prowadząca prosto do kryjówki.
— Zakryjcie statek, a potem róbcie co chcecie — wydał ostatni rozkaz i zszedł z mostku.
Dopiero teraz zauważył Mab opartą o barierę statku.
— Spakowana? — Spytał podchodząc do niej.
— Aye — odpowiedziała mechanicznie, wciąż zanurzona w swoich myślach. James parsknął śmiechem słysząc jak po raz pierwszy użyła pirackiego żargonu, w dodatku pewnie nieświadomie.
— Idziemy, twoje bagaże doniosą później.
Ruszyła w stronę zejścia. James zeskoczył pierwszy, następnie dziewczyna rzuciła mu drabinę ze sznura, którą chłopak zamocował do odstających korzeni drzew. Po sprawdzeniu stabilności, pozwolił jej zejść na ląd. Pierwsze kroki Mab wykonała bardzo niepewnie, a każde kolejne nie były wcale lepsze. Drabina chwiała się na wszystkie możliwe strony i dopiero pod koniec drogi, kiedy James był tuż przy niej, poczuła się bezpiecznie. Dziewczyna otrzepała ręce i spojrzała nieufnie w dżunglę.
— Byłem tu zaledwie kilka tygodni temu, ale trasa mogła niemal całkowicie zarosnąć.
Wyciągnął miecz, aby na bieżąco pozbywać się zawadzających gałęzi. Mab zdecydowanie nie podobała się ta droga. W Nassau ścieżki w lesie były szersze i tylko kawałek prowadzący do źródełka był w takim stanie, jak trasa Jamesa. Co chwila odgarniała ręką liście, bądź gałązki, jednocześnie spoglądając na ziemię pokrytą martwymi elementami roślin i ukrytymi w nich korzeniami. Z każdej strony dochodziły do jej uszu dziwne dźwięki wydawane zapewne przez okoliczną faunę, zaś im głębiej wchodzili w ląd, tym bardziej zmieniało się powietrze. Wysoka wilgoć w powietrzu nie była dla Mab niczym przyjemnym i miała wielką nadzieję, że w kryjówce Asasynów klimat będzie bardziej przychylny.
Dziewczęcy bucik zahaczył o korzeń, wyrywając ją z rozmyślań i pozbawiając równowagi. James szybko zareagował podając Mab ramię. Niestety nie zdawał sobie sprawy, że nie idzie ona wystarczająco blisko, aby się go złapać. Na szczęście upadła na ręce i nic sobie nie zrobiła, lecz czerwona twarzyczka zdradzała, że coś ucierpiało — dziewczęca duma. James parsknął śmiechem.
– Nie sądziłem, że ze wszystkich misji ratunkowych, nie poradzę sobie z najmniejszą z nich.
Tulum okazało się być miejscem bardziej przewiewnym niż dżungla. Mab była pod wrażeniem ruin olbrzymich kamiennych konstrukcji wyglądających, jakby wyrastały spod bogactwa okolicznej flory. Olbrzymie piramidy połączone były ze sobą pozostałościami po grubych murach. Stało tam też kilka drewnianych konstrukcji. Wieże obserwacyjne, klatki na zwierzęta, pomosty ułatwiające poruszanie się wśród ruin. Wśród budowli Mab dostrzegła ludzi ubranych w specyficzne szaty. Rozmawiali w niewielkich grupach, bądź wchodzili i wychodzili z kilku przejść wydrążonych w starożytnych budynkach. Niemal wszyscy chowali swe głowy pod kapturem.
— Oto i siedziba Bractwa Asasynów w Indiach Zachodnich — rzekł James. — Znajdźmy dla ciebie jakiś kąt.
Mab rozglądała się uważnie, zlękniona obecnością tajemniczych jednostek, które mijali. Piraci byli groźni w swój charakterystyczny, nieco ordynarny sposób. Na ogół wiadomo było, czego się można po nich spodziewać. Asasyni zaś byli dla dziewczyny zupełną nowością. O ich istnieniu dowiedziała się dopiero niecałe dwa miesiące temu i były to tylko ogólne informacje, dotyczące misji Bractwa, nic dotyczącego ich stylu bycia. Była zapowiedzianym gościem i przyszła tu z jednym z nich, lecz i tak obawiała się, że któryś z Asasynów rzuci jej się do gardła z tym sprytnie ukrytym w nadgarstku ostrzem.
Na znak Kidda zatrzymała się, aby mógł on wymienić kilka słów z zakapturzonym mężczyzną. Kiedy skończył, ruszyli dalej, w stronę jednej z piramid. Chłopak wszedł do wąskiego przejścia i rozejrzał się. Nieduże pomieszczenie miało całkiem wysoki sufit. Wyglądało jakby było wydrążone tutaj stosunkowo niedawno. Na podłodze leżało posłanie, zaś obok niego prymitywna drewniana skrzynka.
— Jak ci się podoba ta elegancka sypialnia? — James posłał jej swój charakterystyczny uśmiech widząc zaskoczenie na twarzy dziewczyny. — Powinnaś być zadowolona. Nie musisz się nigdzie wspinać, poza tym jest tu niesamowicie chłodno.
— Nie dałoby się jakoś zrobić drzwi czy powiesić zasłony...
Kidd parsknął śmiechem.
— Nikt cię tu nie okradnie. A z zewnątrz nic nie widać, o ile nie będziesz mieć tu żadnego źródła światła. Wejście do pokoju jest wystarczająco małe.
— A owady? I inne stworzenia?
— Przychodzą regularnie. Nawet chyba masz tu gniazdo tarantuli. — James udał wielkie zainteresowanie wyimaginowaną dziurą w ścianie, ale szybko przerwał swój żart i poklepał dziewczynę po ramieniu dodając otuchy.
— Oprowadzę cię i pokażę, gdzie będziesz mogła mnie znaleźć w razie potrzeby.
〈《☠》〉
Wycieczka po Tulum była o wiele krótsza niż ta w Nassau. James właściwie wskazał jej wszystko z jednego punktu: które piramidy zawierają prywatne pomieszczenia Asasynów, dokąd idzie się trenować i gdzie podawane są posiłki.
— Kryjówka wydaje się niewielka, ale mamy tu wiele korytarzy biegnących przez cały kompleks budynków. Dodatkowo, kilka punktów obserwacyjnych w odległości nawet kilkuset kilometrów. Możesz się tu czuć bezpiecznie... O ile nie będziesz chodziła sama na pola treningowe lub zapuszczała się w głąb lasu.
Mab skinęła głową na znak, że rozumie jego słowa. Nagle obok nich pojawił się mężczyzna. Nie był to ten sam, z którym chłopak rozmawiał poprzednio.
— Kidd, Mentor cię wzywa — rzekł niskim głosem z nieznanym dla Mab akcentem, po czym odszedł.
— Poczekaj tu na mnie. Jeśli pojawi się załoga z twoimi rzeczami, wskaż im drogę do swojego pokoju — nakazał James i szybko zrównał kroku z odchodzącym Asasynem.
Dziewczyna starała się śledzić Kidda wzrokiem, lecz ten szybko zniknął w gąszczu roślin. Teraz była zupełnie sama. Na obcej ziemi, wśród obcych ludzi. Jak dobrze, że mówili tu chociaż po angielsku. Przynajmniej niektórzy. Ostrożnie rozglądała się wokół czując na sobie wzrok przechodzących Asasynów. Niestety nie stała przy żadnym drzewie czy kamiennym słupie, więc bardzo rzucała się w oczy. Oh, czemu James nie mógł jej zostawić przy tym rosnącym niedaleko krzewie? Schowałaby się wśród jego rozłożystych liści. Albo tam, kawałek dalej, obok wolno stojących kamiennych bloków...
Wtem żołądek podskoczył jej do gardła, gdy poczuła czyjś oddech na swojej szyi. I to nie był James, bo miała już dość dobre wyczucie w rozpoznawaniu jego dowcipów.
— ¿Quién eres tú?* — Spytał dość głęboki, damski głos.
Mab nie śmiała się odwrócić. Tajemnicza postać stanęła w zasięgu jej wzroku, okazując się dziewczyną o karmelowej skórze i czarnych włosach. Ubrana była w beżową szatę Asasyna. Spojrzenie jej zielonkawych oczu wyzywająco wbijało się w przybysza.
— Nie... rozumiem... — wyjąkała Mab przestraszona jeszcze bardziej, gdy obok dziewczyny pojawił się bardzo podobny do niej chłopak. Jego twarz wyrażała głębokie zaciekawienie.
— Pfff... Chica inglesa** — prychnęła dziewczyna. — Pytam, kim jesteś — powiedziała po angielsku, lecz z tym samym akcentem.
— Przyszłam tu z Jamesem Kiddem — odpowiedziała Mab starając się dać do zrozumienia, że ma prawo tu przebywać. — Nazywam się Mab Jones.
Hiszpańskojęzyczna dziewczyna parsknęła śmiechem.
— Uratował cię od piratów czy sam cię porwał?
— Jestem tutaj z własnej woli. To tylko wycieczka...
— Ta...
— Masz zamiar przyłączyć się do bractwa? — Spytał chłopak.
Jego głos brzmiał poważniej niż dziewczyny, zaś cała jego postawa wraz z wyrazem twarzy prezentowała bardziej przyjazne nastawienie do panny Jones.
— Nie. To znaczy... Bractwo robi wiele dobrych rzeczy... Ale to raczej nie dla mnie.
Mab starała się lekko uśmiechnąć, co chyba jej wyszło, gdyż na twarzy chłopaka pojawił się promienny uśmiech.
— W każdym razie, witaj w Tulum. Jestem Miles, a to jest moja siostra, Iris.
Chłopak wyciągnął dłoń, którą Mab delikatnie uścisnęła. Iris natomiast wciąż nie wyglądała, jakby chciała zawrzeć z nią znajomość i tylko splotła ręce na piersi.
— Jakoś trudno mi uwierzyć, że Kidd zabrał ciebie tu tylko dla rozrywki. Zawsze ma ręce pełne roboty, więc na co mu ktoś taki — skomentowała. — Gdybyś jeszcze chciała przystąpić do Bractwa... Przynajmniej przestalibyśmy być tu najmłodsi. A tak?
Iris wzruszyła ramionami i wyglądała jakby miała już odejść, jednak Miles wydawał się chętny do dalszej rozmowy.
— Nie martw się, jesteś tu absolutnie bezpieczna. Nie mamy zamiaru cię nękać ani wypytywać o nic. Kto jak kto, ale Asasyni potrafią trzymać język za zębami. Gdzie jest teraz James?
— Mentor go wezwał — odpowiedziała cicho Mab.
Przez wzmiankę o tajemnicach dziewczyna nagle zaczęła się zastanawiać, czy są rzeczy, o których nie powinna tu nikomu mówić. James nie ukrywał swojego pirackiego stylu życia, wchodząc na teren kryjówki w swoim standardowym ubiorze, lecz może nie wszyscy musieli wiedzieć, czyim jest synem, albo że właśnie jest na udawanym miesiącu miodowym.
— To może trochę zejść. Chcesz coś zjeść? — Zaproponował Miles.
— Dziękuję, ale wolę czekać tu na niego.
— To chodź usiąść tam pod krzewem, przecież nie będziemy stać tu jak jakieś głupki.
— Ale...
— Żadnego ale. Przecież dojrzy ciebie stąd.
Usiedli półokręgiem w cieniu krzewu, Asasyni siadem skrzyżnym, Jones trzymając nogi elegancko na jednym boku. Miles próbował prowadzić jakąś rozmowę na neutralne tematy, lecz szybko zauważył, że trudno znaleźć wątek łączący całą trójkę. Nawet jeśli Mab udało się coś powiedzieć, Iris szybko niszczyła sens konwersacji głupimi uwagami lub zmianą tematu na jakiś zupełnie obcy przybyłej, jak techniki walki czy jakieś dawno minione sprawy Bractwa.
— Jesteś Brytyjką? Masz podobny akcent do Jamesa. — Miles zdobył się na osobiste pytanie wycelowane prosto w Mab. Tym razem Iris powinna dać jej odpowiedzieć, pewnie sama była ciekawa.
— Prawie zgadłeś. Pochodzę z Nowej Szkocji, to daleko stąd na północ. Wcześniej to miejsce nazywało się Arkadia i było kolonią francuską, lecz osada, w której mieszkam była niemal zawsze szkocka. Teraz jedynym francuzem jest tam kapitan Collie. Cała reszta to Szkoci i ich potomkowie, więc pewnie stąd podobny akcent...
Mab nigdy wcześniej nie sądziła, że miejsce, z którego pochodzi, mogło wydawać się interesujące dla kogokolwiek. Teraz jednak, kiedy kontynuowała opisywanie swojej ojczyzny, wpatrywało się w nią dwóch słuchaczy, których zaciekawiły opisy codziennego życia rybaków z północy. Nawet Iris, podparłszy głowę rękoma, wsłuchiwała się w krótkie historyjki o mieszkańcach Nowej Szkocji.
— Przepraszam, że tak długo... ale widzę, że znalazłaś sobie towarzystwo.
James podszedł do siedzących pod krzewem.
— Hola, Kidd — rzuciło mu na powitanie rodzeństwo, na co Kidd tylko skinął głową.
— Chodź już Mab, załoga przyniosła twoje rzeczy.
— Czekaj, Kidd — zaprotestowała Iris. — Nie puścimy jej, dopóki nie powiesz, po co ściągałeś ją aż z Nowej Szkocji.
— Nie wasz interes — odpowiedział James uśmiechając się kątem ust.
Mab powoli wstała i otrzepała sukienkę.
— O tym debilu blondynie, który nas sprzedał, też byś tak powiedział, a jednak to był jak najbardziej nasz interes — rzuciła dziewczyna ostrzejszym tonem głosu.
— Zapewniam was, że ta dziewoja jest najłagodniejszą istotą na całym świecie — James starał się ją uspokoić, nie dostrzegając nawet lekkiego rumieńca, jaki przeszedł przez twarzyczkę Mab.
— I tak się dowiemy.
Iris zakończyła rozmowę splatając ręce na piersi. Kidd pokiwał tylko głową i ruszył w stronę "sypialni" panny Jones, która bez słowa poszła za nim. Załoga ustawiła dziewczęce kufry z pokoiku, po czym zostawiła Mab i Jamesa. Dziewczyna postanowiła wrócić do słów Iris.
— Mówili o Edwardzie, prawda?
— Aye...
— Co takiego zrobił?
— To już nie istotne. Idź spać, jutro możesz potrzebować dużo energii.
Chłopak uśmiechnął się tajemniczo i wyszedł z jaskini dając dziewczynie przestrzeń dla siebie. Przykręcając lampę olejną niemal do minimum, Mab obmyła się wodą z beczułki i ubrała koszulę nocną. Obawiała się trochę, że będzie jej zimno, lecz otuliwszy się kocem, odczuwała wystarczającą ilość ciepła. Zasnęła dość szybko, myśląc o tym, co napisze rodzinie w pierwszym liście z Tulum. Chciała w nim zawrzeć jak najwięcej prawdy, jednocześnie wiedząc, że trudno będzie pisać o wiosce Asasynów jak o pirackiej osadzie, w której powinna się teraz znajdować, według tego, co powiedziała rodzicom.
〈《☠》〉
Przybywający z rana James zastał przy "pokoju" panny Jones Milesa, który gawędził sobie wesoło z dziewczyną o kasztanowatych włosach. Zrezygnowała dzisiaj z sukni i została w samej tylko koszuli i spodniach, co bardzo ucieszyło Kidda.
— Cóż się stało, że już nie śpisz i w dodatku jesteś odpowiednio ubrana?
— To trochę moja wina, bo ją obudziłem — przyznał się Miles.
— A ja się ubrałam w pierwsze lepsze rzeczy — dodała Mab z lekkim zawstydzeniem.
James podał jej kosz owoców zawierający też kawałki pieczywa.
— Los nam więc sprzyja, bo chciałem cię dzisiaj zabrać w miejsca, które wymagają podnoszenia wysoko nóg.
Mab nie wyglądała na zadowoloną słysząc to.
— Chodząc po płaskim gruncie daleko tu nie zajdziesz, nie mówiąc już o tym, że prawie nic nie zobaczysz — wyjaśnił pilnując, żeby wszystko zjadła.
Jakiś przechodzący Asasyn zawołał go na chwilę do siebie i zaraz potem do Mab i Milesa podeszła Iris. Jej ciemne włosy, związane poprzedniego dnia w gęsty warkocz, swobodnie spływały teraz po jej ramionach aż za łopatki.
— Kim on jest, twoją opiekunką? — Spytała, gotowa do dalszego żartowania sobie z Mab. — "Zjedz oba banany, mają dużo energii" — powtórzyła słowa Jamesa starając się naśladować jego ciężki akcent.
— Nie, nie jest.
Mab spochmurniała. Miles rano przepraszał ją za siostrę, tłumacząc, że lubi sobie żartować ze wszystkich, ale to niczego nie zmieniało. Jones wciąż czuła się bardzo dotknięta każdym słowem Iris, szczególnie tym o Jamesie. Najpierw wszyscy uważali Shirleya za jej opiekunkę, teraz go. Czemu w Indiach Zachodnich tak odbierali wyrażanie troski o drugą osobę?
— Ile ty w ogóle masz lat. Jedenaście? — Spytała Iris.
Miles szturchnął ją łokciem. Jak dla niego, siostra już za bardzo przesadzała.
— Dwadzieścia jeden — odpowiedziała Mab świdrując Iris wzrokiem. A przynajmniej tak jej się wydawało. Niestety twarz panny Jones nie była stworzona do tak wrogich emocji, więc przypominała teraz bardziej rozpuszczone dziecko, któremu zabrano zabawkę. Iris wybuchnęła śmiechem, Miles zaś wyglądał na zupełnie zbitego z tropu. Sam dałby Mab najwyżej 17 lat, czyli tyle, ile sam miał.
— Po coś ty znowu tu przyszła? — Rzucił James do Iris, który skończył już poprzednią rozmowę.
Nigdy nie lubił dziewczyny i o ile od czasu do czasu nawet interesująco się ją drażniło, tak napotkanie jej dwa dni z rzędu mogło zepsuć mu humor. Szczególnie, że i tak już nie był w najlepszym nastroju.
— Ta smarkula próbuje mi wkręcić, że jest dorosła — rzuciła Iris oskarżycielsko.
— I to jest twój problem? Wynoś się potrenować zamiast szwendać się bez celu i zawracać ludziom tyłek.
— Nie rozkazuj mi, jakbyś sam miał nie wiadomo ile lat!
— Przestań biadolić o tych latach, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie! Po prostu odejdź!
Miles podparł się tylko na rękach, przysłuchując się jednym uchem tej sprzeczce. Jego siostra miała niesamowitą zdolność drażnienia każdego. Teraz jednak zastanawiał się, o czym Kidd rozmawiał przed chwilą — znał go wystarczająco żeby wiedzieć, że sama Iris nie rozzłościłaby go tak bardzo. Po chwili zerknął na Mab. Przerażenie w jej oczach zmusiło go do ingerencji.
— Hej, wystarczy — rzekł spokojnie podnosząc się do pozycji stojącej. — James, o czym rozmawiałeś przed chwilą z Peterem?
Kidd spojrzał na Milesa, jakby dopiero zauważył jego obecność. Nie odpowiedział również Iris. Zacisnął tylko wargi i założył ręce na piersi.
— Poinformował mnie, że Mentor rozważył przekazane przeze mnie informacje i odrzucił możliwość ataku Tulum przez Templariuszy — rzekł sucho.
— Podobno zniszczono im tę mapę z lokacją kryjówki! — Miles był żywo przejęty tymi informacjami. W wyniku ostatniego ataku stracił bliższego kolegę i zdecydowanie nie chciał przeżywać tego na nowo.
— Aye, kopie posiadane przez najeźdźców również. Ale Banister Cumbersnatch, którego ostatnio zlikwidowałem, twierdził coś innego.
James podzielił się informacjami z Milesem nie zwracając już uwagi na przysłuchującą się, wciąż obrażoną Iris, czy na Mab, która pierwszy raz była świadkiem rozmowy na temat zagrożenia ze strony Templariuszy. Pomimo tego, że wymiana zdań miała miejsce tuż przy niej, nie rozumiała połowy treści. Nie znała nazwisk, miejsc, nie kojarzyła faktów i wydarzeń, o których mówili. Całość jednak kreowała jakiś paskudny obraz najbliższej przyszłości. Kiedy Miles i Iris odeszli, nie nawiązywała do tej rozmowy. Starała się też nie okazywać poruszenia czy wszelkich emocji towarzyszących jej od tamtej dyskusji. Nie chciała, aby James się o nią martwił.
— Wybierzemy się na wycieczkę później. Teraz muszę udać się do paru osób — rzekł Kidd ostrząc końce przypadkowych patyczków ukrytą w przedramieniu bronią. — Jestem przekonany, że Iris już tutaj nie przyjdzie.
— Oni też są Asasynami? To znaczy, takimi samymi jak ty? — Spytała Mab siedząc na ziemi.
Opierała się o kamienną ścianę piramidy, w której znajdowała się jej sypialnia.
— Aye. Byli tu na długo przede mną, zapewne dlatego Iris tak się panoszy.
— Przed tobą?
Dziewczyna chciała, aby rozwinął wątek. Ciekawiło ją, kiedy i jak on oraz bliźniaki dołączyli do Bractwa. Niestety James nie był skory do pogawędki. Skinął tylko głową na potwierdzenie swoich słów i szybkim krokiem udał się w tylko jemu znaną stronę.
Mab westchnęła ciężko. Pirat znowu był w tym swoim milczącym nastroju. A może taki był zazwyczaj? Zaczęła się zastanawiać, czy on w ogóle mógłby się martwić o nią, czy jej samopoczucie. Zapewne tylko mu teraz zawadzała. Nic dziwnego. Był zajętym człowiekiem, ten mariaż spadł na niego znikąd i zabrał sporo czasu. Niewiele myśląc wstała, pragnąc zrealizować pierwszy pomysł na stanie się mniej bezużyteczną, jaki wpadł jej do głowy. Z pełną świadomością czekających na nią zagrożeń, ruszyła w stronę terenów treningowych.
_________________________________________________
* hiszp. — Kim jesteś?
** hiszp. — Angielska dziewczyna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro