Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I

Byłam porzucona. Zostawiona na pastwę losu. Być albo nie być, ale ja to pytanie mogłam zadać jedynie woli przetrwania. Czy darzę wystarczającą miłością życie, aby nadal przez nie cierpieć? Znosić to, że nic, co się ze mną dzieje, zależne ode mnie nie jest? Mocniej zacisnęłam pięści, czując jak w rany wbijają się ostre ziarenka piasku. Tak małe, niepozorne, kruche, tak łatwe w procesie unicestwienia, a jednak one składały się na moje cierpienie. Chociaż za co mogłam winić piasek pustynny?

Zadawał mi w każdej chwili tylko ból fizyczny. Zaś ten rodzaj bólu jest niczym w porównaniu do krzywdy psychicznej. Piasek, cała natura zresztą, wysłuchiwała mojego żalu. Słuchała, ale nie do końca, patrzyła, ale nie zauważała, czuła, ale nie mogła zareagować. Bo nie była żywa, jednak w mierze dobroci była lepszą od ludzkości. Towarzyszyła mojej porażce i walce o życie. Była jedyną towarzyszką w moim utrapieniu. Stała się ostoją, w której mogłam działać. Bez znieczulenia...

Szeleszcząca trawa uspokajała mnie, wyciszała ogarniające mnie raz po raz spazmy niekontrolowanego płaczu. Te chwile trwały dla mnie wieczność, ale były jedynie skromnymi minutami i sekundami. Słońce, żarzące się w dzień, dawało mi specyficzne poczucie bezpieczeństwa, które zawsze kojarzyło się z ciepłem, stałością i niegroźnym umiarkowaniem. Ono teraz odeszło, by wrócić za kilka godzin.

Pozostała niepewność, która wierciła w moim niespokojnym sercu kolejny ból. Przypomniało mi się narzekanie na samotność, która cię otacza, gdy wokół ciebie są ludzie. Jednak czymże jest samotność, gdy nie ma żywej duszy obok ciebie? Gdy zostałeś pozostawiony w miejscu, które charakteryzują dwa słowa: ,,SELEKCJA NATURALNA''? Teraz napada mnie myśl, czy sprawiedliwość jest na pewno sprawiedliwa? Skoro nie potrafi dosięgnąć każdego, wymierzyć odpowiedniej kary? Może to śmierć jest jedyną sędziną? Utożsamieniem braku granic – dopada cię bez względu na długość i szerokość geograficzną. Czemu właściwie ludzie, do cholery, postanowili sądzić samych siebie? Stawiać jednych powyżej drugich. Tworzyć własne zasady w sferze, w której są jedynie intruzami. Zanieczyszczają środowisko, niszczą naturę, niszczą samych siebie, żeby potem, dzięki złotemu pieniążkowi, wykupić odpowiednie łaski i stać się nieskalanymi bogami. Stać się tymi, którzy mają władzę nad życiem i śmiercią. Tymi, którzy mają prawo decydować o cudzym losie.

Czas na pustyni płynie wolniej, zatrzymuje się na chwilę, jak wskazówka zegara, którego bateria się zepsuła, by potem ukazać piękno przemijania w całej swojej krasie. Blask piasku, jego złoto, cenniejsze od diamentów i szmaragdów — nieprzelane bogactwo miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc. Róż, błękit i biel — kolory, które zachwycają swoimi odcieniami, wprowadzają w inny świat. Pozwalają ci marzyć o tej nieskończonej dobroci miejsca, w którym zaśniesz na wieki i pozostaniesz dzieckiem, takim, któremu nikt nie podetnie skrzydeł, dzieckiem oddalonym od smutku.

Ten harmonijny obraz zakłóca twór człowieka, sądzącego, że jego dzieła są tak doskonałe, by rywalizować z naturą. Chciałabym to wreszcie uświadomić całej ludzkości, ale nikt mojego krzyku nie będzie w stanie usłyszeć. A jeśli nawet tak by się zdarzyło, nikt by tego nie zrozumiał. Życie przestało być wartością. Zastąpiły je pieniądze i czas, za którym wszyscy gonią i chcą go posiąść na własność. Jednak nie każdego te słowa są w stanie scharakteryzować. Pozostały jeszcze jednostki nie walczące z tym, z czym nie mają szans. Jednostki, które oddają się duszy, która je stworzyła. Ja sama mogę przyznać się do tego, że stąpałam po tej cienkiej granicy. Raz ogarniała mnie samolubność, chęć władzy i chciwość, popędzana miłością do materializmu, w innym zaś czasie stawałam się kruchą materią, skłonną poddać się prawdziwemu blasku egzystencji, nie bacząc na wszelkie obietnice z podejrzliwością.

Mogłam i raczej powinnam winić samą siebie za własne wybory. Za ich pochopność, głupotę, zbytnią emocjonalność. Brakowało mi czasu na przystanięcie w jednym miejscu i najzwyklejsze pomyślenie... O tym wszystkim... Uzmysłowienie sobie, że nie mogę dokonać lepszych decyzji. Jestem tylko człowiekiem, a czasami nawet żałuję, że najlepiej określającym mnie słowem jest ,,tylko''. Jednym z najbardziej nurtujących mnie zawsze pytań jest to, czy warto żyć. Kiedyś bez zastanowienia odpowiedziałabym przecząco. Teraz sama zastanawiam się dlaczego. Przecież ciągle walczę, bo chcę dalej żyć. Widzieć piękno, które kryje się w każdej błahostce. Spoglądać z uwielbieniem na precyzję i cierpliwość. Doświadczać bycia człowiekiem, czuć. Być. Zarazem wulkanem energii, rwącym się do pracy, jak i umęczonym po całym dniu wrakiem. Odkrywać własną naturę, skrytą i tą, która jest widoczna dla gołego oka. Doświadczyć żaru uczuć, miłości. Kochać i być kochanym. Mama powtarzała, że ten, który walczy jest silny. Ja pytałam, czy ci panowie, którzy biją się po twarzach na ringu też są silni. Ze śmiechem odpowiadała, że tak, w innym sensie, ale jednak.

Ja chciałam bić się o swoje marzenia. Chciałam być artystką i utorować sobie drogę do sukcesu, do zapewnienia dobrobytu rodzinie, do tego, żeby wszyscy byli dumni z moich osiągnięć. Opisywać świat tak, jak opisywano mi magiczną krainę, w której żyli piękni i szczęśliwi: książę i księżniczka. Ale zeszłam z tej drogi, stałam się przedmiotem, którym można pomiatać. Straciłam kontrolę nad życiem. Straciłam szacunek do własnej osoby. Uczyniłam coś, czego nie da się wybaczyć. Wspomnienie i zestawienie szczęśliwego, spokojnego dzieciństwa i ostatnich wydarzeń wywołuje u mnie zimne dreszcze, drgawki, płacz, serce wyrywa się z piersi, chcąc uciekać od bezdusznej właścicielki. Jak mogłam żądać zrozumienia, chociaż sama nie rozumiałam? Pozostawałam obojętna, otępiona, zatracona we własnym świecie egoizmu, gdzie liczyło się tylko moje szczęście.

Okryłam się płaszczem hańby. Delikatnym, ale cierpkim materiałem, który nie ukryje mnie przed niczym. Sumienie będzie co rusz obdarzać mnie czujnym spojrzeniem krytycznych oczu. Ja będę jedynie chciała odpuszczenia win, które mi się nie należy. Będę prosić, chociaż nakazano mi milczenie. Pod nosem nucę piosenkę. Wymyślone dźwięki gitary spływają na mnie falami. Zrzucają ciężar ze zgarbionych ramion, sprawiają, że głowa oczyszcza się ze wszystkich dręczących mnie myśli. Precyzja i spokój. Brak pogoni za ulotnością melodii. Jedynie uczucia. One powodują, że powieki chylą się ku dołowi, mięśnie przestają być spięte, palce nie dudnią nerwowo o udo. Czuję się przyjemnie otumaniona, porwana w wir nut. Już nie jestem skuloną postacią, samotną, gdzieś na odludziu, która właśnie sama przed sobą dokonuje rachunku sumienia i spowiedzi. Jestem tak odmienna. Chyba na moment przestałam być sobą.

— Więc przepraszam cię, mamo — zaczęłam cicho szeptać — za to, że chciałam być artystką, ale inną niż wszystkie. Chciałam umieć ujmować poetycką metaforą wszystko, co makabryczne, żeby ono było dla czytelnika na wyciągnięcie ręki. — Klęczałam jak przy modlitwie, wierząc, albo mając jakąś chorą nadzieję, że moja rodzicielka mnie słyszy. Ogarnęła mnie wielka euforia, ogromna ulga. Już nie musiałam niczego ukrywać, nie musiałam zakładać maski, z której można było wyczytać spokojny żywot utalentowanej dziewczyny z przedmieścia. Zimny wiatr muskał moją twarz, rozwiewając poplątane, długie włosy. Przede mną rozciągała się ubita droga, którą musiały poruszać się samochody. Rzadko, ale jednak. Odchrząknęłam, przygotowując gardło do dłuższej przemowy. Tej jednej rzeczy nie chciałam schrzanić w swoim życiu. Wreszcie zrobić coś naprawdę porządnie.

— Zaczęło się normalnie. Zresztą każda zła historia tak się zaczyna. Niepozornie. Skończyłam szkołę, chodziłam na wykłady, imając się przy tym różnych prac, by cały obowiązek zarabiania pieniędzy nie spoczywał jedynie na ojcu. Bardzo chciałam być przykładną córką. W końcu dostałam propozycję. Dla mnie ogromny sukces — szansa wyjazdu do Las Vegas była jak wymarzona gwiazdka z nieba. Możliwość rozwinięcia kariery w zawrotnym tempie, stania się sławną i rozpoznawalną, bogatą. To wszystko stało się dla mnie priorytetem, czymś, co wypełniało moje dni od wschodu do zachodu słońca. Pracowałam nad sobą coraz ciężej. Nie chciałam wyjść na amatorkę, która słabo zna się na świecie. Wiele czasu poświęcałam na pisanie kolejnych wierszy, tworzenia bardziej interesujących fotografii, pisania krótkich nowel. Mnóstwo godzin spędziłam przed lustrem, rozmawiając sama ze sobą, właściwie przemawiałam do wyimaginowanej publiczności, której dziękowałam za Oscara. Nie zabrakło rozważań na temat homoseksualizmu, biznesu, gospodarki, Bliskiego Wschodu — wszystkiego, co mogłoby zainteresować odbiorców i sprowokować ich do dyskusji. Zaś wtedy ja lawirowałabym pomiędzy gośćmi bankietu, z uśmiechem przyklejonym do twarzy, proponując im lampkę szampana Gosset i łagodząc wszelkie spory. Mamo, muszę przyznać, że moja wyobraźnia chwilami proponowała mi scenariusze niczym ze snu. Byłam ewidentną egoistką i otwarcie o tym mówię. Na twoim miejscu, kochana, żałowałabym, że mam takie dziecko. Okropnie zepsute, do granic możliwości.

Przy moim długim pobycie w Las Vegas ani razu nie pomyślałam o tobie. O osobie, która mogłaby poświęcić wszystko dla swojej córki. Ani razu nie wysłałam własnej rodzinie pieniędzy. Może nigdy nam ich nie brakowało, ale zawsze by się przydały. Ale ja tylko chciałam kolejnych luksusowych sukienek, kubańskich cygar, które w rzeczywistości tylko tak się nazywały, alkoholu i narkotyków. Wszystkiego, co złe. To właśnie to mnie zepsuło. Ale w praktyce sama doprowadziłam się do małej zagłady. Pamiętam moment, kiedy pierwszy raz skłamałam. Serce zabiło mi mocniej, oczy spojrzały gdzieś w dal. A w głowie pojawiała się jedna myśl: ,,Oby tylko nikt się nie domyślił''. Tak bardzo chciałam zagrzebać te kłamstewka gdzieś głęboko, tak, żeby nikt ich nie znalazł. One miały tylko lekko podrasować moje życie, w sumie podobnie jest z narkotykami. A może to fałsz jest narkotykiem? Czymś, od czego się uzależniamy? Czy przez nieustanne kłamanie nasze życie staje się tylko marną fikcją? Może jesteśmy tylko pyłem, który może rozproszyć najmniejszy podmuch wiatru. Może tylko śnimy, a całe życie jest długim koszmarem, z którego nie możemy się wybudzić?

Nadal nie mogę tego zrozumieć, ale zapewne nie jest mi to dane. Mamo, ty potrafiłaś tak pięknie wytłumaczyć mi, co znaczą te trudne słowa z podręczników... Mogłabym bez końca wymieniać momenty, w których stawałam się niespokojna, gdy słyszałam kolejną nieprawdę, wychodzącą bez żadnych pohamowań z moich ust. Gdybym podjęła się tego zadania, na pustyni zdążyłby zapaść zimny zmierzch, a ja nie miałabym czasu by zwierzyć ci się z tego, co najważniejsze. Więc musisz wiedzieć, że fałszywa nuta była w moim zapewnieniu o pracę w Las Vegas, przecież pamiętasz naszą grudniową rozmowę przez telefon? Wtedy, kiedy zadzwoniłam do ciebie o trzeciej nad ranem, bo chciałam usłyszeć twój głos. Ale oprócz tego chciałam znaleźć ukojenie w twych ramionach i wrócić do domu rodzinnego. Jednak szarpały mną niepewności. Nie przyznałam ci się, aż do tej chwili, że w mieście grzechu sprzedawałam swoje ciało.

Przerwałam na moment swój monolog. Przechodziły mnie dreszcze, a siniaki, znaczące moją skórę, pulsowały. Czułam się oblana niegodziwością, tak, jakbym nie miała prawa stąpać po ziemi. Słone łzy spływały po moich policzkach, zimne niczym sople lodu. Byłam brudna, przed moimi oczyma

pojawiały się te wszystkie noce. Kiedy po ,,załatwionej sprawie'' siadałam na środku pokoju, zazwyczaj hotelowego, i nie mogłam patrzeć na mężczyznę, któremu się sprzedałam. Chciałam być aktorką, a skończyłam jako tania dziwka, która jest tylko na palca skinienie. Wciąż powtarzałam sobie, prawie jak mantrę, słowa, że każdy tak zaczynał. Bo przecież droga na szczyt nigdy nie jest prosta. Pewnego razu, kiedy według swego zwyczaju znów usiadłam po turecku na panelach, zdałam sobie sprawę z tego, że naprawdę nie jestem dorosła. Nie potrafię sobie z niczym poradzić godnie i z honorem.

— Kilkanaście wiosen w jedną, lub w drugą stronę nie zmienia mnie. Moja moralność zawsze pozostanie tak marna, pozostanie kłębkiem nicości, o którym mówi się mądrze. Światopogląd. — Mamo, mimo tego, że tak wiele razy zbliżałam się do kogoś, ''kochałam się'' – jak to niektórzy ujmują, naprawdę nie było w tym emocji. Była jedna wielka sztuczność, większość rzeczy, emocji na tym świecie jest udawanych, tylko na pokaz, zawsze po coś, nigdy prawdziwie. To zdaje się być tylko cholerną autorską fikcją, tak tandetną i słabą przy swojej prezencji. Że też sama wpadłam w sidła tego słabego teatru. Ale ktoś kiedyś wspomniał, że zawsze będziemy robić to, co jest równomierne z naszym osobistym poziomem. Więc nie mi zapisana została górnolotność wybitnych jednostek. Wreszcie zakończyłam wystawienie siebie na sprzedaż. Co się odwlecze, to nie uciecze. Ale godność nie wróciła. Zapadłam się we wnętrzu. Moja duma ograniczyła się do tego, by ludzie nie myśleli, że każdy może mnie mieć. Trzeba przecież zapłacić. Mogliby mnie postawić za witryną sklepu, jako bezużyteczny towar po przecenie. Uzyskałam potrzebne kontakty, o ile mogę to tak nazwać, bez żadnego sarkazmu i ironii w głosie, ale chyba tego nie potrafię. Już nie umiem zakładać na twarz zadowolonej maski, silnej kobiety. Jestem wrakiem. Aktorka ze mnie żadna, mamo.

Chciałam zmian. Zauważyłaś przecież przy pierwszych odwiedzinach krótsze włosy. Eleganckie garsonki i nowa fryzura miały przedstawiać mnie jako poważną osobę. Stwarzanie pozorów zawsze wychodziło mi lepiej niż gra na scenie. Światła prawdziwego życia mnie paraliżowały. Bezwładność w całym ciele, brak uczuć. Znajdowanie się w wielkiej czarnej dziurze, która pochłonie cię w całości za moment. Opadniesz na dno, jako nic nieznaczący element ogromnej układanki. Zakamuflowałam się więc w małym, obskurnym mieszkaniu. Porysowane ściany, schodzący tynk, drzwi, z których wystawały drzazgi, brzydka, wiekowa podłoga, okna rodem z poprzedniej epoki, meble, które mogły rozpaść się w każdej chwili. Jako łóżko służył mi śmierdzący materac. Chyba nie muszę ci mówić, że się stoczyłam. Mentalnie byłam na poziomie rynsztoku. Unikałam z tobą kontaktu. Grunt to nie przyznać się do własnej porażki, czyż nie? Rozpoczęłam milczenie, żyłam za marne oszczędności. Czynsz nie dawał mi się we znaki, nie jadłam prawie w ogóle, a gdy już nie miałam sił, by iść do sklepu otwartego 24h, do kieliszka wlewałam zimną wodę z kranu i powtarzałam te kolejki z uporem maniaczki. Byłam uzależniona.

Zastanawiam się jedynie czy bardziej od rzeczy ludzkich, czy od własnej beznadziei. Mój wzrok zbitego psa był też przepełniony nienawiścią. Nie tylko do samej siebie, ale teraz doskonale wiem, że to wszystko to była moja wina. Do ciebie kierowałam przekleństwa, wrzaski, być może budzące sąsiadów w nocy. Drapałam swoją umęczoną twarz, pojawiły się zmarszczki i sińce pod oczami. Zatracałam się w myśli o nieistnieniu. Zamykałam oczy na godziny i nic nie myślałam. Udawałam, że mnie nie ma, nic nie czuję. Stan nieważkości, otępienia. Wokół mnie nic wtedy nie było. Leżałam w zimnym grobie, nie czując zimna. Chciałam się zmienić w nic. Nie być. Nie istnieć. Nie myśleć. Stracić człowieczeństwo, które nic nie było warte. Miałam gęsią skórkę, płakałam, że moje prośby, żebym straciła życie, zaczęły się spełniać. Urzeczywistniać w brutalny sposób. Mieszać sny i myśli z tym, co widzę i czuję, a może z tym, czego już nigdy miałam nie móc doświadczyć.

Przeklinałam swój wybór, a może to nie były moje decyzje. Czyżby ktoś to już wcześniej perfidnie zaplanował, bawił się w reżysera dramatu moim kosztem? Nie miałam jednak komu się sprzeciwić. Zapłaty za cierpienia też już nie oczekiwałam. ,,Proszę o bezbolesną śmierć'' — powtórzyłam kilkanaście razy z wielką emocją. I wróciłam do rozmowy z mamą.

— Może nie utrzymywałam z nikim kontaktu, bo bałam się, że zarażę kogoś niechęcią do życia, nienawiścią do wszystkiego, co jest dookoła. Nie chciałam, żeby ktokolwiek cierpiał przeze mnie. Żebym ja miała swój udział w doprowadzaniu kogoś do zagłady. To byłby największy cios, jaki mogłabym sobie zadać. Wtedy bez wahania zanurzyłabym się w wannie, wypełnionej wrzącą wodą. Po paru chwilach podcięłabym sobie gardło. Sprawiłabym sobie torturę za to, że ktoś przeżywa katorgę właśnie przeze mnie. Taka postawa chyba czyni mnie lepszym człowiekiem. Jednak nadal nie jestem wzorem do naśladowania. W końcu, lecz z szybkością żółwia, wychodziłam ze stanu zawieszenia. Przestałam stąpać po granicy dwóch światów. Poezja stała się moją miłością. Oblubienicą, której poświęcałam cały swój czas. Wysyłałam wiersze do paru gazet, z czego otrzymywałam skromne dochody. Trzy ryzy, które zakupiłam w sklepie zniknęły z prędkością światła. Wypisałam i złamałam kilkaset długopisów, o ile nie więcej.

Nadal zdarzało mi się wpadać w chwile dziwnej bezsilności. Pozostawałam wtedy nieświadoma. Nie miałam zielonego pojęcia, co się ze mną w tamtych momentach działo. Zaś kiedy się ocknęłam, na podłodze widziałam potłuczoną zastawę. Zdecydowałam się na zakupienie plastikowych pojemników. Gdzieś w głębi serca chciałam dokonać wyroku śmierci z trzeźwym umysłem. Było w tym coś chorego, a jednocześnie idealistycznego. Mamo, chyba od zawsze wiedziałaś, że pasjonuję się śmiercią, nutką ulotności, satysfakcji z zakończenia czegoś oraz dogłębną analizą. Może dlatego, że powtarzałaś, iż każdy artysta jest osobliwy w całej swej krasie. Ma swoje sekreciki chowane do szuflady przed snem. Ja zaś chciałam być artystką w stu procentach i też potrzebowałam trochę, potocznie zwanego, dziwactwa. Historia ta właściwie mnie podsumowuje — nawet, gdybym zaczęła tłumaczyć swoje powody, to mnie nie usprawiedliwia. Ewentualnie obrona może mieć więcej argumentów na sali sądowej. I to wszystko.

Ale teraz, mamo, sama możesz mnie ocenić, sprawić, że sobie wybaczę albo wzrośnie chęć zatopienia noża we własnej klatce piersiowej. Kiedyś też powiedziałaś, że trzeba żyć w zamknięciu, by być głupim. Ja nie żyłam w więzieniu. Przykładu w sumie nie miałam z kogo brać. Według swej poetyckiej maniery znów pomyślę nad tym, czym jest świat. Może właśnie tym więzieniem, które nas ogranicza, doprowadza do tego, że stajemy się półgłówkami? Chciałabym zobaczyć twój uśmiech i błysk w oczach, chyba jestem nadal małą filozofką. Jednak wrócę do opowieści o swoim ostatnim i najgorszym występku. On mnie zakleszczył. Powinnam od początku wiedzieć, że już się nie wykaraskam. Pogrążę się jeszcze bardziej. Ale to był mój kolejny, świadomy wybór. Kolejna kotwica, która ciągnęła mnie w dół z niewyobrażalną siłą. Mimo wszystko chciałam dać wyraz swojej twórczości, zostawić go dla potomnych, a teraz go wyrecytuję, tak, jak na konkursach za młodu. Jego każde słowo, litera, cyfra, znak wciąż mnie dręczą. Nachalnie nawołują, abym dołączyła do niego.

{1 156 1348 1247(9) 128 156 145;13; 13;15; zdrajco1346;11;12; 1;10;11 15678 12 16 1}

Teraz nie widzę jego spojrzenia, rozognionego, białe oczy dostrzegam, życie kolor straciło

Osiadło na stosie trupów, od niechcenia, z czystego duszy obowiązku

Jego serce tak widocznie, więcej już nie zabije dla swojej ukochanej, tak delikatnej i zrozpaczonej

Ewentualnością zostanie tutaj, ukarać niegodziwców i obojętnych. Dla —(mnie)— to nieważne.

System bezlitosny, dla poezji poświęcenie, rozochocenie duszy artistica. [...]chociaż bez woli żadnej[...]

Taniec śmierci czas rozpocząć, tango życia już skończone,

Karuzela cię już nie chce, nie dostaniesz nawet krzywo wyciętego serduszka, od córeczki.

Łan zboża pochłoniesz w drodze do Champs-Élysées i łódką po czarnym morzu rejs zapamiętasz.

Ale nie łudź się, chociaż możesz, wszystko jest trucizną, nawet ty, marny w swej marności[...]

Może wiele jeszcze chwil szczęśliwych, ale to tylko pożoga w osłonie ideologii.

Smak poczujesz jeszcze ust pięknej dziewczyny z przedmieść, jeszcze jej nóż, jeszcze własną krew.

Tak wygląda koniec, zagłada całkowita.

Właśnie czas nadszedł pożegnania, uroczego konania dla uciechy.

O! Widzisz to światło? To lekarz zagląda w twoje oczy. —Żyjesz jeszcze?

Słowa palą, niszczą mnie po raz kolejny. Słyszę jedynie krzyk, chociaż może to udręczone dusze z piekła? Tracę oddech, tak łatwo go stracić, tak, jak Jego serce. Coś za coś.

—Mamo. Tak kochałaś poezję. Ale to ona zniszczyła twoją córkę. Teraz ją przeproś, może wyjawi ci parę tajemnic, kochana. 

***
Zachęcam do próbowania znalezienia rozwiązania zagadki, którą zaserwowałam Wam w postaci wiersza i (nie)przypadkowych liczb.
Trzymajcie się ciepło!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro