Rozdział 6
Poniedziałek, nadszedł okropnie szybko przez całą niedzielę biegałem z Ace'em a potem razem uczyliśmy się historii i angielskiego. Wyszło nam to na dobre bo profesor Tolper zrobił nam kartkóweczkę. Gdy rozbrzmiał dzwonek, od razu poszedłem do sekretariatu zanieść w niosek z prośbą o przeniesienie mnie do innej klasy. Gdy wszedłem do gabinetu, był tam Ace i rozmawiał z dyrektorem
-Tak, proszę oczywiście, że mogę to zrobić. Jutro przyślę panu moje pomysły.
-Dobrze, dobrze - odparł dyrektor - cieszę się że się zgłosiłeś. - Spojrzał na mnie zza biurka i Ace też się odwrócił.
-Słucham cię chłopcze - rzekł dyrektor a na Ace'a machnął ręką by sobie już poszedł.
-Chciałem dać panu wniosek o przeniesienie mnie do innej klasy.
-Do jakiej ty chcesz iść klasy?
-Do 1C.
-Nie widzę przeszkód byś się przeniósł, dlatego od jutra możesz mieć lekcję w innej sali.
-Dziękuje i do widzenia. - Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z gabinetu.
Zacząłem szukać Ace'a po szkole, ale nie było łatwo, jakby się rozpływał w powietrzu. No nic, udałem się do klasy gdzie miała być następna lekcja.
-Philip! - ktoś na mnie napadł, kiedy wchodziłem do klasy, nie zgadniecie kto. Tak to była Stephanie.
-Bo Hazel urządza imprezę...
-To dlaczego Hazel nie spyta się mnie, tylko wysyła ciebie byś mnie zaprosiła na jej imprezę?
-Bo ty będziesz moją osobą towarzyszącą i cię pytam czy chcesz?
-Kiedy?
-Hazel - Stephanie odwróciła się do piegowatej rudowłosej - Kiedy masz dokładnie tą imprezę?
-31 października - odpowiedziała.
-Na haloween? - zdziwiłem się, czyli trzeba się będzie przebrać.
-Tak i przebierzemy się razem tak jak w zeszłym roku u Blake'a.
-O nie nie nie - pokręciłem głową - Nie mam ochoty przebierać się po raz kolejny za wampira.
-No dobra to coś wymyślimy - odparła Stephanie - Czyli się zgadzasz?
-No, dobra. Ej Hazel a czy Ace i Hector też mogli by wpaść.
-Dobra, ale mają przyprowadzić dziewczyny. - Uśmiechnęła się Hazel.
To akurat było podłe. Rozbrzmiał dzwonek na lekcję i zajęliśmy miejsce w ławkach. Na lekcji byłem wyjątkowo aktywny i pani wstawiła mi 5 z aktywności. Gdy rozbrzmiał dzwonek, poszedłem pod klasę Ace'a by dać mu dwie dobre nowiny.
-O cześć Phil - pomachał do mnie. - Co tam?
-Słuchaj, nie chcesz iść może na imprezę hallowenową do mojej koleżanki Hazel? Hector też jest zaproszony, tylko postawiła warunek.
-No jasne, że pójdę. A jaki to warunek?
-Musisz przyprowadzić jakąś dziewczyną, Hector też.
-No spoko - objął mnie ramieniem - a teraz chodź chce ci coś pokazać.
-A i od jutra siedzę z tobą w ławce.
-Co dlaczego? - Zdziwił się, kiedy schodziliśmy na dół.
-Przeniosłem się do twojej klasy.
-To świetnie! - ucieszył się Ace.
Zeszliśmy na dół, do wyjścia.
-Chyba się nie zrywamy co?
-Nie wychodzimy poza teren szkoły. Więc się nie zrywamy.
Obeszliśmy teren szkoły i stanęliśmy przed białą ścianą.
-Ace, nie chce nic mówić, ale tu nic nie ma.
-Ale będzie - ucieszył. - Pamiętasz jak musieliśmy przepisywać te durne zdania i potem babka od angola wyszła zachwycona, kiedy powiedziałem jej że rysuje?
-No, tak ale co z tym ma wspólnego biała ściana?
-Potem, powiedziała dyrektorowi o tym. I on poprosił mnie, a bym pomalował tą ścianę!
-Naprawdę? - Spytałem się z ironicznym uśmiechem - Pozwolił ci się pobawić swoimi kredkami?
-Nie, nam pozwolił ciebie też w to ciągnąłem.
-Podjąłeś decyzję bez moje wiedzy?
-Zostaniesz moim pomagierem.
-Wolę słowo asystent.
-Czyli się zgadzasz?
-A mam inny wybór?
-Nie - uradowany Ace uścisnął mnie i podniósł do góry. Ma szczęście że jeszcze nic nie jadłem, bo by miał moje śniadanie na głowie. Postawił mnie na dół i razem poszliśmy na lekcję.
Po skończonych zajęciach, poszliśmy do niego by szukać pomysłów,
-A to nie będzie dużo kosztować? No wiesz te farby i to wszystko? - Spytałem się kiedy przeglądaliśmy jego stertę rysunków.
-Szkoła wszystko funduje, a i jeszcze zgarniemy sporą kasę jak ładnie wyjdzie.
-Serio ci za to płacą?
Kiwnął głową uśmiechając się
-O może ten? - I pokazał mi rysunek, przedstawiający małą dziewczynkę, która przed chwilą puściła swój czerwony balonik.
-A my to ozdabiamy liceum czy przedszkole? - Spytałem się oddając kartkę.
-To może ten? - Rysunek przedstawiał szkieleta jeżdżącego na czarnym koniu.
-Ty chcesz wystraszyć nowo przybyłych? Taki obrazek to nadaję się na cmentarz, a nie tutaj.
Pokazywał mi masę swoich rysunków, a ja wszystkie odrzucałem. No może po za paroma innymi.
-Chłopcy, obiad! - Krzyknęła z domu pani Dawson. Obaj zeszli na dół i poczuli fantastyczny zapach.
-Zrobiłam wam kurczaka , ryż oraz sałatkę. Dla ciebie, oczywiście Philipie bez pomidorów.
-Dziękuje bardzo!
-No, to ja muszę lecieć - powiedziała Mama Ace'a - baw cię się dobrze i proszę cię Philip, wróć do domu zanim zrobi się ciemno.
-Dobrze, proszę pani.
Mama Ace'a wzięła torebkę i wyszła z domu.
-Idziemy na konsole? - Spytał się mnie Ace.
-Dobra.
Usiedliśmy na kanapie z talerzami i graliśmy w jakąś bijatykę. Gdy Ace skończył jeść położył się brzuchem na podłodze i w tej pozycji grał. Chcą mu zrobić na złość, położyłem się na nim. Utrudni mu do granie.
-O jakaś mucha na mnie usiadła - zaśmiał się Ace. - Phil weź mi ją zrzuć.
-Aż tak lekki jestem? - Zdziwiłem się.
-Nie, ważysz tyle ile słoń.
-Śmiechłem. - Odpowiedziałem i zacząłem się przykładać do gry. Walczyłem co raz lepiej i gdy Ace miał zadać ostatni cios ja się uchyliłem i sam go zadałem. Przez co wygrałem.
-Taaaaaaak! - Zaczął krzyczeć leżąc na nim. On się obrócił tak że teraz on na mnie leżał.
I znów powtórzyła się sytuacja w moim domu. Nachylił się nade mną i zaczął mnie całować.
-To za wygraną - wyszeptał do mnie - I zaczął mnie podnosić. Całowałem się z nim dość długo, tak że językiem wyczyściłem mu całe usta.
-No, to na razie tyle. Musisz już iść bo zaraz będzie ciemno.
-Wiesz, że cię nienawidzę draniu?! - krzyknąłem i walnąłem go w pierś.
-Wiem. - Uśmiechnął się do mnie i zaniósł mnie pod drzwi.
-No to cześć - powiedziałem i opuściłem jego dom.
I tak mijał dzień za dniem. Siedziałem na zmianę z Ace'em i Hectorem w ławce podczas lekcji. Czasem też siedziałem z jedną blondynką Alice, która jak się później dowiedziałem, miała być partnerką Ace'a na Hallowen u Hazel. Gdy zadzwonił dzwonek opuściłem klasę, bo bardzo musiałem iść do toalety.
-Phil, Phil czekaj! - Ktoś krzyczał na mnie z końca korytarza. To Stephanie i nim się obejrzałem stała już przy mnie.
-Pójdziesz dzisiaj do mnie do domu? Chcę omówić sprawę naszych kostiumów na imprę. Dobrze?
-No spoko, to co widzimy się po szkole tak?
-To papa - pomachała do mnie i uciekła do mojej byłej klasy.
Po lekcjach, pożegnałem się z Ace'em i czekałem na Stephanie.
Zeszła po trzech minutach. Podałem jej ramię, tak jak zawsze gdy wracaliśmy z gimnazjum i razem poszliśmy na przystanek.
W jej domu nie było nikogo. Rozgościłem się na kanapie, a ona przyniosła herbatę i ciasteczka.
-To masz już pomysł na ten strój? - Spytałem się jej zagryzając ciastko.
-Fajnie, wyglądałeś jako ten wampir.
-Już ci mówiłem, nie będę się przebierał za wampira.
-No to może zombie?
-Za dużo makijażu. Ale podsunęłaś mi pomysł. Przebierzmy się za łowców zombie.
-Seksownych łowców zombie. - zaśmiała się Stephanie.
-Ty będziesz seksowna, ja to może będę mniej słodki.
-Trochę pikanterii ci nie zaszkodzi.
Nadszedł weekend i poszedłem do Ace'a.
Dzwoniłem domofonem, ale nikt nie przychodził. W końcu poszedłem na ogród. Tam Ace kosił trawnik.
-Ace! - krzyknąłem, ale chyba mnie nie usłyszał. - Ace! Wtedy spostrzegłem że słuchawki na uszach. Zakradłem się do niego i ścisnąłem, po bokach.
-Kurwaa! - Ryknął Ace i aż podskoczył.
Zdjął słuchawki i zobaczył mnie tarzającego się po ziemi.
-Ubrudzisz sobie koszulkę trawą. - powiedział zażenowanym głosem i wrócił do koszenia.
-Jest ktoś u ciebie w domu?! - Spytałem przekrzykując warkot silnika i muzykę w jego słuchawkach.
-NIE!
-To idę cię okraść! - I poszedłem w stronę jego domu, pierwsze miejsce do jakiego zajrzałem była lodówka. Niestety nic ciekawego tam nie znalazłem. Postanowiłem zajrzeć do jego pokoju bo wiedziałem że pod łóżkiem ma karton słodyczy. Wdrapałem się po schodach i wleciałem do jego pokoju. Jak zwykle panował tu nienaganny porządek, nie można znaleźć ani grama kurzu. Zajrzałem pod łóżko i wyciągnąłem wielki karton słodyczy. Gdy go wyciągałem zobaczyłem kartkę papieru.
-To jest to! - wykrzyknąłem i z kartką oraz batonem w ręku wybiegłem na ogród.
Ace, Ace! - krzyczałem uradowany biegnąc w samych skarpetkach po trawie. - Ace!
-I co się drzesz przecież tu jestem.
-Patrz co mam! - Podałem mu kartkę a na jego ciemnej twarzy pojawił się wielki rogal. Następnie już wiecie, wziął mnie w ramiona i podniósł wysoko z ziemi. Serio kiedyś mu się porzygam na głowę.
-Muszę natychmiast, wysłać to dyrektorowi! - Pobiegł do domu.
Przed dzień imprezy u Hazel przymierzaliśmy nasze stroje. W końcu stanęło na czarnych rurkach, białej koszuli i szelkach. Na głowę Stephanie musiała mi włożyć okropną fedorę, w której wyglądałem zajebiście. Do ręki dostałem też prototyp karabinu.
Stephanie nie chciała mi pokazać swojego stroju, dopiero wieczorem tuż przed wyjściem zgodziła się.
Siedziałem na kanapie u niej w domu, aż przyjdzie. I przyszła.
Oparła się o framugę drzwi, wyglądała niewiarygodnie. Miała czerwoną sukienkę rozprutą do pachwin tak że było widać jej czarne pończochy. Jedno udo było obwiązane paskiem na którym spoczywał pistolet, a w rękach trzymała niewielki karabin. Makijaż miała mocny choć subtelny, a włosy które zawsze były kręcone, teraz stały się proste.
-Gotowy zapolować na zombie? - Przejechała językiem po swoich czerwonych ustach i zjechała na dół po framudze.
-Za tobą! - krzyknąłem a ona się odsunęła i też zaczęła strzelać do powietrza.
-To co idziemy? - Podałem jej lewę ramię i razem wyszliśmy na przyjęcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro