Rozdział 17
Tak, dziś jest cudowny, najwspanialszy Dzień na Świecie. 17 stycznia moje urodzinki! Nie codziennie kończy się 17 Lat, postanowiłem że nie będę marnować tego wspaniałego dnia. Wstałem już o 9, to istny cud bo weekendy najczęściej przesypiam obiad. W piżamie zszedłem na dół do kuchni. Widok jaki tam zastałem, wstrząsnął mną na całego i kazał zastanowić się czy jeszcze nie śpię. Przy kuchence stał Axel, nie on mnie zdziwił tylko Ace, który siedział na krześle i kroił warzywa.
-Co ty tutaj robisz? - Spytałem się, stojąc w progu.
-Zadzwonił do mnie i zapytał czy może mi pomóc w urodzinowym obiedzie dla ciebie. - Odpowiedział Axel nie patrząc nawet na mnie.
-Obiedzie? Jest dopiero dziewiąta, obiad jest u nas o drugiej. Zamierzacie mi tu zrobić biesiadę?
-Mniej, więcej - odparł Ace. - A i wszystkiego najlepszego.
-Dziękuje. - poszedłem do łazienki, ale oczywiście moja mama musiała mnie złapać i wyściskać.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin syneczku.
-Mamo, proszę nie rób mi siary Ace tu jest.
-No przecież wiem. - Uśmiechnęła się do mnie.
Szybko się umyłem i wróciłem do pokoju się ubrać. Gdy już byłem gotowy ponownie zszedłem na dół.
-Pomóc wam coś? - Spytałem gdy wszedłem do kuchni.
-Nie. - Powiedział Ace krojąc ogórki.
Wzruszyłem ramionami i poszedłem do salonu oglądać telewizję.
Leciała jakaś bajka to sobie ją oglądałem.
-No to trzymajcie się my wychodzimy - Usłyszałem głos mamy z przedpokoju. Poszedłem sprawdzić co się dzieje.
Drzwi się zamknęły, w domu zostałem tylko ja i Ace.
-Gdzie oni poszli? - Spytałem się go.
-Wyszli. - Odpowiedział jedynie i rozłożył ręce.
No jakże mogłem mu odmówić, wtuliłem się w tego jego chudą twardą pierś, a on mnie otoczył swoimi zawsze ciepłymi rękami.
-Co dziś chcesz robić? - Spytał się mnie.
-Dobrze wiesz co - Próbowałem go pocałować jednak nawet jak stałem na palcach to i tak ledwo sięgałem mu do szyi. Trudno całujemy po szyi.
-Na to przyjdzie czas później. - Delikatnie mnie odsunął i wrócił do kuchni. - Pomożesz mi sprzątać?
-Dobra. - Zabrałem się do wycierania blatu, Ace wrzucił naczynia do zmywarki. Na końcu umyłem kuchenkę.
Gdy już wszystko było posprzątane, Ace poszedł do łazienki. Ktoś zadzwonił do drzwi. Pewnie mama albo Axel czegoś zapomnieli.
Otworzyłem drzwi i aż się zaskoczyłem. Przed domem stali Stephanie, Alice, Hazel i Victor. Wszyscy trzymali paczki prezentów.
-Wszystkiego najlepszego! - Krzyknęli chórem.
-Ace was tu zaprosił? - I nie czekając na odpowiedź wpuściłem ich do środka.
Zaprowadziłem ich do salonu.
-Witam moi drodzy! - Uśmiechnął się Ace gdy wyszedł z łazienki.
-Następnym razem uprzedzaj mnie że chcesz tu kogoś zaprosić. To w końcu mój dom.
-To była niespodzianka.
-A teraz pora na uściski dla naszego jubilata! - Krzyknęła Stephanie i zaczęła mnie przytulać.
Potem przytuliła mnie Alice, Hazel i na końcu Victor. Jego uścisk był najdłuższy.
-Pomóż mi z jedzeniem - Ace zwrócił się do mnie i wyszedł do kuchni.
-Pomogę wam - Powiedział Victor i poszedł razem ze mną.
Zanieśliśmy całe żarcie do salonu. Dla jasności Axel i Ace nagotowali tyle żarcia że wigilijne żarło to nic. Coś mi zdaje że będziemy jedli to do urodzin Ace'a które są za pół roku.
Oczywiście stoły są zbyt mainstreamowe i jedliśmy na podłodze. Całe szczęście że sztućce i talerze nie są. Zgadnijcie kto miał myć podłogę w tym tygodniu. Tak zgadliście, ja. Ale jeśli myślicie że to zrobiłem to się mylicie.
Gdy już zjedliśmy, dobra ja to się nażarłem jak świnia. Z kolei Ace jak zawsze zjadł tylko pół porcji i musiał ssać widelec.
-Pora na prezenty - klasnęła w dłonie Hazel.
Na stole stał mały stosik prezentów. 2 duże i 2 mniejsze. Obstawiam że te duże to od Ace i bliźniaków. A te mniejsze od Stephanie i Alice. Postanowiłem wziąć te mniejsze.
-Zgaduje że to od Alice - powiedziałem wyciągając w górę jeden z prezentów.
Otworzyłem pudełko i zobaczyłem książkę którą oglądałem z Ace'em w księgarni.
-Dziękuje! - Uśmiechnąłem się do niej i ją wyściskałem. Sam bym ją kupił, ale wydałem już swoją świąteczną kasę.
-Drugi prezent to od Stephanie - I wyciągnąłem perfumy.
Zabrałem się teraz za większą paczkę. W środku był zestaw do malowania.
-Skończy się przynajmniej łamanie moich kredek - Powiedział Ace.
-Oj cicho głupku - Podszedłem do niego i uścisnąłem.
Został ostatni prezent. Od Hazel i Victora. W środku znajdowały legginsy do biegania i czarno-białe buty.
-Zdajesz sobie sprawę, jak ciężko było znaleźć twój rozmiar. - Powiedział do mnie Victor.
-Kupiliście to w sklepie dla karłów? - Uśmiechnąłem się do nich.
-Mniej więcej.
Przymierzyłem legginsy, pasowały idealnie. Buty z kolei były ciut za duże, ale powiedzieli że mogą wymienić na mniejszy rozmiar.
Rzuciłem się na bliźniaków i mocno ich przytuliłem.
-Grupowy uścisk! - Krzyknął Ace i rzucił się nas. Stephanie i Alice też dołączyły.
W końcu wszyscy leżeliśmy na podłodze.
-Gramy w coś? - Spytała się Hazel
-W butelkę! - Krzyknął Ace.
-Nieeeee! - Odpowiedziałem - Już w Sylwestra w to graliśmy. Jakąś planszówkę możemy sobie strzelić.
-Jestem za planszówką - Victor stawił się po mojej stronie.
-Ja też - powiedziała jego siostra.
-Gramy w planszówkę! - Krzyknęła Stephanie i pobiegła do mojego pokoju.
Przyniosła Monopoly. Coś czuję że po tym przestaniemy się lubić.
Gdy skończyliśmy grać, wszyscy zaczęli się ubierać.
-Gdzie idziemy? - spytałem się gdy już wyszliśmy.
-Zobaczysz, masz legitkę prawda?
Kiwnąłem głową że tak.
Udaliśmy się na rynek. Już wiedziałem gdzie idziemy.
-Przepraszam, ale nie możesz tu wejść - Powiedział strażnik do mnie, gdy stanąłem przy nim.
-Dlaczego? Bo mam 158 cm wzrostu?
-Bo nie masz 16 lat.
-No nie mam, mam 17. Pokazać panu dowód? - I wyciągnąłem legitymacje.
Strażnik patrzył to na mnie to na zdjęcie w dowodzie.
-Co raz mniejsze te dzieciaki. - Na szczęście przepuścił mnie i innych.
W środku było strasznie gorąco i głośno. Cudem znaleźliśmy miejsce przy barze. Ace zamówił 6 kamikadze. Jak się później okazało jedno kamikadze to 4 kieliszki. No trudno.
4 kieliszki zmieniły się w 8 a potem w 12. Moi przyjaciele postanowili już wyjść, gdy po pijaku zauważyli jak przystawiam się do jednego faceta.
Wyszliśmy na dwór, kręciło mi się w głowie i nie mogłem iść. Znaczy iść mogłem, ale przy moim rozmiarze to ja muszę biegać przy nich. Więc albo byłem jakieś 100 metrów w tyle...albo zaliczałem glebę. W końcu Ace się nade mną ulitował i przerzucił mnie przez ramię jak worek ziemniaków. Miałem idealny widok na jego tyłek. Nie powiem, że świetnie się bawiłem macając jego tyłek.
-Możesz przestać? - Spytał się mnie. Nie był tak pijany jak ja, w końcu to ja wypijałem wszystkim kieliszki gdy szli do łazienki.
Zaczął histerycznie się śmiać.
-A jemu co znowu? - Zdziwił się Victor.
-Muszę zadzwonić do mamy - Starałem się wyciągnąć telefon z kieszeni. Jednak jedyny efekt był taki że spadłem z Ace'a. Leżałem w zaspie śniegu, śmiejąc się jak debil.
-Zostawiamy go? - Spytała się Stephanie.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i sobie poszli. Jednak po paru minutach ktoś się nade mną ulitował i wrócił po mnie.
-Ostatni raz tyle pijesz - Powiedział Victor strzepując mi śnieg z pleców i tyłka. Wziął mnie na barana i dołączył do ekipy. Co się działo potem to nie mam pojęcia, bo zasnąłem przez kołysanie zielonookiego.
Musicie mi wybaczyć, że tak długo nie było rozdziału, ale nie chciało mi się pisać za bardzo. Lenistwo level: Ja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro