*3*
W domu pojawiły się cztery osoby. Ron Wesley, Hermiona Grenger, dyrektorka Hogwartu oraz Harry Potter. Ten ostatni siedział na wózku inwalidzkim, poznał kilka zaklęć, dzięki którym może się sprawdzać magicznie. Ponad to, rzucone zostało zaklęcie dzięki czemu będzie mógł poruszać się po pomieszczeniach mówiąc o nich w myślach. Pomyśli a wózek go tam zawiezie. To było bardzo pomocne. Czuł, że przynajmniej trochę odciąży przyjaciół. Dzięki zakleciu, które sprawdza ilość magii, pani Pomfrey nie musi się tu fatygować codziennie. Będzie przychodziła raz na tydzień, a Harry będzie wręczał jej pergamin z mierzenia poziomu mocy rano oraz wieczorem. Dzięki zaczarowanemu wózkowi jego opiekun nie będzie musiał go nosić. A wózek nawet może go przelewitować przez schody!
Chłopak rozejrzał się powoli. Maly przytulny domek. Niepowiększany. Uroczo urzadzony, Harremu podobało się, że kuchnia jest łączona z salonem. Było ładnie, nie za bogato i przestronnie. Po prostu praktycznie.
- Więc kto będzie moim opiekunem, pani profesor? - zapytał ciemnowłosy patrząc na kobietę.
- Oj, zaraz się przekonasz, ale żeby Cię nie zabił na wstępie to zostaniemy z Tobą troszkę. - zachichotała. Harry uniósł brew. Ona naprawdę to zrobiła? Nigdy w jej ustach nie słyszał chichotu. Naprawdę. Zawsze była poważna i zdystansowana. Jego przyjaciele wyglądali na tak samo zszokowanych.
- Doprawdy, głupia, nie mógłbym go zabić, bo byś mi truła przez całe życie - warknął chłodny głos,który sprawił, że okularnik miał ciarki. Spojrzał na Nietoperza i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Po pierwsze... czy on serio ma na sobie koszulę i zwykły dżins? A po drugie... Snape jego opiekunem?!
Spojrzał na przyjaciół, Hermi nie wyglądała na zbytnio zdziwioną, ale Ron miał rozdziawioną buzię. - Gorzej Panu, Panie Wesley? - warknął mężczyzna a Rudy pokręcił głową zszokowany. - Panno Grenger, dzień dobry - oznajmił spokojnie czarnowłosy i usiadł na fotelu kładąc kostkę na kolano i patrząc na nich. Dwie kobiety usiadły, prawie że od razu, starsza na drugim fotelu, a młodsza przy przyjacielu. Rudy jeszcze chwilę mierzył mężczyznę wzrokiem, ale opadł przy kumplu.
- Jak już wiesz, Harry, profesor Snape będzie się Tobą opiekował. Będzie pilnował byś zażywał swój eliksir - oznajmiła Grenger i podała nauczycielowi małą fiolkę. - Będziemy Cię odwiedzac w weekendy, w końcu, mamy szkołę. - oznajmiła spokojnie. - A Ciebie wszystkich przedmiotów będzie uczył profesor, ale też pani profesor będzie przychodziła raz w tygodniu by uczyć Cię transmutacji. - wskazała siedzącą w fotelu kobietę. - Chcesz zadać nam jakieś pytanie?
- Przespałem całe wakacje?! - szepcze do dziewczyny a ta parsknęła śmiechem.
- Nie. - mówi. - Zabierą nam miesiąc wakacji, tym starszym klasom, by przygotować nas bardziej do testów. - wytłumaczyła mu. - Wojna nam przeszkodziła w szkoleniu się i poznawania teorii.
- Aha... rozumiem. - mruknął spoglądając na swoje ręce. Mógł nimi ruszać, ale jego ruchy były przymulone. Jeszcze kilka dni i będzie mógł robić czy to śniadanie czy obiad, ale nadal siedząc na wózku. Miał się nie podnosić przez pierwsze dwa tygodnie. Ale wszystko po kolei.
- Skąd to wziełaś, Minewro? - zapytał mężczyzna głosem, którego używał na lekcjach, gdy ktoś zrobił coś niewybaczalnie głupiego. - Ta miksturka kosztuje bardzo dużo, ponad to jest sprzedawana tylko w jednym miejscu, niedostępnym dla jasnych czarodzieji.
- Każdy ma swoje tajemnice, Severusie - oznajmiła i wzięła do ręki herbatę w filiżance. Gdy usiedli mały skrzat domowy przyniósł im coś dobrego. - A właśnie, Harry, z Severusem macie udawać małżeństwo, wiec musisz do niego mówić po imieniu. Wiem, że to pewnie trudne, ale nikt z mieszkańców wioski nie może usłyszeć jak mówisz do niego "profesorze"
- Oczywiście, Pani Profesor - oznajmił okularnik przygryzając wargę.
- Te ingerencję w piwnicy są bym to uważył, tak? - zapytał czarnowłosy mrużąc oczy. Był mądrym czarodziejem. Domyślił się o co chodziło.
- Dokładnie - oznajmiła kobieta, a ten zacisnął usta.
- Nie - oznajmił twardo, a spojrzenie profesorki stwardniało.
- Harry, Ronaldzie, Hermiono, może pójdziecie zwiedzić dom? Na pewno jesteście ciekawi jak jest urządzony. - oznajmiła do nich, a brunetka podniosła się od razu.
- Chodźcie - oznajmiła i złapała za rączki wózka Harrego. Ten siedział na nim przed kanapą. Po chwili już ich nie było.
- Dlaczego? - zapytała kobieta swojego przyjaciela, a ten zacisnął usta. Bardzo niechętnie wyciągnął rękę przed siebie i mruknął ciche "patrz". Jego dłoń wisiała nieruchomo jakiś czas, ale potem zaczęła drżeć. Było to dość silne drżenie. - Od czego to? - zapytała zakrywając usta w geście zamyślenia
- Chyba za dużo razy dostałem cruciatusem. - oznajmił i się podniósł. - Nie wiem czy cokolwiek już uwarze, więc... Nie proś mnie o nic. I niech Pomfrey napisze do innych mistrzów, by ją wspomagali miksturami. - oznajmił w miarę spokojnie. Jednak w środku coś w nim pękało. Warzenie było czymś co kochał, co go odprężało i w czym był dobry. Potrafił się budzić przed kolejną turą mieszania, Ale bez budzika, ani przypomnienia. Tak sam z siebie to czuł. Że już czas. Był w tym wybitnie uzdolniony. Naprawdę. Po za tym czuł się doceniony, gdy w skrzydle szpitalnym ta stara jędza wciskała mu stos ciasteczek w podziękowaniu. Zawsze odmawiał i warczał, że ma to zabrać, ale w głębi duszy lubił to, że mu dziękują. Ale nie dlatego, że muszą, tylko tak szczerze. Lubił patrzeć jak ludzie się śmieją, on tego nie potrafił. Ostatni raz się śmiał przy Lilly Evans. Co śmieszne, teraz jej syn i tego dupka Pottera jest tutaj i kurwa, miał go poślubić. Jednak on już mu da popalić. Harry Potter zobaczy, że Nietoperz z Lochu potrafi kąsać nawet po za swoją jaskinią.
- A co z tym eliksirem, który opracowałeś? Nie nada się na skutki? Mówiłeś, że...
- Wiem co mówiłem! - warknął na nią i opadł na fotel - Ale to wymaga precyzyjnego pocięcia składników. Po za tym, w tym głupim świecie trudno dostać niewinną krew! Wyobraź sobie, że wszyscy przed wojną potracili dziewictwo, a ci, co jednak nie, chcą mnóstwa kasy!
- W czym problem? Masz jej mnóstwo - oznajmiła spokojnie kobieta i napiła się herbaty, a on na nią spojrzał i westchnął.
- To musi być ktoś niewinny, ale z odpowiednią ilością magii, odpowiednio silną, po za tym, krew musi być świeża, więc w procesie wrażenia bym musiał z tego kogoś spuszczać co trzy godziny dość sporą ilość krwi. Najlepiej by było mieć trzy osoby, ale gdzie ja je znajdę za rozsądną cenę? Chciałbym nie zbankrutować, bo jak eliksir nie wypali, to muszę za coś żyć. - mruknął niechętnie. Tak naprawdę żalił się kobiecie, bo byli chyba przyjaciółmi. Tak, chyba tak, ale nie był pewien. Ta go zawsze wysłuchała i doradzała.
- A... - zaczęła powoli. - Hermiona?- zapytała co, a ten pokręcił głową.
- Ona może by i dobrze pocięła składniki, ale wrzuca je zbyt mechanicznie, patrząc na efekt końcowy, ale też pół fabrykaty są ważne. - mruknął cicho spoglądając na swoje dłonie, zaczęły drżeć, więc po chwili poczuł okropny ból mięśni, ale zachował kamienną twarz i zacisnął pięści na oparciu fotela. Cały był spięty, bolało go to cholernie, nie mógł się ruszyć. Czuł każdy pieprzony mięsień, jakby się rozrywały i paliły.
- Wypij to - oznajmiła poważnie kobieta, a ten warknął na filiżankę z napojem, który mu podała. - Wypij, albo to w Ciebie wleje. Natychmiast - patrzyła na niego poważnie, znał to spojrzenie zbyt dobrze. Złapał rzecz i duszkiem wypił ciepły napar, a po chwili... jego ból zeleżał, do takiego stopnia, który dało się przeżyć bez krzywienia się. Spojrzał na nią podejrzliwie.
- Kolejne czarnomagiczne mikstury? - prychnął patrząc na nią. - Kto Ci je uważył? Znasz skład?
- Ty sam to zrobiłeś. Pięć lat temu - oznajmił. - Miało to być dla rodziców Logbottoma, ale tych nie da się uratować - oznajmiła spokojnie. - Chociaż Ty nie będziesz cierpiał. Mam tego spory zapas. Jedna fiolka na dwadzieścia cztery godziny. Ty dostałeś jedna w herbacie, więc jutro, po tej godzinie jak przyjdzie atak weź kolejną - podała mu trzy fioleczki. Malutkie, bo trzeba je było je rozrabiać z napojem. Ogólnie fiolka miała zajmować mało miejsca i w sobie mieć dużo leku
- Pamiętam co mówiłem - oznajmił poważnie i przyjął fiolki, odsyłając je ruchem różdżki do piwnicy.
- Wracając do tematu panny Grenger, nie chodziło mi o zrobienie eliksiru - oznajmiła spokojnie kobieta i poprawiła wystający kosmyk włosów.
- To niby po co? - mruknął mężczyzna przywołując butelkę alkoholu. Nalał sobie do kieliszka zapominając o tym, że w domu jest Wielka Trójka. Zresztą i tak nigdy nie zobaczą go pijanego, więc dwie szklaneczki mógł wypić.
- Chodzi o krew. Hermiona jest mądrą, silną czarownicą, pomagaliście sobie w ostatnim czasie. Opowiedziała mi, że ona cieła składniki, a Ty pomagałeś jej się uczyć - oznajmiła a ten przeklnął.
- To miało nigdy nie wyjść. Więcej jej nie pomogę - warknął pod nosem. - Wątpię, że Pan Wesley nie dorwał się jej do majtek - warknął na nią lekko zirytowany. Młoda kobieta poprosiła go o dodatkowe lekcje, chciała mieć umysł nie do zdarcia, za chiny nie miał pojęcia po co, ale zgodził się, gdy ta przyniosła mu w środku nocy kwiat, który zakwita raz w roku, w Zakazanym Lesie. Sam nie mógł go zdobyć bo tylko ktoś o czystym sercu mógł to znaleźć i zebrać. Z dużą niechęcią dawał jej lekcje oklumencji, próbując w jej umyśle znaleźć powód dlaczego chciała uczyć się tej trudnej sztuki. W końcu się dowiedział. Panna Grenger nie do końca była zainteresowana Ronaldem. Pewnie bała się, że to wycieknie podczas sesji z Dumbledorem, albo że jakiś smierciożerca się o tym dowie. No cóż, dziewczyna nie była głupia, właściwie, zrobiła z tych lekcji pożytek, bo nawet zaczęła uczyć Harrego Pottera, na swój własny, dziwny, ale skuteczny sposób. Był przez to zdenerwowany, wręcz wkurwiony, bo Potter nie przyswoił wiedzy z ich lekcji. Może za bardzo się go bał?
Usłyszał śmiech czarownicy po czym spojrzał na nią. No nienormalna!
Data opublikowania: 7.12.2021
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro