Rozdział 9: ,,Sonata księżycowa"
Pogrzeb Ellie White odbył się dwa dni później. Tak szybki termin wynikał z braku warunków do przetrzymywania ciała.
Uroczystość było bardzo skromna, a na niej samej nie pojawiło się wiele osób. Susanne wraz ze swoją rodziną, kilkoro najbliższych sąsiadów i znajomych Ellie. Jednak to miejsce tuż przy grobie zajmowała Brie, której od dwóch dni na krok nie odstępował Harry. Nie mógł znieść tego smutku, łez, bólu, które nie opuszczały ciała i duszy jego ukochanej. Tak bardzo chciał móc wziąć to wszystko na siebie, byle by Brietta chociaż uniosła kąciki ust do góry.
Zimny wrześniowy wiatr owiewał ciała pary, gdy mężczyzna obejmował delikatnie ramieniem kobietę. Natomiast gdy trumna była spuszczana do przygotowanego dołu, przyciągnął bliżej siebie nieukrywającą łez White i wtulił w swój tors. Sam odchylił na chwilę głowę, a na po jego policzkach spłynęło kilka łez.
Brie została sama.
Owszem, miała i Harry'ego, czy chociażby Susanne lub Mary. Trzeba jednak przyznać, że to nie to samo co rodzina, z którą czujesz najsilniejsze więzi od najmłodszych lat.
Kolejne dni nie były wcale lepsze od poprzednich. Nie dość, że humory nikomu nie dopisywały to na dodatek pogoda robiła swoje. Od wieczoru po pogrzebie Ellie ciągle padał deszcz. Raz mocniej, raz słabiej, chwilami zanikał, lecz po to, aby za kilka godzin pojawić się ze zdwojoną siłą. Niebo płakało wraz z Brie, która starała się być silna. Tak jak to zawsze mówiła jej babcia. White nie była jednak przygotowana na tak wielki cios. W momencie kiedy wszystko zaczęło się układać, wychodzić na prostą zesłano na ich rodzinę taką tragedię.
Harry nie chciał, aby Brie musiała siedzieć przez cały czas sama w pustym domu. Namówił więc ją na to, aby na jakiś czas przeniosła się do rezydencji. Mężczyzna chciał mieć dziewczynę na oku, być przy niej. Chciał być przy niej nie tylko w jej radościach, ale także w jej bólach i tragediach. Chciał, aby poczuła, że ma w nim wsparcie.
Chwilowa przeprowadzka White została przyjęta przez Lindę z lekkim entuzjazmem. Trzeba przyznać, że pani Styles nie przejęła się za mocno śmiercią Ellie. Stwierdziła, że to nic takiego w obliczu faktu, że każdy z nas skończy tak samo. Mając Brie na miejscu, Linda uważała, że brunetka powinna pracować dużo ciężej i zastanawiała się nad przydzieleniem jej większej ilości obowiązków. W obronie Brietty, która nie miała sił na wykłócanie się czy chociażby proszenie o wzgląd na ostatnie wydarzenia, stanął Harry i co ciekawe również George. We dwoje naciskali na Lindę, aby ta zmieniła swoje zachowanie i spojrzała trzeźwo na sprawę. Skończyło się oczywiście na obrazach, które kobieta rzuciła w kierunku swojego męża i syna, a także wieczorze z alkoholem.
Ostatecznie postanowiono, że obowiązki Brie przejmie Mary, co z resztą kobieta sama proponowała. White natomiast miała pomagać w miarę swoich sił.
***
– Kochanie – szepnął Harry, siadając na skraju łóżka. Odgarnął z twarzy Brie zagubione kosmyki i przetarł mokre policzki. – Zjesz coś? Mary przygotowała kolację – mruknął czule, spoglądając w brązowe tęczówki. Wyrażały nic więcej niż smutek i pustkę.
– Dziękuję za troskę, ale nie dam rady – wyszeptała zachrypniętym głosem. Brie naciągnęła na siebie ciepłą kołdrę, która przesiąkła zapachem wody kolońskiej Harry'ego. Styles nie pozwolił na to, aby White spała w zimnej komórce na parterze. Użyczył jej swojej sypialni, a sam przeniósł się do jednego z pokoi gościnnych. Brunet chciał zapewnić ukochanej jak najdogodniejsze warunki w najbliższych dniach, mimo, że ona sama bardzo się przed tym wzbraniała.
– Musisz jeść Brie – westchnął smutno, a kąciki jego ust nieco opadły. – Gdyby nie ten deszcz zabrałbym cię na spacer. Mam nadzieję, że ustanie niedługo i będziemy mogli gdzieś razem wyjść – oznajmił, spoglądając na moment na widok za oknem. Nic nie zmieniło się od rana.
– Zagrasz mi coś? – spytała cichutko, przenosząc wzrok na bruneta.
– Jeśli tylko chcesz – odpowiedział jej i nim podniósł się z łóżka, musnął blade czoło kobiety.
Harry powoli wstał i ruszył w stronę pianina. Usłyszał szelesty za sobą, które świadczyły o poruszeniu się brunetki. Kobieta przewróciła się na drugi bok tak, aby mogła widzieć swojego ukochanego.
Brunet przeczesał dłonią gęste włosy i odsunął nieco stołek, po czym zajął na nim miejsce. Jego duże dłonie uniosły klapę instrumentu, a palce nacisnęły przypadkowe klawisze. Mimo tego, iż ich wybór był niezamierzony to dźwięk jaki wydały był piękny.
Chwilę potem sypialnię wypełniły dźwięki ,,Sonaty Księżycowej". Brie przez długą chwilę przyglądała się Harry'emu, który dał ponieść się muzyce, z resztą jak zawsze. Bez względu na to czy wygrywany przez niego utwór był wolny czy szybki, zawsze jego mowa ciała idealnie współgrała z melodią.
Powieki Brietty co chwila opadały, zasłaniając jej tym samym widok na ukochanego. Ostatecznie kobieta wtuliła się w miękką poduszkę i przeniosła wzrok na szybę, po której spływały krople deszczu.
Niebo płakało tak samo jak i ona.
***
W sobotę w rezydencji Styles'ów miała odbyć się kolacja, na którą mieli przybyć ważni goście. Mimo nadal nienajlepszego stanu, Brie zdecydowała się zebrać swoje siły i pomóc Mary w przygotowaniach. White czuła się źle z myślą, że przez nią kobieta miała więcej pracy.
W przygotowaniach pomagał również Harry, który nie chciał zostawiać Brietty samej. Doskonale wiedział, że minie sporo czasu, zanim White wróci do formy. A on chciał jej tylko w tym pomóc.
Punktualnie o szóstej popołudniu w rezydencji rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Wszystko i wszyscy byli już gotowi. Brie poprawiała po raz ostatni sztućce ułożone na stole, a Mary doglądała pieczeni. Wydawało się, że nic nie może popsuć tego wieczoru.
George wraz z Lindą ruszyli do drzwi, aby powitać gości. Razem ze sobą zaciągnęli również Harry'ego, który najchętniej nie brałby udziału w całej tej szopce.
Gdy do uszu Brietty dobiegły nieznajome głosy, postanowiła wycofać się do kuchni. Powrót do obowiązków po kilkudniowej przerwie dał się kobiecie we znaki. Tym bardziej, że sama rzuciła się na głęboką wodę, chcąc od razu brać udział w przygotowaniu tak ważnej kolacji.
Gdy Mary i Brie układały potrawy na specjalnym wózku, Linda wprowadzała swoich gości do jadalni. Wśród nich znalazł się Cedric z Octavią. Blondynka weszła w głąb rezydencji z lekką rezerwą, mając w głowie wspomnienia ze swojej ostatniej wizyty tutaj. Poniekąd to ona dała kobiecie dużo do myślenia, a Octavia postanowiła mieć dzisiaj oczy i uszy szeroko otwarte.
Zgodnie z poleceniem Lindy, gdy wszystko było gotowe, a przynajmniej ze strony kuchni, Mary i Brie weszły do jadalni. Obie ustawiły się pod ścianą i przy drzwiach, aby w razie potrzeby służyć pomocą.
– Podacie posiłek dopiero, gdy pojawią się państwo Payne – mruknęła Linda w stronę swoich pracownic, przemierzając jadalnię.
Reszta rodziny zajęła swoje miejsca i starała się zająć czymś przed przybyciem gości. George wpatrywał się tępo w zastawę na stole, a Cedric zdążył już napełnić swoją szklankę bursztynowym płynem. Octavia nawet nie zwróciła na to uwagi i wpatrywała się w biżuterię i pierścionki na palcach, chcąc ukryć swoje spojrzenie, które dyskretnie spoglądało to na Harry'ego, to na Brie. W odróżnieniu od nich wszystkich najmłodszy Styles siedział na swoim krześle dość zrelaksowany i wydawał się nie zwracać na nic uwagi.
– Już są! – krzyknęła Linda, gdy w rezydencji rozbrzmiał kolejny dzwonek.
Brie wzdrygnęła się lekko, co nie uszło uwadze Harry'ego. Brunet posłał jej uspokajający uśmiech i poprawił się na krześle. Żadne z nich nie zdawało się zwracać uwagi na Octavię, która tego wieczora była świetną obserwatorką.
– Zapraszam, zapraszam. – w jadalni rozbrzmiał głos pani Styles. Po chwili w pomieszczeniu pojawiła się i ona, a za nią trójka nieznajomych Brie osób.
Niewysoka kobieta i nieco wyższy od niej mężczyzna w średnim wieku. Za nimi kroczył powoli wysoki szatyn, którego ciepłe spojrzenie śledziło wnętrze rezydencji. Oto właśnie państwo Payne, a także ich syn Liam. Znali się ze Styles'ami od bardzo dawna. Harry nawet opowiadał co nieco na ten temat swojej ukochanej.
Kiedy jeszcze Styles'owie mieszkali w Londynie, dane im było mieć dom tuż obok Payne'ów. Tym oto sposobem Harry, Liam i Cedric wspólnie dorastali, chociaż należy nadmienić że ten ostatni był trochę starszy od pozostałej dwójki. Później drogi obu rodzin rozeszły się. Styles'owie wyjechali z Londynu szukać spokoju, a Payne'owie otrzymali lepszą ofertę pracy. Harry jednak nie wiedział skąd teraz wzięli się w ich okolicach. Z resztą skąd miałby to wiedzieć. Jego kontakt z Liam'em urwał się kilka lat temu, a Linda nie była skora do pogaduszek z synem.
Rozmowom nie było końca. Pani Payne bardzo chwaliła posiłki, które były podane co bardzo cieszyło Mary. Kobieta bardzo się starała, co jak widać wyszło na dobre. Brie natomiast przez cały wieczór była pod czujnym okiem Harry'ego. Doskonale wiedziała, że w każdej chwili może opuścić jadalnię i powrócić do sypialni mężczyzny. Mimo tej wiedzy oraz bólu głowy, który pojawiał się co jakiś czas White starała się trzymać fason. Wiedziała, że nie może teraz zawieść pani Styles.
– Konflikt na kontynencie pogłębia się – mruknął Cedric, w odpowiedzi na jedno z pytań pana Payne'a.
– Jestem pewien, że zawita i do nas. To tylko kwestia kilku miesięcy – burknął George.
– Nawet jeśli nas dosięgnie to jesteśmy przygotowani – rzucił Liam. Ach, no tak. Szatyn był inżynierem wojskowym i służył państwu. Linda mogłaby przez cały wieczór słuchać tylko o dokonaniach młodego mężczyzny, który wbrew pozorom nie chciał się chwalić swoimi dokonaniami i posadą.
– Liczba ofiar wzrasta i będzie wzrastać – mruknął pan Payne. – Ten konflikt nie będzie trwał tak krótko jak wszyscy myśleli.
***
Zdecydowanie ten wieczór należy zaliczyć do udanych. Obeszło się bez rozlewu krwi, ciętych wymian zdań i kłótni. Wbrew pozorem ta kolacja, na którą Harry szedł z wielką niechęcią dała mu do myślenia.
W obliczu ostatnich wydarzeń i rozmów, które toczyły się podczas kolacji Harry uświadomił sobie, że w obecnych czasach nie można czekać z pewnymi decyzjami. Tym bardziej, gdy śmierć i nienawiść kryje się na każdym kroku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro