» Rozdział 12
Czarnowłosa kobieta podeszła do wysokiego mężczyzny, który stał przy barierce. Jego błękitne oczy wpatrywały się w zamyśleniu w panoramę Nowego Jorku. Smukła sylwetka sprawiała, że z daleka zdawało się, że to tylko zjawa. Kobieta stanęła koło niego, ale nie uniosła na niego wzroku, patrzyła tylko przed siebie. Kąciki ust mężczyzny nieznacznie drgnęły ku górze. Uwielbiał, gdy inni mu podlegali.
— Dziewczyna jeszcze się nie obudziła — odezwała się po chwili.
— To kwestia czasu — odparł mężczyzna.
— Na co nam ona? — odważyła się zapytać. Mężczyzna zlustrował ją wzrokiem, po czym znowu spojrzał przed siebie.
— Ma coś mojego — powiedział spokojnie. — Zrobiłaś to, co trzeba?
— Tak — oznajmiła od razu. — Chłopak pewnie uwierzy w te bzdury z fałszywych akt — zapewniła.
— Powiadom mnie, jak się obudzi — stwierdził, po czym zszedł z balkonu, zostawiając kobietę samą. Czarnowłosa spojrzała na miejsce, gdzie przed chwilą stał mężczyzna i westchnęła cicho.
▼▼▼
W końcu Clara odzyskała przytomność. Zmrużyła oczy, gdy dopadł ją uciążliwy, tępy ból głowy. Podniosła lekko głowę i rozejrzała się dookoła. Wokół niej były jakieś rusztowania i kartony. Zmarszczyła czoło i chciała się ruszyć, jednak zauważyła, że została przywiązana grubym sznurem do krzesła.
Nagle poczuła, jak powietrze w pomieszczeniu robi się coraz chłodniejsze. Zadrżała z zimna i ujrzała niedaleko siebie ciemnowłosą kobietę.
— Wypuść mnie — powiedziała drżącym głosem i szarpnęła lekko. Kobieta jednak milczała. To nie ona dawała rozkazy. Była tylko zmanipulowanym pionkiem w grze.
Clara nie wiedziała, o co chodzi. Strach coraz bardziej ogarniał jej ciało. W myślach prosiła, by to wszystko okazało się tylko snem.
Po chwili jakby z mgły koło kobiety pojawił się mężczyzna. Gdy tylko Clara go zobaczyła, otworzyła szerzej oczy. Momentalnie zaczęła się bardziej szarpać. W tym momencie chciała być jak najdalej stąd. Zaczęła się bać jak nigdy dotąd. Tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się nikle. Uwielbiał, gdy ludzie się go bali, jak czuli respekt.
Podszedł powolnym krokiem do związanej brunetki, a jego oczy zalśniły szmaragdowym kolorem. Clara zacisnęła powieki. Przez strach nie mogła normalnie oddychać...
▼▼▼
Pietro ze zdenerwowaniem czekał na swoją siostrę. Przez zebrane emocje chodził w kółko po pokoju i nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Denerwował się jak nigdy.
W końcu ujrzał brunetkę w drzwiach. Wanda zmarszczyła czoło, widząc panujący wokół bałagan i założyła ręce na piersi.
— Posprzątam to potem — odezwał się, wiedząc czemu siostra, tak na niego patrzy.
— Jesteś bałaganiarzem to potęgi — wtrąciła, nie mogąc się powstrzymać od kąśliwej uwagi.
Chłopak przewrócił oczami i z nadludzką szybkością pojawił się przy niej. Milczał przez chwilę, nie wiedząc, jak ująć wszystko, co chce powiedzieć w słowa. Zacisnął szczękę. Wanda patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. Zastanawiała się, co się dzieje ostatnim czasem z jej bratem. Zmartwiła się jego ciągłym znikaniem i plątaniem się w słowach.
W końcu Pietro zebrał się w sobie i opowiedział jej wszystko. Jego wypowiedź była tak chaotyczna, że Wanda czasem potrzebowała dłuższej chwili do zrozumienia tego. Chłopak opowiadał jej wszystko, tak dokładnie, jak tylko był w stanie. Opowiedział jej o Clarze i o tym, co zastał w domu dziewczyny. Kiedy Wanda zasugerowała, żeby powiedzieć reszcie, ten od razu zaprzeczył. Nie chciał mieszać w to reszty grupy. Chciał to załatwić po cichu, jedynie z pomocą Wandy.
Brunetka w końcu dała się przekonać, chociaż sceptycznie była nastawiona do pomysłu brata. Uważała, że sami nie zdziałają zbyt wiele, a na dodatek mogą pogorszyć sytuację. Jednak nie potrafiła mu odmówić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro