prolog
Po lewej stronie drogi wznosiły się skały, a z drugiej równie stromo opadało urwisko. Białe pasy namalowane na jezdni odbijały światła reflektorów samochodu, będąc jedną z niewielu widocznych rzeczy. Droga była pusta, żadne drzewa nie rosły na poboczu, nigdzie nie było widać też domów, ani stacji. Tylko czasem jakiś znak mignął przed oczami dziewczyny, która dokładanie przyglądała się widokom za oknem, co jakiś czas spoglądając na dłonie ułożone na kierownicy.
Chciała powiedzieć mu jak bardzo chciałaby teraz czuć jego usta na swoich i jak bardzo potrzebowała jego głosu.
On był dla niej jak ta droga, był jej urwiskiem i górą, kochała go ze wszystkimi niezałatanymi dziurami w duszy i każdym złamanym przez burzę drzewem nadziei; z bliznami, które były niczym korzenie, pozostałe po wyrwanych roślinach. Jego łzy były jak deszcz uderzający w karoserię samochodu. A ona była samochodem, pojazdem, który wiedząc jak niebezpieczne jest to na co się pisze brnął dalej, dalej, nie zważając na złe warunki, czy gorszej jakości drogi. Wiedząc, że jeśli posunie się jeszcze parę metrów, nie starczy mu benzyny na powrót.
Chciała powiedzieć, że go potrzebuje, pragnie i kocha, jak tylko pozwala jej na to jej poniszczony umysł i głupie serce, ale zdążyła tylko spojrzeć w jego oczy i szepnąć urwane "Ash", kiedy wszystko zaczęło wirować i mieszać się.
Jego orzechowe włosy; oczy zmieniające kolor z brązu na zieleń. Jego głos w kolorze lawendowego nieba i śmiech w barwach wschodzącego słońca.
Jej jasne włosy, o zapachu świeżych truskawek. Jej oczy w kolorze nieba po burzy i śmiech, który przywodził na myśl najpiękniejsze dni lata.
__________
Tak, to nowe fanfiction. Tak jestem głupia.
xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro