2. phone call
jestem gotowa by mieć nadzieję, rozbujaj mnie z nizin, wybudzona w blasku, nie mogę zrobić tego sama*
Od trzech dni nie umiała pozbyć się Ashtona z głowy.
Nie umiała wyrzucić z pamięci dotyku jego ciepłej dłoni na jej nadgarstku, tego jak patrzył na nią pełen troski. Tak jakby jego oczy wyrażały współczucie, a uśmiech mówił "będzie dobrze" w sposób, który zdołał przekonać nawet jej pokruszone wnętrze. Przywoływała w pamięci obraz jego rozwiewanych przez wiatr orzechowych włosów. Jego oczu, które idealnie pasowały do włosów, choć nie umiała określić ich dziwnego koloru.
W końcu w poniedziałkowy wieczór zdecydowała się poczynić pewne kroki do odnalezienia chłopca, a w całym mieście była tylko jedna osoba, która znała wszystkich, niezależnie od tego kim byli. Michael. Michael znał wszystkie grzeszki i dokonania mieszkańców miasta, sam z resztą nie należał do niewinnych ludzi i wszyscy, którzy się z nim zadawali, mieli świadomość tego, jakie mogą być konsekwencje.
Odnalezienie jego numeru na niedługiej liście kontaktów w telefonie Fleur nie należało do trudnych zadań i po chwili dziewczyna przyłożyła telefon drżącą ręką do ucha.
Jeden sygnał. Drugi...
- Hej, Mikey, ja... - Jej głos trząsł się, ale postanowiła udawać zdecydowaną na tyle, na ile było to możliwe.
- Witaj, skarbie! Już się na mnie nie gniewasz, za tamten raz? - Nie widziała jego twarzy, ale była w stanie wyobrazić sobie jego ironiczny uśmieszek i to jak poprawia swoje czerwone włosy. Była też prawie pewna, że przygryza wargę, jak zwykł robić rozmawiając z nią.
- Nie o to chodzi, chcę się zapytać, czy...
- Czy to powtórzymy? - ponownie wtrącił się w jej wypowiedź wyczuwając jak niepewna jest i zaśmiał się na co przez kark dziewczyny przeszły ciarki.
- Michael! - krzyknęła, a do jej oczy zaczęły napływać łzy. Oddychanie zaczynało sprawiać trudności, wiedziała, że musi zakończyć rozmowę, albo poniesie ciężkie konsekwencje okazania słabości przy chłopaku. - Ashton. Czy znasz jakiegoś Ashtona?
- Och, Irwin? To ostatni idota, kochanie, płacze w łazience i ma gówniany gust muzyczny. Czemu pytasz?
- Nie ważne, Mikey, dobranoc i dziękuję.
Szybko nacisnęła czerwoną ikonkę i rzuciła telefon na dywan, parę metrów dalej. "Ashtonie Irwinie, czemu skłaniasz mnie do robienia tak okropnych rzeczy?" - Pomyślała starając się uspokoić oddech. Spojrzała na jasną pościel w kwiaty, niechlujnie rzuconą na łóżko, na którą padało żółte światło latarni stojącej za oknem. Ostatni raz odetchnęła głęboko powietrzem napełnionym zapachem waniliowo-ciasteczkowych świeczek i wyszła z pokoju zdmuchując je.
- Idę na spacer - rzuciła przechodząc przez salon i mijając rodziców siedzących na kanapie, którzy zajęci byli wypowiedzią jakiegoś mężczyzny na ekranie telewizora. Ubrała bordowe vansy i narzuciła lekką kurtkę, po czym szybko wyślizgnęła się z domu nie dbając o to, czy ktoś przejął się jej późnym wyjściem.
Wieczorne spacery miały w sobie coś relaksującego, a nawet magicznego. Wolno płynące po ciemnym niebie chmury i wyłaniające się zza nich gwiazdy, na które Fleur uwielbiała spoglądać tracąc kontakt z ziemią. Wszystkie ulice były puste, zupełnie inne niż w ciągu dnia. Co jakiś czas można było zauważyć kota błąkającego się w poszukiwaniu domu, czy grupę roześmianych nastolatków, ale każda istota idąca o tej porze wydawała się mieć swoją własną galaktykę. Tak jakby nie widzieli nikogo poza sobą i swoimi sprawami. Ale czy noce nie są po to, żeby stawać się piękniejszym niż w ciągu dnia? W ciemności wszystko nabierało innego kształtu, wszystkie sprawy, które za dnia wydają się niczym w nocy rosną, a te znaczące - znikają.
Zazwyczaj noce kojarzyły się Fleur z atakami paniki, ukrywanymi przed rodziną i z zimną herbatą, w której topiła smutki. Ale czasem było inaczej. Gdy czytała dobrą książkę, podjadając ciasteczka, czy wyobrażała sobie miliony scenariuszy na następne dni. A czasem, kiedy w nocy pisała z jakąś cudowną osobą poznaną na twitterze, wydawało jej się, że wszystko jest tak piękne i proste, że może tym razem, rzeczywiście ktoś pomoże jej zagoić rany. Tylko, że wszyscy odchodzili. Bo od niej zawsze wszyscy odchodzili i była to tylko kwestia czasu - parę dni, czy miesięcy i po prostu znikali, a Fleur nadal trzymała ich w swoim sercu, wraz ze wszystkimi cennymi informacjami, które zdobyła; lekcjami, które jej dali. Ale czy dni nie służą do tego by odchodzić?
Po około dwóch kilometrach jej nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa uginając się ze zmęczenia, więc usiadła na jednej z ławek stojących przy chodniku i podkuliła nogi obejmując je rękoma. Żałowała, że nie wybrała cieplejszej, puchowej kurtki i wyższych butów, bo teraz trzęsła się z zimna. Wyjęła komórkę - żadnych wiadomości, ani nieodebranych połączeń - mogła się tego spodziewać. Przetrząsnęła zawartość kieszeni w poszukiwaniu słuchawek i po chwili do jej uszu dobiegły pierwsze dźwięki "white blood". Kochała tą piosenkę i od jakiegoś czasu nie mogła pozbyć się z głowy jej delikatnej melodii.
I'm ready to climb this mountain inside, impossible heights.* Po raz pierwszy w małym stopniu zgadzała się z tym fragmentem. Choć właściwie nie znała Ashtona, dawał jej coś w rodzaju nadziei i motywacji. Chciała pokonać górę, którą od lat umacniały kolejne wątpliwości, lęki i małe katastrofy, żeby po drugiej stronie stać się nową osobą i mieć chłopaka u boku. A może chodziło tu o wspinanie się na szczyt razem z nim? Razem z jego własnymi demonami i bliznami, razem z jej przeszłością i strachem.
__________________
*Oh wonder - White blood (btw ta piosenka to życie)
Wiem, rozdziały są krótkie :((
Czy ktoś tu słucha Oh wonder? Bo wszyscy, których znam mówią, że ta muzyka jest do kitu, a przecież to jest tak piękne!!!
Tak, znów zmieniłam okładkę
whatever
do napisania xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro