Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. phone call

jestem gotowa by mieć nadzieję, rozbujaj mnie z nizin, wybudzona w blasku, nie mogę zrobić tego sama* 

Od trzech dni nie umiała pozbyć się Ashtona z głowy.

Nie umiała wyrzucić z pamięci dotyku jego ciepłej dłoni na jej nadgarstku, tego jak patrzył na nią pełen troski. Tak jakby jego oczy wyrażały współczucie, a uśmiech mówił "będzie dobrze" w sposób, który zdołał przekonać nawet jej pokruszone wnętrze. Przywoływała w pamięci obraz jego rozwiewanych przez wiatr orzechowych włosów. Jego oczu, które idealnie pasowały do włosów, choć nie umiała określić ich dziwnego koloru.

W końcu w poniedziałkowy wieczór zdecydowała się poczynić pewne kroki do odnalezienia chłopca, a w całym mieście była tylko jedna osoba, która znała wszystkich, niezależnie od tego kim byli. Michael. Michael znał wszystkie grzeszki i dokonania mieszkańców miasta, sam z resztą nie należał do niewinnych ludzi i wszyscy, którzy się z nim zadawali, mieli świadomość tego, jakie mogą być konsekwencje.

Odnalezienie jego numeru na niedługiej liście kontaktów w telefonie Fleur nie należało do trudnych zadań i po chwili dziewczyna przyłożyła telefon drżącą ręką do ucha.
Jeden sygnał. Drugi...

- Hej, Mikey, ja... - Jej głos trząsł się, ale postanowiła udawać zdecydowaną na tyle, na ile było to możliwe.

- Witaj, skarbie! Już się na mnie nie gniewasz, za tamten raz? - Nie widziała jego twarzy, ale była w stanie wyobrazić sobie jego ironiczny uśmieszek i to jak poprawia swoje czerwone włosy. Była też prawie pewna, że przygryza wargę, jak zwykł robić rozmawiając z nią.

- Nie o to chodzi, chcę się zapytać, czy...

- Czy to powtórzymy? - ponownie wtrącił się w jej wypowiedź wyczuwając jak niepewna jest i zaśmiał się na co przez kark dziewczyny przeszły ciarki.

- Michael! - krzyknęła, a do jej oczy zaczęły napływać łzy. Oddychanie zaczynało sprawiać trudności, wiedziała, że musi zakończyć rozmowę, albo poniesie ciężkie konsekwencje okazania słabości przy chłopaku. - Ashton. Czy znasz jakiegoś Ashtona?

- Och, Irwin? To ostatni idota, kochanie, płacze w łazience i ma gówniany gust muzyczny. Czemu pytasz?

- Nie ważne, Mikey, dobranoc i dziękuję.

Szybko nacisnęła czerwoną ikonkę i rzuciła telefon na dywan, parę metrów dalej. "Ashtonie Irwinie, czemu skłaniasz mnie do robienia tak okropnych rzeczy?" - Pomyślała starając się uspokoić oddech. Spojrzała na jasną pościel w kwiaty, niechlujnie rzuconą na łóżko, na którą padało żółte światło latarni stojącej za oknem. Ostatni raz odetchnęła głęboko powietrzem napełnionym zapachem waniliowo-ciasteczkowych świeczek i wyszła z pokoju zdmuchując je.

- Idę na spacer - rzuciła przechodząc przez salon i mijając rodziców siedzących na kanapie, którzy zajęci byli wypowiedzią jakiegoś mężczyzny na ekranie telewizora. Ubrała bordowe vansy i narzuciła lekką kurtkę, po czym szybko wyślizgnęła się z domu nie dbając o to, czy ktoś przejął się jej późnym wyjściem.

Wieczorne spacery miały w sobie coś relaksującego, a nawet magicznego. Wolno płynące po ciemnym niebie chmury i wyłaniające się zza nich gwiazdy, na które Fleur uwielbiała spoglądać tracąc kontakt z ziemią. Wszystkie ulice były puste, zupełnie inne niż w ciągu dnia. Co jakiś czas można było zauważyć kota błąkającego się w poszukiwaniu domu, czy grupę roześmianych nastolatków, ale każda istota idąca o tej porze wydawała się mieć swoją własną galaktykę. Tak jakby nie widzieli nikogo poza sobą i swoimi sprawami. Ale czy noce nie są po to, żeby stawać się piękniejszym niż w ciągu dnia? W ciemności wszystko nabierało innego kształtu, wszystkie sprawy, które za dnia wydają się niczym w nocy rosną, a te znaczące - znikają.

Zazwyczaj noce kojarzyły się Fleur z atakami paniki, ukrywanymi przed rodziną i z zimną herbatą, w której topiła smutki. Ale czasem było inaczej. Gdy czytała dobrą książkę, podjadając ciasteczka, czy wyobrażała sobie miliony scenariuszy na następne dni. A czasem, kiedy w nocy pisała z jakąś cudowną osobą poznaną na twitterze, wydawało jej się, że wszystko jest tak piękne i proste, że może tym razem, rzeczywiście ktoś pomoże jej zagoić rany. Tylko, że wszyscy odchodzili. Bo od niej zawsze wszyscy odchodzili i była to tylko kwestia czasu - parę dni, czy miesięcy i po prostu znikali, a Fleur nadal trzymała ich w swoim sercu, wraz ze wszystkimi cennymi informacjami, które zdobyła; lekcjami, które jej dali. Ale czy dni nie służą do tego by odchodzić?

Po około dwóch kilometrach jej nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa uginając się ze zmęczenia, więc usiadła na jednej z ławek stojących przy chodniku i podkuliła nogi obejmując je rękoma. Żałowała, że nie wybrała cieplejszej, puchowej kurtki i wyższych butów, bo teraz trzęsła się z zimna. Wyjęła komórkę - żadnych wiadomości, ani nieodebranych połączeń - mogła się tego spodziewać. Przetrząsnęła zawartość kieszeni w poszukiwaniu słuchawek i po chwili do jej uszu dobiegły pierwsze dźwięki "white blood". Kochała tą piosenkę i od jakiegoś czasu nie mogła pozbyć się z głowy jej delikatnej melodii.

I'm ready to climb this mountain inside, impossible heights.* Po raz pierwszy w małym stopniu zgadzała się z tym fragmentem. Choć właściwie nie znała Ashtona, dawał jej coś w rodzaju nadziei i motywacji. Chciała pokonać górę, którą od lat umacniały kolejne wątpliwości, lęki i małe katastrofy, żeby po drugiej stronie stać się nową osobą i mieć chłopaka u boku. A może chodziło tu o wspinanie się na szczyt razem z nim? Razem z jego własnymi demonami i bliznami, razem z jej przeszłością i strachem.

__________________

*Oh wonder - White blood (btw ta piosenka to życie)

Wiem, rozdziały są krótkie :((
Czy ktoś tu słucha Oh wonder? Bo wszyscy, których znam mówią, że ta muzyka jest do kitu, a przecież to jest tak piękne!!!
Tak, znów zmieniłam okładkę
whatever

do napisania xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro