Lost in Thoughts
Życie. Cóż to takiego? Czy to wszystkie wydarzenia, w których się uczestniczy od narodzin do śmierci? Czy to zestaw uczuć, które mu towarzyszą? Życie. Mówią, że możesz wszystko osiągnąć, jeśli tylko chcesz. Ale ja nie mogłam. No właśnie. Nikt się nie spodziewał, że ten dzień tak się zakończy. Przecież było tak pięknie. Słońce grzało, a znad morza wiało ciepłą, pachnącą rybami i solą bryzą. Wyszłam na spacer, by cieszyć się ostatnim dniem wakacji. Ulice jak zwykle były puste i ciche. Właśnie przechodziłam przez jezdnię, gdy usłyszałam ryk silnika. A potem wszystko stało się tak szybko, ale jednocześnie trwało wieczność. Odwróciłam się, by zobaczyć co jest źródłem hałasu. W moją stronę pędził samochód. Był zielony ze srebrnymi zdobieniami. Jakieś BMW. Za kierownicą siedział przystojny, młody mężczyzna, a na jego twarzy malowało się skupienie pomieszane ze zdziwieniem i strachem. Wszystko we mnie krzyczało, abym biegła, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Jak zaczarowana patrzyłam na słońce odbite w ciemnym lakierze pojazdu. Rozległ się ostry, przewiercający uszy pisk hamulców. Adrenalina chyba uderzyła kierowcy do głowy, bo skręcił kierownicę szybciej niż mogłoby zarejestrować ludzkie oko. Minął zaledwie krótki ułamek sekundy, gdy maszyna szlifowała bokiem w moją stronę z ogromną prędkością. Byłam ciekawa, co będzie dalej. Więc tak czują się ludzie tuż przed śmiercią? Są jej ciekawi? Nie było jak w tych nierealnych książkach gdzie wszystko jest piękne. Życie nie stanęło mi przed oczami jakby Bóg już decydował gdzie mnie umieści. Ja tylko patrzyłam się tępo w bok zbliżającego się w zawrotnym tempie samochodu. Z niemałym rozbawieniem zauważyłam, że tylne drzwi są wgniecione, jakby już kiedyś miał stłuczkę. Był już tak blisko. Wtedy dosięgnął mnie. Najpierw był to irytujący ból w udach, które pierwsze zetknęły się nagrzanym metalem. Potem mną szarpnęło, a pojazd uderzył we mnie z całym impetem. Zadziwiająco wyraźnie usłyszałam trzask kości. To moje? Czułam się, jakby coś mnie rozrywało. Gdy straciłam grunt pod nogami, niebo i ziemia zakręciły się dookoła mnie jak najgorsza karuzela z wesołego miasteczka. Wiatr przyjemnie pieścił moją twarz. Poczułam, że zaczynam opadać. Wciąż wirowałam jak bąk, którym bawią się małe dzieci. Nagle moje plecy spotkały się z asfaltem. Całe powietrze wyleciało mi z płuc, a moje serce zatrzymało się.
***
Unosiłam się w nicości. Jak ona wygląda? Otóż nie ma konkretnego koloru ani kształtu. Zamknij oczy i spróbuj oddychać głęboko. Jak najbardziej przedłużać zarówno wdech, jak i wydech. Oddychać równo. Przez cały czas wypuszczać tyle samo powietrza. Teraz zastanów się. Co widziałeś gdy to robiłeś? Czy pamiętasz choć jeden obraz? Nie? To właśnie jest nicość. Oto, co mnie otaczało. Mnie i moje myśli. Jestem martwa. Ale nie czuję się martwa. Właściwie, to nie wiem jak czują się martwi. Czy już na zawsze będę pływać w nicości? Sama? Chyba każdy martwy ma swoją nicość. Zastanawiam się, dlaczego ja. Dlaczego akurat mi to się zdarzyło? Co ja takiego złego zrobiłam? Bóg chciał mnie ukarać. To jest pewne. Tylko za co? Co ja takiego zrobiłam? Czy to już piekło? Czyli w królestwie Lucyfera męczy się ludzi nudą? Muszę przyznać, że to dobry pomysł. Nuda potrafi być zabójczo nudna. Tylko co teraz? Mogę wspominać i rozmyślać. Przez całą wieczność oceniać wszystkie moje uczynki. Tylko co z moją rodziną? Ciekawe, czy będą za mną tęsknić.
***
Usłyszałam głosy. Przepadłam w czeluściach mojego umysłu i słyszę głosy. Zwariowałam? Nie, umarłam. Znam te głosy. Tylko jeden jest obcy.
- To ona! - to zdecydowanie głos mojej mamy, chociaż brzmi, jaby niedawno płakała. Ciekawe jest to, jak dokładnie go zapamiętałam. Jeszcze nigdy nie udało mi się w umyśle odtworzyć jej głosu tak wiernie. Śmierć może zdziałać cuda. Co ciekawe, nie czuję się źle z myślą, że umarłam. Przyjęłam to i poszłam dalej.
- Wygląda jakby spała. - gdybym nie była martwa na pewno zachłysnęłabym się powietrzem. Tata! Nie widziałam ani nie słyszałam go od czasu rozwodu rodziców. Czyli przez dobre 10 lat. Szkoda, że nie mogę zobaczyć jego twarzy.
- Bo ona śpi. Zapadła w śpiączkę. - To jest obcy głos. Tylko czemu mówi, że nie umarłam? Czy to normalne, że wyobrażam sobie, że jeszcze żyję gdy jestem martwa? Co ja mówię! Nic nie jest normalne po śmierci.
- Nie ma pojęcia, że tu jesteśmy... - wmawiaj sobie, mamo. Czy naprawdę myślisz, że ja nie wiem o czyjejkolwiek obecności w moim umyśle?
- Chcę, żeby się już obudziła. - Zaraz. Ja znam ten głos. To MÓJ głos. Czy to...
- My też, Rozalio. My też... - Rozalia. Tak, to ona. Moja siostra bliźniaczka. Ile my się nie widziałyśmy! Tylko co ona robi w mojej głowie?
- Możecie państwo przy niej zostać. I tak nie mamy jak jej pomóc. Musimy czekać na cud. - ten człowiek mnie irytuje. Dlaczego gdy już pogodziłam się z własną śmiercią musi dawać mi złudną nadzieję? Jestem martwa, człowieku! M-A-R-T-W-A!!! Znasz takie słowo? To znaczy, że nie żyję. Nie ma mnie. Usłyszałam oddalające się kroki jednej osoby. A idź ty. Zaraz. Czy da się słyszeć kroki gdy jest się martwym? Najwyraźniej tak.
- Nienawidzę was. - odezwała się nagle moja siostra.
- Co!? Dlaczego, córciu? Przecież...
- Przestań, tato! - przerwała mu. - Jak możesz tak mówić gdy ona leży tu w śpiączce i możliwe, że już nigdy się nie obudzi!? - robi się ciekawie. - Rozwiedliście się i kazaliście wybierać, bo ty musiałeś koniecznie jechać do Ameryki! Nie ma nic gorszego! - Coś w tym jest.
- Gorszego niż Ameryka? - zapytał głupio tata.
- Gorszego niż taki wybór! Nie mogliście zamieszkać blisko siebie, co? Nie widziałam mamy ani Ireny przez 10 lat! Rozumiesz to!? 10 lat! - powtórzyła podkreślając liczbę. Też mam im to za złe. - Teraz ona leży jakby była martwa...
- Nie jest martwa. Zapadła w śpiączkę. - wtrąciła mama.
- Co za różnica!? Nie znam jej! Jak mogłam ją poznać, gdy mieszkałyśmy tysiące kilometrów od siebie!? - Wraz z kolejnymi jej słowami moja złość wzrastała. - Raz byliśmy w Polsce! Pięć lat temu! A ty! Ty nie miałaś nawet godziny czasu aby spotkać się ze swoją córką!
- Kochanie, zrozum. Byłyśmy wtedy nad morzem...
- Ja w takiej sytuacji pojechałabym. Poruszyłabym niebo i ziemię, przeszłabym na piechotę przez piekło aby was zobaczyć. Ale tata powiedział, że nie chcecie nas widzieć. Nie chcieliście się spotkać. Teraz ona leży jak martwa i możliwe, że już nigdy się nie wybudzi. Nie pogadam z nią, nie poznam jej. Wy macie pojęcie jak my to przeżyłyśmy? - już nie krzyczała i nie awanturowała się. Teraz mówiła spokojnie, ale z taką złością, jadem i nienawiścią w głosie, aż się wzdrygnęłam w umyśle. Tak, to jest możliwe.
- My...
- Nie możecie powiedzieć nic, co by to naprawiło, zaszyło rany. Nie obudzicie jej. Teraz musimy czekać na cud. Szkoda, że nie zdarzył się wcześniej, gdy tak bardzo chciałyśmy się spotkać.
- Ja...
- Co ty!? Rozdzieliliście nas, a teraz ja będę musiała żyć ze świadomością, że ona nie żyje! Och, przepraszam. Zapadła w śpiączkę. - dodała parodiując głos mamy. Rozległy się szybkie kroki i trzaśnięcie drzwiami.
- Pójdę z nią pogadać. - orzekł tata po dłuższej chwili ciszy. Echo jego kroków dźwięczało jeszcze parę minut w pomieszczeniu, gdy po mojej prawej stronie rozległ się płacz. Ktoś oparł się na moim ramieniu i zanosił się histerycznym szlochem. Mama...?
- Prze-przepraszam! J-ja nie chciałam, aby to tak wysz-ło. T-to takie trudne... Co my mie-mieliśmy zro-bić? On... On zawsze m-marzył o Ameryc-ce... Ja chciałam go p-p-powstrzymać, ale on się mnie nie słu-chał! - przestałam jej słuchać i zatopiłam się w moich myślach. Co jeśli mają rację? Co jeśli nie umarłam tylko zapadłam w śpiączkę? To by tłumaczyło, dlaczego słyszę ich wszystkich. Ale czemu Rozalia i tata przyjechali? W dodatku tak szybko. Nie mogło minąć wiele czasu.
***
W moim umyśle pojawił się obraz białego stoku narciarskiego. Mnóstwo ludzi zjeżdżało w dół, ale i tak rozpoznałam sylwetkę mojej mamy. Jechała spokojnie i powoli, rozmawiając z jakimś mężczyzną. Było to niedługo po rozwodzie rodziców. Wciąż nie mogłam się z tym pogodzić. Poczułam nienawiść do rozmówcy mojej mamy. Jak on może ją odciągać od taty!? Przecież oni jeszcze do siebie wrócą! Byłam tego pewna. Byłam taka pewna, że pogadają i wszystko się ułoży. Jaka byłam naiwna! Wtedy chyba wyłączyłam rozum. Przyspieszyłam i z pełną prędkością wjechałam w niego. Długo się toczyliśmy po śniegu. Gdy w końcu się zatrzymałam jedna moja narta była dużo wyżej, a drugiej nie widziałam. Prawa noga bolała mnie strasznie. Mama podjechała i chciała pomóc mi wstać, ale prawa noga nie utrzymała mojego ciężaru. Później okazało się, że jest skręcona. A co się stało mężczyźnie? Nic. Nic poza paroma siniakami.
***
Po sali rozległy się kroki zatrzymując rzekę wspomnień płynącą przez mój umysł. Trzy pary nóg stanęły całkiem blisko. Byłam ciekawa kto to.
- Jak pan myśli, kiedy ona się obudzi? - był to całkiem miły, kobiecy głos.
- Jeśli w ogóle się obudzi. - aż wzdrygnęłam się w umyśle słysząc ten szorstki dźwięk.
- Trudno określić. Mimo wcześniejszych problemów od tygodnia jej stan jest stabilny. Żebra są na dobrej drodze do zrośnięcia. Jednak nawet jeśli zdarzy się cud to i tak nie będzie mogła chodzić. W dolnej części pleców ma uszkodzony rdzeń kręgowy. - To ten lekarz, który twierdził, że żyję gdy byłam pewna, że umarłam.
- Ma szczęście, że w ogóle przeżyła. Połamane wszystkie żebra, uszkodzone narządy wewnętrzne, złamany kręgosłup, nogi połamane niemalże na kawałki, wstrząs mózgu...
- Miała więcej szczęścia niż tamten kierowca. Przyszły wreszcie wyniki sekcji zwłok. - zaciekawiona nadstawiłam uszu. - Złamało mu się jedno żebro i tak niefortunnie się ułożyło, że przebiło płuco i serce. Jednak nie to było przyczyną śmierci. Zmarł z powodu wylewu.
- Co za ironia.
- Brakło niewiele czasu.
- Podobno był również chory na Meksykańskie Zapalenie Mózgu.*
- Wiadomo coś na temat tej zarazy?
Najwyraźniej nic więcej się od nich nie dowiem. Wyłączyłam się więc zatapiając się na nowo w myślach. Ile ja tu już jestem? Na pewno dłużej niż tydzień, ale ile na pewno? Tata i Ro już przyjechali z Ameryki. Właśnie. Ro. Rozalia. Rozi. Ciekawe, czy tęskniła? Ja muszę się przyznać, że nie myślałam o niej tak często jak bym chciała. Dni mijały mi szybko, bez najmniejszej myśli na jej temat. Bez żadnego "Ciekawe co Ro by o tym pomyślała" albo "Rozi by się to spodobało". Nie było książkowego "myślałam o niej całe dnie". Było tak jakby w ogóle nie istniała. To prawda, nie raz brakowało mi kogoś z kim mogłabym pogadać na każdy temat, ale myślałam wtedy raczej o Anieli, mojej przyjaciółce. Ciekawe co by było gdyby rodzice się nie rozstali. Może Ana nie stałaby się tak bliska memu sercu? Może dalej mieszkalibyśmy w Krakowie zamiast w Warszawie? Może ja i Rozalia byłybyśmy jak te bliźniaczki z filmów. Ubierałybyśmy i czesałybyśmy się tak samo i nikt nie wiedziałby która to która. Zapisałybyśmy się na taniec nowoczesny i stałybyśmy się sławne.
Odbiegałam marzeniami coraz dalej i dalej. W sali nikogo już nie było więc panowała cisza mącona jedynie dźwiękami maszyn podłączonych do mojego uśpionego ciała. Nie miałam pojęcia która godzina ani nawet czy jest dzień czy noc, jaki dzień tygodnia albo który miesiąc. Zanim odzyskałam przytomność mogła minąć dowolna ilość czasu. Byłam przytomna, choć zapadłam w śpiączkę. Czy długo będę tak trwać? Kilka tygodni? Miesięcy? Lat? Może aż do śmierci? Będę leżała tu w sali szpitalnej starzejąc się coraz bardziej, a bliscy będą mnie odwiedzali tylko od święta. A ja nie będę im miała tego za złe. Ruszą dalej ze swoim życiem. Ojciec z Ro pojadą znowu za granicę, matka będzie pracować... Ja zatopię się w rozmyślaniach na jakiś besensowny temat jak "Czy drewniane deski do krojenia warzyw są lepsze niż szklane?" Nikt nie będzie się zastanawiać co było. Wszyscy ruszą naprzód pędząc w tym ogromnym biegadełku, w którym biegną już wszystkie chomiki świata. Tylko ja wciąż będę spać zamknięta w świecie dźwięków bez obrazu wspominając zamglone przez umysł kolory.
***
Nie wiem ile czasu minęło od rozmowy lekarzy. Zatopiona w myślach nie zwracałam uwagi na odgłosy świata zewnętrznego. Zmieniło się to dopiero gdy spokój mojego umysłu brutalnie przerwało potrząśnięcie moją ręką. Ktoś szarpał moje ramię zawodząc przeraźliwie. Tak na pewno brzmiały dźwięki wydawane przez dusze skazane na wieczne potępienie. Jednak w świecie żywych w ten sposób jęczała tylko jedna osoba. Aniela!
- Ireeeenaaaa!!! Jaak mogłaś miii to zrooooobiiiić? Tyle razy mówiłam ci! Patrz przy przechodzeniu przez jezdnię!!! A tyyy!!! - Przerwała wycie i marudzenie by przycisnąć twarz do mojego ramienia i wybuchnąć płaczem. Zrobiło mi się jej szkoda. Ale co ja mogłam zrobić? Ani przeprosić, że zostawiłam ją samą, ani poklepać po ramieniu czy cokolwiek innego. Nic. Gdy Ana się uspokoiła zapadła cisza w czasie której ona rysowała palcem po moim ramieniu, a ja rozmyślałam o naszej przyjaźni. Ostatnio dużo myślę. Pewnie dlatego, że nic innego robić nie mogę. Wreszcie ciszę przerwał spokojny głos mojej przyjaciółki. Jednak mimo łagodnego początku szybko się rozpędziła i zaczęła mówić głośno, a słowa wyrzucać z siebie z prędkością karabinu maszynowego.
- Pamiętasz? Tego dnia pokłóciłyśmy się o jaką nieistotną drobnostkę. Nie potrafiłaś dać mi tego, czego od ciebie wymagałam. Jaka ja byłam głupia! Jak mogłaś mi radzić na temat chłopaka gdy sama nigdy nie miałaś żadnego!? Nie podobało mi się to, że nic nie mówisz gdy proszę cię o pomoc. A potem... Gdy dowiedziałam się, że potrącił cię samochód i leżysz w śpiączce... Zwariowałam. Byłam właśnie we Włoszech. Wyobrażasz sobie!? Rodzice odmówili przedwczesnego powrotu. Choć błagałam ich i prosiłam i wrzeszczałam i robiłam awantury, pozostali nieugięci. Jak skały! Żelazne skały! Gdy tylko wróciliśmy do Polski tata wreszcie się zgodził i poleciałam niemalże do szpitala. Niemalże, bo nie da się latać na rowerze. Przynajmniej ja nie umiem. Jak tu dotarłam to nie chcieli mnie wpuścić! Wiesz? Mówili, że tylko rodzina! Dzisiaj włamałam się i siłą mnie stąd nie wyciągną! Ty wiesz, że wszyscy w klasie się martwią? Nawet Cyryl się o ciebie pytał! Co prawda tak od niechcenia, ale pytał! Z kolei Leokadia ciągle mówi jak to ONA by się zachowała i jak to JEJ by się nic nie stało, bo by szybciej zareagowała. Pani Zefiryna ciągle dzwoni, żeby zapytać się czy już się obudziłaś, a pan Leopold od miesiąca zadał nam tylko trzy zadania domowe. - słuchałam jej, a ona paplała. I choć mówiła długo i bez sensu ani na chwilę się nie wyłączyłam. Byłam ciekawa co się dzieje, a poza tym Aniela to moja przyjaciółka. Mimo, że nie odczułam tego czasu tak jak ona, wciąż za nią tęskniłam. Dlatego gdy wyszła zrobiło się dziwnie cicho i pusto.
***
Pamiętam, jak jeździłam z babcią na działkę. Było tam mnóstwo pięknych kwiatów, ale najbardziej polubiłam Tinky-winky. Były takie duże, a ja mogłam się za nimi schować. W wielkich gronach malutkich białych kwiatuszków uparcie szukałam rzadko pojawiających się różowych przebarwień. Aż pewnego razu gdy miałam osiem lat stało się coś strasznego. Byłoby przesadą, gdybym powiedziała, że ten dzień całkowicie zmienił moje dalsze życie, ale na pewno na nie wpłynął. Siedziałam spokojnie schowana pod szafką w domu babci, a ona mnie szukała. Miałyśmy jechać do przyjaciółki babci. Nienawidziłam tych wizyt, bo strasznie się tam nudziłam. Dzień był gorący, a temperatura wciąż wzrastała. Był to dodatkowy powód dla którego siedziałam w domku, zamiast na zewnątrz. W pewnym momencie babcia zaczęła krzyczeć. Była przerażona, a ja nie wiedziałam co zrobić. W końcu wypełzłam z kryjówki, aby pocieszyć opiekunkę, ale ona biegała dokoła zbierając różne drobiazgi. I wtedy zobaczyłam dlaczego ona tak panikuje. Zachodnią ścianę pożerał ogromny płomień. Szybko pognałam na górę i zabrałam ze stołu mój naszyjnik, który dostałam od babci poprzedniego dnia. Pognałam znowu na dół, ale drogę do schodów odciął mi ogień. Co robić!? Wróciłam do mojego pokoju i otwarłam na oścież okno dachowe. Obejrzałam się ostatni raz i już byłam na nagrzanej blasze. Przepełzłam po gorącym metalu w stronę ganku i przeszłam na mniejszy daszek. Powoli zjechałam na dół i zerknęłam na ziemię. Ups. Skalniak. Nie ma szans, żebym skoczyła! Wspięłam się z powrotem i zjechałam z drugiej strony. Tutaj ziemia była niżej, więc wciąż miałam około półtora metra upadku, ale przynajmniej nie było kamieni. Zjechałam jeszcze niżej. Moje nogi zadyndały w powietrzu. Złapałam ręką krawędź blachy starając się nie spaść. Nie udało się. Gdy wylądowałam poczułam wielki ból w łydce. Nigdy wcześniej nie czułam takiego bólu. Teraz jak to wspominam, to myślę sobie, że wypadek był dużo gorszy. Gdy w końcu odzyskałam jako taką jasność umysłu przeczołgałam się dalej od płonącego domu. Obejrzałam się na budynek. Pożar zafascynował mnie. Siedziałam i wpatrywałam się tępo w ogień dopóki nie przyjechała straż pożarna i pogotowie. Widziałam jak lekarze wynosili ze zgliszczy martwe ciało mojej babci, ale do mnie informacja o jej śmierci dotarła właściwie dopiero pół roku później. Moja noga okazała się złamana, a z domu nie było co ratować. Ten dzień nauczył mnie, że nic nie jest wieczne. Nic. Nigdy. Teraz gdy leżę w sali szpitalnej i wsłuchuję się w głuchą ciszę z goryczą myślę jak blisko śmierci byłam. Wtedy... Teraz... Zastanawiam się. Dlaczego ja? Ile jest szczęśliwych nastolatek dla których największe zmartwienie to zadanie domowe lub adoratorzy? Jeszcze niedawno byłam jedną z nich. Jak wiele nastolatek nudzi się teraz na lekcji? Choć brzmi to wariacko, choć nienawidziłam jej, gdy byłam zdrowa, teraz tęsknię za szkołą. Za tą rutyną. Wiedziałam co przyniesie następny dzień. Zadania domowe to problemy o których marzę. Leżę teraz bez ruchu na twardym posłaniu w nagrzanej sali. Już nigdy nie wrócę do tamtego życia. Nigdy już nie będę chodzić. Nie wróci szczęście. Tata i Ro polecą do Ameryki, mama do pracy. A ja będę jeździć na wózku inwalidzkim do końca życia, o ile się obudzę. Żadnego biegania po łące, wspinania się na drzewa. Nigdy nie spróbuję jazdy konnej, nie sprawdzę się jako pływaczka. Sport jest dla mnie nieosiągalny. Gdyby nie śpiączka, z oczu popłynęłyby mi łzy. Nie tak to miało wyglądać! Nie tak! Miałam przejść spokojnie przez tą ulicę i kupić lody. Potem pogodzić się z Anielą i wrócić do szkoły. Marudzić na lekcjach i szaleć na przerwach! Znaleźć miłość! Nie tak to miało być! Nie tak... Pogrążyłam się w swojej rozpaczy i odcięłam od świata zewnętrznego. W środku zwinęłam się w kłębek i zaszlochałam. Opłakiwałam utracone szczęście i wolność. Utracone chwile i możliwości, które już nigdy nie wrócą.
***
Czułam się dziwnie. Już przyzwyczaiłam się do nieprzerwanego pikania maszyny badającej rytm mojego serca. Nie spałam ani nie jadłam od tygodni, a nie byłam ani zmęczona ani głodna. Co prawda czasem zapadałam w coś w rodzaju transu, ale nie był to sen, nie śniłam. Z rozżaleniem wspominałam smak owoców, chleb na języku. Starałam się nie myśleć o bieganiu. O skakaniu. O tym wszystkim co mi zabrano. Za to często wspominałam sam wypadek. Słońce odbite w nagrzanej stali, huk silnika i pisk opon. Smród wyziewów i dotyk gorącej stali na nogach. Myślałam wtedy o tym co robiłam przez całe życie. Byłam dobrą osobą. Nie znęcałam się nad innymi i nie łamałam przykazań. Więc dlaczego to na mnie spuściłeś? Dlaczego tak zrobiłeś? Temu kierowcy to dobrze! Umarł i już nie musi się martwić o nic. A ja mam zniszczone życie! Zniszczone! Nawet jeśli się obudzę już nigdy nie będę chodzić! To takie nie sprawiedliwe. Jestem nieszczęśliwa. I będę nieszczęśliwa. Nic tego nie zmieni. Nic. Teraz śpię tutaj, leżę bezczynnie i jedyne co mogę robić to myśleć i rozpamiętywać. Nawet nie wiem czy jest dzień czy noc! Nienawidzę Cię. Nienawidzę Cię całym moim nieszczęsnym sercem. Wiem, że mówienie do Boga nie wiele może mi dać, ale nie mam do kogo innego kierować moich skarg, a on jest za to wszystko odpowiedzialny. Nienawidzę Go.
***
Z transu wyrwały mnie kroki. Ktoś w butach z twardym obcasem podszedł do mnie i podniósł moją dłoń. Delikatne palce ruszały moją ręką zginając i prostując ją w łokciu. Potem zajęły się drugą, a następnie przeszły do nóg. W tym czasie miękki, kobiecy głos wypowiadał kojące słowa.
- Nie przejmuj się kochanieńka. Lekarz mówi, że jest możliwość, że się obudzisz. Nie wiadomo co z tego będzie, ale nie trać nadziei! Już wiadomo, że nie umrzesz, chyba, że skończy się kroplówka. - zaśmiała się cicho, po czym kontynuowała. - Mam córkę w twoim wieku. Jest taka szalona! Ciągle jej mówię, żeby uważała, a ona "dobrze mamo" i dalej swoje. Dopiero dwa miesiące temu, gdy do nas trafiłaś trochę się uspokoiła. Opowiedziałam jej co nieco o twoim leczeniu, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Strasznie ją przeraziło to, że miałaś pięć operacji i nigdy nie będziesz chodzić. - kobieta tak jakby wyczuła, że weszła w delikatny temat, więc go zmieniła. - Mam też psa i kota. - Mówiła i mówiła, a ja słuchałam jej zadowolona, że ktoś się mną zajął. Przypominała mi trochę Anielę. Tematy nigdy się jej nie skończą. Przez całą przemowę nie przerywała ćwiczeń. Co jakiś czas rozlegało się brzęczenia jednej z maszyn dookoła mnie na tle ciągle dźwięczącego rytmu mojego serca. Wtedy pierwszy raz zapadłam w coś, co można by określić snem.
***
Znów usłyszałam kroki. Ostatnio wolne chwile wypełniają mi myśli i niecierpliwe oczekiwanie na kolejne kroki. Ten dźwięk jest zawsze zapowiedzią jakiegoś ciekawszego wydarzenia, jakiejś wizyty. Ciekawe, kto tym razem? Najwyraźniej kobieta w butach na wysokim obcasie. Usłyszałam skrzypienie krzesła po mojej prawej stronie. To krzesło też stało mi się bliskie. Wszyscy oprócz lekarzy siadają na nim, gdy tu przychodzą. Po dłuższej chwili ciszy rozległo się westchnienie i tak dobrze znany mi głośny protest mebla, gdy nieznajoma zmieniła pozycję. Jeszcze przez pewien czas milczała.
- Witaj. - zaczęła wreszcie. - Przyszłam tutaj aby przeprosić cię za to, co mój syn ci zrobił. Masz szczęście, że żyjesz! Nie, droga pani. To nie szczęście, to pech. - On... On tego nie przeżył. Dlatego to ja cię przepraszam. Tak bardzo mi przykro. On jechał właśnie do narzeczonej, bo okazało się, że jego przyjaciel wcale nie jest tak dobrym człowiekiem jak się wydawało. Dlatego tak pędził. - Nie chciałam tego słuchać. Usprawiedliwiała tego drania! Ja rozumiem, że to jej syn, a matki zawsze bronią synów, ale bez przesady. On zniszczył mi życie, a tej swojej narzeczonej wcale nie uratował! Chyba, że jego śmierć była dla niej wybawieniem. Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia! To ja jestem tą biedną tutaj! Co ona w ogule tu robi? Czy lekarze nie zabronili odwiedzin osobom nienależącym do rodziny? Usłyszałam przytłumione kroki z korytarza i powiązałam je z osobą mojej siostry. Mój słuch chyba staje się coraz lepszy z każdym dniem. Po paru sekundach rozległo się otwieranie drzwi, a potem dwa kolejne kroki i nagle cisza.
- Kim pani jest!? - zapytała nareszcie nowo przybyła. W jej głosie wyraźnie pobrzmiewało zdziwienie.
- Ja już wychodziłam.
- Ja się pytam kim pani jest, a nie co pani właśnie robiła. - odparła surowo.
- Mój syn kierował samochodem, a ja przyszłam przeprosić.
- Twój... TYM samochodem?
- Niestety...
- Proszę wyjść. - powiedziała tak zimnym tonem, że aż się wzdrygnęłam w środku.
Potem usłyszałam już tylko odgłosy wstawania, a potem pospieszne kroki w stronę wyjścia i trzaśnięcie drzwiami. Zapanowała niczym nie zmącona cisza. Po paru długich minutach przerwały ją kroki, a potem wspaniałe skrzypienie krzesła.
- Wiesz co? -zaczęła Rozalia. - Opowiem ci o Ameryce. Jak się już obudzisz to opowiesz mi o życiu w Polsce. W Ameryce wszystko jest jakby większe. Wieżowce, domy, tereny... Na początku mieszkaliśmy w Montanie i mieliśmy konie. Było ich dwanaście. Sewrel, Dion, Wolly, Eliot, Kallin, Quis, Ferrie, Albin, Pulles, Johny, Zelon i Felix. Wszystkie wspaniałe i kochane. Były to Araby, tylko Pulles, Johny i Felix to były kuce. Niestety tata je sprzedał. Nie wiem dlaczego zdecydował, że przeprowadzimy się do Nowego Yorku. Okropne miejsce! Wszyscy się tak nim zachwycają, a tam jest tylko brud i nieszczęście. Przynajmniej w tej części miasta, gdzie my mieszkaliśmy. Poszłam do jakiejś specjalnej szkoły, gdzie nauczyciele byli bardzo surowi, a zasady nie do złamania. Przynajmniej w teorii. Ja się nimi nie przejmowałam. Dostawałam często kary, aż w końcu mnie wywalili. Następna szkoła była lepsza. Miałam swoją paczkę i wszędzie chodziliśmy razem. Eddie i Sophie byli rodzeństwem, najlepiej się z nimi dogadywałam. Bliźniaki. Daniel chyba się we mnie zakochał. Był najbardziej nieśmiały i ciamajdowaty, a my zawsze go wyciągaliśmy ze szkolnych kłopotów. I wreszcie Alex. Najpopularniejszy chłopak w szkole. Wszystkie dziewczyny zazdrościły mi i Sophie, a my się z tego śmialiśmy całą paczką. Pamiętam jak kiedyś jedna z nich walnęła mnie w twarz, mówiąc, że jestem "głupią suką" i "owiązałam sobie Alexa dookoła palca", a on zasługuje na kogoś lepszego. To było wtedy, gdy bliźniaki zaginęły, a Daniel odłączył się od nas na moment. Miał wtedy dziewczynę, której nie tolerowaliśmy. No nie ważne. Cała szkoła myślała, że ja i Alex jesteśmy razem, bo ciągle chodziliśmy szukać bliźniaków i rozmawialiśmy. Takie wypadki były dosyć częste, ale ten był pierwszy. Już miałam jej odpowiedzieć, gdy odezwał się sam zainteresowany. "Zostaw ją". Powiedział to tak spokojnie, ale i tak zimno, że ona natychmiast się oddaliła. Gdy wyszła poza zasięg słuchu Alex nagle się roześmiał. Śmiał się i śmiał, a potem po prostu zawrócił i poszedł w stronę szkoły. Zaciekawiona poszłam za nim, ale wiesz jak to jest z takim niskim wzrostem. Trudno mi było go dogonić, szczególnie, że on był jednym z najwyższych w szkole. Zaprowadził nas na dach, a tam do malutkiej budki. Gdy otwarłam drzwi ukazał się moim oczom taki widok: mnóstwo puszek i konserw i innych takich rzeczy, a pośrodku... Bliźniaki zajadający się czekoladą! Do szkoły wrócili dopiero po tygodniu, a my ich odwiedzaliśmy. Nie wyjaśnili nam nigdy dlaczego się schowali. Nie było to istotne. Przynajmniej tak mi się wydawało. Miesiąc później zniknęli znowu i znów się odnaleźli. Przydażało się to co jakiś czas. Ale którymś razem już się nie odnaleźli. Nigdy nie mówili o żadnych kłopotach domowych ani nic. Trochę mi ich szkoda. Byli naprawdę fajni. Potem zostaliśmy tylko we trójkę. Od tego czasu minął rok. Nie wiem, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczę.
Zapadła cisza. Do końca wizyty nie odezwała się, a potem tak po prostu wyszła. Długo rozmyślałam nad zaginionymi nastolatkami i ich tajemniczym zniknięciem. To nie mógł być przypadek.
***
Dużo czasu minęło, zanim znów mój spokój został przerwany. Jak zwykle z rozmyślań obudził mnie dźwięk otwierania drzwi. Do środka wszedł ktoś, kto jeszcze tutaj nie był. Rozpoznałabym kroki. Podszedł i usiadł na krześle. Po chwili delikatnie odgarnął moje włosy za ucho. Potem gwałtownie zabrał rękę. Nie wiedziałam kim jest, ani co tu robi. Czemu się nie odzywa? To irytujące. Niepokoiła mnie ta cisza. Siedział i się nie odzywał, nawet nie ruszał, bo krzesło by skrzypiało. Nie podobało mi się to. Ciekawe co tu robi? Po co przyszedł, skoro nie chce się odezwać? Albo przyszła. Nigdy nic nie wiadomo. W umyśle przeglądałam listę ludzi, którzy mogliby do mnie przyjść, ale do żadnego z nich nie pasowało takie milczenie. Wreszcie krzesło skrzypnęło, a potem rozległy się kroki. Gdzieś w okolicy drzwi zatrzymały się.
- Nie wiem po co tu przyszedłem. - wymamrotał i wyszedł zamykając cicho drzwi. Byłam skołowana. Czyżby to był Cyryl? Najgorsza gnida w klasie? Prześladowca wszystkich? Najpopularniejszy w szkole? Rok starszy od wszystkich w klasie? Tylko co on tu robił? I dlaczego nic nie mówił? W mojej głowie pojawiło się mnóstwo pytań, a każde z nich bez odpowiedzi.
***
Nie wiedziałam jak długo już tam leżałam. Znowu ubolewałam nad strata poczucia czasu. To trochę straszne, że nie wiem, czy jest dzień czy noc. Nie wiem, czy ludzie odwiedzają mnie rano, czy w południe, czy urywają się z pracy lub ze szkoły, aby mnie zobaczyć. Czas nie ma znaczenia, po prostu mija. Czasem pani od ćwiczeń mimochodem napomknie, że wypadek zdarzył się cztery, czy pięć miesięcy temu. Lekarze prawie się mną nie zajmują, ale się tym nie przejmuję, bo siostrę słyszę często. Z jej opowiadań wiem o Ameryce tyle, że można by założyć, że to ja tam mieszkałam. Matka kierowcy odwiedziła mnie jeszcze ze dwa razy, przepraszając wylewnie, ale przy ostatniej wizycie usłyszałam w jej głosie nutkę, która kazała mi sądzić, że ona wini mnie za śmierć jej syna. Dziwna kobieta. Rodzice zadziwiająco rzadko do mnie zaglądają. Może sprawia im to ból. Dużo myślałam przez te parę miesięcy i starałam się postawić w sytuacji innych. Na przykład mojej mamy, czy siostry. Zaczynam rozumieć ich zachowania i pobudki. Tylko jedna osoba całkowicie ucieka mojemu zrozumieniu. Cyryl. Jeszcze kilka razy mnie odwiedził i milczał przez cały czas. Czasem poprawiał mi włosy, czasem tylko trzymał mnie za rękę. Może się we mnie zakochał? Jeśli tak, to czemu nic mi nie powiedział, nie napomknął chociażby? Wykonuje drobne gesty, ale nie pozwala mi się upewnić co do żadnej z moich teorii. Ostatnio nawet wziął szczotkę i mnie uczesał. To miło z jego strony. Może czuje się winny i chce mi się odpłacić za wredotę? Kto go tam wie. Nie ważne. Ze wszystkich osób najczęściej odwiedza mnie Aniela. No może oprócz pani od ćwiczeń, która przychodzi zawsze rano i wieczorem, jak sama twierdzi. Ana zawsze ma coś do powiedzenia, zawsze przynosi mi nowy zestaw najświeższych plotek. Często płacze nade mną, ale nigdy nie milknie, nawet na chwilę. Lekarze chyba przestali zwracać na nią uwagę i nie robią jej już problemów z wejściem. Z nowych osób zaczęli mnie odwiedzać nauczyciele i inni ludzie ze szkoły, ale zawsze wtedy gadają między sobą. Tak jakbym była tylko stolikiem do kawy. Znaleźli sobie miejsce do spotkań towarzyskich. Skoro nie zamierzali odwiedzać mnie to czemu przychodzą? Aby móc potem powiedzieć jak to za mną tęsknili i stali w kolejce do szpitala? Czasem się zastanawiam, czy nie stałam się przypadkiem zbyt roszczeniowa ostatnio. Ciągle oczekuję, że inni będą mnie żałować. Ale jakby na to nie patrzeć mam powód. Moje życie skończone! Koniec sportów! Koniec radości! Na dodatek zaczęłam odwracać się od Boga. Chyba już do niego nie wrócę. Coraz więcej na ten temat myślę. Jestem zła na Boga za to, że na mnie ten wypadek ściągnął. Nienawidzę Go. A może On tego nie zrobił? A co jeśli On nie istnieje? Wtedy oczywiście nie bardzo mogę go winić. Trudno winić coś czego nie ma. To naprawdę zajmuje mi dużo czasu. Czasami też nachodzi mnie myśl, że może ja jednak nie żyję. Czy mój pogrzeb już się odbył? Jak wiele osób na nim było? Czy ja w ogóle kiedykolwiek istniałam? Ta myśl najbardziej mnie przeraża. A co jeśli to wszystko jest tylko iluzją? Jak Matrix? Albo jeszcze gorzej. Nie istniejemy. Nie ma naszych ciał, nie ma robotów, nigdy nas nie było. A może jesteśmy wszyscy tylko bohaterami jakiejś książki? Co jeśli nas nie ma, a Ziemia jest pusta? A co jeśli nie ma nawet Ziemi? Ani nic innego z tych rzeczy, które znamy? Jeśli jesteśmy jak hobbity Tolkiena lub czarodzieje Rowling? Ciągle zadaję sobie setki pytań i próbuję znaleźć na nie odpowiedzi. Często żałuję, że nie mogę przeszukać internetu, ale potem uświadamiam sobie, że nie na wiele by się to zdało. Jeśli ludzie by nie istnieli na ile warte mogłyby być wypisane przez nich informacje czy znalezione przez nich dane? Wszystko o czym kiedykolwiek się uczyliśmy może być kłamstwem. MY możemy być kłamstwem. Ta myśl jest straszna, ale prawdziwa. Nic nie jest pewne. NIC.
***
Ostatnio odwiedziła mnie mama i zaczęła czytać mi książkę. Nie taką normalną, tylko szkolny podręcznik do fizyki. Stwierdziła na wstępie, że jeśli słyszę to nie będę miała zbyt dużych braków w nauce, a jeśli nie, to przynajmniej ona się uspokoi. W ten sposób przez dłuższy czas słuchałam o elektrostatyce. Ciekawe co przyniesie następnym razem. Po raz nie wiadomo który moje rozmyślania przerwały kroki dwóch osób. Czyżby doktor i pielęgniarka? Dawno ich tu nie było. Wreszcie drzwi skrzypnęły, a kroki się zbliżyły.
- Panie doktorze, co z nią? - Usłyszałam wyraźnie zaniepokojony głos kobiety.
- Nie wiadomo. Już myśleliśmy, że będzie dobrze, a teraz jej stan się pogarsza. Nie wiemy co się stało, ale będziemy jej robić badania.
Mój stan się pogarsza? Ale... To znaczy, że mogę umrzeć? Oczywiście, jeśli rzeczywiście jeszcze żyję. To nie dobre dobre wieści. To na pewno nie były dobre wieści.
Badania okazały się bezbolesne, może poza wbiciem igły w żyłę przy pobieraniu krwi. Odkąd się skończyły z niecierpliwością czekałam na wyniki. Za każdym razem gdy słyszałam kroki wytężałam słuch, by je rozpoznać i za każdym razem odczuwałam tak samo silne rozczarowanie. Nie był to żaden z lekarzy, a nawet jeśli, szybko mijał drzwi mojej sali zmierzając do innych pacjentów. Czas mijał mi na nieznośnym czekaniu. Ciągle przeklinałam śpiączkę, która nie pozwalała mi dręczyć lekarzy, dopóki nie wyjawiliby mi wszystkiego. Ro odwiedziła mnie wkrótce po badaniach, ale nie została na długo. Podczas wizyty była bardzo rozkojarzona i prawie nic nie mówiła. Z kolei Aniela poczęstowała mnie kolejną porcją nieistotnych informacji, ale w jej wypowiedzi jednak znalazło się coś, co zajęło moje myśli. Wśród paplaniny wypowiedziała jedno zdanie, które nie wiadomo czemu odciągnęło mnie na chwilę od nasłuchiwania kroków. "Cyryl ostatnio chodzi jakiś nieswój i jest wredny dla wszystkich bardziej niż zwykle." Dlaczego gdy chodzi nieswój, dokucza innym bardziej? Myślałam, ale zaraz przeszłam do istotniejszego pytania. Dlaczego chodzi nieswój? Co takiego mogło się stać, co wytrąciłoby go z równowagi? Czy to ma jakikolwiek związek z moim pogorszeniem...? Mimo mojego początkowego zainteresowania tym tematem, porzuciłam rozmyślania na później, bo do sali właśnie wszedł lekarz i wyprosił Anę. Po chwili do pomieszczenia wpadli mama z tatą.
- Co z nią? - zapytała moja rodzicielka, a mi przez myśl przeszło, że już zbyt wiele razy w tej sali wypowiadane były te konkretne słowa. Szybko skupiłam się z powrotem na rozmowie.
- Źle. Wykryliśmy raka. - Powiedział to krótko i dobitnie nie zostawiając miejsca na wątpliwości. Było to tak pewne jak to, że słońce świeci. Czyli, w świetle moich ostatnich przemyśleń, ani trochę. Mimo wszystko ta wiadomość zszokowała mnie i przestraszyła. Słyszałam jak maszyna mierząca moje tętno przyspiesza pikanie. Wydawało mi się, że wszędzie panuje chaos. Kroplówka się gotuje, maszyny szumią głośniej niż zwykle, a dookoła rozlega się tupot tysięcy stóp. Bałam się. Nie przerażała mnie wizja śmierci, nie drżałam gdy w moją stronę pędził samochód, ani gdy dom mojej babci stanął w płomieniach. Bałam się teraz. Strach wywoływało we mnie to jedno zdanie, które odbijało się w mojej czaszce, zagłuszając wszystko inne. "Wykryliśmy raka." "Wykryliśmy raka." "Wykryliśmy raka." Słyszałam to wciąż na nowo i na nowo. Serce biło mi czterokrotnie szybciej i nie mogłam złapać oddechu. Dopiero po dłuższym czasie zaczęły na nowo docierać do mnie bodźce z zewnątrz.
- Panie doktorze! Co się dzieje!? - To z pewnością była moja mama. Dookoła mnie panowało poruszenie.
- Nie wiem, ale mam pewne przypuszczenia.
- Niech pan nam powie! - nakazał ojciec lekko drżącym głosem. Lekarz westchnął, ale wykonał polecenie.
- To był standardowy napad paniki. Najwyraźniej słyszała co mówiłem, a to ją mocno przeraziło. Już wcześniej jej źrenice zaczęły reagować na światło, ale... - Nie dokończył, ponieważ przerwał mu gniewny głos taty.
- I pan nam nic nie powiedział!? Miał nas pan o wszystkim informować!
- Wybaczcie, ale nie chciałem was karmić fałszywymi nadziejami. Często zdarza się tak, że oczy reagują parę lat przed obudzeniem, jeśli takie w ogóle nastąpi.
- To nie zmienia faktu, że miał nas pan o wszystkim informować! - awanturował się dalej tata.
- Edmund, i tak wkrótce będziesz musiał wrócić do Ameryki. Zostawienie biznesu na choćby miesiąc dłużej byłoby głupotą. - zwróciła mu uwagę mama.
- Zostawię go jeszcze na dwa lata, jeśli będę musiał! - zawołał mężczyzna z pasją. Podejrzewałam, że lekarz spojrzał na niego z powątpiewaniem, podziwem i współczuciem. Ja bym tak zrobiła.
- Nie zostawisz. - odparła mama pewnie. - Już jedna moja córka leży jak martwa, nie pozwolę, by druga żyła w nędzy.
- Wkrótce nie będzie leżała jak martwa, po prostu będzie martwa. - orzekł tata ponuro. Zabrzmiało to jak wyrok śmierci.
- Nie, jeśli zareagujemy teraz. - zaprzeczył lekarz. - Jeśli pozbędziemy się raka na tak wczesnym etapie, możliwe, że nic się nie stanie.
- A jej włosy... - zaczęła mama, ale on znowu jej przerwał.
- Nie będziemy używać chemii. Wytniemy tą nerkę razem z chorobą.
- Kiedy? - zapytał ojciec już opanowany.
- Jutro.
***
Od operacji, podczas której lekarze usunęli z mojego ciała nowotwór minął ponad miesiąc. Dzięki wczesnemu wykryciu i szybkiej reakcji zażegnali niebezpieczeństwo. Wycieli mi zaatakowaną nerkę i wstawili zamiast niej sztuczną. Teraz czekam na zastępczy narząd, ale podejrzewam, że długo będę nosić w sobie sztuczną nerkę. Nosić... To tylko jeśli uda mi się obudzić. Jak cudownie byłoby znowu chodzić! Ile to już minęło? Rok. Tyle czasu śpię. Wiecie jak to jest umrzeć i wrócić do życia? Ja zaraz się dowiem. Niby słyszałam i czułam co się działo dookoła, ale właściwie byłam jak martwa. Nie mogłam reagować, byłam zdana na łaskę i niełaskę każdego kto przyszedł. Ktoś mógł po prostu wbić mi nóż w serce, a ja nic nie mogłabym zrobić! Ale teraz wracam. Czuję się taka pełna energii! Wiem, że pewnie zostanę jeszcze chwilę na obserwacji, że nie wypuszczą mnie tak łatwo, ale od dzisiaj zaczynam na nowo żyć. Czas odpauzować życie, włączyć muzykę i zacząć się cieszyć! Przez ten rok dowiedziałam się wielu rzeczy, światło padło na tyle spraw, które muszę jeszcze załatwić. Ojciec i Ro są znowu w Polsce. Nie mogę pozwolić na to, aby nasza rodzina znów została rozdzielona. Czas wrócić do życia. Powoli uniosłam powieki, a moje źrenice zaatakowane zostały przez jaskrawe światło wpadające przez okno. Zamknęłam oczy, ale zaraz otwarłam je z powrotem. Kształty były nie wyraźne, a kolory przyćmione, ale powoli wszystko wracało do normalności. Tak, do normalności. Mimo, że teraz wszystko będzie inne, wciąż będzie normalniejsze niż ta śpiączka. Czas zobaczyć na nowo świat. Czas zacząć żyć.
KONIEC
*wymyślona choroba
Witajcie! Pomysł na to opowiadanie naszedł mnie już blisko rok temu. Na początku nie byłam co do tego pewna, ale jednak spróbowałam. Najpierw myślałam nad książką, ale potem zmieniłam zdanie i zdecydowałam się na one-shota. Jeśli się podobało, zostawcie po sobie jakiś znak, proszę. Jeśli zobaczycie błąd, nieścisłość czy cokolwiek innego, co przeszkadza w czytaniu, piszcie. Ja to będę poprawiać, bo chcę, aby to opowiadanie było jak najlepsze. W przyszłym roku zgłoszę je do konkursu "Skrzydlate Słowa", który część z was zapewne zna. Autorkę (czyli Layla_Wheldon ) pozdrawiam!
Okładkę zrobiła dla mnie , za co bardzo dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro