1.20
Wokół panuje radosna atmosfera. Uczniowie Beacon Hills High School celebrują właśnie zwycięstwo swojej drużyny. Trybuny niemal już opustoszały. Wszyscy paradują teraz po boisku. Jedni ściskają zawodników, drudzy umawiają się już na libację alkoholową, która ma zwieńczyć sukces drużyny, a inni jeszcze obserwują wszystko z boku. Zaliczam się właśnie do tej trzeciej kategorii. Stoję przy trybunach z rękami w kieszeni. Obserwuję McCalla, który dał dzisiaj pokaz, naprawdę dobrej gry. Taki stan rzeczy zawdzięcza oczywiście swoim nowym umiejętnością. Chłopak bez problemu wyczuł moją obecność. Na jego twarzy pojawiło się zmartwienie, gdy poczuł moją krew. Nie miałam czasu się przebrać, więc jedyne co mi pozostało to zapięcie szczelnie kurtki. Ludzie niczego nie zauważyli, ale wilkołakowi to nie umknie, nawet jeżeli jest to taka ofiara losu, jak McCall. Poprzez serię niezauważalnych dla innych gestów, dałam chłopakowi znać, żeby ten do mnie nie podchodził. McCall był zdezorientowany, ale na szczęście mnie posłuchał. Razem z resztą chłopaków z drużyny udał się do szatni. Odczekawszy chwilę, ruszyłam za nimi. Gdy w końcu przedarłam się przez stada podekscytowanych nastolatków, które kręciły się przy szatniach, postanowiłam usiąść na ławce i czekać na odpowiedni moment. Nie wiem gdzie jest Stiles, ale cieszę się, że nie ma go tutaj. Peter jest nieobliczalny. Skoro zmusił Dereka do współpracy, a co za tym idzie również mnie, to aż strach pomyśleć co mógłby zrobić z dzieciakiem, który może być dla niego zbędny. Oparłam się o ścianę i czekałam na odpowiedni moment. Po jakimś czasie szkolne korytarze opustoszały. Chłopcy opuszczali szatnię, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Scott dalej znajdował się w pomieszczeniu. Nagle w kieszeni poczułam delikatne wibracje. Spojrzałam na telefon. Dostałam wiadomość od McCalla.
Scott:
- Phoebe co jest grane? Dlaczego nie możemy porozmawiać? Martwię się.
Westchnęłam głośno. Nie mogę go ostrzec. Peter wyraził się jasno. Jeżeli w jakikolwiek sposób skontaktuję się z McCallem, Derek ucierpi. Chciałam już schować urządzenie z powrotem do kurtki, kiedy na wyświetlaczu pojawił się tajemniczy numer. Była to ta sama osoba, która chciała się ze mną skontaktować pod szpitalem. Pierwszy do głowy przyszedł mi Tyler.
- Tak? - Odebrałam połączenie.
- Witaj kochanie. - Odezwał się głos po drugiej stronie.
Momentalnie zamarłam. Wszystkie moje mięśnie instynktownie się napięły.
- Max...? Skąd masz mój numer!? - Wykrzyczałam do telefonu.
Chłopak, który właśnie wychodził z szatni, spojrzał na mnie podejrzliwie. Odwróciłam się do niego plecami.
- Powinnaś raczej powiedzieć. Witaj Max. Cieszę się bardzo, że do mnie zadzwoniłeś. - Głos chłopaka wskazywał na to, że jest rozbawiony, co mnie bardzo rozzłościło.
- Mam się cieszyć? Chyba Ci rozum odjęło.
- To nie moja wina, że rodzina się ciebie wyparła.
- Nie masz prawa o nich nawet wspominać!
- Zabawna sytuacja. A no tak! Niby skąd miałabyś wiedzieć! Ostatnio złożyłem im małą wizytę i wiesz co... zauważyłem, że twój ojciec już nie jest taki potężny jak kiedyś.
W pomieszczeniu, w którym znajdował się Scott, usłyszałam głos Petera. To był moment, w którym powinnam wkroczyć do szatni.
- Nie mam czasu na rozmowę z tobą.
- Szkoda. Ale wiesz co!? Niedługo się spotkamy.
- Nie sądzę...
- Jeszcze się zdziwisz!
Rozłączyłam się. Drżącą ręką włożyłam telefon z powrotem do kieszeni. Byłam w szoku. Max znów kręci się przy mojej rodzinie... Co on miał w ogóle na myśli, mówiąc, że się niedługo spotkamy?
- Mnie też męczy pewien konflikt Scott. - Z szatni słychać było Petera.
Serce Scotta waliło jak oszalałe. Chłopak chciał wybiec z szatni, ale zagrodziłam mu drogę.
- Co się dzieje? - Scott spojrzał mi w oczy.
Odwróciłam od niego wzrok. Nie mogłam nic zrobić.
- Phoebe. Przyprowadź go z powrotem. - Rozkazał Peter.
Scott miał na sobie jedynie ręcznik, przewiązany przez biodra. Chwyciłam go mocno za ramię i ruszyłam w stronę Petera i Dereka, który stał w kącie. Młodszy Hale spoglądał na mnie pustym wzrokiem. Scott chciał się wyrwać z mojego uścisku, ale był za słaby. Pchnęłam go w stronę wujka Dereka.
- Nie będę zabijać ludzi! - Krzyknął w stronę mężczyzny.
- Nie wszystkich. Tylko tych winnych.
Scott spojrzał na mnie błagalnie. Gdy zorientował się, że mu nie pomogę, spróbował szczęścia z Derekiem. Niestety ten też nie mógł nic zrobić. Peter miał nas w garści.
- Nie musimy w to włączać Allison. - Odezwał się w końcu Derek.
- Dlaczego z nim trzymacie? Derek... on zabił twoją siostrę.
- Popełnił błąd. - Odparł Hale.
- A ty? - Dzieciak znów spojrzał na mnie.
- On jest mordercą! Zaatakował nas w szkole. Omal cię nie zabił!
- Oszczędziłem ją. - Wtrącił się do rozmowy Peter.
- Co? - Chłopak był w szoku.
- Źle nas oceniasz. Chcemy, żebyś wykorzystał swój potencjał.
- Zabijając przyjaciół?
- Czasami najbliżsi, ciągną cię w dół.
- Jeśli dzięki temu nie stanę się takim psychopatą jak ty... to w porządku.
Peter zbliżył się do Scotta. Poczułam ogromny ścisk w żołądku. Chciałam pomóc McCallowi. Spojrzałam ukradkiem na Dereka. Wręcz błagałam go wzrokiem o pomoc. Ten jedynie pokiwał przecząco głową.
- Spróbuj spojrzeć na tę sytuację z mojego punktu widzenia.
Peter wysunął swoje ostre pazury i wbił je w szyję chłopaka. Krzyk Scotta wypełnił pomieszczenie. Odwróciłam od tego wzrok. Było mi wstyd. McCall w końcu upadł na ziemie. Kucnęłam przy nim i złapałam chłopaka za rękę. Peter posłał mi spojrzenie pełne gniewu, a następnie odwrócił się na pięcie i udał się do wyjścia z szatni. Derek podszedł do mnie i dał mi znać, że musimy udać się za Peterem.
- Przepraszam. - Wyszeptałam do leżącego na podłodze chłopaka.
Wściekła wybiegłam za Peterem.
- Co to miało być!? Co mu zrobiłeś?! - Niemal rzuciłam się na niego z pięściami.
Niestety wujek Dereka był szybszy. Chwycił mnie za gardło i przycisnął do ściany. Derek momentalnie znalazł się przy mnie.
- Zostaw ją! - Krzyknął młodszy Hale.
- Musisz nauczyć swoją dziewczynę dyscypliny.
Peter jeszcze bardziej ścisnął moje gardło. Nie miałam zamiaru odwracać od niego wzroku. Moje oczy przybrały żółtą barwę. W końcu jednak jego uścisk się nieco poluźnił.
- Odpowiadając na twoje pytanie... Pokazałem mu swoje wspomnienia.
Peter odepchnął mnie w stronę Dereka, który zręcznym ruchem zamortyzował mój upadek. Łapczywie usiłowałam złapać oddech.
- Następnym razem nie będę tak łaskawy. - Peter rzucił w naszą stronę.
Noc spędziliśmy w domu Dereka i Petera. Na nasze szczęście bądź i nieszczęście nie było tam łowców. Nie wierzę, że to mówię, ale suka Kate wyświadczyła, by nam ogromną przysługę, gdyby zabiła Petera... Dzień dłużył się mi w nieskończoność. Peter działał mi na nerwy, ale nie mogłam w żaden sposób sprawić, by ten się w końcu zamknął. Pod wieczór, gdy leżałam z Derekiem na kanapie, nagle do pomieszczenia wpadł podekscytowany Peter.
- Musisz mi pomóc mała wilczyco. - Odezwał się do mnie.
- Nie... - Wysyczałam przez zęby.
Derek delikatnie szturchnął mnie w ramię.
- Udam, że tego nie słyszałem. Jeszcze raz. Masz mi pomóc. - Warknął Peter.
Podniosłam się do pozycji siedzącej.
- W czym? - Zapytałam poirytowana.
- Wybieram się na randkę.
Spojrzałam na mężczyznę otępiałym wzrokiem.
- To są jakieś żarty? - Zapytał Derek.
- Ależ skąd! Coś mi się chyba od życia należy!
- Jedyne co ci się należy to wizyta w psychiatryku...
- Phoebe! - Krzyknął Derek.
- Tyle się jeszcze musisz nauczyć... Peter ruszył w moją stronę.
Derek instynktownie poderwał się z miejsca i zasłonił mnie swoim ciałem.
- Pomoże ci!
- Chcę to usłyszeć od niej!
- Zgoda! Czego ode mnie oczekujesz? - Zapytałam nieco spokojniejszym tonem.
- Jesteś kobietą. Masz pomóc mi się przygotować. Wiesz ubrania... fryzura...
- Nie wiem, czy zauważyłeś... ale nie masz innych ubrań.
- Tu cię zaskoczę. Derek mi coś pożyczy!
- Pójdę coś dla ciebie znaleźć. - Odezwał się niechętnie Derek.
Gdy młodszy Hale wyszedł z pomieszczenia, Peter nachylił się do mnie.
- Bądź dla mnie milsza. Inaczej wszystko odbije się na nim.
Przełknęłam głośno ślinę.
- To jak? Rozumiemy się? - Na twarzy Petera pojawił się chytry uśmieszek.
- Tak. - Odparłam.
- I to mi się podoba!
- Kim jest ta kobieta, która zgodziła się z tobą spotkać.
- Malissa McCall.
- Chyba żartujesz!
- Nie. Muszę jakoś zmotywować tego dzieciaka.
- Nie możesz tego robić w ten sposób!
- A kto mi niby zabroni?
Kiedy Peter udał się na spotkanie z Melissą od razu podjęłam rozmowę z Derekiem.
- Wiedziałeś o tym? - Zapytałam.
- Tak.
- I nic z tym nie zrobimy? On ją może zabić!
- Chodzi o to, że nic nie możemy zrobić. Nie sądzę, że ją zabije. Chce tylko nastraszyć McCalla.
- I tak... to wszystko idzie w złą stronę. Derek... nie możemy być na każde jego kiwnięcie palcem!
- Nie mamy wyboru.
- Owszem. Mamy!
- Jeżeli zrobię coś, co mu się nie spodoba to ty przypłacisz to życiem.
- Musi być jakiś inny sposób...
Usiadłam z powrotem na kanapie. Derek zajął miejsce obok mnie, a następnie mocno mnie przytulił.
- Niestety... ale nie ma. - Wyszeptał.
Między nami zapadła niezręczna cisza. Hale spojrzał na zegarek w telefonie, a następnie położył się na kanapie, pozwalając mi na to, bym mogła wtulić się w jego klatę.
- Wczoraj rozmawiałaś z kimś przez telefon, gdy zaskoczyliśmy z Peterem McCalla. Kto to był?
Na wspomnienie wczorajszej rozmowy telefonicznej poczułam się niezręcznie, co nie umknęło uwadze Dereka.
- Zadzwonił do mnie Max.
- Co? - Derek był zaskoczony.
- Też byłam w szoku.
- Czego od ciebie chciał? Skąd miał twój numer.
- Nie mam pojęcia... ale boję się. Nie dość, że mamy na głowie Petera to jeszcze teraz to... Najbardziej martwi mnie to, co powiedział na samym końcu...
- To znaczy?
- "Niedługo się spotkamy" - Zacytowałam Maxa.
Otworzyłam oczy. Nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam... Zdezorientowana podniosłam się z kanapy. Ku mojemu zdziwieniu w domu nie było Dereka. Gdy wzięłam do ręki telefon, poczułam znajome mi zapachy. Pierwszy należał do mojej zguby, a drugi do Jacksona. Wybiegłam przed dom, by dowiedzieć się co wyprawia Hale. Gdy znalazłam się na zewnątrz, Derek prowadził Jacksona do środka.
- Derek... co się dzieje? - Zapytałam zmieszana.
- Wejdź. - Hale zwrócił się do chłopaka.
Jackson minął mnie w wejściu, posyłając mi przy tym podejrzane spojrzenie. Kiedy dzieciak znajdował się już w środku, Derek podszedł do mnie.
- Wykonuję polecenia Petera. - Wyszeptał mi do ucha.
- Nie podoba mi się to. Czy to jest ten dzieciak, którego... mogłeś przez przypadek przemienić? - Jęknęłam.
Derek pokiwał twierdząco głową, a następnie udał się za Jacksonem do środka... Zamknęłam za nami drzwi. Nie miałam pojęcia, co Peter chce zrobić z tym dzieciakiem, ale mam złe przeczucia.
- Ten dom... przyśnił mi się.
Jackson rozglądał się w zaciekawieniu po pomieszczeniu.
- Pamiętam te schody, ściany i całą resztę...
- Byłeś tu? - Zapytał Derek.
- Tylko we śnie.
Derek wysunął swoje pazury. Jackson z przerażeniem spojrzał w moją stronę. Hale zrobił krok w stronę chłopaka, na co ten przewrócił się na schody.
- Derek! Nie możesz...
- Phoebe muszę to zrobić. Dzieciak jest dla nas ciężarem.
- Błagam! Nikomu nic nie powiem. Zostawię Scotta w spokoju. Nie rób tego. - Dzieciak zaczął płakać.
Frontowe drzwi rozpadły się w drobny mak. Zaskoczona odskoczyłam w bok, by uchronić się przed drewnianymi odłamkami. Do pomieszczenia wparował wściekły Scott. Chłopak przemienił się w wilkołaka, po czym rzucił się w stronę Jacksona. Zakrył go swoim ciałem. Derek również postanowił się przemienić. Kiedy McCall i Hale mieli rzucić się sobie do gardeł, nagle dobiegł do nas świst strzały. W ułamku sekundy w pomieszczeniu zapanowało oślepiająca jasność. Zakryłam oczy dłonią i upadłam na ziemię. Łowcy... nie mogli pojawić się wtedy, kiedy był tu Peter? Dom Dereka był pod ostrzałem. Kule dostawały się do pomieszczenia przez drzwi i okna. Jacksonowi udało się uciec, ale Scott przy tym poważnie oberwał. Doczołgałam się do niego i spojrzałam błagalnie na Dereka.
- Wyprowadź go stąd!
- Nie zostawię cię!
- Zrób to!
Uważając na kule, podniosłam chłopaka do góry i pchnęłam go w stronę tylnego wyjścia. Kiedy miałam już wrócić na podłogę, moje ciało przeszył pocisk. Krzyknęłam z bólu i boleśnie upadłam.
- Phoebe! - Derek podbiegł do mnie.
- Musimy odwrócić ich uwagę od Scotta. - Wyjąkałam.
- Zrobię to, a ty uciekaj.
Złapałam Dereka za rękę.
- Przykro mi, ale nie zrobię tego.
Derek pocałował mnie. W tym samym czasie do domu wparowali łowcy. Bez wahania, postrzelili kilkakrotnie Dereka. Hale osunął się bezwładnie na podłogę. Usiłowałam go podtrzymać, ale jeden z łowców podszedł do mnie i wpakował w moje ciało dwie kolejne kule. Zachłystam się krwią, po czym uderzyłam głową o chłodną posadzkę. Ostatnie co pamiętam to rozmazana sylwetka, która przykucnęła przy nas. Mimo tego, że wzrok miałam zamazany, doskonale wiedziałam, kim jest ta osoba.
- Suka Kate....
Wyszeptałam, po czym straciłam przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro