Rozdział 6: ,,Day Trip"
Bellamy leniwie otworzył oczy i skierował swój wzrok w stronę synka, który przed chwilą wskoczył na ich łóżko i zaczął skakać. Uśmiechnął się na ten widok, pomimo że gdzieś w głębi kłębił się ból. Minął już równo tydzień od kiedy się obudził, a nadal nic sobie nie przypomniał, pomimo wysiłku, jego i jego bliskich.
Malec dostrzegł, że jego ojciec już nie śpi, więc wziął się za wybudzanie mamy, która miała dziś dzień wolny, zapewne liczyła na odrobinę odpoczynku, jednak mały Blake nie należał do tego rodzaju dzieci, które potrafią usiedzieć w miejscu. Wepchnął się pomiędzy rodziców i zaczął ciągnąć Clarke za włosy. Bellamy już miał zwrócić mu uwagę, że tak nie wolno, ale blondynka szybko się wybudziła.
-Skarbie... -Ziewnęła. -Tyle razy ci tłumaczyłam, że tak się nie robi.
-Ale... Czemu? -Mały brunet zaczął ssać kciuka i spojrzał w stronę swojego taty.
-Bo ja będziesz tak robił... -Bellamy przesunął się, żeby być bliżej żony. -To żadna dziewczynka nie będzie chciała z tobą rozmawiać.
-To dobrze. -Przyznał radośnie. -Nie chce z żadną gadać.
-Jeszcze. -Clarke zaśmiała się pod nosem.
-A ty, tatusiu, nie ciągnąłeś mamusi za włosy? -Przekrzywił głowę w lewo.
-Nie.
-A co robiłeś, żeby na ciebie patrzyła?
Brunet lekko się zarumienił i odwrócił głowę w stronę ściany tak, żeby Clarke tego nie zauważyła, co oczywiście się nie udało, a tylko i wyłącznie wywołało u niej jeszcze głośniejszy śmiech.
Nie miał bladego pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie, bo... Nie pamiętał. Clarke, która została w jego głowie, raczej nie zwracała na niego większej uwagi, nie pod takim względem. Patrzyła na niego, kiedy ze sobą rozmawiali, omawiali razem plan ratowania wszystkich i jak, w sporadycznych przypadkach, ratował jej życie. Nie musiał wtedy robić nic specjalnego, a jak już próbował jakoś zwrócić na siebie uwagę to dziewczyna zazwyczaj tego nie dostrzegała. Dlatego postanowił sobie darować i utkwić w sferze przyjaźni. Sferze, z której jakimś cudem udało mu się uciec.
-Twój tatuś... -Niebieskooka usiadła i wzięła synka na kolana. -Nie miał konkretnego sposobu. Zmieniał strategie praktycznie cały czas. I to jest klucz do wszystkiego. Bądź oryginalny.
-No dobrze... Ale ja nie potrzebuje!
-Na razie nie. Ale wszystko może się zmienić, pamiętaj.
Chłopiec wstał i pobiegł do swojego pokoju, zamykając przy okazji drzwi, co oznaczało, że planuje zostać tam na dłużej. Bellamy nie za bardzo rozumiał, po co Jake ich budził, skoro równie szybko jak się pojawił, zniknął. To nie miało dla niego najmniejszego sensu.
-O czym myślisz? -Clarke położyła głowę na jego brzuchu.
-Zastanawiam się, czemu nas budził, skoro tak szybko zniknął.
-Bellamy... On ma sześć lat. Nie staraj się go zrozumieć. -Zaśmiała się.
-Clarke... -Nawinął sobie jej blond kosmyk na palec.
-Tak? -Uniosła na niego wzrok.
-Skoro masz dzisiaj wolne...
-Noo. To co?
-Właśnie. Jak to wykorzystamy?
-Hmm... Dobre pytanie... A co chciałbyś robić?
Bellamy zastanowił się nad odpowiedzią. Nie był pewien, niby Arkadia była dużym miejscem, ale nie potrafił się na nic zdecydować. Nie wiedział, co może być dobrym zajęciem, dla jego rodziny na cały dzień. Główkował naprawdę długo, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
-Zaskocz mnie. -To była odpowiedź, na jaką się zdobył.
-Tylko czym... -Tym razem to Clarke zaczęła rozmyślać. -Już mam! Spodoba ci się.
-Co do tego, to nie mam wątpliwości. -Uśmiechnął się i spojrzał w jej stronę.
-No, ja myślę! -Odwzajemniła gest.
***
Jake i jego tata posłusznie udali się za Clarke do garażu i wsiedli do jednego z aut. Blondynka kazała im zabrać ze sobą dużo przekąsek i wody, nie zdradzając przy okazji żadnych, nawet najmniejszych szczegółów. Mały brunet zajął miejsce z tyłu, a Bellamy miejsce obok kierowcy. Nie czuł się jeszcze na siłach, żeby zasiąść za kierownicą, więc pozostawił to swojej żonie. Zresztą, i tak nie wiedział gdzie jadą, więc nie zdał by się na nic. Obydwaj posłusznie zapięli pasy, kiedy tylko Clarke zajęła swoje miejsce.
Droga trwała już dobre dziesięć, a kobieta nadal unikała pytań o cel podróży.
-Mamusiu... -Chłopiec był już wyraźnie zdegustowany. -Rozumiem, że tatusiowi nic nie powiedziałaś, ale mi?
-Nie mogłam ci nic powiedzieć, bo jestem pewna, że byś się wygadał.
-Nie prawda! -Obrażony odwrócił głowę w stronę okna.
-Poza tym... -Clarke kontynuowała, niewzruszona kompletnie złością potomka. -Ty nigdy tam nie byłeś i chcę, żebyś miał niespodziankę.
-A ja tam byłem? -Wtrącił się starszy Blake.
-Nie wiem.
-Clarke...
-Naprawdę, nie wiem. -Uśmiechnęła się ironicznie -Poczekaj, to się przekonasz.
Bellamy zrezygnowany z powrotem opuścił się bezwładnie na fotel pasażera. W przerwach od odpowiadania swojemu synkowi, próbował rozgryźć swoją żonę i domyślić się, dokąd ich zabiera. Zapewne było to jakieś istotne dla nich miejsce, o którym nie pamiętał. Takie akcje, z zabieraniem go w znaczące miejsca, powoli zaczęły go dołować, bo zaczynał tracić już nadzieje, na odzyskanie pamięci. Miał w planach nawet podzielić się tym z Clarke, ale widział w jej oczach ten charakterystyczny przebłysk nadziei za każdym razem, jak robili coś w tym stylu. Nie chciał jej tego odbierać, zdecydowanie wolał patrzeć, jak się uśmiecha, z wiarą, że niedługo wszystko wróci do normy.
Ponieważ cały czas jechali prze las, droga nie była ani trochę interesująca. Pierwszy poddał się Jake, który usnął mniej więcej w połowie. Bellamy padł jako drugi, nie miał już na czyje pytania odpowiadać, więc oczy same mu się zamknęły. Clarke spojrzała na nich przelotnie i uśmiechnęła się pod nosem.
-No dobra panowie. Wysiadamy. -Wykrzyczała blondynka, a kiedy zauważyła, że to nie dało żadnego efektu, energicznie wcisnęła klakson.
-Mamusiu... Co to za miejsce?
Bellamy leniwie otworzył oczy i spojrzał w okno. Walnął się w głowę, kiedy zrozumiał, gdzie jest i jak łatwo mógł się tego domyślić. Clarke przywiozła ich do kapsuły, miejsca, które przez wiele dni było ich domem. Uśmiech mimowolnie wstąpił mu na twarz, co nie umknęło niebieskookiej.
-Tym przylecieliśmy na Ziemię. -Mężczyzna wskazał palcem kapsułę, która była ledwo widoczna zza ciemnozielonych liści pobliskich drzew.
-A wszystko dookoła było naszym obozem. -Dodała Clarke.
Mały Blake szybko odpiął pas bezpieczeństwa i wybiegł na zewnątrz. Bellamy przeraził się, że malec może sobie coś zrobić, więc wyskoczył z auta niczym błyskawica i wziął chłopca na barana.
-No dobrze... Teraz niech mi ktoś pomoże przynieść wszystkie torby, bo zostajemy tu na noc. -Oznajmiła kobieta, kiedy wszyscy stali już przed wejściem do kapsuły.
-Zostajemy tu? -Jake wyglądał jak malutki szczeniaczek. -Ale jak to?
-A no, tak to. Nie martw się, spakowałam twoje rzeczy.
-Clarke... -Wtrącił się brunet.
-Nie bój się, twoje też. -Puściła mu oczko. -Tylko musicie je teraz przynieść. Ja nie mam siły, rozejrzę się za odpowiednim miejscem na ognisko.
Chłopiec pobiegł szybko w stronę pozostawionego nieopodal auta. Dosłownie parę minut później razem z tatą przynieśli wszystkie bagaże i dosiedli się do Clarke, która właśnie układała kawałki drewna i suche gałązki w malutki stosik, żeby go później podpalić.
-Potrzebujesz pomocy, księżniczko? -Bellamy posłał w jej stronę flirciarski uśmieszek.
-Dziękuję, dam sobie radę. Jestem w tym najlepsza.
-Właśnie widzę. -Zaśmiał się na widok, czwartej już próby wzniecenia płomienia.
-Bawi cię to? -Spojrzała na niego wyzywająco.
-Tak i to bardzo.
-Tatusiu... -Jake złapał tatę za rękaw kurtki i pociągnął mocno. -Pokażesz mi środek?
-No dobrze. -Stanął na równe nogi, przeciągając się przy tym. -Zapraszam na wycieczkę. -Pokazał mu ręką, że ma iść pierwszy.
Mały brunet wesoło podreptał do przodu, co jakiś czas sprawdzając, czy tata za nim idzie. Kiedy już stanęli na równi, weszli razem do środka. Może i Bellamy stracił dużo z życia synka, ale przez ten tydzień nauczył się jednego. Maluch lubił zadawać pytania. Niezliczoną ilość, często bezsensownych pytań. Więc już zaczął układać sobie odpowiedzi, najlepiej takie uniwersalne, żeby mógł ich użyć na więcej niż jedno pytanie.
-Tato... -Zaczął bardzo poważnie. -Skoro tu jest sto miejsc, a ty byłeś sto pierwszy... To gdzie siedziałeś?
-Nigdzie. Stałem i trzymałem się czegoś.
-Czego?
-Nie pamiętam już. To było dawno.
-Czemu tu nie ma wszystkich siedzeń?
-Musieliśmy wynieść je na zewnątrz.
-Czemu?
-Żeby w środku było więcej miejsca.
-Ale dlaczego chcieliście mieć więcej miejsca?
-Nie pamiętam już.
Wycieczka trwała może dwadzieścia minut, nie więcej. W tym czasie Clarke nareszcie udało się rozpalić ognisko i przygotować jedzenie. Bellamy zajął miejsce obok żony, a ich syn usiadł naprzeciwko, bo stwierdził, że nie chce, żeby dym na niego leciał. Kiedy skończyli już jeść i rozmawiać, zauważyli, że zaczyna się ściemniać. Mężczyzna zgasił ogień i razem z resztą rodziny udał się do środka kapsuły, gdzie mieli spędzić noc. Jake zabrał swój śpiwór i starał się rozłożyć go zaraz za drabiną prowadzącą na wyższe piętro. Małżeństwu przytrafiła się jedna niewielka poduszka i koc. Clarke szybko i sprawnie rozłożyła wszystko w dość sporej odległości od syna, ale tak, żeby go dobrze widzieć, po czym poszła pomóc mu z niesfornym zamkiem, który się zaciął. Bellamy natomiast zasunął wejście do środka ogromną płachtą, która wisiała tam, od kiedy pamiętał. Jednak jakimś cudem była względnie cała, nie licząc dwóch pomniejszych dziur. Kiedy skończył dostrzegł, że jego mniejsza wersja już smacznie śpi, a żona siedzi na ich wspólnym posłaniu, ubrana w piżamę. Sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej koszulkę i spodnie do spania. Przebrał się szybko i dołączył do Clarke, która obserwowała go cały czas. Było to dla niego nieco krępujące, jednak postanowił to przemilczeć i nie dać po sobie znać, że coś jest nie tak.
Od kiedy się wybudził do jakiegokolwiek większego zbliżenia doszło tylko raz.
Pocałunek był dla niego miłym wspomnieniem, jednak wolał na razie przyzwyczaić się do jej widoku w łóżku. Już nieraz budził się zdziwiony jej obecnością, jednocześnie sprawiając jej tym swego rodzaju przykrość.
Kobieta wprawdzie starała nie dać tego po sobie poznać, ale on widział to w jej oczach i wyrazie twarzy. Prawdopodobnie nie chciała przyprawiać mu kolejnych zmartwień. Była taka kochana i wyrozumiała, że Bellamy'emu już nie raz przeszło przez myśl, że na nią nie zasługuję. Jednak starał się o tym nie myśleć, skupiał się na tym, co dobre.
-------------------------
Witam!
Rozdziały mi się już skończyły, trzeba wziąć się za pisanie 😅
Korektę robiłam jakiś czas temu, więc wybaczcie, jeżeli coś jest źle ;___;
Mam nadzieję, że chociaż trochę osłodziłam wam ten dołujący dzień. Ja praktycznie umieram.
Piszcie, czy się wam podobało. Liczę, że tak ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro