Prolog
***
Jedyne co czuł, to palący ból w okolicach łydki, tam gdzie ziemianin wbił mu sztylet. Chciał za nimi iść, chciał ratować Clarke... Jednak jedynym, na co go było stać, było uniesienie lewej ręki, nic poza tym. Miał wrażenie, że do jego powiek przywiązano ogromne kamienie, zamykały się, a on nie mógł na to nic poradzić. Ostatnim co pamiętał były słowa mężczyzny ,,Nie idź za nami". Poszedłby, poszedłby gdyby miał wystarczająco siły.
Powieki przykryły jego oczy, jednak nie usnął, słyszał szmery, wiedział, że ich już tam nie ma. Nagle do ogromnego bólu przyłączyło się jeszcze irytuje szczypanie i mrowienie, prawdopodobnie broń, którą go zraniono, była zatruta. Jęknął z bólu. Nie był pewien ile czasu tam przeleżał, czy to było tylko pięć minut, czy może pięć godzin... Nie miał pojęcia, ale zaczął pocić się coraz bardziej, miał wrażenie, że krwawi z każdego możliwego miejsca, że jego ciało od środka pożera parzący ogień. Przez moment wydawało mu się, że ktoś coś do niego mówi, a potem go podnosi, jednak nie był pewien. Bo jedyną pewną rzeczą był ból i to, że stracił Clarke... Znowu.
***
Octavia maszerowała wzdłuż korytarza, nerwowo obgryzając paznokcie. Czekała, aż kobieta wyjdzie z sali, musiała się dowiedzieć, co z jej bratem. Bała się, jak nigdy dotąd.Cały wolny czas spędziła na wpatrywaniu się w drzwi, chociaż dobrze wiedziała, że nic przez nie nie zobaczy. Minął już piąty dzień, od kiedy tam leży, a ona nawet nie mogła z nim porozmawiać. Przecież musiała mu powiedzieć, o tym, co spotkało jego dziewczynę, wyleciała w powietrze razem z resztą Mount Weather. Na dodatek Clarke znowu wydziwiała i postanowiła zostać w Polis, a to przez nią on teraz tak cierpi. Stwierdziła, że będzie lepiej jak zostanie z Ziemianami, nawet nie zapytała o jego stan.
-Pieprzona księżniczka! -Krzyknęła na głos, a łzy napłynęły jej do oczy.
Kolejne godziny mijały, a tam nadal nic. Abby się nie pojawiała, drzwi nadal stały w bezruchu. W końcu dziewczyna, zrezygnowana, udała się na posiłek. To właśnie na stołówce podsłuchała rozmowę Kane'a z paroma strażnikami. Wiedziała już, że jadą do Polis na jakieś ważne zebranie. Postanowiła, że pojedzie z nim, nieważne, czy się zgodzą, czy nie. Miała ochotę napluć Clarke w twarzi wykrzyczeć, co o niej myśli. Mężczyzna dobrze znał charakter Octavii, wiedział, że jeżeli się nie zgodzi to dziewczyna pojedzie tam na własną rękę. Wolał mieć ją na oku.
***
Na sali znajdował się tron zbudowany z gałęzi, powyginanych w różne strony i paru mniejszych, i mniej dostojnych krzeseł. Do posiedzenia zostało jeszcze kilka chwil, więc większości ważnych osób jeszcze tam nie było. Tak w rzeczywistości to była tylko Clarke i paru strażników. Od razu, kiedy zauważyła przedstawicieli swojego klanu, podeszła do nich z lekkim uśmiechem.
-Gdzie moja mama? -To było pierwsze pytanie, które zadała.
-Musiała zostać z Bellamy'm... -Przyznał ponuro mężczyzna.
Blondynka zrobiła wielkie oczy. Octavia wyszła przed szereg tak, żeby móc spojrzeć jej prosto w oczy.
-Mój brat od sześciu dni leży nieprzytomny. -Zmierzyła ją dokładnie. Jej głos był lodowaty, niebieskooka się zatrzęsła. -A to wszystko przez ciebie! Poszedł cię ratować, jak jakiś ostatni idiota! A ty masz to gdzieś! Trzymasz z tymi ludźmi, którzy wysadzili w powietrze dziesiątki naszych, w tym dziewczynę Bellamy'ego, a on nawet o tym nie wie! Jesteś najbardziej samolubną kretynką, jaką widziałam na oczy!
-A...Ale ja...
-Co? Nie wiedziałaś? To może wypadało się zapytać, jak byliśmy tu ostatnim razem?! Przecież widziałaś, że on skrzywdził Bellamy'ego! Wtedy to cię nie obchodziło! -Brunetka nie wytrzymała i uderzyła Clarke z otwartej dłoni w prawy policzek.
Nagle wszyscy ziemiańscy strażnicy zwrócili się w ich stronę, jednak blondynka dała im znak, że wszystko jest w porządku.
Octavia odwróciła się na pięcie i wyszła z sali. Kiedy tylko drzwi za nią, się zamknęły, pozwoliła sobie na kolejną porcję łez. Czekała, aż posiedzenie się skończy, nie zabrała ze sobą Heliosa, więc jedynym środkiem transportu było auto, którym tu przyjechali. Przed wyprawą poprosiła Lincolna, żeby czuwał przy jej bracie i w razie potrzeby, wyjaśnił mu co się stało.
Nie minęło może pół godziny, a Kane razem z resztą wyszli z sali. Ku jej zdziwieniu, zaraz za nimi pojawiła się Clarke.
-Jadę z wami. -Skierowała to zdanie wyraźnie w jej stronę.
-I co? Mam skakać z radości?
Brunetka szybkim krokiem skierowała się w stronę wind, a całą drogę milczała. Blondynka zasypywała ją różnymi pytaniami, jednak ta postanowiła nie zwracać na nią uwagi. Zajęła swoje miejsce w aucie i spojrzała w zabłoconą szybę.
,,Czy ona myśli, że jej przyjazd tak po prostu wszystko naprawi? Oczywiście, Bellamy jej wybaczy, pewnie jeszcze będzie przepraszał... Kiedy Clarke jest obok, mój brat praktycznie w ogóle nie myśli! Gdyby księżniczka nie była taką egoistką i pomyślałaby o całej reszcie, zostając przy okazji w Arkadii zaraz po powrocie z Mount Weather... Temu idiocie nic by się nie stało..."
Do oczu Octavii napłynęły łzy, jednak nie wydostały się dalej.
***
Zdawała sobie sprawę, że stan Bellamy'ego nie jest najlepszy, jednak nie spodziewała się, że jej do niego nie wpuszczą. Jej matka zmieniała się z Jacksonem co parę godzin. Sama Clarke chciała zostać na korytarzu i czekać na jakiekolwiek informacje, jednak zimny wzrok Octavii ją stamtąd przepędził. Raven wskazała dziewczynie jej nowy pokój, pokazała gdzie jest stołówka i prysznice, po czym zostawiła ją sam na sam ze swoimi myślami. Nie była wobec niej nastawiona jakoś specjalnie przyjaźnie, zresztą jak wszyscy.
Była wściekła na samą siebie, wyrzuty sumienia znowu zaczęły ją dręczyć. Zdjęła swoje ziemiańskie ubranie i założyła coś luźniejszego, z tego co jej przydzielono. Nie miała pojęcia, co robić, spacerowała po korytarzach, szukała przyjaciół, jednak każdy miał coś do roboty. Z początku zastanawiała się czy to prawda, czy tylko wygodna wymówka.
Po drodze dostrzegła Lincolna, niosącego śpiącą Octavie w stronę pokoi. To był dobry znak, ruszyła w kierunku skrzydła szpitalnego i zajęła miejsce naprzeciwko drzwi, za którymi był jej przyjaciel i mama.
***
Teoretycznie stan Bellamy'ego się poprawił, więc Abby pozwoliła wejść tam Octavii i Clarke. Chłopak nadal był nieprzytomny, na dodatek zdecydowanie pobladł. Kobieta podejrzewała, że powinien niedługo się wybudzić, dopiero wtedy mogła podać mu odpowiednie leki, które zneutralizują działanie trucizny. Dwie tabletki leżały już przygotowane na metalowej tacy, na stoliku obok łóżka. Mijały kolejne godziny, już mniej więcej osiem dni temu trucizna dostała się do organizmu, to co Abby podawała mu dożylnie tylko wstrzymywało jej działanie, jednak powoli przestało wystarczać.
Ponieważ Octavia nie mogła znieść widoku jej córki, musiały bywać przy nim na zmianę. Clarke coraz bardziej pogłębiała się w swoim poczuciu winy. Abby była chyba jedyną osobą, która nie nienawidziła córki, jednak dobrze wiedziała, że to jej nie wystarczy. Dlatego tak zaciekle upierała się, żeby być przy chłopaku. Wiedziała, że jeżeli on jej wybaczy, to zdanie wszystkich innych przestanie mieć znaczenie.
Kobieta właśnie weszła na salę, kiedy usłyszała ciche jęknięcie. Poza nią i chłopakiem, nikogo nie było na sali, więc to mogło znaczyć tylko jedno. Podbiegła do niego szybko, chwyciła za małą latarkę i zaczęła mu świecić nią po oczach, w celu sprawdzenia, czy źrenice reagują prawidłowo.
-Co się stało? Gdzie ja jestem? -Brunet ledwo się podniósł na łokciach i usiadł.
-Spokojnie Bellamy. Wszystko będzie dobrze. Musisz wziąć te tabletki, żeby ci przeszło.
***
Chłopak sięgnął po srebrną tackę i szklankę wody. Miał wrażenie, że troi mu się w oczach. Wysypał wszystkie tabletki na dłoń i połknął, przy okazji popijając wszystko wodą. Rozejrzał się po pokoju, aż nagle napadła go ochota, aby znowu usnąć. To uczucie było silniejsze od niego, delikatnie położył się na materacu i zamyślił się na chwilę. Kątem oka jeszcze dostrzegł, jak ktoś wchodzi na salę, jednak nie zdążył zobaczyć, kto. Zmęczenie nasilało się coraz bardziej, co raczej nie wróżyło nic dobrego, jednak nie miał siły z nim walczyć. Był zbyt słaby...
-----------------------------------------------
No dzień dobry!
Wiem, że ten prolog taki krótki jakiś i mało wyjaśnia ;/ Tak naprawdę to akcja zacznie się dopiero w pierwszym rozdziale... Na razie mogę wam zdradzić, że pomysł na to ff, a raczej na jego zakończenie mam już od bardzo dawna, a do przodu mam napisane już 5 rozdziałów, które, najprawdopodobniej, będą pojawiały się raz w tygodniu.
Mam nadzieję, że się podobało <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro