Rozdział 9
Gdy Ereshkigal opuściła San Andreas wiele się miało zmienić. Nowe tajemnice, nowi przyjaciele i wrogowie. Po tym dniu nadeszła sobota. Dzień, który ma jeden wspólny wątek. Co dalej? Ale przed i po tym wątku każdy miał inaczej spędzić ten dzień. Jeden dzień dla niektórych to dużo, a dla innych nie. Dante musi je liczyć, przynajmniej dopóki nie zostanie wampirem.
Chłopak obudził się wcześnie w ramionach ukochanego. Nie pracował w weekendy. Chciał je spędzać sam lub z kimś. Ma teraz okazję. Dante pocałował Erwina w czoło i ostrożnie wyplątał się z jego uścisku. Poszedł zrobić śniadanie dla ich dwójki. Miał w zamrażarce kilka torebek krwi. Doprawiał nią kawę Erwina.
Na śniadanie Dante przygotował jajka na bekonie i tosty, dla Erwina wcześniej wspomnianą kawę, a dla siebie czarną herbatę.
Niedługo potem do kuchni zszedł Erwin i przytulił się do pleców Dante.
- Hej. - powiedzieli jednocześnie. Dante odwrócił się przodem do Erwina i dał mu porannego buziaka w usta.
Usiedli wspólnie do stołu i zaczęli jeść. W pewnym momencie Erwin zaczął intensywniej się przyglądać chłopakowi.
- Coś cię stało? - spytał zmartwiony Dante.
- Nie... - Erwin złapał go za dłoń. - Po prostu lubię ci się przyglądać. Wyglądasz uroczo gdy się denerwujesz lub martwisz.
Chłopak zarumienił się, a Erwin wstał od stołu. Stanął przy Dante i przyciągnął go do głębszego pocałunku. Młodszy odwzajemnił go.
Po jakże interesującym śniadaniu wybrali się na spacer po mieście. Po drodze spotkali Freyra. Nordycki Bóg przyjął nowe imię, by nie wzbudzać podejrzeń wrogów. Teraz nazywa się Zaceed Skengerton, magią zakrył plemienne Runy. Chodzi z odsłoniętym torsem mimo, że według niego Los Santos jest dosyć chłodnym miejscem. Zostawił ich samych, bo gdzieś się spieszył.
W mieszkaniu braci Carbonara, oba wampiry czekały aż ich ojciec się obudzi. Trochę nie wiedzieli jak się czuć. Wieki temu poświęcił się dla nich,niby go opłakali, ale zostały w ich sercach ogromne wyrwy. Potem spotkali go jako ducha, wszystko wróciło, a teraz wrócił. Jednak znów jest śmiertelny, kiedyś znów odejdzie, a oni jego ponownej śmierci mogą nie przeżyć psychicznie.
W końcu Simon się obudził. W samych bokserkach... Zastanowiło go to trochę kto mu je założył, ale wolał nie drążyć tematu. Wyszedł z pokoju w nich samych.
- Dzień dobry? - powiedział dosyć niepewnie przez co brzmiało to jak pytanie.
- Hej... Tato... - powiedział Nicollo podchodząc do ojca z kubkiem. - Uważaj gorące.
- Dzięki synu. - mężczyzna wziął od syna kubek, ale go odstawił, by przytulić mocno Nicollo. - Cieszę się, że znów mogę cię przytulić. Gdzie Ivo? - spytał odsuwając się od niego.
- Widzisz... Jest szczęśliwy, ale...
- Ale?
- Kiedyś znów odejdziesz. - po policzku Nicollo spłynęła łza, którą Simon starł.
- Wiem... Jednak poznałem pewną czarownicę. Stworzyła pierwsze zaklęcie nieśmiertelności lub inaczej wampiryzmu. Nie zapomniałem jak czarować i możemy go użyć za pewien czas. Teraz nie jest to odpowiedni czas. - powiedział Simon i znów przytulił Nicollo.
Nicollo zaprowadził ojca do Ivo. Chłopak uśmiechnął się nieszczerze do Simona, gdy ten usiadł przy nim.
- Obiecuję, że was nie opuszczę. - powiedział Simon.
- Nie możesz tak mówić. - powiedział Ivo odwracając do ojca plecami.
- Ivo.... Tym razem będzie jak mówię. Nie chcę was znów zostawiać... Jestem w stanie zmienić się w wampira jeśli tak możemy być już zawsze razem. - Ivo nagle się odwrócił.
- To nie jest łatwe życie tato. - stwierdził Ivo i przytulił ojca.
- Wiem. Widziałem, ale kocham was i nie chcę byście znów cierpieli.
Do nich dołączył Nicollo. Przytulił się do ojca brata. Simon pocałował synów w czoła.
- Trzeba ci coś znaleźć tato. - stwierdził Nicollo odsuwając się od ojca i brata. - Nie możesz chodzić a samej bieliźnie po mieście.
- Wiem, ale nie w waszym stylu. Wolę raczej coś oficjalnego. - stwierdził Simon
- Znajdzie się coś. - powiedział Ivo.
Synowie zabrali ojca do najdroższych sklepów w Rockford Hills i kupili kilka garniturów, kilka par butów oraz nieco luźniejsze ubrania. Wszystkie wybrał Simon. Ostatecznie wyszedł w granatowej koszulki i białym garniturze oraz białych butach.
Lucas od samego rana otwierał warsztat. Jednak tej soboty stało się coś mało spodziewanego.
- Dzień dobry... - usłyszał za plecami Lucas znajomy głos.
- Pan Wieczorek. - powiedział czarownik odwracając się do uśmiechającego się chłopaka.
- Wystarczy Bart.
- Czemu przychodzisz tak wcześnie?
- Nie lubię się spóźniać. Poza tym nie powinieneś sam pracować na warsztacie jeśli chcesz mieć siłę na resztę dnia.
- Dawałem sobie radę bez ciebie. - trochę uniósł się głosem.
- Spokojnie. Nie chciałem cię denerwować. - mówiąc to wykonywał pewne ruchy dłońmi. Było to Elfickie zaklęcie uspokajające. Nie wymagało ono słów jak wiele tego rodzaju. Magia przenika przez Elfy co daje im większe pole do manewru i lepsze techniki ukrywania. To też powód ich łatwej nauki innych rodzajów Magii. W czasach wojny i teraz wszystkie Elfy stoją po stronie Freyra, a tym samym ludzkości.
- Przepraszam. - powiedział spokojnie Lucas. - Mam teraz dużo na głowie.... Nie chciałem być nie miły.
- Nic nie szkodzi. Może powinieneś odpocząć dłużej. Mogę się zająć warsztatem.
- Nie chcę cię samego zostawiać. Po prostu posiedzę dłużej w gabinecie.
- W porządku. W razie potrzeby poproszę cię o pomoc.
Po około godzinie Lucas nie dawał znaku życia, co zmartwiło Barta i wszedł do środka. Okazało się, że Iverson zasnął oparty o fotel. Bart wtedy rzucił zaklęcie spokojnego snu. Ono również opierało się o ruchy, czasem takie zaklęcia są też oparte o gesty.
Lucas obudził się około drugiej po południu. a za godzinę było spotkanie dotyczące dalszych działań. Mimo to wyspał się, a gdy wyszedł zobaczył Barta z odsłoniętym torsem trochę ubrudzonego smarem i naprawiającego samochód. Przełknął wtedy ślinę. Bart go w tamtym momencie zobaczył kątem oka i się uśmiechnął lekko. Iverson podszedł do niego wtedy.
- Dlaczego nie masz na sobie koszulki? - spytał Lucas.
- Przepraszam, ale zrobiło mi się strasznie duszno. Jest tu dużo goręcej niż w Polsce.
- Okey. Rozumiem....
- Przeszkadza ci to?
- Nie. Wyglądasz świetnie, znaczy... Przepraszam. - powiedział lekko zakłopotany Lucas.
- Nic nie szkodzi. - Bart uśmiechnął się szczerze do swojego pracodawcy.
Nie tylko Lucasowi podobał się widok nagiego torsu jak i uśmiech Barta. Wśród tych szczęśliwców byli współpracownicy i klienci warsztatu każdej płci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro