Rozdział 18
Lot do Włoch dla Simone'a dłużył się i nie mógł przez to spać w przeciwieństwie do Czarka, który spał jak dziecko fotel obok. Martwiła go też dziwna burza , która pojawiła się nad Ameryką niedługo po starcie ich lotu, jakby ktoś gorszy miał się zjawić.
Kiedy Czarek się obudził byli przynajmniej w połowie lotu. Gdzieś nad Atlantykiem, ale bliżej Europy.
- Nie spałeś w ogóle... - powiedział widząc Simone'a. Położył dłoń na policzku mężczyzny. Chciał pomóc mu zasnąć, ale to nie zadziałało dziwiąc tym Jasnego Elfa. - Powinno zadziałać.
- Przepraszam, tak już mam, gdy się stresuję. Naturalna Tarcza Antymagiczna. - Simone oparł głowę o ramię Czarka. - Nie robię tego specjalnie. Boję się tego co może nas spotkać.
- Cokolwiek nas spotka damy sobie z tym radę razem.
Simone'owi udało się zasnąć po tych słowach. Spał tak do końca lotu.
Gdy w końcu wylądowali na lotnisku międzynarodowym Marco Polo Simone znów się zaczął stresować, Czarek tym razem po prostu go przytulił. Miał nadzieję, że jego przeczucia w stosunku do Simone'a teraz sprawdzą się. Czarek uważał, że z Czarownikiem komunikują się Bogowie Uzdrawiania i ich potomkowie, którzy zniknęli jeszcze w trakcie wojny. Z tego co wiedział Jezus był potomkiem Serket Egipskiej Bogini Uzdrawiania od strony matki. Słuch o nim zaginął gdy wraz z Marią Magdaleną i Judaszem zbiegli do południowej Francji.
Simone trochę się obawiał Wenecji. Po powodzi mogły przetrwać niektóre obrazy i rzeźby przedstawiające go samego lub z Dożą weneckim. Mieszkańcy wielokrotnie zawdzięczali mu życie. Był dla nich jak Anioł zesłany z Nieba do czasu powodzi.
Simone na pewno chciał odwiedzić swój dom. Do Starej Wenecji dotarli koleją wodną. Czarek wynajął im pokój hotelowy z dwoma łóżkami. Mieli spędzić resztę dnia na odpoczynku i jedzeniu. Kolejny to miało być szukanie lokalnego sabatu i odkrycia Weneckiej Tajemnicy.
Mimo, że bardzo krótko się znali to Simone wolał ścisnąć się z Czarkiem w jednym łóżku. Potrzebował jego bliskości. Do końca dnia się przytulali. Nie da się ukryć, że Jasnemu Elfowi to pasowało.
Następnego dnia gdy zaczęli bardziej rozglądać się po Wyspiarskiej Wenecji ludzie im się bardzo przyglądali szepcząc przy tym. Widać było u nich skupienie na Simone'ie.
Simone w pewnym momencie coś poczuł puścił wtedy Czarka i zaczął biec w kierunku placu Świętego Marka. W tym samym czasie stacja monitorująca trzęsienia ziemi we Włoszech zarejestrowała dziwny rodzaj drgań pod Wenecją. Za Simone'em aż do placu ciągnęła się dziwna poświata w kolorze jego oczu. Czarek próbował go dogonić nawet ryzykując ujawnieniem.
Gdy Simone dotarł do placu potężny wstrząs otworzył szczelinę. Czarek złapał go nim ten skoczył.
- Simone... Co to było? - spytał przerażony. - Nie mogłem cię dogonić.
- Czarek... - powiedział Simone nie łamiąc przy tym języka. Odwrócił się przodem do przerażonego Jasnego Elfa, który go nagle puścił. - Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
Simone odwrócił się do szczeliny i po prostu do niej spadł. Czarek próbował za nim ale niewidzialna siła go zatrzymała. Jasny Elf nie myślał co się stanie używając swojej magii. Próbując złamać zaklęcie bariery złamał inne. Niebo pękło niczym lustro. Przez pęknięcia zaczęło przechodzić szkodliwe światło, które miało doprowadź do pożarów na ziemi, wrzenia wody w oceanach.
- Głupcze, zabiłeś ten świat. - powiedziała białowłosa kobieta w średnim wieku. Była potomkiem żony Simone'a.
- Co? - Czarek nie rozumiał.
- Twoje zaklęcie odbiło się w niebo. Kiedy pierwszy raz użyto broni atomowej, skutki były bardziej katastrofalne niż zakładano. Ziemia nie dotrwałaby do tych czasów. Z pomocą tego co jest pod miastem nasz sabat rzucił zaklęcie ochronne, a ty je zniszczyłeś.
- Ja nie chciałem...
- Nikogo to nie obchodzi. Na rękach masz krew milionów jak nie miliardów istnień.
Kiedy Simone spadł na dno szczeliny ukazała mu się świątynia na której środku znajdowała się kula w kolorze jego oczu.
- Wiesz gdzie się znajdujesz? - usłyszał damski głos. - Ukryta Świątynia tych poza Przeznaczaniem. Nasze działania kreowały przyszłość. Moc Uzdrawiania i Trucizny przeważała szale w wielu sporach podczas wojny, ale nie dało się mimo wszystko jej wygrać, dlatego ukryliśmy tą moc. Twoi przodkowie przybyli na te ziemię z południowej Francji. Jednak dopiero w tobie ujrzeliśmy potencjał. Twoja chęć niesienia pomocy i bezinteresowność od najmłodszych lat, twoje późniejsze poświęcenie, brak nienawiści, gdy zostałeś sam z synami. Twoje ostateczne poświęcenie.
- Robiłem w życiu zawsze to co uważałem za słuszne.
- Wiemy, dlatego ci pomogliśmy osiągnąć wielkość. Przeznaczenie to coś niewidocznego u ciebie. Musieliśmy żyć nadzieją, że znów wrócisz do życia. Nim posiądziesz tą moc, przekaże ci swoją. Moc Walkirii byś bezpiecznie mógł otwierać bramy między znanymi i nieznanymi światami. Dawno temu dostałam to błogosławieństwo z Ginnungagap teraz ja Walkiria Eir przekazuje je tobie Simone'ie Carbonara.
Kobieta nie ujawniła się. Do końca pozostała w cieniu. Gdy poczuł tą moc nagle znalazł się naprzeciw mocy Uzdrawiania i Trucizny.
Moc zaczęła go zmieniać. Jego oczy stały się jak oczy kota pozostając w kolorze toksycznej zieleni, włosy wydłużyły się bioder, ale przy tym magicznie ułożyły się w dosyć wikingskim stylu. Włosy były częściowo związane, częściowo zaplecione i rozpuszczone, na ciele pojawiły się magiczne runy, jego strój był w odcieniach zieleni i brązu odsłaniające ramiona i stopy, na plecach pojawiły się potężne orle skrzydła.
Gdy przemiana się zakończyła poczuł niepokojącą rzecz z powierzchni. Instynktownie wzbił w powietrze. Będąc już nad Wenecją zauważył pęknięcia na niebie z czego niektóre się powiększały.
Zaczął używać swojej nowej starej mocy. Zawsze się jej uczył. Wtedy nie była teoretycznie na stałe, używał jej i była permanentna, ale sam jej nie posiadał tak jak teraz. Simone nie odtworzył zaklęcia, on uleczył to co zniszczyła broń atomowa. Jednak moc przesiąkała dalej, wody stały się czyste, ziemia i powietrze przestały być toksyczne. Ta moc obudziła Gaię, ugasiła ogień w Pustej Ziemi i uleczyła ludzi skrzywdzonych przez pęknięcia na niebie.
Gdy to się skończyło Simone nie lądował, tylko zaczął opadać. To było coś nowego w jego życiu. Nie potrafił tak naprawdę latać, to był instynkt obronny. Czarek widząc jak mężczyzna spada sam się wzbił i go złapał w połowie.
- Gdy spadłeś do tej wyrwy to pękło mi serce. Myślałem że cię więcej nie zobaczę, dupku. - powiedział wkurzony Czarek, a Simone dał mu całusa w policzek. - Prawie zabiłem tą planetę.
- Wszyscy już są bezpieczni. - powiedział Simone przytulając się do Czarka.
- Najbardziej przerażające było, że przed spadnięciem powiedziałeś zdrobnienie mojego imienia bez łamania języka.
- Ale już jesteśmy razem więc nie musisz się martwić. - powiedział Simone, gdy Czarek wylądował to nie odstawił go tylko puścił przez co Simone upadł tyłkiem na chodnik. - Zasłużyłem. - powiedział wstając.
- Zasłużyłeś na więcej. - powiedział Czarek.
- Czaruś.... - powiedział Simone przytulając się do pleców Jasnego Elfa.
- Znowu to robisz.
- Chyba po prostu mówię w swoim języku, ale ty słyszysz język który chcesz słyszeć. - powiedział Simone i dał mu znów całusa w policzek.
- Lubię Polski, nie przeczę, ale to trochę dziwnie słyszeć go z ust 1000-letniego Włocha.
- Na świecie są rzeczy dziwniejsze niż moje 1000 lat i twoje słyszenie jak mówię po polsku.
- To prawda.
Po chwili ta sama kobieta, która przyatakowała Czarka podeszła do nich. Przeprosiła za swoje zachowanie choć było słuszne i przekazała Simone'owi to co nowemu sabatowi udało się zachować po jego śmierci podczas powodzi. Wrócili z tym do hotelu. Były tam starannie zachowane szaty, biżuteria i księga zaklęć. Wśród biżuterii był srebrny wisiorek z klejnotem szafiru w kształcie łzy.
- Piękny. - powiedział Czarek.
- Dała mi to mama przed śmiercią. Legenda głosi, że klejnot powstał z łez Jezusa i Marii Magdaleny, a srebro zostało przetopione z 30 srebrników Judasza. Nie wiem ile w tym prawdy, ale gdy mama go nosiła to zawsze przynosił jej szczęście. Chciała bym go dał osobie, którą darzę uczuciem by zawsze przynosił jej szczęście. Tej osobie. Czy zechcesz go nosić?
- Chyba żartujesz?
- Nie.... Przy tobie czuję, że w końcu spotkałem miłość życia. - na słowa Simone'a Czarek mocno się zarumienił. - Wiem, że znamy się bardzo krótko, ale wszystko tak szybko się dzieje, nie wiadomo ile czasu zostało. Nie chcę zmarnować ani chwili. - po chwili pocałował wciąż zaskoczonego Czarka, który odwzajemnił pocałunek.
Jasny Elf pozwolił mu założyć sobie wisiorek, a potem wrócili do całowania się. Oboje nie byli pewni seksu, byli drewnami w tych sprawach i nie chcieli zawieść oczekiwań drogiej strony.
Gdy oni spędzali wspólnie chwile, za morzem do pustyni na granicy egipsko-libijskiej zbliżali się syn Czarka Bart i chłopak Barta Lucas. Znajdowało się tam wejście do Duat. Upadłej Egipskiej Krainy Zmarłych, ale co tam miało się stać to opowieść na inny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro