roki
nie, ta praca nie ma sensu. nie szukajcie go
Ostry plusk kałuży nie zwrócił uwagi kobiety, jej przerażone sapnięcia odbierały dostęp do tlenu, ale biegła, z całych swoich sił parła do przodu, jakby to, co ją goniło, miało złapać ją i nigdy nie puścić. Łzy odbierały jej wyraźną wizję, ale nawet bez nich niewiele by widziała. Okulary stracone po jednym z wielu upadków leżały teraz gdzieś w błocie, dwa kilometry od niej i naprawdę nie chciała się po nie wracać. To, co było za nią, warczało obrzydliwie, informując ją o swoim zbliżaniu się. Nie miała już sił by biec szybciej, ale jest samochód zaparkowany był niecały kilometr dalej, musiała dać radę i wyjechać z tego cholernego miasta, nawiedzonego przez jakąś straszliwą siłę, kogoś tak popieprzonego, by być zdolnym do przyzwania... no właśnie, czego?
Nie zdążyła jednak zastanowić się nad tym porządnie, bo to coś szarpnęło mocno za jej ramię, wyrywając z niego skórę i dane jej było jedynie krzyknąć, nim jej twarz została odgryziona przez monstrum, siedzące teraz na jej zwłokach. A młody chłopiec, czekający wcześniej na swoją matkę w samochodzie, stał i przyglądał się jej już niezbyt zabawnie wykręconemu ciału, na którym czarna masa dyszała groźnie. Cichy pisk uszedł z jego ust, zwracając uwagę potwora, a gdy ten podniósł swoje czerwone ślepia...
Erwin obudził się. Głębokie oddechy nie pomogły mu uspokoić się, martwe męskie ciało leżące obok również go nie pocieszało. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, ciemność odbierała mu spore pole widzenia, ale i tak zauważył tę czerwień, wpatrującą się w niego uważnie i śledzącą każdy jego ruch, jakby miał być jego kolejną ofiarą. Strach już dawno przeminął, nie, Erwin go nawet nie znał, ale coś rosło w jego żołądku, przygotowując go na nową dawkę wymiocin, spowodowanych chorobą, którą przyniosło ze sobą stworzenie, siedzące teraz w rogu jego pokoju i patrzące na niego uroczo, gdy zorientowało się, że nic już im nie grozi.
Rodzina Knucklesów była przeklęta, ale niewiele osób o tym wiedziało. Prawowity następca nazwiska (aktualnie sam Erwin Knuckles) posiadał u swojego boku tego potwora, tego samego, który zamordował jego matkę. Widocznie kobieta nie pałała do niego taką samą miłością, co dziecko do niej, a monstrum to wyczuło i postanowiło ją za to ukarać, odbierając jej życie. W taki sposób skończyło się względnie spokojne dzieciństwo młodego panicza, a zaczęła się prawdziwa bitwa, trwająca już kilkanaście lat. Teraz, gdy tylko ta masa, wyglądem przypominająca przerośniętego wilka, odczuwała zbliżające się zagrożenie, eliminowała je skutecznie, a każdy partner seksualny Erwina kończył martwy.
Gdyby policja w zapyziałym Los Santos naprawdę działała, zajmując się czymś innym niż gubieniem pościgów, to na pewno zainteresowaliby się wieloma zaginięciami młodych mężczyzn. Ale to była wyspa rządzona przestępczością, pełna korupcji i nikt tak naprawdę nie podejrzewał pastora o masowe morderstwa. Cóż, nie można było powiedzieć, że była to wina Erwina... zawsze ostrzegał swoich partnerów przed jego drugą naturą. Nigdy nie słuchali.
To, co było ważnym faktem o Knucklesie, znajdowało się w jego oczach. Nie był zwyczajnym mężczyzną, władanym przez prymitywne instynkty i w jego żyłach nie płynęła czerwona krew. Było w niej coś mocnego, mrocznego i zdecydowanie ciemniejszego od szkarłatu krwi. Bliżej było jej do czerni, może fioletu? Erwin nie zastanawiał się nad tym, nie było to w żaden sposób ciekawe. No, może oprócz świadomości, że jego krew miała właściwości lecznicze, a księgi, które z niej tworzył, wspierały lokalnych przestępców, to znaczy, jego ukochany Zakshot.
A jego oczy? Płonęły prawdziwie płynnym złotem, mieniły się gorącem i zachęcały do przybliżenia się, spojrzenia w nie i zatonięciu w ich pięknie, by później umrzeć, zjedzony przez jego pupila. Były dni, gdy Erwin lubił patrzeć na czerwone prześcieradła, a później wywoływały w nim odruchy wymiotne, gdy przypominał sobie, że jeszcze nie tak dawno spędzał (niestety coraz częściej nie) miłe chwile w uniesieniu z właścicielem tej krwi.
Pierwsze lata z potworem u boku młody Erwin spędził w samotności, odseparowany od ludzkości. Jego ojciec po stracie małżonki i swojego własnego zwierzaczka nie pałał do swojego syna sympatią, a sam chłopiec nie do końca rozumiał, za co jest karany. Ciemność stała się jego drugą naturą, niegdyś kasztanowe włosy stały się srebrne od stresu i oczy, które wpatrywały się jedynie w dwa czerwone punkty zaczęły być kocie i całkowicie dzikie. Nic już nie było takie samo, umysł dziecka zatracił się w pustce, a niegdyś wesoły śmiech przemienił się w cichy szloch. Ciepło? Ostatnio czuł je w ramionach swojej matki, gdy zostawiała go w aucie, by za chwilę wrócić.
Nigdy nie wróciła.
Gdy miał piętnaście lat jego ojciec umarł, a Erwin stał się panem domu, prawdziwym Knucklesem, posiadającym majątek tak olbrzymi, że z całą pewnością mógłby wykupić całą wyspę, na której mieszkał. Wraz z pogrzebem człowieka, którego nie znał, media osiadły na nim i próbowały wyszukać na niego brudy, a gdy okazał się być czystym jak łza dzieckiem, cała uwaga rozproszyła się i nagłówki gazet na nowo zdobiła twarz Sonnego Rightwilla. Był on człowiekiem, który zbyt często węszył wokół posiadłości Knucklesów i Erwin nie przepadał za nim. Roki również.
Potwora, który zamordował jego matkę i przynajmniej nastą liczbę partnerów nazwał Roki. Była to pierwsza nazwa, która przyszła mu do głowy, gdy jako dziesięcioletnie dziecko spojrzał prosto w oczy bestii, tulącej się do jego dłoni. Wraz z jego obserwacjami doszedł do wniosku, że z tłumioną świadomością, siła potwora malała, co oznaczało, że Roki jest związany z jego umysłem. Był tam, aby go bronić, ale wraz z poczuciem bezpieczeństwa, Erwin na nowo odkrywał, co tak naprawdę oznacza bycie właścicielem prawdziwego demona.
Kilkaset lat temu, gdy jeden z jego pradziadów zdecydował się przyzwać demona, nakreślił swojej rodzinie prawdziwe przeznaczenie, a to wszystko z powodu głupiej miłości, by związać się z ukochanymi na całe życie i zapewnić im bezpieczeństwo przed mieszkańcami tej wyspy, którzy w całkowicie zrozumiały dla Erwina sposób, nie potrafili zrozumieć poliamoryczną miłość. „Co za romantyczne brednie" myślał. Było w tym coś gorzkiego, bo chociaż jego rodzice wiedli szczęśliwe życie, a ojciec nigdy nie związał się z inną kobietą, wiedział, że przeznaczenie ich dopadło. Cóż, Erwin wolał być teraz w całkowicie nieszczęśliwej pustce, niż w związku.
Podnosząc się z łóżka nie brał nawet pod uwagę sprzątania bałaganu. Było coś przyjemnego w szkarłacie krwi, a jego szaleństwo nie ograniczało go jedynie do tęsknych spojrzeń w stronę poplamionego prześcieradła. Miękki jedwab mógł nadawać się jedynie do wyrzucenia, ale mimo wszystko pozwolił sobie spojrzeć jeszcze przez chwilę na zniszczony materiał, by skinąć głową w stronę potwora, istnej czarnej dziury. Był w stanie pochłonąć wszystko, chociaż posiłek z seksualnego partnera swojego pana wydawał się być dla niego najlepszą przekąską, szczególnie, gdy odbierał im życia podczas euforycznej chmury. Erwin tego nie lubił.
Po wielu latach Erwin porzucił rodzinny biznes, rezygnując z prowadzenia nudnej firmy i oddał się całkowicie niszczycielskiemu życiu przestępcy, zaczynając od bycia pastorem w niewielkim ośrodku religijnym, zapomnianym przez mieszkańców. Posiadanie kaplicy okazało się być opłacalne na przestrzeni lat, gdy chowanie porwanych ludzi w grobowcu stało się dobrym planem. Przez pierwszy miesiąc swojej działalności dorobił się nawet niezłej sumy pieniędzy, ale to nie na nich mu zależało. Pragnął adrenaliny.
Dlatego wraz z pojawieniem się możliwości napadu na bank, powstała grupa składająca się z najbliższych mu wtedy osób, a on dumnie jej dowodził, zapewniając im to, czego tak desperacko chcieli – pieniądze, sława i adrenalina. Razem powoli napadali na coraz to większe banki, terroryzując miasto i doprowadzając nieudolną policję do nerwów, gdy najwyżsi stopniem siedzieli w swojej zabawnej Sali, obgryzając paznokcie i zastanawiając się, w jaki sposób rozbić działającą grupę.
W międzyczasie Erwin zdążył dowiedzieć się pewnych rzeczy o sobie.
Po pierwsze, kobiety niezbyt go interesowały. Spotykał się z niejaką Evą, którą opuścił na rzecz napadów, a później oddał się chwilowej słodyczy Heidi, która okazała się być lepszym partnerem biznesowym niż życiowym.
Po drugie, niebezpiecznie mocno pociągali go mężczyźni w mundurach, szczególnie ci wysocy i niezwykle pewni siebie, niewiedzący, że jeden głupi błąd może doprowadzić do ich śmierci. Wiele z jego zatrzymać kończyło się flirtowaniem z napatoczonym policjantem, ściskającym jego dłonie kajdankami i przyciskającym go do ściany w celu przeszukania jego kieszeni. Szczególnie przyjemnym celem okazał się być Gregory Montanha, a na samą myśl o tym mężczyźnie, Roki świergotał.
Po trzecie, te cholerne dłonie, zaciskające się na kierownicy szybkiego samochodu, gdy uciekali przed policją, sprawiały, że chciał poczuć je na swoim ciele. Ich właściciel, na co dzień cichy i raczej spokojny mężczyzna, był wspólnikiem i jednocześnie przyjacielem Erwina. Był również jedynym człowiekiem, który wyszedł cało ze spotkania z Rokim.
Te trzy punkty wystarczyły, aby Erwin zrozumiał, że jest to następstwo klątwy rodzinnej, a sympatia potwora do dwóch mężczyzn była lekko przerażająca w każdym calu. Oznaczało to, że Roki nie widzi w nich zagrożenia, chociaż Gregory oddawał w jego stronę strzały (było w tym coś śmiesznego, gdy nawet demon uważał, że policjant nie potrafi strzelać) a Vasquez w bardzo odważny sposób prowadził samochód, czasami wykonując ruchy narażające ich na wybuch. Roki im ufał.
A to wszystko oznaczało, że Erwin może mieć do nich nieco mocniejsze uczucia, wkraczające na romantyczną ścieżkę i nic w tym nie podobało się Knucklesowi. Wolał być niezależny, bez ciążących, jak kula u nogi uczuć i musiał uspokajać swoje myśli, aby przypadkowo nie połączyć ich z rzeczywistością, co mogłoby skutkować przykrymi wydarzeniami, niszczącymi całkowicie relacje, które miał i o które w minimalny sposób dbał.
Nic w życiu jednak nie było prostolinijne, nic nie działo się tak, jak chciał i w końcu musiało wydarzyć się coś, co skutkowało niezbyt sympatycznym spojrzeniem ze strony policjanta, który siedział w kącie kawiarni i czekał na swoją mrożoną kawę, nie przyglądając się w ogóle mężczyźnie, który siedział naprzeciwko. Erwin nie miał zamiaru udawać, że wszystko jest w porządku i spotkał się z tą dwójką tylko dla zabawy, ale wolał zachować minimum opanowania, by nie zdradzić swoich planów.
Policjant i jego dobry przyjaciel byli potrzebni mu do potwierdzenia pewnych kwestii. Erwin chciał wiedzieć, czy czyhający teraz z cieniu demon znowu zareaguje pozytywnie na tę dwójkę i w jaki sposób będzie to wyglądać, gdy będą tak blisko siebie. Spodziewał się czegoś innego, w każdym razie nie tego.
Babeczka, którą w swoich dłoniach trzymał Vasquez, wylądowała teraz na zdobionym talerzyku, a łaszący się kociak podskoczył na huk, który rozbrzmiał podczas uderzenia. Dwa sapnięcia, obydwa męskie i zdecydowanie zaskoczone, przyciągnęły uwagę dopiero co przybyłego mężczyzny, stojącego teraz nad tą dwójką, miażdżącą jego serce. A oni? Patrzyli teraz na niego z zapytaniem w oczach, jakby chcieli zapytać o coś, na co Erwin odpowiedzi nie znał.
Uśmiechnął się złośliwie i usiadł obok mężczyzny, który teraz ponownie jadł babeczkę i oparł głowę o jego ramię, a siedzący naprzeciwko policjant jedynie spojrzał na dwóch przestępców i prychnął, szybko odwracając jednak wzrok w stronę lady, dalej oczekując na swoją kawę. Palce uderzające o blat stolika, pomalowane czerwonym lakierem, wydawały dudniący dźwięk, powoli denerwujący czekającego mężczyznę.
— Po co tak właściwie chciałeś się spotkać? — Basowy głos rozbrzmiał przy jego uchu, przyprawiając Erwina o dreszcze.
— Musiałem coś sprawdzić, wiecie, czy potraficie jeszcze ze sobą rozmawiać po tym żenującym dla was wydarzeniu.
Może pijacka zabawa nie była czymś, co spotykało Vasqueza często, w końcu spokojny człowiek wolał pozostać trzeźwy, aby być gotowy do leniwej przejażdżki w nocy, ale czasami, gdy większość osób z ekipy wolało zrobić sobie wolne, niż uczęszczać w przestępczych wyskokach, spędzał miłe chwile w barze, popijając kolorowe drinki i obserwując bawiących się ludzi, czasami samemu dołączając do zabawy. Erwin zazwyczaj przyczepiał się do najbliższych osób, a gdy już pozostawał sam na sam z Vasquezem, stawał się zbyt pijany emocjami, by dopełniać się alkoholem.
Pocałunki po pijaku nie były najlepszym, co Erwin obserwował, ale te w wykonaniu Gregory'ego (był wtedy załamany możliwością utraty pracy, żałosny widok) i Vasqueza jakoś sprawiały, że miał ochotę na więcej. Roki, siedzący w najciemniejszych miejscach pomieszczenia, kryjący się przed spojrzeniami osób, które i tak uznałyby go za przedziwną marę, istniejącą jedynie w ich wyobraźni, szczęśliwie pomrukiwał, jakby to, co widziały złote oczy było najpyszniejszym widokiem. I cóż, Erwin nie miał zamiaru się z tym kłócić – gorący pocałunek tych dwóch osób wpłynął na niego i rozpoczął szaleństwo potwora w jego cieniu.
— Czy musisz o tym wspominać na każdym kroku? — Głos policjanta rozbrzmiał głośno i Erwin na moment chciał się skulić. Nie zrobił tego.
— Bardzo mnie to śmieszy, wiesz. Nie sądziłem, że ta cicha woda po kilku drinkach cię pocałuje. To było całkiem odświeżające.
— Tylko o tym chciałeś porozmawiać?
Nie, Erwin nie chciał tylko o tym rozmawiać. Wiele wieczorów spędził na zastanawianiu się nad swoimi uczuciami, dominującymi go w wielu momentach życia i to właśnie był moment, gdy patrzenie w czerwone oczy zaczęło go męczyć, na tyle, że postanowił coś tym zrobić. Ostra czerwień zmieniała się w cukrowy róż tylko w pobliżu tej dwójki, siedzącej teraz razem z nim w kawiarni i Erwin naprawdę lubił ten kolor. Poza tym, budzenie się w kałuży krwi przestało go cieszyć.
— Nie, mam do was prośbę. Właściwie, chciałbym żebyście spędzili ze mną trochę czasu. — Uśmiechnął się uroczo, ale nie był to sztuczny uśmiech. Był pełny jakiś emocji, których mężczyźni nie znali, a Erwin ukrywał i dopiero teraz zaczynał pokazywać.
— Co? — Gregory ustał od stołu. — Jeżeli chciałeś sobie pożartować, było zrobić to ze swoimi aktorami. Ja nim nie jestem.
Erwin chciał westchnąć, gdy policjant zaczął odchodzić w stronę wyjścia, ale nie zdążył, bo nagłe sapnięcie pełne bólu przerwało jego negatywne myśli. Vasquez zwinął się na krześle i zaczął się trząść, jakby coś wyjątkowo go bolało, a gdy złote oczy prześledziły pomieszczenie, zauważył równie cierpiącego funkcjonariusza. Mógł jedynie przekląć i wstać, by pomoc Montanhie wrócić na wcześniejsze miejsce. Wraz z złączeniem się męskich ramion, ból minął, a zdezorientowane oczy skierowały się w stronę Erwina.
— Coś ty zrobił?
Nie do końca wiedział, co odpowiedzieć. Mógł spodziewać się, że ich problem dotyczył siedzącego w cieniu Rokiego, ale nie chciał im tego wyznać, znając wynik rozmowy. Gregory wyśmieje go, zakuwając jego nadgarstki, by skierować się z nim do radiowozu, a Vasquez ruszy za nimi, próbując uratować Erwina i zapominając o jego wcześniejszych słowach. Knuckles znał te dwie osoby i wyjawienie im prawdy było, co najmniej złym pomysłem. Ale co miał zrobić?
— Musimy pojechać do mojego domu i nie, nie chodzi tu o moje mieszkanie. Myślę, że przez przypadek wplątałem was w rodzinną klątwę i znalezienie odpowiedzi na wasze pytania znajdzie się w tej pieprzonej willi, w której nie byłem od lat.
Nie kwestionowali. Było w tym coś urzekającego, gdyby nie fakt, że dwójka mężczyzn, którzy skradli złote serce byli związani jakąś magią, niepozwalającą im odsunąć się od siebie na większą odległość. To miało utrudnić im znacząco życie i pracę, która przecież była tak odmienna, że złączenie tych dwóch osób wydawało się być żałosnym żartem.
Radiowóz Montanhy, zdegradowanego do oficera był tak sam, jak w lipcu i wprowadzał w Erwinie jakąś nostalgię, prowadzącą do cichego zastanowienia się nad swoją sytuacją. Nigdy tak właściwie nie myślał o tej relacji, którą mieli, a które rozpadła się w nagły sposób. Co tak właściwie się wydarzyło, co sprawiło, że Gregory zdystansował się, a Erwin zapomniał, odsunął się i zatracił w napadach. A potem pojawił się wysoki mężczyzna z niskim głosem i jego błękitne oczy przyćmiły te czekoladowe, które jednak cały czas tam były, przypominając o sobie w najgorszych momentach. Knuckles wolał zatracić się w flirtującym z nim Vasquezem, oddać mu swoje myśli i nie pozwolić sobie na przypominanie o tym cholernym funkcjonariuszu.
Podróże w radiowozie Gregory'ego zawsze były łagodne i miłe, chociaż często kończyły się odbiciem, a jeszcze częściej pobytem w więzieniu. Nie miało to znaczenia dla pastora, który lubił te krótkie chwile, przepełnione porywczością i częstymi wywrotkami, a może i weselnym klimatem, za którym tęsknił. Już dawno nie był w tej zwykłej Crown Victorii, a teraz jechał nią zwyczajnie, tak po prostu, bez kajdanek na nadgarstkach, bez niepokoju z tyłu głowy. Siedział na tylnym siedzeniu, od mężczyzn dzieliły ich kraty, ale nie miało to znaczenia. Nie rozmawiali, nie słuchali muzyki, zwyczajnie jechali w ciszy i nikomu to nie przeszkadzało. Pod siedzeniami, w mroku kryły się te różowe oczy, lśniące miłością do siedzących z przodu mężczyzn i Knuckles chciał płakać z bezsilności.
Ta cholerna posiadłość, skryta pod liśćmi bluszczu i pokryta starością, chociaż wcale taka stara nie była. To w tym miejscu wychował się Erwin Knuckles, to tutaj po raz pierwszy zdarł skórę z kolan i to właśnie tutaj został zamknięty na lata, by wymieniać spojrzenia z demonem, chcącym go tylko chronić. Co miało się zaczął, miało się też skończyć, ale gdy Erwin o tym myślał, zawsze zastanawiał się, czy to właśnie na nim miał zakończyć się ród Knucklesów, który brzmiał śmiesznie. Nie miał zamiaru mieć dzieci i zdecydowanie nie miał ochoty na przekazywanie jakiemuś dziecku klątwy, nie, brzmiało to okrutnie nawet, jak na Erwina.
Vasquez, który do tej pory był cichy, wysiadł z samochodu i wraz z trzaśnięciem drzwiami ruszył w stronę budynku, zatrzymując się jednak w połowie, by zawrócić z powrotem, sycząc z bólu. Erwin nie do końca wiedział, jakiego bólu doświadczają, ale przeświadczenie, że to wszystko dotyczyło właśnie jego było zbyt wielkie, by je zignorować. Opuszczenie radiowozu zajęło mu trochę czasu, bo samo myślenie o ponownej wizycie w domu przyprawiało go o dreszcze. Szczególnie, że był tam z osobami, które miały dowiedzieć się o rodzinnym przekleństwie.
Gregory był zdenerwowany. Nie na co dzień czuło się ten żałosny ból, gdy odsuwało się od przestępcy na kilka metrów i nie miał zamiaru udawać, że cokolwiek w tym, co się działo mu się podobało. Wolał załatwić tę sytuację szybko, zapomnieć o wizycie w domu jednego z największych przestępców i odsunąć się w cień policyjny, dalej robiąc swoje. Ale czym tak właściwie było „swoje", gdy nikt tak naprawdę go nie szanował, a każdy uśmiech współpracownika był fałszywy? Czy naprawdę chciało mu się wracać do zakłamanego świata, gdy teraz wcale nie bawił się tak źle w towarzystwie dwójki przestępców, najpewniej poszukiwanych za napad na jakiś bank? Nie szukał odpowiedzi, wiedząc, że nie będzie ona taka, jak by chciał.
Otworzenie mosiężnych drzwi nie było trudne dla Erwina, który znał każde sposoby otwarcia ich – ten zacinający się metal uprzykrzał życie każdemu domownikowi, ale teraz był tylko jeden Knuckles, który znał tajemnice własnego domu. Odwiedzanie czystych pomieszczeń, sprzątanych raz w tygodniu, przywracało jakieś wspomnienia, które umysł złotookiego zawzięcie starał się wyprzeć. Nie rozglądał się tak, jak Gregory i Vasquez, śledzący teraz każde zabytkowe figury, szedł raczej pewnie w tylko jemu znanym kierunku. Drewniana podłoga gdzieniegdzie skrzypiała pod ciężkimi butami, a ściany, pokryte stonowaną farbą przyciągały uwagę jedynie, gdy zdobiły je obrazy lub zdjęcia rodzinne, zrobione jeszcze wtedy, gdy naprawdę było o co dbać. Matka i jedyna kobieta w rodzinie naprawdę dbała o tradycję, starając się zachować ład i porządek w posiadłości. Erwin tego nie widział lub zwyczajnie widzieć nie chciał.
Biblioteka, bo to właśnie do niej zmierzali, okazała się być prawdziwie ogromnym zbiorem wiedzy, pełnym książek w nieznanym gościom języku, jak i zwykłych powieści romantycznych, czytanych na przestrzeni wieków. Wiele z tych związanych nitką kartek było jedynie wystawione na spojrzenia ludzkie, a ich treść była niepoznawana i zignorowana przez mieszkańców domu. Gdy Erwin był młodszy, jego matka zachęcała go do czytania tych ksiąg, zmuszając go do nauki łaciny i narzekając na brak komiksów, które tak lubiła. Jednak jako dziecko, Knuckles odwiedzał ten pokój najczęściej późnymi porami, gdy ściana świeciła się rodzinnym złotem, a drzewo genealogiczne, które się na niej znajdowało, zabierało mu sporą część nocy, odbierając błogi sen. Czasami, gdy czuł się żałośnie, odwiedzał to miejsce i pozwalał sobie na śledzenie rys twarzy swojej rodziny, zaczynając od prawdziwego demona, kończąc na samym sobie.
— Twoja rodzina naprawdę lubi złoto, co? — Funkcjonariusz spojrzał na ścianę, a oczy z obrazów skierowały się w jego stronę, analizując jego postawę. Wzdrygnął się.
— Może coś w tym być, ale nie jesteśmy tutaj dla rozmowy o moim rodzinnym portfelu. Usiądźcie sobie, a ja poszukam odpowiedzi. Możecie też sobie wymyśleć pytania, chociaż niektóre z nich już znam.
Gregory nie miał zamiaru usiąść i czekać na niewiadome, wolał rozejrzeć się po ogromnej bibliotece i zapoznać się z literaturą, którą lubiła rodzina mężczyzny, który teraz zawzięcie przeszukiwał zakurzone księgi, których nikt nie ruszał od lat. Widocznie były to jakieś antyki, zawierające nikomu niepotrzebną wiedzę, więc świadomość, że odpowiedź kryła się właśnie w nich, jakoś zaniepokoiła oficera. Odwrócił jednak wzrok i spojrzał na niewielką kapliczkę, przy której kryły się świeże róże w prawdziwie czarnym kolorze, który w jakiś niewyjaśniony sposób był tam, chociaż Gregory był pewny, że naturalnie wcale nie występują. Osoba, które je tam przyniosła musiała je zafarbować lub kupić je w takim kolorze, co było dziwne. Ale wszystko w tym domu było dziwne, więc zignorował tę czerń i podszedł do kapliczki, by zobaczyć zdjęcie czarnowłosej kobiety i bogowie, była przepiękna. Montanha naprawdę lubił przyglądać się pięknym kobietom, ale ta nie wyglądała, jak prawdziwa osoba. Lekkie drobinki złota w jej oczach nie były tak ostre, jak te Erwina, ale dawały ten sam gorąc, mimo że było to tylko zdjęcie. Zastanawiał się tylko, dlaczego kapliczka była postawiona w takim miejscu, skromnym rogu biblioteki, która jednak wyglądała jak centrum czegoś mocniejszego.
Trzy książki wylądowały na biurku, kurz uniósł się w powietrze i kichnięcie przerwało ciszę, sprawiając, że Vasquez podniósł się z bujanego fotela, podchodząc do swojego przyjaciela. Pokój był na tyle mały, że mężczyźni mogli na spokojnie odsunąć się od siebie i to minimalnie ich uspokajało, pozwalając na zapomnienie o wiążącej ich magii.
— Możesz wytłumaczyć, o co chodzi? — Gregory podszedł do biurka i oparł na nim dłonie, przyglądając się książkom, które przyniósł właściciel posiadłości.
— Magia wiążąca, coś zwyczajnego, gdyby nie fakt, że jest ona wynikiem mojego przekleństwa.
— Znowu mówisz o jakiejś klątwie, o co ci z tym chodzi? — Niebieskooki wziął do ręki jedną z ksiąg i otworzył ją, krzywiąc się na nieznany mu język. — Co to jest?
— Łacina, nie znasz jej, bo już się jej nie używa.
— Dlaczego więc masz tę książki?
— Bo moja rodzina postanowiła bawić się w jakieś okultystyczne gówno, więc bawię się w to od dzieciaka. Moja matka mocno narzucała mi łacinę, żebym mógł teraz pomóc wam wyjść z tej gównianej sytuacji, no.
Nastała niezręczna cisza, przerywana tylko dźwiękiem szelestu kartek i Erwin naprawdę starał się skupić na czytanym tekście, ale błyszczący róż w kącie stawał się coraz bliższy, aż w końcu czarny wilk otarł się o jego łydkę, a Gregory wrzasnął, odsuwając się od biurka. Siwowłosy początkowo nie wiedział o co chodzi, zbyt mocno przyzwyczajony do potwora u jego boku, ale gdy kątem oka zauważył wilczy pysk, odskoczył i spojrzał na dwójkę, która przyglądała się z przerażeniem potworowi, drzemiącemu teraz spokojnie.
— Co to kurwa jest?!
Erwin nie do końca wiedział, jak wytłumaczyć tej dwójce, że powodem ich wszystkich problemów był Roki lub jego miłość do nich, ale teraz, gdy widzieli go, musiał wyznać im całkowitą prawdę. I tak miał zamiar to zrobić, ale nie spodziewał się, że zdradzi go jego własny ochroniarz. Ten cholerny demon.
— To Roki, demon, któremu założyciel mojej rodziny sprzedał duszę, aby mógł być ze swoimi partnerami. Nie spodziewał się, że zacznie działać to, jak klątwa i ten sam demon, który bronił moich przodków kilkaset lat temu będzie przechodził z głowy rodziny na głowę rodziny. Jak możecie się spodziewać, jestem jedynym Knucklesem i to na mnie siedzi teraz to gówno. Przyjemnie romantyczna historyjka.
— Że co? Masz na myśli, że to coś jest demonem, który może zabijać?
— Dokładnie.
— I zabije nas? — Funkcjonariusz był cały spięty, nie poruszał się, a jego oczy cały czas były skierowane w stronę potwora, który merdał szczęśliwie ogonem.
—Nie sądzę... myślę, że prędzej cię przed tą śmiercią ochroni. Roki was lubi.
Był zawstydzony. Nieczęsto rozmawiał o swoich uczuciach, skrywał je od dłuższego czasu, ale nie bał się powiedzieć tej dwójce o swoich emocjach, skrywanych jednie dla wygody. Gregory i Vasquez to jego małe miłości, przyjemne dla samego pomyślunku o tym, ale nie, Erwin nie chciał skupiać się tylko na tym, gdy mógł brnąć w może mniej przyjemniejsze rzeczy i udawać, że wszystko było mu obojętne.
— Możesz wyjaśnić, o co chodzi z klątwą? Może jeżeli ją zrozumiemy, to znajdziemy rozwiązanie? — Spokojny głos Sindacco rozbrzmiał w bibliotece, a Erwin na moment poczuł się lepiej.
— Człowiek, który był zakochany w dwóch osobach naprawdę chciał spędzić z nimi resztę życia. Cała trójka kochała się i byli ze sobą szczęśliwi, ale mieszkańcy Los Santos nie potrafili tego zrozumieć, atakując partnerów mojego pra i tak dalej, dziadka. Żeby zapewnić im bezpieczeństwo wykorzystał swoją znajomość łaciny i zaczął szukać, a książki, które zdobył są teraz tutaj – wskazał na biurko, a żółte kartki wydały się nagle bardziej zniszczone niż wcześniej — i zaczął szukać rozwiązania, które znajduje się teraz tutaj. — Pogłaskał wilka po głowie, a ten zamruczał. — Przyzwał demona, który w zamian za jego duszę zarzekł się, że będzie chronił jego serca za wszelką cenę. Podpisanie paktu krwi sprawiło, że każda osoba, którą kochał, była automatycznie chroniona, a demon eliminował każde zagrożenie. Nie dostawał nieśmiertelności, ale demon przechodził z pokolenia na pokolenie, a dalsze osoby uznały go za klątwę, bo nikt nie kochał dwóch osób jednocześnie. Teraz jestem głową rodziny i mam tego kolegę pod sobą, kryjącego się w moim cieniu.
To była ogólna historia, bez zbędnych szczegółów, które mogły zaburzyć przekaz. Erwin był pewny, że któryś z tej dwójki już domyślił się, że problem zaczął się, gdy złote oczy zakochały się w tych niebieskich i czekoladowych, ale na razie siedział cicho, czytając dalej książkę i czekając na odpowiedź od mężczyzn, który stali i wpatrywali się w niego nieczytelnie. Łacina nie była prosta dla Erwina, używał jej tylko podczas tworzenia ksiąg odnowienia i teraz czytając teksty, do których zmuszała go wcześniej matka sprawiało mu lekką trudność. Mimo wszystko doskonale widział fragment, który był odpowiedział na pytanie mężczyzn.
— Dlaczego ten demon nas lubi?
— Nie bądź głupi Gregory, to raczej oczywiste. Roki chce was chronić i będzie to robił, bo was kocham.
Był to moment, w który Gregory warknął coś niezrozumiałego i odsunął się w stronę ściany, uderzając w nią kilka razy głową, na co wilk jedynie mruknął niezadowolony. Vasquez, który do tej pory siedział raczej cicho, położył swoją dłoń na ramieniu Knucklesa i uśmiechnął się łagodnie, jak na Vasqueza przystało. I to właśnie wtedy Erwin naprawdę był wdzięczny swojego sercu, że pozwolił mu zakochać się w swoim przyjacielu i policjancie, którzy dopełniali się w jakiś dziwny sposób.
— Nie zmienia to faktu, że nie możemy się od siebie odsunąć.
— Bo ja was kocham, wy nie kochacie mnie i nie kochacie też siebie. Jesteście związani, by zakochać się w sobie, a gdy w międzyczasie nie dojdę tam też ja, Roki może odebrać to, jako atak na moje uczucia i was zabić. Nie chcę był niemiły, ale nie ma wielu wyjść z tej sytuacji. Albo ja się odkocham, albo wy się zakochacie.
Koniec. Tak, to był koniec rozmowy, gdy Gregory spojrzał na niego szaleńczo, a potem poderwał się, łapiąc go za czerwoną koszulę, jakby uderzenie Erwina miało coś zmienić. Magia związała dwójkę mężczyzn, których kochał, a którzy się nie kochali i bogowie, to wszystko zaczynało mieszać im wszystkim w głowie, tworząc papkę z ich myśli. W ostateczności Montanha nie uderzył go, nie pozwolił mu na to wilk, który teraz unosił się w powietrzu, stojąc przed swoim panem, oczy świeciły mu ognistą czerwienią i Erwin pierwszy raz od dawna był prawdziwie przerażony.
— Erwin, opanuj tego kundla! — Funkcjonariusz cofnął się o kilka kroków, a Vasquez stanął u jego boku, próbując opanować sytuację.
— Roki, uspokój się.
Przechylił łeb w stronę swojego pana, ale posłuchał, dalej jeżąc się na mężczyznę. Czerwień trochę pobladła, ale nie była tym cukierkowym różem, za którym Erwin już tęsknił. Zaczynało się robić niebezpiecznie, każdy był w rozsypce i Erwin naprawdę nie wiedział, co ma zrobić. Wcześniej wydawało mu się, że może Vasquez i Gregory mają do niego jakieś uczucia, ale jakie miało to znaczenie, gdy to oni byli ze sobą związani, by pokochać się w najgorszy sposób, jakim był przymus. Pastor czuł się żałośnie, właściwie to wszyscy w pokoju tak się czuli. A rozwiązanie było tak blisko...
— Erwin — zaczął błękitnooki, podchodząc do przyjaciela — naprawdę nas kochasz?
— Naprawdę karzesz mi to powtarzać? Przepraszam, że nie mogłem powstrzymać swojego serca, ale tak, naprawdę mam do was uczucia i boję się, że przez tę pieprzoną klątwę stanie się wam krzywda, bo nie potrafiłem pohamować tego potwora! Ale ja nie potrafię o was zapomnieć i nie odkocham się, więc przepraszam, ale musicie rozwiązać ten problem sami.
— Chcesz mi teraz powiedzieć, że przez lipcowy flirt jestem teraz wiązany z Vasquezem, a ty nic z tym nie zrobisz?
— Nie możecie się zwyczajnie w sobie zakochać?
Wiedział, że prośba była głupia i niemożliwa do spełnienia. Nie można zmusić kogoś do miłości, szczególnie do trójkąta, który dalej wydawał się być dla niektórych dziwny i niemoralny ( Erwin miał ochotę uderzyć osoby, które tak mówił w twarz, ale powstrzymywał się, wiedząc, że jego gniew działał na Rokiego.) Kilka wdechów i mógł znowu spojrzeć na dwójkę.
— Czy wierzysz, że mogę cię kochać? — Basowy głos, niski i przyprawiający każdego o dreszcze, zwrócił się teraz do policjanta, zdziwionego tym jednym zdaniem.
— Co masz na myśli? Vas, możesz nie być tak tajemniczy?
— Mam na myśli, że jesteś całkiem seksowny, gdy się denerwujesz i nie zabrałeś mnie jeszcze na tę kawę.
Przyglądał się teraz tym dwóm osobom, gdzie Gregory patrzył zdziwionym wzrokiem na Vasqueza i Erwin było lekko wzruszony. Miał świadomość, że jego przyjaciel był uczuciową osobą, ale czy zauroczenie policjantem mogło być możliwe? Czy możliwe, że ta dwójka mogła być szczęśliwa razem?
— Też jesteś seksowny i masz seksowny samochód. Nie tak, jak Vecia, nic nie jest lepsze od Veci, ale mógłbym mieć ochotę na kawę z tobą.
— Lubicie się? Macie się ku sobie, chcecie być razem lub spróbować? Roki — zwrócił się do wilka, który szczęśliwie merdał ogonem, zadowolony z obrotu spraw — myślisz, że to się uda, będą razem szczęśliwi?
— Co ty pierdolisz? — Gregory odwrócił się w jego stronę i zaczął się przybliżać. — Zmusiłeś nas do wyznań i myślisz, że możesz się teraz z tego wymigać?
Erwin nie zdążył odpowiedzieć. Gregory przyciągnął go do pocałunku, ciepłego i pełnego czegoś, czego nie czuł, od kiedy jego matka została rozszarpana przez demona siedzącego obok jego nogi. Czuł spojrzenie Vasuqeza na sobie, tak samo ciepłe i bogowie, czuł się jakby mógł nareszcie być sobą i pozwolić sobie na szczęście, którego nie miał od dawna. Gdy Gregory się odsunął, jego usta szybko zastąpiły te Vasqueza, który w swoich pocałunkach był mocniejszy i nareszcie mógł poczuć tę miłość, do której pchała go klątwa, okazująca się zwykłym błogosławieństwem, czystym uczuciem dającym mu najlepsze z najlepszych. A potem, ponowne patrzenie na złączone usta jego dwóch miłości stało się jeszcze lepsze.
Nie chciał się wybudzić ze snu, który wcale nim nie był. Mógł mrugać szybko, szczypać się i przygryzać język, a ciepło ich ciał dalej tam było. Roki odsunął się w cień, gdy jego zadanie stało się teraz całkowicie inne i Erwin poczuł wolność.
Ludzie mawiają, że prawdziwie kocha się jedynie, gdy nie wie się dlaczego. Może była w tym jakaś prawda, ale na razie, gdy wszystko dopiero zaczynało kwitnąć, Erwin nie chciał się nad tym zastanawiać. Uczucia potrzebowały czasu na rozrost i złotooki miał go. Mógł poświęcić całe życie, by tylko patrzeć na tę dwójkę, trzymającą jego dłonie i uśmiechającą się błogo, gdy szczypta demonicznej magii pomogła im odkryć pochowane w strachu uczucia. A podążający za nimi cień miał już na zawsze zapewnić im bezpieczeństwo, by ta miłość dalej rosła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro