Rozdział 21.2
The wizard is never late.
Wypadli na dziedziniec. Przez otwór w murze wlewała się czarna, kotłująca się masa. Eomer rzucił się w wir bitwy, ale elfka zatrzymała się. Wciąż kręciło jej się w głowie po nagłej eksplozji. Zaczerpnęła powietrza i wypuściła z cichym sykiem. Zadarła głowę. Wróg przechodził górą, korzystając z rozproszenia obrońców. Gdzieś z tumulty walki rozbrzmiał okrzyk ,,Elendil!" . Usłyszała sapnięcie z lewej. Obróciła się gwałtownie, unosząc miecz. Kolejna odrąbana głowa poleciała na bruk, ale ku jej zaskoczeniu, obryzgująca ją ciecz miała szkarłatny kolor. Przyjrzała się bliżej trupowi. Człowiek, szpetny co prawda, o skołtunionej brodzie i włosach, ale bez wątpienia człowiek. Westchnęła ciężko. Nie podobało jej się obrót jaki wzięła bitwa. Skoczyła w środek walki, wywijając młynki mieczem. Nieprzyjaciół jednak nie ubywało. Na miejsce każdego poległego, wyrastał kolejny. W przeciwieństwie do obrońców. Czerwona krew wypełniała rowki między kamieniami i spływała strumyczkami na środek dziedzińca, gdzie tworzyła kałużę. Rohirrimowie zaczęli się cofać pod naciskiem wroga. Uruk-hai atakowali wściekle i zdawała się, że z każdą minutą było ich więcej. Uciekający podzielili się na dwa nurty. Jeden zmierzał ku twierdzy, drugi ku pieczarom. Silwen wybrała w ten drugi. Odetchnęła głęboko, gdy w końcu ogarnął ją chłód jaskiń. Dyszała lekko, a całą twarz zbryzganą miała posoce. Oparła się ciężko o ścianę.
Między ludźmi panowała przygnębiająca atmosfera. Nikt się nie odzywał, co niektórzy opatrywali swoje obrażenia lub czyścili broń. Większość jednak pod dyktando Gimliego umacniało wejście. Elfka usiadła, wciąż trochę dzwoniło jej w uszach. Wyciągnęła miecz i zaczęła pieczołowicie zdrapywać na wpół zaschniętą warstwę krwi. Ktoś do niej podszedł. Zadarła głowę, przerywając czynność.
- Dobrze cię widzieć żywego - stwierdziła.
- Ciebie też - odparł Eomer, po czym przysiadł się do niej.
Silwen wróciła do czyszczenia Nimrila.
- Nie idzie nam zbyt dobrze - rzucił.
- Trudno się nie zgodzić.
- Myślisz, że mamy szanse wyjść stąd żywi?
- Myślę, że lepiej tego nie roztrząsać.
Eomer zacisnął pięści.
- Krew się we mnie gotuje na myśl, że jedyne co mogę to siedzieć tu w zamknięciu. Jeśli mam zginąć tej nocy to na polu walki, a nie zamknięty jak szczur w pułapce.
Silwen nie odpowiedziała. Myślami była gdzie indziej, a mianowicie przy białym czarodzieju. Mithrandirze, ten jeden raz, nie spóźnij się . Ten jeden, jedyny raz.
Cisza. Nie żeby się czegoś spodziewała, ale i tak nie podobało jej się to. Przyszła jej do głowy desperacka myśl. Zamknęła oczy, chwytając się ostatniej deski ratunku. Zaczęła szukać głęboko w sobie, czegoś, czegokolwiek. Ogniska mocy, ba nawet zwykła świeczka by się teraz nadała. Była ostatecznie pół majarem, choć nigdy o tym nie wspominała. Jej matką była Meliana, największa czarodziejka Śródziemia, nauczycielka samej Galadrieli, a siostrą Luthien, elfka, która rzuciła czar na Morgotha. Musiała odziedziczyć coś, choćby namiastkę magicznego potencjału i teraz był dobry moment by to wykorzystać. Nic. Westchnęła, sfrustrowana własną bezsilnością. Tu zgadzała się z Eomerem, jeśli już ginąć to w bitwie, a nie w jakiejś norze. Otworzyła oczy. Syn Eomunda przyglądał się jej z ciekawością.
- Jakieś pomysły?
- Nie.
- Doskonale.
Po chwili milczenia dodał jeszcze:
- Przykro mi.
- Dlaczego?
- Przykro mi, że zginiesz walcząc w naszej sprawie.
Pokręciłam głową.
- To był mój wybór. Wprawdzie nie spodziewałam się, że tu zginę, było to chyba dość aroganckie z mojej strony. Lepsi ode mnie ginęli w mniej chwalebnych okolicznościach i w mniej znaczących bitwach. Myślałam, że jest mi przeznaczone zginąć w imię czegoś wielkiego. Skoro Valarowie trzymali mnie przy życiu tak długo byłam pewna, że mają cel, że może mam się przysłużyć większemu dobru, a szczerze w tym nie widzę dużego sensu. Nie obraź się, nie uważam tą bitwę za bezsensowną, ale nie wydarzały się tu nic co wymagało mojej obecności. Nic co mogło usprawiedliwić to, że nadal żyję oraz że miałam się tu znaleźć. Jak bardzo naiwnie z mojej strony.
- Cóż... Osobiście widzę tu dwie opcje. Albo Valarowie nie kierują twoimi krokami, a twoje życie lub śmierć nie ma z nimi nic wspólnego, sama kierujesz swoim losem, albo, i muszę przyznać bardzo liczę na tę opcje, jeszcze nie umrzesz, a to oznacza, że ta bitwa wcale nie jest przegrana.
- Dziękuję za słowa pocieszenia. Zabawne co wizja śmierci robi z tobą. Już o tym zapomniałam.
- Wiesz, nigdy nie miałem cię za kogoś, kto poszukuje własnego przeznaczenia. Miałem wrażenie, że raczej nie obchodzą cię takie sprawy.
- A znasz kogoś, kto chciałby, by jego trud poszedł na marne, zwłaszcza gdyby się trudził prawie siedem tysięcy lat?
Eomer wybałuszył oczy.
- Siedem tysięcy?
Silwen uśmiechnęła się lekko.
- Niecałe.
- Wybacz moje zdziwienie, ale jest to dla mnie abstrakcyjna liczba. Rohan istniej od zaledwie pół tysiąca lat, a Eorl już zdaje się legendą. To jednak oznacza, że dla ciebie są to dość niedawne wydarzenia.
- Mniej więcej.
Do ich uszu dobiegł stłumiony przez skały dźwięk rogu. Eomer uniósł głowę i nasłuchiwał póki dźwięk nie ustał. Wielu jego żołnierzy zrobiło to samo. Gdy odgłos ustał, wszyscy się uśmiechali.
- Będziemy żyć.
Gdy wyszli powitało ich światło poranka. Słońce oślepiło Silwen na chwilę. Wróg był w rozsypce, co nie oznaczało, że nie mieli już nic do roboty. Wręcz przeciwnie. Żołnierze z nowym entuzjazmem rzucili się do walki, a Silwen nie zamierzała być gorsza. Czas spędzony w jaskini dobrze jej zrobił. Pozwolił uciszyć dzwony w głowie, a także odpocząć prawej ręce, którą tak niefortunnie się zamachnęła na stalowy kołnierz.
Pokonanie wroga było kwestią czasu. Nie trzeba było też ścigać niedobitków, którzy w panice wbiegli w gąszcz huornów, nie mieli szans. Górale zostali rozbrojeni, ale pozwolono im odejść w pokoju.
Silwen szła na przędzie kolumny, obok Gimliego i Eomera. Na przeciw nim zmierzali Aragorn, Legolas, Gandalf, Theoden i jeszcze jeden mężczyzna, którego elfka nie znała.
- Byłeś na czas - zwróciła się do czarodzieja.
- Zawsze jestem.
- Oczywiście. Okazuje się, że czasem warto mieć czarodzieja po swojej stronie - Gandalf spojrzał na nią zaskoczony.
- To, jak sądzę był komplement, więc dziękuję.
- Jaki macie teraz plan?
- Udamy się do Isengardu, by raz na zawsze uciąć gadowi łeb. Ruszasz z nami?
- Isengard. Zapowiada się interesująco. W porządku, dołączę się.
Witajcie, moi mili. Nie wiem co Wam ma powiedzieć. Oto kolejny rozdział, mam nadzieję, że się Wam spodobał. Będę szczera. Nie wiem czy uda mi się skończyć to ff, postaram się, ale różnie bywa. Trochę się zapętliłam w fabule. Mam jednak nadzieję, że jeszcze uda mi się do wszystko doprowadzić do zgrabnego końca. Trzymajcie kciuki 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro