Rozdział 2
Return is always difficult and sometimes return is impossible.
Władca Imladris z początku nie poznał jej, dopiero gdy chwilę jej się przyjrzał, uświadomił sobie kogo ma przed oczami. Pobladł i otworzył szerzej oczy. Silwen wyczuła, że mięśnie strażników się napięły, stali, gotowi bronić swego pana.
- Co ty tu robisz? – spytał chłodno, przygryzła wargę
- Panie, czy mamy ją zabrać? – spytał przywódca, lord pokręcił przecząco głową
- Nie, dziękuję Finlasie. Wracajcie na posterunek. – elf nazwany Finlasem, skłonił się i odszedł, a za nim jego podwładni – A więc? – ponownie skierował wzrok ku gościowi
Silwen zaczerpnęła gwałtownie powietrza, krzywiąc się przy fali bólu i modląc się w duchu by nie zemdleć. Niestety na próżno. Przed jej oczami zaczęły pojawiać się mroczki, świat zawirował, a ona nie dosłyszała słów Elronda. Ciemność owładnęła nią, a ona nie mając dość siły by walczyć, poddała się.
Spadała, nad sobą widziała okrągły otwór, który w zastraszającym tempie stawał się coraz mniejszy. Tam było światło, życie, a każda chwila oddalała ją od tego. Nie mogąc dłużej na to patrzeć odwróciła się, pod sobą miał ciemność. Czuła jak robi się coraz bardziej duszno, jak powietrze gęściej, ciemność napierała na nią. Coraz trudnej było jej oddychać, rozłożyła szeroko ramiona, jednak wszędzie naokoło była pustka. Mimo to miała wrażenie, jakby jej głowa została owinięta kocem. Poczuła zderzenie, nagłe, nie zdążyła nawet krzyknąć czy poczuć bólu.
Gwałtownie otworzyła oczy, ujrzała zaróżowione niebo. Słońce jeszcze nie wzeszło i chłód panoszył się w najlepsze, bez trudu dostając się pod cienka sukienkę, którą obecnie miała na sobie. Usiadła, poranna mgiełka już się rozwiała, a rosa perliła się na źdźbłach trawy. Strój w miejscu gdzie stykał się z ziemią był wilgotny i przylegał ciasno pleców. Rozejrzała się, była w dolinie, a dalej widać było białe mury.
- Gondolin. – wyszeptała Czy to był sen? ogarnęła kosmyki, które wtargnęły na jej twarz i przetarła oczy.
Wyczuła bliznę na twarzy, a więc to wszystko musiało się wydarzyć. Dotarło do niej.
To przeszłość.
Znów zwróciła twarz ku słońcu, które miało się niedługo ukazać, pierwsze promienie wychylały się zza gór.
Zerwała się gwałtownie, to dziś, za chwilę dolinę zaleję ogień, a miasto zostanie pogrzebane. Zaczęła biec w kierunku miasta. Muszę ich ostrzec. Powtarzała sobie, sukienka zaplątała się pod nogami i runęła jak długa, twarzą ku ziemi. Jednak kocim ruchem wstała i ruszyła dalej biegiem, jednak za wolno. Spróbowała przyspieszyć, ale nogi odmówiły posłuszeństwa i ponownie wylądowała nosem w trawie. Widziała elfów, niczym figurki na murach wpatrzone we wschodzące słońce. Mogła już rozróżnić ich twarze. Złotowłosą Idril, przytuloną do Tuora, który trzymał na barkach siedmioletniego Earendila. Trochę dalej Turgon, a obok niego Maeglin, który nerwowo rozgadał się wokół, zaciskając to znów rozluźniając palce na mieczu. Poszukała wzrokiem siebie, powinna była stać przy Glorfinderze, jednak nie było jej przy elfie z Rodu Złotego Kwiatu. Mury były coraz bliżej, jednak brama wydawała się być setki mil dalej. Tymczasem ukazał się już kawałek słońca, cienki jak obrzynek paznokcia. Postanowiła krzyknąć. Słowa jednak porwał silny wiatr, który nie wiadomo skąd wzmógł się, targając białymi włosami. Zaczęła rozpaczliwie machać rękami, modląc się by ją zauważyli, ponownie zaczęła krzyczeć, ale słowa ulatywały w powietrze, nie mogąc dotrzeć do uszu mieszkańców. Wtem w Gondolinie rozbrzmiały dzwony, jednak zapóźni by uratować mieszkańców i za późno by uratować miasto.
Otworzyła powieki i gwałtownie zerwała się do pozycji siedzącej, było ciemno, smużka księżycowego światła wpadająca przez okno była jedynym źródłem światła. Obok niej, na stoliku stała szklanka z wodą, chwyciła ją i łapczywie opróżniła w zaledwie kilku łykach. Położyła się z powrotem na plecach, jednak obrażenia dały o sobie znać. Przewróciła się więc na bok. Zastanawiała się czy Maeglin rzeczywiście zachowywał się tak nerwowo. Wtedy nie mogła go widzieć, więc prawdopodobnie to wiedza o jego zdradzie sprawiła, że podporządkowała mu takie, a nie inne zachowanie. Z tymi myślami pogrążyła się we śnie, tym razem wracając do rodzinnych lasów, gdzie z siostrą i bratem razem bawili się w chowanego. To był dobry sen, a po przebudzeniu bardzo szybko wyleciał jej z głowy.
W pokoju ktoś się krzątał. Po chwili w jej polu widzenia ukazała się rudowłosa elfka.
- Pani. – skłoniła się – Dobrze się czujesz?
- Tak. – odparła – Jak ci na imię?
- Lianor, lord Elrond przysłał mnie bym ci usługiwała.
- Oczywiście. – wymamrotała
- Czy mam ci przynieść pani coś do jedzenia?
- Nie, dziękuję. Chciałabym się ubrać.
- W szafie jest pełno sukien. – usłużnie wskazała mebel, Silwen jednak skrzywiła się, Lianor zobaczywszy to szybko dodała – Ale pan przewidział, że będziesz wolała męski strój, więc rozkazał przygotować również taki. – i rzeczywiście, na krześle leżał zgrabanie złożony komplet ubrań. – Powiadomić lorda Elronda?
- Nie, sama to zrobię. Dziękuję Lianor możesz już iść, wezwę cię w razie czego. – elfka skłoniła się z gracją i wyszła, zamykając drzwi.
Silwen nim się jeszcze ubrała zerknęła na swoje plecy, nowy opatrunek był starannie założony. Przeczesała jeszcze włosy, sięgające do ramion. Zostawiła jej jednak rozpuszczone. Udała się do prywatnych komnat Elronda mając nadzieję go tam znaleźć. Wejścia strzegli dwaj strażnicy, jednak żaden z niech nie zaprotestował gdy minęła ich, nie udzielając im wyjaśnień. Skierowała się do samotni władcy Imladris. Zapukała i nie czekając na odpowiedź weszła do środka. Syn Earendila siedział za biurkiem pisząc coś na kawałku pergaminu i co jakiś zerkając na księgę. Nie zwrócił uwagi, gdy Silwen bezpardonowo usiadła na jednym z dwóch wolnych krzeseł znajdujących się w komnacie. W końcu przestał pisać, odsunął skrawek papieru, zamknął księgę i dopiero wtedy zwrócił wzrok na gościa. Oparł się wygodnie, stykając końce palców jak do modlitwy. Ona z kolei nie mogąc się dobrze oprzeć, założyła tylko nogę na nogę i wbiła wzrok w gospodarza.
- Jak się czujesz? – spytał w końcu
- Bywało gorzej. – mruknęła
- W to nie wątpię.
- Bywało też lepiej jeśli koniecznie chcesz wiedzieć.
- Myślałem, że nie żyjesz.
- Przykro mi, że ciebie rozczarowałam. – prychnęła gniewnie
- Nie zrozumiałaś mnie. – odparł – Cieszę się, że się myliłem. – zdziwienie przemknęło przez jej twarz
- Zakładam, że i tak nie masz zamiaru mnie przeprosić. – odparła
- Za co? – spytał oburzony Elrond – Za to, że okłamałaś nas wszystkich? – Silwen parsknęła śmiechem w którym nie było ani krzty radości
- Za to, że nie zaufaliście mi, za to, że odwróciliście się ode mnie. – warknęła – Ale widzę, że i tak nie wiele z tego wyjdzie. – dodała, widząc, że władca Rivendell już otwiera usta
- Co się stało? – syn Earendila chciał zmienić drażliwy temat.
- Naprawdę muszę odpowiadać? – skrzyżowała ramiona na piersi – Dwadzieścia lat temu zostałam schwytana przez orków. Uciekłam im kilka tygodni temu. Mam opowiadać dalej? – przerwała
- Nie. – odparł zrezygnowany – Ale chodzi mi oto gdzie się podziewałaś przez ostanie ponad 1300 lat.
- Tu i ówdzie. – wzruszyła ramionami – Nie licząc czasu kiedy dochodziłam do siebie, nigdzie nie byłam długo. – ELrond wyglądał jaby chciał coś dopowiedzieć, ale się powstrzymał - Jak sytuacja w Numenorze? – zmieniła wątek - Nie pytam nawet czy Amandil wrócił ze swej szalonej wyprawy.
- Numenor szykuje się o wojny. Niedługo wypłynął na zachód by zaatakować krainy Amanu. – uniosła w niedowierzaniu brwi, spochmurniała
- Głupcy. – warknęła – Po stokroć przeklęci głupcy. – zamilkła – Nawet jeśli plan Saurona się uda, może minąć kilkadziesiąt lat nim ponownie zgromadzi upragnioną potęgę. Na wyspie zostaną tylko dzieci, kobiety, starcy i kaleki.
- Ma skarby, złoto, klejnoty i wszystko co Numerojczycy przywieźli ze Śródziemia. Rzeczywiście miną lata nim znów zbierze armię, ale dzięki tej wyprawie pozbędzie groźnego przeciwnika. – mówił rzeczowym tonem Elrond, córka Thigola tylko wywróciła oczami
- I zamierzacie niczego z tym zrobić? Będziecie tylko siedzieć i patrzeć jak tysiące ludzie jest prowadzonych na śmierć? – powiedziała z wyrzutem
- A niby co twoim zdaniem powinniśmy z tym zrobić? – zdenerwował się – Większość ludzi popiera swego władcę, została zaledwie garstka Wiernych, resztę spalono jako ofiarę dla Morgotha. Szczerze mówiąc uważam, że powinniśmy pozwolić im na to. Chwała Numenoru minęła, dynastia, którą zaczął mój brat stoczyła się. Teraz to Sauron włada wyspą.
- To twoi krewniacy! – zawołała oburzona
- Dość. – powiedział ostro władca Imladris, Silwen wstała z zamiarem opuszczenia komnaty – Zaczekaj, ktoś chce się z tobą spotkać.
- Kto? – spytała zdziwiona
- Choć ze mną do biblioteki. – wstał i ruszyli ku wielkiej bibliotece Rivendell
Elrond zostawił ją tam, a sam wyszedł w tylko sobie znanym celu. Silwen rozsiadła się w miarę wygodnie w fotelu i wzięła pierwszą lepszą książkę. Natrafiła na encyklopedie zwierząt. Ze znudzoną miną zaczęła kartkować pożółkłe stronice. Nie zdążyła nawet dobrze zagłębić w lekturze, gdy drzwi skrzypnęły. Podniosła wzrok znad księgi i zamarła widząc kto właśnie przekroczył próg komnaty. Tomisko wysunęło jej się z rąk i z głośnym hukiem oraz szelestem uderzyło o podłogę. On stał jak nieruchomo jak posąg.
- To niemożliwe. – wyszeptała – Zginąłeś, widziałam jak spadasz w przepaść, widziałam jak Thorondor unosi twoje martwe ciało, widziałam jak zostajesz pogrzebany pod kurhanem. – jej oczy powoli wypełniały łzy – Nie mogłeś przeżyć, nie mogłeś. – łkała, Glorfindel bez słowa podszedł i ją przytulił
- Ciii Tarya. (uparta) –przemówił czule, Tarya było jej przezwiskiem z dzieciństwa, nikt jej tak nie nazywał, oprócz niego. Poczuła się bezpiecznie, tak jak jeszcze nigdy od czasu upadku Gondolinu, od czasu jego śmierci. Odepchnęła dawnego opiekuna i otarła łzy, zła teraz na samą siebie za pokazanie słabości, on usiadł naprzeciwko
- Chcę wiedzieć jak to się stało. – powiedziała ostro
- Masz do tego prawo. – przyznał – Rzeczywiście tamtego dnia zginąłem, opuściłem ciało i na rok udałem się do komnat Mandosa, później wróciłem do Valinoru. Tysiąc lat przebywałem pośród zielonych lasów, pod czujnym okiem Valarów. To oni odesłali mnie z powrotem, to było około 1600 Drugiej Ery jeśli się nie mylę. Cóż, nie mam nic do dodania. – spuścił wzrok, milczała, to ostanie było jak nóż wbity w serce. Wiedziała dlaczego jasnowłosy elf się z nią nie kontaktował.
- Uwierzyłeś im. – powiedziała z ogromnym bólem – Uwierzyłeś, że przeszłam na stronę Saurona. Dlatego nic nie powiedziałeś.
- Nie. – zaprotestował gwałtownie – Nigdy w to nie wierzyłem, gdy Elrond mi to oznajmił nie chciałem dać wiary. Wiedziałem, że jest inne wytłumaczenie. – zapewniał
- To dlaczego nie spotkaliśmy się wcześniej?
- Chciałem, szukałem cię. Dwa lata po skończeniu wojny o Eregion, zjeździłem chyba całe Śródziemie, rozpytywałem o ciebie w większości królestw, wszyscy sądzili, że zginęłaś. Ja też tak sądziłem dopóki przybyłaś tu wczoraj, niewiele cię dzieliło od śmierci.
- Nie używałam swego prawdziwego imienia. To byłoby lekkomyślne i zbyt niebezpieczne.
- Przepraszam, wybacz mi. – poprosił – Nie powinienem się poddawać. – westchnął i spojrzał na nią wyczekująco, milczała – Elrond powiedział mi co się stało. Bardzo ci współczuję, nie zasłużyłaś.
- Wiem.
- Proszę zostań tutaj, w Imladris.
- Nie. – odparła stanowczo – Glorfindelu, ja... - szukała odpowiednich słów – Tęskniłam za tobą, marzyła o tym, że powrócisz, ale nauczyłam się żyć zdana tylko na siebie. Nie jestem już tą małą dziewczynką, której opatrywałeś kolana i którą uczyłeś jeździć konno. Nie potrzebuję cię w ten sposób co kiedyś, minęło zbyt wiele czasu. – to było bolesne – Zmieniłam się i nie możesz oczekiwać, że teraz jak gdyby nigdy nic powrócę do dawnego życia. Musiałam wiele przejść, wiedząc, że nikt się o mnie nie zatroszczy, musiałam sama zacząć, wiedząc, że jeśli zawalę nikt mi nie pomoże. To było trudne, ale mnie ukształtowało. Nie mogę udawać, że nic się nie zmieniło, bo zmieniło się wszystko, nie dam rady udawać zniknąłeś zaledwie na kilka dni. Zbyt długo cię nie było byś mógł powrócić do mego świata w tej samej roli. Jesteś jednym z najlepszych elfów jakie kiedykolwiek zrodziły się czy to w Amanie czy to w Sródziemiu. Byłeś moim nauczycielem, mentorem, nauczyłeś mnie wszystkiego co jest potrzebne do przeżycia. Dzięki tobie umiem sprostać wymaganiom przed jakimi postawił mnie los. Dzięki twoim ćwiczeniom i naukom nie zginęłam i jestem ci wdzięczna bardziej niż możesz sobie wyobrazić. Pomogłeś małej dziewczynce, która samotnie wylądowała w zupełnie obcym miejscu, udało mi się odnaleźć i udało mi się zaznać szczęścia. To wszystko zawdzięczam tobie, ale minęło zbyt wiele czasu byśmy mogli powrócić na dawne miejsca. – ucichła, Glorfindel wpatrywał się w nią smutnym wzrokiem
- Rozumiem cię. Łudziłem się, że nie zmieniłaś się tak bardzo, ale masz rację. Ja też nie potrafiłbym wcielić w dawnego siebie, nie oczekuję tego od ciebie. Zmieniłaś się, jak słusznie powiedziałaś, nic już nie może być takie samo. Ale możemy zacząć od początku. Żałuję, że nie mogłem patrzeć jak z młodej elfki o nikłym doświadczeniu zmieniasz się w osobę, którą jesteś teraz. – uśmiechnął się delikatnie - Nie cofnę jednak czasu, chcę tylko, żebyś znów mi ufała i widziała we mnie przyjaciela. – zakończył
- Widzę, ufam ci jak dawniej. Nie mam do ciebie żalu, ale nie mogę zostać tutaj. To nie jest mój dom, teraz są nim lasy i równiny. Tam czuję się lepiej, jestem wolna, nikt nie patrzy na mnie z wyrzutem. – zapadła krępująca cisza, Silwen wstała chcąc odejść
- Dokąd idziesz?
- Na plac. Muszę trochę poćwiczyć jeśli chcę wrócić do dawnej sprawności.
- Zaczekaj. – Glorfindel wstał – Może jednak będzie choć trochę jak dawniej. – w jego oczach błyszczały figlarne iskierki
- Jeśli chcesz.
* * *
Gondolin
Drewniany miecz ze świstem przeciął powietrze ze stukiem spotykając się z tarczą, Silwen sprawnie zablokowała lecącą broń i z gracją wyminęła tarczę. Nagle za jej plecami pojawił się Glorfindel, przyglądał się jej uważnie, cierpliwie czekając aż ta go zauważy. Zauważyła, stanęła nieruchomo wpatrując się w elfa, nie za bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Musisz popracować nad równowagą. – przerwał ciszę jasnowłosy – Nie ugrasz dużo chwiejąc się na nogach. – dodał, nie wiadomo skąd wyjął broń, ustawił się bokiem przyjmując pozycję. – Pokaż jak trzymasz miecz. – zażądał, Silwen posłusznie ustawiła się, Glorfindel poprawił ułożenie nóg i chwyt na rękojeści. – W takiej pozycji masz lepsze oparcie. – wyjaśnił – Zaatakuj mnie. – polecił
Silwen nie czekając aż ten powtórzy zamachnęła się, elf jednak zablokował cios. I jednym dobrze wymierzonym cięciem wytrącił jej broń z ręki. Około przez dwie godziny ćwiczyli, później Glorfindel pokazał jej jak strzelać z łuku i przykazał jej codziennie ćwiczyć. Kazał jej też za każdym razem gdy ma okazję starać się stać na jednej nodze i utrzymywać równowagę. Tak oto jak tylko mogła balansowała, starając się nie upaść. Nawet gdy stała przed Turgonem bezwiednie ćwiczyła utrzymanie równowagi. Władca Gondolinu nie znając przyczyny taktownie udawał, że tego nie widzi podczas gdy Glorfindel z trudem powstrzymywał się przed parsknięciem śmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro