Rozdział 16
Był środek dnia, trawa zielona, niebo błękitne. Silwen wstrzymała konia, rozejrzała się uważnie, mrużąc oczy od słońca. Zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi. Była pewna, że obraz jej matki nie był wizją z przeszłości. Galadriela uparcie milczała na ten temat, co doprowadziło ją do niemal czystej furii. Bo jak to możliwe, by Zwierciadło pokazywało zdarzenia w Valinorze. Krainy, która w zasadzie nie znajdowała się nawet w tym świecie. Nie wiedziała, a przecież zdawało się, że odpowiedź była na wyciągnięcie ręki. I wcale nie chodziło tu o wyciągnięcie ręki jej ku Pani Światła. A zatem o co? Coś jej umykało, coś oczywistego. Zsiadła z konia. Często myślała, że wszystko było by o wiele prostsze gdyby był śmiertelniczką lub wyzionęła ducha dawno temu, w zależności od punktu widzenia. Na myśl ile osób również byłoby z tego faktu zadowolonych, aż uśmiechnęła się krzywo. Warto jeszcze pożyć, choćby po to by za każdym razem doprowadzać ich do białej gorączki. Zaczęła przeżuwać wyjętego suchara. Jako człowiek czekałoby ją zaledwie kilkadziesiąt lat na tym pokręconym do granic możliwości świecie. Tylko kilkadziesiąt lat, a potem spokój, wieczny spokój. Brak ciągłego zawracania głowy o... Usłyszała wyraźny tętent kopyta. Słyszalny już wcześniej, ale ignorowany. Wstała, pochłaniając resztki posiłku i zaciągnęła świeżo poluzowane juki. Wskoczyła na grzbiet i podjechała na szczyt wzgórza, przyłożyła smukłą dłoń do oczu. Nie miała najmniejszej ochoty a konfrontacje z oddziałem rohirrimów. Na jej nieszczęście eored, liczący około setkę jeźdźców wyłonił się zza kolejnego pagórka, zauważyli ją. Zaklęła po krasnoludzku. I to tyle jeśli chodzi o plany ucieczki lub ukrycia się. Wyjechała im na przeciw nie spiesznym się kłusem, dała się otoczyć. Patrzyła obojętnie jak setka włóczni i strzał mierzy w nią, z takim samym wyrazem twarzy spojrzała na zdaje się dowódcę, postawnego mężczyznę z białą kitą na hełmie. Koniec jego włóczni znalazł się zaledwie kilka centymetrów od jej piersi. Spojrzał na nią srogo.
- Kim jesteś i w jakim celu przemierzasz te ziemie? - spytał obcesowo.
- Nazywam się Silwen, a w jakim celu tu jestem to moja sprawa - nie zamierzała być milsza.
- Według nowego prawa każdy kto znajduje się na tych ziemiach musi dostać upoważnienie od króla. Czy posiadasz owe?- był oschły w obyciu.
- Nie - patrzyła mężczyźnie w oczy. - Przedstawiłam się, obyczaj nakazuje byś ty również to uczynił.
- Jestem Eomer, syn Eomunda, Trzeci Marszałek Ridermarchii. Jeśli nie posiadasz odpowiedniego przyzwolenia zabierzemy cię do króla. Przed nim to wyjaśnisz swoje poczynania i może takowe zostanie ci przyznane.
- Obawiam się, że mam obecnie inne plany, ale myślę, że król jakoś to zdzierży - uśmiechnęła się sztucznie.
- Kpisz, ale ja na twoim miejscy bym tego nie robił. Jesteś jedna przeciwko setce, jedna, kobieta przeciwko setce uzbrojonych mężczyzn. Twoje życie jest w moich rękach, prawo mówi, że w razie oporu zabicie cię jest upoważnione. Jaki masz wybór? Pojedź z nami dobrowolnie, a przysięgam włos ci z głowy nie spadnie.
- Ta kobieta nie potrzebuje twoich obietnic, a w twoich rękach to możesz mieć najwyżej życie mrówki. Zapewniam cię, że prędzej połowa twego eoredu padnie, niż ja dam się zabić - poruszyła lekko prawym barkiem, od rękojeści Nimrila odbiło się światło. Wyczuleni jeźdźcy mocniej ścisnęli włócznie.
- Grozisz nam?
- Ależ nie. Jeśli mnie tkniesz, zabiję cię. To była groźba. Dostrzegasz różnicę? - jej twarz nadal była obojętna, ale oczy błyszczały, głos zimny jak lód.
- Utnij jej język! -ktoś krzyknął z tłumu, rozległy się pomruki aprobaty.
- Milczeć! - rozkazał Eomer. - Nie pomagasz sobie - syknął do niej. - Oddaj broń, albo będziesz biegła za koniem
- Czyżby setka uzbrojonych mężczyzn bało się jednej kobiety? - świetnie się bawiła, choć była coraz bardziej poirytowana.
- Wykonuj rozkazy - obiegła wzrokiem po okręgu, który się zacieśnił.
Nie miała wyboru, jeśli rzeczywiście nie chciała pozabijać połowy oddziału. Powoli sięgnęła do sprzączki pasa od miecza. Żołnierze wyprostowali się. Ona jednak tylko rozpięła ją i podała miecz jednemu z Rohirrimów. Następnie łuk i kołczan przy siodle, sztylet prze biodrze i nóż w bucie. Uchwyciła zdziwione spojrzenie Trzeciego Marszałka Ridermarchii, gdy sięgnęła do drugiego buta, by wyjąć drugi nóż oraz gdy włożyła rękę za dekolt i wyciągnęła jeszcze jeden, ostatni już sztylet. Połowę swojego uzbrojenia mogłaby zatrzymać i prawdopodobnie nikt by się nie dowiedział.
- To wszystko? - Eomer zaczął się niecierpliwić, skinęła głową. - Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - wzruszyła ramionami.
- Jeśli chcesz mnie przeszukać proszę bardzo - jej mina była tak obojętna, że syn Eomunda zaniechał tej rutynowej czynności.
* * *
Czerwiec, nie licząc pierwszych ciepłych, dni nie przyniósł ze sobą żadnych zmian. A i te nie zdarzały się często, lecz nawet to stanowiło przyjemną odmianę na tym zimnym pustkowiu. Cały poranek lało, a później zaczęło mżyć i doszła mgła. Żołnierze stacjonujący tu już jakiś czas nazywali to ,,urokami wiosny", która niezwykle deszczowa gościła tu tylko na krótko, by zrobić miejsce jeszcze krótszemu latu.
- Też mi uroki - mruczała pod nosem Silwen, wpatrując się w horyzont.
Mimo dłuższych dni zmierzchało się, a mżawka tylko dodatkowo ograniczała pole widzenia. Oparła się dłońmi o mur nucąc jakąś piosenkę. Kamień był wyślizgany, pewnie przez tysiące elfów, którzy wcześniej tak jak ona, przyjmowali pozycję.
- I pewnie tak jak ja, próbując dojrzeć coś w tym przeklętym deszczu.
Przez ostatnie kilka miesięcy, co raz częściej widywała księcia. Nie jadał już kolacji w samotności, zapraszał ją nawet na narady, na które z chęcią zaczęła uczęszczać. Choćby po to tylko oderwać się trochę od monotonii tutejszego życia. Oczywiście nie na wszystkie, zdarzało się bowiem, że organizowano je w środku nocy, a na budzenie Silwen reagował nadzwyczaj nieprzyjemnie. Maedhros jednak nie zapraszał już jej do wspólnych ćwiczeń, zresztą syn Feaonora wyglądał ostatnio jak duch. Twarz poszarzała mu, schudł jeszcze bardziej, o ile to możliwe, pod oczami miał się sińce. Wyglądał tak źle, że Silwen atakując go odczuwałaby wrzuty sumienia. Spotykali się też na korytarzach, zazwyczaj przypadkiem, a on zawsze miał do niej przypadkiem jakąś sprawę. Za to Maglor w ogóle się nie zmienił. Chodził ze swoją harfą, śpiewając w różnych miejscach by umilić żołnierzom służbę.
Elfka westchnęła mrużąc oczy i wbijała wzrok w mgłę. Usłyszała kroki.
- Próżno się wysilasz, mgła gęsta jak mleko - odezwał się Maedhros stając obok niej.
- Idealny moment na atak.
- Nic nie mów - westchnął książę, widać jego też to trapiło.
- Kilka miesięcy temu zadałam ci pytanie, ale nie odpowiedziałeś dokładnie.
- Zadałaś mi wiele pytań. Przybliżysz?
- O Valinorze.
- Racja, ale nie za bardzo wiem co mam dodać. To było jak przez całe życie mieszkać w płytkiej zatoczce, a następnie zostać wywianym na otwarte morze. Najgorszy jest pierwszy sztorm.
- Obudził się w tobie poeta?
- To wpływ Maglora - oboje parsknęli śmiechem. Silwen nurtowało jeszcze jedno pytanie, które bała się jednak zadać, ale chciała wiedzieć na co się gotować. Mimo to czuła jak dłonie zaczynają drżeć.
- Dlaczego nie wykorzystasz mnie jako zakładnika? - ten spojrzał na nią nie rozumiejąc. - Mówiłeś, że ani Doriath, ani Gondolin nie chce wysłać żołnierzy. Wystarczyła by wiadomość, a być może dostałbyś armię. Dlaczego tego nie uczynisz?
- Przyznam, rozważałem to. Jednakże to nie honorowo. A ja zrobiłem w życiu zbyt wiele podłych czynów by je pomnażać. Nie obawiaj się, nikt cię nie tknie - rozluźniła się.
Na wieży rozległ się dzwon, wzywający na naradę.
- Musisz iść - skinął głową, ale ociągał się.
- Silwen - coś było w jego głosie co sprawiło, że się obróciła ku niemu. Stanęła twarzą w twarz, byli tego samego wzrostu. - Ja... A szlag z tym. Maglor miał rację, jestem żołnierzem i nie umiem się wysławiać - uśmiechnął się blado, nachylił się i pocałował ją, w usta. W zasadzie zaledwie ich dotknął i natychmiast się wyprostował. - Niech me czyny przemówią zamiast słów. Rozważ to proszę, jeśli nic do mnie nie czujesz nie martw się. Przeżywałem gorsze rzeczy niż złamane serce - znów spróbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło. - Dam ci czas, ile pragniesz. Jeśli chcesz już nigdy więcej nie wspomnę o tym słowem. Po prostu przemyśl.
Odwrócił się i odszedł, bez kwiecistych wyznań, zbędnych słówek, zwyczajnie, jak wojownik. Tymczasem Sil stała jak wryta. Gdy jeszcze książę stał przed nią połowa jej pragnęła odwzajemnić, no nazwijmy to pocałunek, a druga natomiast zrzucić go z muru. Zamrugała i przez chwilę myślała, że to co przed chwilą się wydarzyło było wytworem jej wyobraźni. Bo przecież kto mógłby po wyznaniu miłości, tak zwyczajnie odejść, nawet się nie obrócić. Pociemniało już zupełnie, odwróciła się z powrotem do świata. I właśnie w tym momencie świsnęła strzała...
Witajcie po baaaaaardzo długiej przerwie. Wybaczcie mi proszę to uchybienie. Ale będę teraz szczera. Jestem właśnie po pierwszym tygodniu w szkole po feriach. Oznacza to kilka rzeczy, najwięcej to, że zaczął się nowy semestr oraz to że za dwa miesiące mam te cholerne egzaminy, które są ja wrzód na tyłku. i to dosłownie, ledwo sobie odpoczniesz dają o sobie znać. Niestety nic na to nie poradzę. Lojalnie ostrzegam, że nie mam pojęcia kiedy znów pojawi się rozdział, a jeśli, będzie on raczej krótszy niż dłuższy. Jest też taka opcja w której przez ten dwa miesiące w ogóle rozdziałów nie będzie. Nie będę wam kłamała. Potem jest Wielkanoc i jadę do szpitala, gdzie pobędę sobie jakiś tydzień i raczej pisać nie będę, chociaż z drugiej strony co będę mieć lepszego do roboty. Ale za to później będę w domu przez jakiś miesiąc, więc żeby nie zwariować siłą rzeczy pojawi się trochę rozdziałów, jako rekompensata. No a potem to się zobaczy. Nie wiem jak te osoby, które mają egzaminy się z tym wyrabiały, naprawdę szacun.
Powraca zapomniany wątek Silwen i Maedhrosa. Pierwszy pocałunek, chociaż nazwać to pocałunkiem to jak nazwać zmokłego kurczaka kogutem, ale mniejsza z tym.
Do zobaczenia. ❤ Piszcie komentarze i dawajcie gwiazdki. Nic tak nie motywuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro