Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13.2

Fire around me, fire inside me.

Miasto płonęło. Wokół słychać było krzyki ludności, płacz dzieci mieszał się ze szczękiem oręża.  Silwen obejrzała się jeszcze raz na wspaniałą iglicę, z nadzieją, że Turgon wyjrzy z niej i dołączy do reszty. W tym jednak momencie rozległ się straszliwy huk, ziemia się zatrzęsła, a wieża runęła. Elfka stała tak wpatrując się w punkt, gdzie jeszcze kilka sekund temu wznosiła się samotnia władcy Gondolinu. Nie potrafiła w to uwierzyć, jeszcze przed świtem to miejsce było uważane za niezdobytą twierdze. Wszyscy szykowali się by powitać wschód słońca z całym dostojeństwem. Teraz natomiast dookoła niej rozgrywała się rzeź. Wszędzie unosił się odór krwi i potu. Nic już nie miało być jak dawniej. Z osłupienia wyrwał ją przeraźliwy ryk, obróciła się błyskawicznie i zmarła na widok tego z czym przyszło jej się zmierzyć. Olbrzymi stwór, otoczony pióropuszem płomieni.  W ręku trzymał bicz o wielu rzemieniach. W ustach jej zaschło, a fala gorąca uderzyła w nią, na chwilę pozbawiając tchu.

- Balrog - wydusiła. Raz tylko jeden zetknęła się z tą kreaturą, a i to tylko z daleka. Ale stać na przeciw niego, czuć na sobie jego ogień, to zupełnie co innego.

 W tej chwili Nimril, który bezwiednie ściskała, zabłysnął jasnym światłem, lecz nie błękitnym, a białym. Sil poczuła jak siła powraca do niej, paraliżujący strach znikł. Maszkara, oślepiona, zmrużyła oczy, to była jej szansa. Dała nura pod jej wyciągniętym ramieniem, następnie obróciła się i chlasnęła Balroga w rękę. Stwór ryknął, raczej z wściekłości niźli  z bólu. Odwrócił się, lecz elfka była już z drugiej strony i z całej siły pchnęła stwora w bok. Balrog zachwiała się lekko, natychmiast jednak machnął swym biczem. Córka Thingola zrobiła unik, ale rzemienie owinęły się wokół jej lewego przedramienia. Kolczuga nie wytrzymała, pękła. Silwen upadła na kolana, przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki z bólu. Słabła, nie tylko z ran, ale czuła jak coś wysysa z niej resztki siły, jej wola walki opadła.  Kreatura pochyliła się nad, zamknęła oczy w oczekiwaniu na śmierć. Gdy jednak cios nie spadał, uchyliła powieki. Ktoś odwrócił uwagę napastnika. Od razu go poznała.

- Ecthelion - wychrypiała. Elf spojrzał na nią. Był zdeterminowany, choć w jego oczach dostrzegła coś jeszcze, spokój. Ecthelion nie miał szans wyjść z tej walki żywo i doskonale o tym wiedział. Jego skóra była szara, oczy błyszczały. 

-Uciekaj! - krzyknął jeszcze. Wstała, nie zamierzała go zostawić. W tym jednak momencie na przeciw niej wyrósł ork. Trochę trwało nim się z nim uporała. Walczący Ecthelion oddalił się już od niej. Zachwiała się, ktoś złapał ją z tyłu. Zza jej placów wyłonił się Glorfindel.

- Turle pad? (możesz iść) - skinęła głową.

- Idril?

- Cuinase. ( żyje) Se, Earendil a Tuor. ( Ona, Earendil i Tuor)

- Turgon? - Glorfindel zwiesił głowę

- Na rista. ( za późno) - Silwen oparła się o niego

Elf doprowadził ją do przełęczy, gdzie czekała już resztka ocalałych.

- Sil - złotowłosa kobieta przytuliła ją, a Silwen oddała uścisk, wyczuwając mokre policzki Idril - Tak się martwiłam - odskoczyła od niej jednak z przerażeniem przyglądając się zakrwawionej ręce przyjaciółki. - Jesteś ranna. 

- To nic takiego, musimy się stąd wydostać.

Jednak Morgoth przewidziała ich ruch. Zdecydowany raz na zawsze zniszczyć mieszkańców Gondolinu, zastawił pułapkę. Orkowie otoczyli ich ze wszystkich stron, ale to nie oni rzucili największy cień na serca ocalałych. Balrog. Nikt z nich nie mógł by wyjść z tego starcia zwycięsko. Może oprócz jednego. Miecz Glorfindela zalśnił, gdy zetknął się z ognistym orężem wroga. Orkowie napierali na nich ze wszystkich stron, a ona utraciła za wiele krwi. Nimril ciążył jej nieznośnie w ręce. Wszystko działo się zbyt wolno, a może właśnie zbyt szybko. Z jednej strony widziała każdy ruch złotowłosego elfa i przez jeden moment jego światło zatryumfowało, przez jedną sekundę Silwen odzyskała nadzieję. Już jednak w następnej obydwoje chwiali się na krawędzi przepaści. Nie było żadnej nadziei. Spadli. Patrzyła na to w odrętwieniu, nie miała siły nic zrobić. Jej umysł zaprzeczał obrazowi. Przez chwilę, która zawała się wiecznością patrzyła na grań z której osunął się Glorfindel. Nie czuła niczego, bólu, strachu, czy żalu, jedynie pustkę. Nie pamiętała jaki cudem wydostali się żywi z tej przeklętej przełęczy, nie pamiętała jak martwe ciało elfa z Rodu Złotego Kwiatu znalazło się przed nią. Ni potrafiła sobie wyobrazić jak to będzie bez niego. Nawet jeśli nie było go pobliżu, zawsze wiedziała, że gdzieś tam jest. Był dla niej jak starszy brat, opiekun i przyjaciel w jednym. I co jak co, ale z pewną dziecinnością przyjmowała jego obecność za fakt, jak obecność wody, czy drzew. Najwidoczniej los, a może Iluvatar uwielbiali  udowadniać jej, że się myli. 

* * *

Maszerowali w pośpiechu korytarzem, w każdej chwili spodziewając się usłyszeć pościg. Wtem czerwone światło zatańczyło na ścianach. Gandalf mruczał do siebie. Powietrze zrobiło się gorące, a przed sobą ujrzeli podłużną salę. Wspierały ją kolumny, u których stóp ziała szeroka szczelina. W niej buzował ogień, co rusz strzelając w górę. Ruszyli biegiem, za nimi rozległy się krzyki i szczęk broni. Jedna strzała świsnęła nad głową Froda. 

- Uważajcie! Most przed nami, wąski i niebezpieczny - Silwen poprowadziła ich do krańca mostka. 

- Gimli, ty pierwsz. Merry i Pippin za nim, żywo - komenderował Gandalf.

Elfka czuła żar od ognia. Dwa trolle, chcąc utworzyć coś w rodzaju kładki nad ogniem, przerzuciły przezeń kamienne płyty. Za nim zaś pojawiło się coś w rodzaju cienie. Legolas krzyknął ze strachu. Silwen poczuła jak mdlące uczucie bezwładności zapanowuje nad jej ciałem. Skupiła siły i odepchnęła je. Wyciągnęła miecz. Wiedziała już co nadchodzi. Uczuła mrowienie blizny na lewym ramieniu, bezwiednie zacisnęła ją w pięść. Ogień przygasł, a cień przefrunął nad nim.

- Balrog - powiedział zdławionym głosem syn Thranduila. - Balrog idzie.

- Zguba Durina! - dodał z przerażeniem Gimli, topór wypadł mu z ręki.

Silwen starała się nie pokazywać przerażenia, ale od dawna nie czułą się tak bezsilna. Minęły setki lat odkąd przyszło jej się zetrzeć z balrogiem. Musiała z nim walczyć. Żadne z Drużyny, z wyjątkiem Mithrandira, nie miałoby szans. Jej wygrana od dawna była tak niepewna. 

- Balrog - mruknął Gandalf. - Tak, to wiele wyjaśnia - pokręcił głową. - A ja jestem taki zmęczony. Na drugi koniec mostu! -krzyknął do reszty. - To wróg, któremu nikt z was nie sprosta. Ja muszę bronić wejścia.

- Ja sprostam. - odezwała się Silwen. - Powstrzymam go, a wy uciekniecie.

- Nie - odparł stanowczo czarodziej. - To mój obowiązek.

- Mithrandirze, tylko ja i ty mamy z nim jakieś szanse. Ty jesteś potrzebny Drużynie bardziej. 

- Nie - elfka skrzyżowała ramiona na piersi.

- To nie jest najlepsze miejsce na takie kłótnie.- zauważył Aragorn

- Nie bądź głupcem - warknęła Sil, ignorując Obieżyświata. - Zrobię to.

- Nie pozwalam.

- Nie pytam cię o pozwolenie - prychnęła w odpowiedzi. 

- Aragornie - czarodziej zwrócił się do Strażnika, który oprócz nich jako jedyny pozostał na tym krańcu - uciekajcie.

Człowiek skinął głową i chwycił niespodziewanie Sil za nadgarstek. Pociągnął ją mocno tak, żeby się nie przewrócić musiała zrobić kilka kroków. Znalazła się już na moście, a Gandalf stanął za nią tak, że aby przejść musiałaby go zepchnąć. 

- Ty stary durniu - syknęła Mithrandirowi do ucha.

Podbiegła do Boromira i Aragorna, którzy razem stali na drugim krańcu mostu. Odwróciła się, chowając Nimril do pochwy. Wszyscy w zamarciu obserwowali jak Gandalf, samotnie ścierał się z balrogiem. Aragorn z błyskiem w oku wyjął swój miecz, a zaraz za nim Boromir. Silwen jednak powstrzymała ich.

- Na nic się zdacie. Nie pomożecie mu.

W tejże chwili Gandalf uderzy laską w most przed sobą, łamiąc ją przy tym. Kamień pod stopami sługi Morgotha runął w przepaść, a on z donośnym okrzykiem wraz z nim. W ostatniej jednak chwili stwór machnął biczem, który owinął się dookoła kostek czarodzieja. Silwen niemal widziała na jego miejscu Glorfindela, gdy Gnadalf spadał w otchłań.

- Uciekajcie głupcy! - zakrzyknął jeszcze.

Cześć. I tak oto, w dość kulawy spoko, kończymy świąteczny maraton. Nie wyszło tak jak chciałam, ale trudno. Następnym razem będzie lepiej.  A jak tam u Was? Wiem, że Święta jeszcze trwają, ale najbardziej chyba oczekiwana część, czyli prezenty, już była. Dostaliśmy jakieś rzeczy związane z Tolkienem?  Napiszcie się w komentarzach. Ja mogę się pochwalić ,,Encyklopedią Śródziemia", ,,Bitwami w świecie Tolkiena" oraz, najlepszym prezentem grą ,,War of the Ring". Ktoś z Was grał? Jak wrażenia?

Pozostaje jeszcze tylko namówić kogokolwiek by ze mną w to zagrać, co może być nieco skomplikowane. Dostałam jeszcze roślinkę,  wilczomlecza XD, którą nazwałam Fingolfin, bo tak mi jakoś do niej pasowało.
Do piątku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro