Rozdział 12
Nothing is what it seems.
Silwen westchnęła, z zadowoleniem opierając się o pień drzewa i wystawiając twarz do słońca. Usłyszała stukot kopyt i parskanie konia. Zwróciła głowę w tamtą stronę. Na siwym koniu siedział wysoki mężczyzna, z ciemnymi o włosami i oczami. Na jej widok uśmiechnął się pięknie i zsiadł z wierzchowca.
- Cóż tak piękna kobieta może porabiać w samotnie w lesie? - zapytał szarmancko
- Podróżować - odparła elfka z kwaśnym uśmiechem, niezbyt rada z nieoczekiwanego towarzystwa.
- Podróżować - powtórzył nie zrażony . -Ale samotnie? Czy to nie jest zbyt niebezpieczne? - przysiadł się obok niej.
- Potrafię o siebie zadbać. - burknęła, wskazując na rękojeść miecza
- Z pewnością. Jednakże, gdzież moje maniery? Jestem Annatar, niektórzy zwą mnie mistrzem w obróbce klejnotów - mrugnął do niej
- Pan darów, powiadasz. Jakie to skromne imię - zadrwiła. - I z pewnością nie prawdziwe - dodała. Mężczyzna był zmieszany lub pierwszorzędnie to udawał. Silwen popatrzyła na niego nieufnie. Nie podobał jej się. Nie była w stanie stwierdzić co, ale coś ją niepokoiło. W jego oczach widziała jakiś fałsz, coś co zaprzeczało jego miłym słowom i pięknemu uśmiechowi. Postanowiła jednak tego po sobie nie pokazać.
- Prawda, iż to nie jest moje pierwsze imię, ale - westchnął teatralnie - mam przeszłość z której nie jestem dumny. Jestem tu by zacząć od początku, jako zwykły kowal. Annatar, to tylko przydomek, którym został nazwany, przez kowali ze wschodu. Spójrz - sięgnął do kieszenie skąd wydobył misternie robiony pierścionek z ametystem.
- Piękny - przyznała biorąc go do ręki. - Wygląda jakbyś używał magii - specjalnie zerknęła na niego ukradkiem. Jego uśmiech leciutko zbladł na chwilę, ale zaraz potem roześmiał się.
- Zapewniam, wszystko jest dziełem ciężkiej pracy i pasji, jaką w to wkładałem. Weź - wskazał na błyskotkę
- Nie, dziękuję, ale nie przepadam za ozdobami - wręczyła mu pierścionek
- Skoro tak mówisz - schował go z powrotem. - Chcę się udać do Eregionu. Mógłbym tam pomóc elfom w sztuce wyrobu biżuterii. Zechciałabyś mi wskazać drogę?
- Niepotrzebnie. Jadę w tamtą stronę. Pojedź ze mną - zaproponowała szybko
- Będę zaszczycony. - skłonił głowę
* * *
Podeszła cicho do niziołka, zauważył ją dopiero gdy stanęła obok niego. Wzdrygnął się lekko, zaskoczony jej nagłym pojawieniem. Zerknął na nią z ukosa, ale nadal milczał.
- Boisz się?
- Tak - przyznał. - Okropnie. W pierwszym odruchu miałem ochotę uciec, jak tylko się zgłosiłem. Ale i tak boję się znacznie mniej niż powinienem. Jestem tylko hobbitem i niewiele wiem o tych sprawach - parsknął nerwowym śmiechem, elfka spojrzała na niego z pewną dozą szacunku. Ile osób, chcąc uchodzić za odważnych, nie przyznawało się do lęku. - Pewnie teraz straciłem w twoich oczach. Jednak ja nigdy nie chciałem być wielki.
- Byłbyś głupcem, gdybyś się nie bał. A ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że strach to nasz największy wróg, a jednocześnie największy przyjaciel.
- Kto?
- Mój ojciec. Wtedy go nie zrozumiałam - Frodo spojrzał na nią bystro.
- Kim jesteś? Gandalf nie chciał mi nic powiedzieć - Silwen westchnęła i popatrzyła hobbitowi w oczy. Patrzył na nią z nieśmiałością, ale też z ciekawością.
-Jestem Silwen, najmłodsza córka Thingola i Meliany - oczy Froda robiły się wielkie jak spodki
- Jesteś siostrą Luthien, Obieżyświat nam o nie opowiadał. Myślałem - wybąkał - że Elrond jest ostatni. Ale ty musisz być od niego starsza.
- Rzeczywiście jestem, pamiętam, jak Earendil był małym chłopcem, a biały mury Gondolinu pozostawały nietknięte. Zaledwie kilku jest ode mnie starszych. Ale dość historyjek na dziś. Odjeżdżam. Thelim le anira leawgalma. (chcę ci życzyć powodzenia) - hobbit skinął głową.
- Do zobaczenia.
* * *
Maedhros od kilku minut stał na dziedzińcu w towarzystwie brata, zastanawiając się w którym momencie rozmowy zgodził się na tę głupotę. Wprawdzie wczoraj trochę przesadził z winem i w ogóle nie wiele pamiętał. Posłał w stronę Maglora jeszcze jedno mordercze spojrzenie, których przez ostatnie kilka minut sobie nie żałował. Zaczął nawet rozważać czy jego kochany braciszek aby nie dodał mu czegoś do trunku. Rozejrzał ze zniecierpliwieniem i bezwiednie zaczął zaciskać lewą rękę na stępionym mieczu. Nie miał pojęcia dlaczego nie mógł zrobić ktoś inny, jakiś generał, kapitan. Był legendarnym wojownikiem, więc ten pomysł był niemal ujmą dla jego umiejętności. W dodatku ledwie miał czas na jedzenie, nie mówiąc już o niespodziewanym treningu. W końcu twarze gapiów zwróciły się w określonym kierunku. Silwen wyłoniła się zza rogu, posyłając Maglorowi, pełen wdzięczności uśmiech. Była co prawda zdziwiona, bo gdy prosiła młodszego syna Feanora o partnera do ćwiczeń, to miała namyśli raczej niż niskiej rangi żołnierza. Nie zamierzała jednak narzekać. Przez ostatnie kilka tygodni, ćwiczyła samotnie i bardzo brakowało jej treningów z Glorfindelem.
- Przypomnij mi, kiedy ja się na to zgodziłem? - zwrócił się do brata
- Jakoś pomiędzy czwartą a piątą karafką wina - odparł szczerząc zęby. - Chociaż wydaję mi się, iż sądziłeś, że mówię coś o wystroju wnętrz - parsknął śmiechem, ignorując błyskawice lecące z oczu brata. - No, to miłej zabawy i uważaj na siebie. - dodał jeszcze i odszedł
- Później się tobą zajmę - mruknął Maedhros za odchodzącym. - Jesteś gotowa?
- Tak. Na trzy. Raz, dwa... trzy!
Nim jeszcze jej głos zdążył przebrzmieć, Silwen błyskawicznie rzuciła się do ataku. Maedhros spodziewał się, że jak większość jego przeciwników, uderzy na prawo. Do perfekcji opanował obronę, która dobrze rozegrana prawie zawsze niosła śmierć. W tym wypadku wytrącił by po prostu przeciwnikowi broń. Ona jednak tylko udając atak na prawo, zmieniła nagle kierunek tnąc w lewą nogę. Książę był tak zdziwiony, że ledwo zdążył się obronić. Natychmiast jednak się otrząsnął i przeszedł do kontrataku. Bez trudu zablokowała jego ciosy i z niesamowitą szybkością zaczęła zadawać własne. Jej ruchy były, błyskawiczne, precyzyjne i zabójcze, do elfa doszło jedno. Nie docenił jej. Po nikim spodziewałby się takiej prędkości, czasami miał wrażenie, że jest w kilku miejscach naraz. Doskonałe wyczucie sytuacji i odruchy, tworzyły z niej groźnego przeciwnika. Z początku zbity nieco przebiegiem akcji, zaczął się cofać pod wpływem gradu ciosów. W końcu jednak otrząsnął się i uznał, że musi mienić taktykę, jeśli nie chcę zostać zwyciężonym. W Silwen natomiast widząc lekką panikę w oczach przeciwnika, uśmiechnęła się tryumfalnie w duchu. Zaraz jednak dostrzegła zmianę w jego poczynaniach, panika zniknęła i zastąpił ją zimny spokój i opanowanie. Przestał się cofać i przeszedł do zadawania własnych pchnięć. Zaczęli krążyć wokół siebie, żadne nie chciało ustąpić. Miecze splatały się z łoskotem, by natychmiast się od siebie oderwać i ponownie złączyć w tym śmiertelnym tańcu. Silwen jednak powoli zaczęła ustępować z pola i zmuszona była przejść do obrony. Krok za krokiem książę zmuszał ją do wycofywania się. Silwen zrobiła duży krok w tył, przebywając przez chwilę poza zasięgiem mieczy syna Feanora, nagły sus w prawo. Miecz zabrzęczał uderzając w swojego bliźniaka kilka centymetrów od twarzy Maedhrosa. Odepchnął ją jednak z całej siły, odrzucona, nie straciła ani na chwilę równowagi. Znów przeszła do ataku.
Czuła, że nie minie już wiele czasu nim przegra. Miecz zaczynał jej ciążyć, a ciosy nie były takie szybki i silne jak na początku. Książę widząc to postanowił uderzyć całą swoją mocą. Klingi ich mieczy złączyły, szarpnął z całej siły i wyrwał oręż z rąk przeciwniczki. Bezbronna stanęła w pozycji bojowej.
- Poddaj się. – rozkazał
- Chyba śnisz. – rzuciła w odpowiedzi
Zaatakował ją, zablokowała jego ciosy, uderzając w nadgarstek. Musiała jednak stać blisko jego, co było dość nie pożądane. Gdy całą uwagę skupiła na jego lewej ręce, podciął ją. Zbliżał się już, by przyłożyć koniuszek miesza do jej szyi. Ona natomiast pociągnęła go z dołu za nogę. Runął w dół, nie wypuścił jednak broni. Silwen błyskawicznie wspięła się na niego prawą ręką próbując wyrwać jego miecz. Jej upór zadziwił go, wprawnie jednak kopniakiem w brzuch zrzucił elfkę na plecy i przyłożył, miecz do gardła.
- Wygrałem. – szepnął z uśmiechem, to się mu powinno wydać niegodne by cieszyć się pokonania dziewczyny. Przyszło mu tu jednak z nie lada trudnością i walczyć z nią przez tak długi czas wcale nie wydawał mu się powodem do wstydu. Pomyślał, że od dawna nie zmierzył się w tak trudnej potyczce.
-Jak widzę twoja sława jest zasłużona. – wstała
- To była dobra walka. Mało brakowały, abym przegrał, nie spodziewałem się tego.
- Dobra jak na ,,zbyt pewną siebie księżniczkę...
- Nie, dobra jak na wojownika. Po za tym czy kiedykolwiek przestaniesz mi to wypominać?
- Pomyślę nad tym. - odparła z zawadiackim uśmiechem
Oto kolejna część maratonu. Mam świadomość, że wątek walki jest bardzo popularny, ale będzie mi on potrzebny później. Mam nadzieję, że rozdział wyszedł, bo jakoś tak nie byłam pewna jak go poprowadzić. No, to do jutra.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro