Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


It's been a long time

3810 lat później

Lekko rozwarła powieki, białe światło oślepiło ją, przyprawiając o ból głowy. Zamknęła oczy i znów otworzyła je na nowo, spodziewając się ujrzeć kamienny strop celi. Jednak zamiast tego zobaczyła prosty, belkowany sufit. Leżała tak chwilę bojąc się ruszyć, nie chcąc by wspaniała wizja okazała się kłamstwem, złudzeniem. W końcu jednak powoli uniosła się do pozycji siedzącej, obraz nie zniknął. Fala bólu przeszła przez jej ciało, syknęła. Dopiero teraz spostrzegła, że leży na sienniku, okryta górą koców, a poszarpane łachmany ktoś zastąpił czystą koszulą nocną. Wyczuła bandaż, na żebrach. Odgarnęła biały kosmyk włosów za spiczaste ucho i zorientowała się, że są czyste. Przejechała po nich ręką, były krótsze niż zapamiętała, jednak miękkie i jedwabiste. Przy każdym ruchu ostry ból dawał o sobie znać, ignorowała go jednak, był niczym w porównaniu z poprzednim. Rozejrzała się, znajdowała się w niewielkiej izbie. Mebli było tu niewielu, były proste, jednak wygodne i zadbane. Gapiła się chwilę na kaflowy piecyk znajdujący się na ścianie przeciwległej do niż łóżko. Dziewczyna odrzuciła koce i niepewnie wstała. Zachwiała się, jednak uparcie zrobiła kilka kroków, kierując się ku drzwiom. Jednak w tej samej chwili otworzyły się i stanęła w nich niska, dobrze zbudowana kobieta. Z pod koka, z tyłu głowy wymknęło się kilka brązowych loków. Uśmiechnęła się do gościa i łagodnie chociaż stanowczo zaprowadziła go do łóżka. Sprawdziła ręką temperaturę, dłoń miała szorstką, pełną pęcherzy i odcisków, rozpogodziła się jeszcze bardziej. Przywitała ją jednak poważnym tonem.

- Powinnaś odpoczywać pani. Rany się jeszcze nie zagoiły i w każdej chwili gorączka może powrócić.

- Gdzie ja jestem? – wyszeptała, głos miała ochrypły i na jego dźwięk sama się zdziwiła

- W bezpiecznym miejscu. – odparła – Nasza wioska jest tak mała, że z pewnością nie ma jej na mapach. My ją jednak nazywamy ją Thalionem, na cześć rzeki, która tu dawno temu przepływała, imię jej nadali elfowie

- Oczywiście. – wychrypiała, była w tej wiosce, ale wydawało się setki lat temu. Najpewniej jej nie poznają.

- Jesteś elfem pani. Niewielu gościmy w tych czasach. Lord Elrond ma swoją siedzibę w Górach Mglistych. Jednak jego elfowie rzadko opuszczają domy. – spojrzała na nią bystro

- Ile mnie nie było? – szybko zmieniła temat, pragnąc mówić jak najmniej o sobie. Będzie lepiej jeśli będą o mnie mało wiedzieć.

- Spałaś trzy tygodnie, pani. – odparła, najwyraźniej nie zrozumiała o co jej chodziło

- Nie. – machnęła ręką i zastanowiła się chwilę – Który mamy dziś rok?

- 3320 Drugiej Ery. – dziewczyna opadła na poduszki, natychmiast jednak tego pożałowała, ponieważ przez plecy przeszła fala bólu. Mimo woli skrzywiła się z trudem tłumiąc jęk. Dwadzieścia lat, dwadzieścia lat spędziła odcięta od świata w zapomnianym miejscu. Kobieta położyła jej dłoń ramieniu w współczującym geście. – Wybacz pani, ale nie znam twojego imienia. Czy mogę spytać jak ono brzmi? – białowłosa zastanowiła się chwilę, Silwen było jej prawdziwym imieniem lecz nie była pewna czy z tamtej elfki cokolwiek zostało.

- Thin. (szary) Nie zwracaj się jednak do mnie z tytułem. – poprosiła

- Jak sobie życzysz. Mnie zwą Rumianek, choć to nie jest moje prawdziwe imię. Dostałam to przezwisko jako dziewczynka i wątpię by przynajmniej pięć osób pamiętało moje poprzednie. – zaśmiała się - Zresztą mam wrażenie, że Thin również nie jest twoim prawdziwym imieniem. –Silwen spuściła wzrok – Spokojnie, nie musisz nic mówić. Nie jestem wścibska, zachowaj swoje sekrety, tak będzie lepiej. Pewnie jesteś głodna, przyniosę ci jedzenie. – zanim białowłosa zdążyła odpowiedzieć, Rumianek zniknęła za drzwiami.

Spojrzenie Silwen spoczęło na lustrze wiszącym nad komodą. Wstała, skrzywiwszy się mimo woli i chwiejnym krokiem ruszyła w tamtą stronę. Lękała się zajrzeć w zwierciadło, lękała się tego co tam zobaczy. Zajrzała i twarz, którą tam zobaczyła wydała się jej kompletnie obca. Policzki miała zapadnięte, piegi niegdyś trochę widoczne zniknęły w ogóle, wszędzie miała pełno siników i gojących się zadrapań. Najgorsza była jednak blizna po przyłożeniu rozpalonego żelaza. Na lewej stronie twarzy, ciągnąca się przez brew i oko, aż do kącika ust. Uznała, że i tak miała szczęście, że nie oślepła na to oko. Przejechała po niej palcem. Jedynie szare oczy były znajome. Włosy równo przycięte, opadały do linii szczęki. Instynktownie uniosła dłoń do wisiorka na szyi, nim sobie przypomniała o jego braku. Skrzypnęły zawiasy i do środka weszła gospodynie z tacą.

- Dasz radę zjeść przy biurku? – zatroskała się, Silwen kiwnęła głową

Dostała miskę parującego gulaszu, do tego na talerzyku kilka pajd świeżego chleba i herbata. Poczuła ssanie w żołądku, usiadła więc zabrała się do spożywania smakowicie pachnącej potrawki. Była to cudowna odmiana po czerstwym chlebie i starym mięsie, niewiadomego pochodzenia. Rumianek usiadła na sienniku, wpatrując się w Silwen.

- Czym się właściwie zajmujesz? – Silwen spytała kobietę, pomiędzy kęsami

- Jestem znachorką. – odparła z matczyną miną

- Dlaczego mi pomogłaś?

- Zawsze pomagam, gdy ktoś mnie potrzebuje. Przyjmuję chorych lub rannych wędrowców i pomagam im dojść do zdrowia. A ty byłaś na skraju śmierci, zapewne przeszłaś piekło. Całą noc walczyłam, byś przeżyła i udało się. – uśmiechnęła się przyjaźnie

- Jestem ci dozgonnie wdzięczna. Ale na drogach jest wielu zbójców, nie boisz się, że ktoś cię skrzywdzi? – kobieta pokręciła głową

- Mam dwa psy, są wstanie powalić nawet kilku rosłych ludzi. Jeden zawsze śpi w mojej sypialnie. Chcesz je zobaczyć? – Silwen kiwnęła głową

- Kudłacz, Kieł. – zawołała. Głos miała mocny i donośny.

Rozległ się tupot i do środka wbiegły dwa olbrzymie wilczarze, czarne jak noc. Silwen nie wątpiła, że i ona by się ich przestraszyła gdyby przyszło jej się spotkać z nimi w ciemną noc. Rumianek uśmiechnęła się czule gdy zaczęły się do niej przepychać i kłaść głowę na kolanach.

- Są bardzo inteligentne, nie zrobią nikomu krzywdy bez mojej zgody. Ciebie też już poznały, jeden z nich spał z tobą w sypialni. – mniejszy z nich podszedł do niej i obwąchał jej kolana. – Kudłacz cię lubi. – elfka niepewnie pogłaskała psisko po łbie, Kudłacz polizał jej dłoń i wrócił do właścicielki.

Następnego dnia Silwen mogła już wstać, dostała sukienkę pożyczoną od jednej wioskowych dziewczyn. Stare ubrania nadawały się jedynie do spalenia, suknie Rumianek były dla nie za szerokie i za krótkie. Znachorka z radością zauważyła, że gość ma nie tylko zręczne ręce, ale też duża wiedzę na temat ziół i uzdrawiania. Inwentarz Rumianek zarówno martwy jak i żywy nie był duży, skromna chata, mała stodółka i jeszcze mniejszy składzik na narzędzia, po środku podwórka stała studnia. Ze zwierząt była to jedna krowa, jeden koń do ciągnięcia powozu, kilka kur i jeden kogut. Miała też ogródek warzywny oraz własną uprawę tych ziół, które nie rosną w okolicznych lasach. Kilka drzew owocowych rozrzuconych po całej posesji dopełniało krajobraz. Kobieta była prawie samowystarczalna, by mieć pieniądze sprzedawała nadmiar mleka, jajek, owoców i warzyw. Często też ludność darowywała jej różne przysmaki by odpłacić się za daną pomoc. Silwen co dwa dni zmieniała opatrunek, obrażenia dobrze się goiły, nie licząc rany ciągnącej się na ukos pleców. Rumianek robiła opatrunki z licznych ziół i maści, nic jednak nie pomagało, zranienie zaogniło się, a elfka miał nawrót gorączki. Trzy dni leżała w majakach, budząc się to znów zasypiając urywanym, niezdrowym snem. Rumianek robiła co w jej mocy, zaparzała napary z dzikiej róży i kory wierzbowej. W końcu najgorsze minęło, a chora powoli odzyskiwała siły. Mimo jej wysiłków temperatura wracała co kilka dni, ale nie z taką mocą. Mięły dwa tygodnie i niewiele się zmieniło.

- Thin obawiam się, że nie mogę już wiele zrobić. Rana mogła zostać zatruta nie znaną i trucizną i w moich możliwościach nie leży opatrzenie cię jak należy. – powiedziała pewnego dnia po dość silnym nawrocie gorączki.

- To nie twoja wina i tak zrobiłaś co mogłaś. Jestem ci bardzo wdzięczna. Wiem w które miejsce powinnam się teraz udać.

W trzy dni później o świcie Silwen opuściła Rumianek. Znachorka zaopatrzyła ją w zioła które miały obniżać temperaturę, jedzenie, koce, ubranie na zmianę. Dostała też długi, myśliwski łuk i kołczan pełen strzał oraz nóż, który zwisał u jej pasa. Poprosiła też o pochwę na miecz na plecy oraz mapę.

Wyruszając, zamiast kierować ku górom ruszyła w miejsce jej ostatniego obozowiska. Droga trwała dwa dni, ale w końcu ujrzała polanę. Nie łudziła się, że jej łuk sztylet oraz pochwa od miecza nie zostały zabrane, jednak miecz został pokryty czarami przez jej matkę, dzięki temu nikt kto nie był godny nie utrzyma go w dłoni. Kilka godzin zajęło jej przeszukiwanie polanki nim w końcu z pomiędzy przegniłej ściółki dostrzegła błysk stali. Kilkoma ruchami odgarnęła resztę ziemi i jej oczom ukazała się dawno nie widziana broń. Przyjemnie było poczuć w dłoni znajomy ciężar, pogłaskała go czule o klindze, ani jednej plamki rdzy. Schowała go do przygotowanej wcześniej pochwy i zawiesiła na plecach jak zwykła to czynić. Dopiero teraz z czystym sercem mogła ruszyć dalej.

Lało. Świeże błoto oblepiało jej buty niemal do kolan, nie mówiąc już o ciemnozielonym płaszczu. Przemokła do suchej nitki, skóra jej płonęła, a ciałem targały dreszcze. Plecy piekły nieznośnie, a nie mogła nic z tym zrobić. Opatrunek i tak z pewnością przesiąkł na wskroś, jednak nie było sensu go na razie zmieniać. Góry Mgliste były już zaledwie o dzień drogi stąd. Byłoby to zapewne pocieszające gdyby nie fakt, że jeszcze należało się przez nie przeprawić. Rozejrzała się za miejscem choć trochę osłoniętym od deszczu. W oczy rzuciła jej się rozpadlina powstała z zawalanie kilku drzew. Pnie tworzyły może nie idealne, ale wystarczająco dobre schronienie. Wczołgała się tam, było wilgotno i pachniało stęchlizną. O rozpaleniu ognia trudno było nawet marzyć. Ubrania w jukach także były mokre, więc nie było sensu w przebraniu się. Zjadła trochę rozmokłego chleba, suszonego mięsa oraz suszonych owoców berberysu na obniżenie gorączki. Zwinęła się w ciasny kłębek i zasnęła. Nazajutrz nie padało, a Silwen dziękowała Eru, że jako elfka nie może się przeziębić. Ruszyła t szybciej niż poprzedniego dnia, owoce trochę zbiły temperaturę. Popołudniu udało jej nawet rozpalić niewielkie ognisko, było raczej więcej dymu niż ognia, ale wystarczyło na upichcenie ciepłej strawy i zaparzenie suszonych ziół. Wywiesiła też ubrania, żeby podeschły. Zdrzemnęła się, gdy otwarła oczy był właśnie zachód słońca, odzież była sucha. Przebrała się w nią i ruszyła, w marszu pokrzepiając się plackami owsianymi. Przed świtem dotarła u podnóże gór i zaczęła mozolą wspinaczkę. Tak jak przeczuwała to ona okazała się najgorsza, znacznie trudniej było tam o ogień, a gorączka nie opuszczała jej ani na chwilę nasilając się to znów słabnąc. Zioła również się skończyły i nie miała jak zmieniać opatrunku.

Po wielu dniach w końcu dostrzegła, że zbliża się do kresu wędrówki. Opuściła pasmo górskie i kierowała się ku stokom. Doszła do celu następnego dnia, chwiała się na nogach, a gorączka trawiła jej ciało niczym ogień. Białe kosmyki, pod kapturem lepił jej się do mokrej od potu twarzy. Większość energii sforsowało na wyprawie nie miało już siły by walczyć z chorobą. Cieszyła ją więc myśl, że cel wyprawy jest na wyciągnięcie ręki. Wyczulone ucho mogło już dosłyszeć szum licznych wodospadów Rivendell. Wtem coś zaszeleściło, a w jej pierś skierowano półtuzina strzał. Jej dłoń machinalnie powędrowała do miecza, jednak powstrzymała się rozpoznając swoich pobratymców.

- Kim jesteś i co robisz w tych stronach? – spytał elf po środku w mowie wspólnej, nie poznawała ich

- Im Thin, tog im an hir Imladris. (jestem Thin, prowadźcie mnie do pana Rivedell) – zażądała, coraz trudnij było jej stać bez podpierania się, strażnicy poparzyli po sobie, po głosie i akcencie poznali swoją rodaczkę, to jednak nie znaczyło, że zaczną jej ufać

- Mea, abhad im. (dobrze, choć za mną) – odparł z wahaniem elf gwiazdą na piersi i nie oglądając się za siebie ruszył stromymi ścieżkami, elfka starając się nie ukazywać słabości podążyła za nim. Inni strażnicy zagrodzili jej drogę.

- Oddaj nam broń. – powiedział jeden z nich, elfka drążącymi rękami rozpięła pas z kołczanem, następnie z mieczem, odpięła jeszcze nóż przy biodrze. Żołnierz rzucił jej ostatnie nieufne spojrzenia i pozwolił iść dalej.

Zeszło im pół godziny nim dotarli, a ich oczom ukazała się Ukryta Dolina. Weszli na dziedziniec, a przywódca zniknął za drzwiami wielkiego domu. Reszta otoczyła Silwen ze wszystkich stron trzymając łuki w pogotowiu. Domownicy rzucali jej nieprzyjazne spojrzenia przechodząc obok. Ona stała nieruchomo pod kaptura śledząc dokładnie każdy ruch w jej otoczeniu i instynktownie wypatrując zagrożenia. W końcu na szczycie schodów pojawił się syn Earendila, Silwen uniosła odrobinę głowę, obserwując jego zejście po schodach. Przełknęła nerwowo ślinę, jakby tego było mało zaczęło jej kręcić w głowie. Zrobiła jeden krok do przodu, jednak strażnicy, którzy jej próby zachowania równowagi odczytali jako atak zastąpili jej drogę.

- Kim jesteś? – spytał Elrond łagodnie – Możemy ci jakoś pomóc? – odetchnęła głęboko i zrzuciła kaptur.

- Mae govannen, Ion in Earendil. Sa annan lume. ( Witaj synu Earendila, minęła wiele czasu)

Cześć. Dla osób nie za bardzo zaznajomionym w tym temacie wydarzenia, które dzieją się obecnie rozgrywane są w 3910 według Absolutnych Lat Słonecznych ( ASL) oraz 3320 DE. Później będzie jeszcze kilka dat, więc niektórym może się trochę pomieszać. ASL są liczone od momentu przybycia Fingolfina do Śródziemia. Wkleję tutaj link do pliku z datami, które mogą to wszystko znacznie ułatwią zrozumienie tego. Polecam zapoznać się z jego treścią, ponieważ wiele osób może on zaciekawić. :-D 

http://www.elvish.org/gwaith/s_kurs_1.htm

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro