Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Price for peace.

Glorfindel z rosnącym niepokojem przerzucał ciała poległych. Wiedział, że jeśli Silwen dotąd nie wróciła do obozowiska to albo jest bardzo ranna, albo... Nie, ona żyje. – powtórzył sobie po raz któryś. Nie dopuszczał do siebie innej myśli. W końcu kilka metrów za cielskiem olbrzymiego trolla dostrzegł bezwładną sylwetkę. Białe włosy, posklejane czarną krwią oraz o zgrozo czerwoną, tworzyła wokół jej bladej twarzy aureolę. Na twarzy jej własna posoka mieszała się z posoką wroga. Obok niej utworzyła się niewielka kałuża, gdy jednak podszedł do niej od razu spostrzegł, że to nie rana jest powodem dla, którego straciła przytomność. Napierśnik był wklęsły, bo silnym uderzeniu. Prędko odrzucił kawałek zbroi, jak potrafił opatrzył obrażenie, następnie zbadał żebra. Z pewnością przynajmniej kilka z nich było połamanych. Oddychała z trudem, klatka piersiowa unosiła się ledwie widocznie. Chwycił jej miecz leżący metr od niej, wetknął sobie za pas. Elfkę wziął delikatnie na ręce i jak najszybciej ruszył w kierunku obozowisku. W duchu odmawiał modlitwę do Valarów.

Pierwsze co poczuła to stały ból w klatce piersiowej, stęknęła i otworzyła oczy. Nad jej głową wisiał materiałowy sufit. Przekrzywiła głowę na bok i ujrzała skromnie zagospodarowane wnętrze. Niewielki stolik, dwa krzesła, kufer, a oparty o ścianę stał jej miecz. Wszystko składane o gotowe do natychmiastowego przeniesienia. Na stoliku stała dzban z wodą, miska i kubek. Usiadła i jęknęła z bólu, pomacała okolicę żeber. Mimo wszystko wstała i ziemia ziębiła jej bose stopy. Nalała wody do naczynia i przepłukała twarz, następnie nalała jej do kubka i wypiła duszkiem. Chłodny płyn złagodził trochę szalejącą w jej klatce piersiowej pożogę. Wciągnęła długie buty i wyszła z namiotu, trochę zakręcił jej się w głowie. Miała na sobie tylko lnianą koszulę i miękkie spodnie. Obozowisko tętniło życiem, wszędzie było słychać gwar rozmów, płacz i śmiech przeplatały się nawzajem, tworząc dobrze jej znaną symfonię. Wszędzie chodzili żołnierze prowadząc konie, transportując rannych, niekiedy również zmarłych. Nikt nie zwracał na nią uwagi, zajęci własnymi sprawami.

- Gdzie jest namiot dowodzeni? – spytała jakiegoś żołnierza, który akurat się nawinął, ten łypnął na nią z pode łba i wskazał ręką drogę. Silwen skinęła głową i ruszyła.

Z ogólnego nastroju oraz z tego, że jeszcze żyje zrozumiała, że wygrali bitwę. Nie wiedziała tylko w jakim stopniu. Równie dobrze oblężenie dalej mogło trwać, a oni mieć tak uszczuplone siły, że następne uderzenie ich zmiażdży. Dalej obozowali w Mordorze, wśród dymów i oparów majaczyła jej Góra Przeznaczenia, ale nigdzie nie spostrzegła posępnego zarysu Barad-Dur. Poczytała to sobie za dobry znak. W końcu, gdy zaczęła już się zastanawiać, czy aby strażnik z niej nie kpił, przed jej oczami wyrósł duży namiot. Nie było mowy o pomyłce, uchyliła połę. Namiot był pusty, co jednak nie przeszkodziło jej w wejściu. Po środku stała duży stół z mapą Śródziemia. Kilka krzeseł poroztawianych po namiocie oraz stolik na którym stał dzban wina, kilka kubków oraz misa z owocami. Chwyciła amforę i nalała sobie trunku. Po czym usadowiła się w zacienionym kącie, z dobrym widokiem na wejście. Upiła łyczek alkoholu, był słodko gorzkawy i niezbyt mocny. Opróżniła kubek gdy do namiotu weszła trójka elfów. Zastygła w bezruchu, nie zauważyli jej, zbyt zajęci rozmową.

- Trzeba coś z tym zrobić, nie możemy pozwolić na taki obrót spraw. – mówił Elrond przyciszonym głosem

- Co proponujesz? Wszelkie próby wzięcia tego siła, będą miały fatalne konsekwencje. – Kirdan próbował mówić racjonalnie

- Nie aż takie jak zostawienie tego w obecnej sytuacji. – uzupełnił Glorfindel

- To nie odpowiedzialne. - elf z Szarej Przystani chciał jeszcze raz przekonać swoich towarzyszy – Nie możemy...

- Czego nie możecie? Z chęcią dowiem się do jakich nierozważnych czynów namawia Elrond. – przerwała kpiąco Silwen chcąc dowiedzieć jak sprawy się mają. Mężczyźni odwrócili się gwałtownie, prócz zdumienia ich twarze wyrażały zupełnie różne odczucia. Elrond wyraźnie niespokojny, Kirdan był zupełnie zagubiony, tylko Glorfindel zdawał się być zadowolony i z ulgą przyjął powrót do zdrowia swej byłej podopiecznej. Dlatego to on pierwszy się otrząsnął.

- Kiedy się ocknęłaś?

- Jakieś półgodziny temu.- wzruszyła ramionami, co nie było zbyt rozsądne, skrzywiła się, ale widząc zatroskaną minę przyjaciela, prędko opanowała mimikę twarzy, wstała, najbardziej nurtowała ją jedna kwestia – Czy Gil-galad... - nie zdążyła dokończyć

- Tak. – przerwał jej Elrond ze smutkiem – Straciliśmy także Elendila i jego młodszego syna, Anariona. To cena za pokój. – dodał ciszej

- Jeśli na zawsze pozbyliśmy się Saurona, warto było zapłacić. – odparła Silwen, z Gil-galadem dzieliły ją ostatnio dość napięte stosunki, to jednak nie zmieniało faktu, że znała go bardzo długo i żałowała jego śmierci. Jednak trójka elfów wymieniała spojrzenia. – O co chodzi? – spytała- Powinnam się o czymś dowiedzieć? – skrzyżowała ręce na piersi i natychmiast złamane żebra dały o sobie znać

- Obawiam się, że Sauron nie został pokonany na zawsze. – wydusił w końcu Glorfindel, córka Thingola zbladła

- Co przez to rozumiesz?

- Pierścień. Pierścień Nieprzyjaciela przetrwał za sprawą Isildura. On nie chciał go zniszczyć, próbowaliśmy go namówić, nie udało się. – wspomógł przyjaciela Elrond, Silwen zacisnęła szczęki zezłości

- Trzeba coś z tym zrobić. – zdecydowała

- Właśnie to ustalamy.

- I jak wam idzie? – Silwen uniosła brew, cała trójka milczała – Tak myślałam. – prychnęła i ruszyła do wyjścia starając się nie krzywić przy każdym kroku

- Dokąd idziesz? – spytał Kirdan

- Chyba muszę z kimś zamienić słówko. – odparła, nie oglądając się, Elrond westchnął gdy poła namiotu opadła

- Z tego nie wyniknie nic dobrego. – uznał

- Zobaczymy, może ostre przemówienie jest tym czego właśnie potrzebujemy. – chciał nastroić optymistycznie Glorfindel

- Żeby tylko nie było za ostre. – uzupełnił Kirdan równie sceptycznie nastawiony

Silwen wściekłym ruchem kopnęła kamień i natychmiast tego pożałowała, bo żebra przeszył ostry ból. Syknęła i ciężko usiadła na krześle w swoim namiocie. Jej rozmowa z Isiludurem nie przyniosła żadnych korzyści, tylko szkody bowiem syn Elendila nie dopuszczał już teraz nikogo. Równie dobrze mogłabym porozmawiać z koniem.- myślała rozgoryczona Zreflektowała się po chwili stwierdzając, że koń zrozumiał by więcej. Zła nalała sobie jeszcze trochę wody, nie było to wino lecz w obecnej sytuacji nie mogła wybrzydzać. Poła namiotu się uniosła, a do środka wszedł Glorfindel.

- Po twojej minie poznaje, że nie jest najlepiej. – stwierdził, ponuro kiwnęła głową

- Jest uparty jak krasnolud i równie jak oni dumny.

- Jak się czujesz? Powinnaś jeszcze leżeć. – zatroskał się złotowłosy elf

- Ile spałam?

- Dobę.

- Właśnie, dość już się należałam.

- A twoja rana, na boku? – Silwen z lekkim zdziwieniem podniosła rękę na wysokość obrażenia

- Zupełnie o niej zapomniałam. – przyznała – Kiedy ruszamy? Mam już dosyć tego ponurego kraju i z chęcią ujrzę zielone łąki.

- Kilka dni.

Rzeczywiście, po paru dniach pierwsze wozy oraz kompanię żołnierzy ruszyły w drogę powrotną, wraz z nimi Silwen. Glorfindel uparł się, że musi udać się do Domu Uzdrowień, by ostatecznie uleczyć żebra. Elfka zaprotestowała gwałtownie i w końcu postawiła na swoim, następny bój czekał ją o to jak będzie podróżować. Ona upierała się przy konnej jeździe, on nalegał na powóz. W tej kwestii uzdrowiciele poparli Glorfindela i Silwen musiała skapitulować.

Zatrzymała się w Minas Anor tylko tyle ile było konieczne, a jeszcze mniej czasu spędziła w Lindonie i nawet nie zawracała sobie głowy powrotem do Imladris. Jakiś czas została na południu ścigając niedobitki orków i po piętnastu latach zdecydowała się wrócić na północ, do Arnoru.

 Trochę krótki mi wyszedł. :-( Jeszcze jeden rozdział i przejdę do wydarzeń z władcy pierścieni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro