Rozdział 8 - Bellamy
- Nawet o tym nie myśl, Clarke – warknąłem.
Dziewczyna jednak stała bez ruchu, cały czas wpatrując się w moją siostrę, jakby rozważając wyjazd do Polis. Chyba nawet nie zwróciła uwagi na to, co powiedziałem.
- Clarke – powiedziałem wymownie.
Blondynka dopiero w tamtym momencie postanowiła zaszczycić mnie spojrzeniem. Nie odezwała się ani słowem, ale jej wzrok mówił wszystko; chciała to zrobić, żeby chociażby usłyszeć propozycję, jaką miała dla niej Lexa.
- Muszę to zrobić – odezwała się w końcu.
- Nie pamiętasz już, co ona zrobiła? – zapytałem, a mój głos lekko się załamał. – To przez nią musieliśmy zabić tych wszystkich ludzi w Mount Weather. To przez nią postanowiłaś odejść. Nie wiem jak ty, ale ja wolę nie przekonywać się na własnej skórze, do czego jeszcze byłaby zdolna, aby zadowolić swoich ludzi.
- Naprawdę myślisz, że zapomniałam? – westchnęła. – To, że chcę tam pojechać nie znaczy, że chcę się z nią „zaprzyjaźnić". Po prostu pragnę wiedzieć, o co jej chodzi. Nie mam zamiaru robić sobie z niej wroga, których już i tak mamy pod dostatkiem.
- Clarke ma rację – wtrąciła się Octavia. – Bellamy, odpuść. Przecież nikt nie ma zamiaru jej tam przetrzymywać, a wysłuchanie Lexy jej nie zaszkodzi – skwitowała, po czym odezwała się do dziewczyny. – Weź najpotrzebniejsze rzeczy. Powiem tylko Kane'owi i za dziesięć minut spotkamy się przy bramie.
Powiedziawszy to, odeszła w stronę Arki.
- Naprawdę masz zamiar to zrobić? – upewniłem się. Młoda Griffin przez chwilę wpatrywała się we mnie przygryzając wargę, jednak w końcu kiwnęła twierdząco głową. – Dobrze. W takim razie jadę z wami.
- Belllamy...
- Ani słowa – przerwałem jej. – Chcę spojrzeć w twarz jej pieprzonej oszustce. A wy nawet nie próbujcie się nigdzie wybierać beze mnie. Bądźcie przy bramie, wezmę Rover'a.
Nie czekałem nawet na odpowiedź dziewczyny, tylko odwróciłem się i ruszyłem w stronę swojej kwatery. Pozostawało mi jedynie mieć nadzieję, że moja kochana siostra nie postanowi mnie po prostu zignorować i odjechać beze mnie. Wiem, że pod względem pokojowych spotkań z Ziemianami mi nie ufała, nie była pewna tego, jak się zachowam. Dobra, nienawidziłem Lexy, ale nie miałem również zamiaru okazywać tego w zbyt grubiański sposób. Gdy musiałem, potrafiłem być taktowny.
A przynajmniej na tyle, na ile pozwalał mi mój charakter.
Z pokoju wziąłem jedynie najpotrzebniejsze rzeczy, jednak najważniejszym wydawało mi się zahaczenie o skład broni. Najpierw chwyciłem za karabin szturmowy i załadowałem nowy magazynek, przy okazji zapychając kieszenie dwoma innymi. Na klatkę piersiową nałożyłem sobie pasek z dwoma kaburami na plecach, do których wsadziłem dwa pistolety, a następnie nałożyłem kurtkę, aby jakoś ukryć mój mały arsenał. Clarke i O. raczej nie pochwaliły tego, ale ja nie ufałem Ziemianom i wolałem się w jakiś sposób zabezpieczyć. W razie, gdyby kazali mi zostawić karabin – a do tego miało na pewno dojść -, miałem przy sobie jeszcze dwa pistolety. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Wyszedłem z pomieszczenia i ruszyłem w stronę garażu, po drodze zahaczając o biuro Kane'a i informując go o tym, że wyruszam wraz z moją siostrą i Clarke. Uznał to za dobry pomysł, dlatego po prostu dał mi kluczki oraz krótkofalówkę i kazał się meldować w razie jakiś problemów.
Wziąłem jeden z dwóch samochód, po czym podjechałem pod bramę główną. Czekała tam już Octavia na koniu.
- Co ty tu robisz? – zapytała zdziwiona.
- Jadę z wami. A ty nawet nie próbuj mnie wygryźć z tej waszej „wycieczki". Nie ufam Lexie, a tym bardziej Roanowi, więc w razie czego ktoś z bronią na pewno wam się przyda.
- Jesteś idiotą – skwitowała i odwróciła głowę w stronę otwartej bramy.
Blondynka doszła do nas jakąś minutę później, rzucając swoje rzeczy na tył Rover'a, a sama zajmując miejsce obok mnie. Gdy tylko moja siostra zauważyła obecność Clarke, ruszyła na Heliosie w stronę lasu, natomiast ja podążyłam za nią.
- Spróbuj mnie dogonić – rzuciła jeszcze.
Przez pierwsze kilka minut na ogół nie rozmawiałem z Clarke, ponieważ wolałem skupić się na nieuderzeniu w drzewo z powodu dość wąskiej drogi. Po za tym starałem się nie zgubić mojej siostry, która, jak na złość, jechała zbyt szybko. W końcu jednak blondynka postanowiła przerwać ciszę.
- Co do tego tyłka...
Nosz do jasnej cholery!
Nie wiem jakim cudem, poważnie, ale przez przybycie Octavii do obozu po prostu zapomniałem o tym, co pieprzony Murphy postanowił wygadać dziewczynie. No byłem podpity i gadałem jakieś głupoty, a ten szczwany lis to wykorzystał.
Poczułem, jak zaczynam się rumienić, dlatego lekko potrząsnąłem głową, dzięki czemu te dłuższe kosmyki lekko zasłoniły moje policzki. Poczułem się jeszcze głupiej, gdy zauważyłem, że Clarke to po prostu bawi. Wprawdzie w całych sił starała się nie wybuchnąć śmiechem, ale zrobiła się od tego cała czerwona.
- Ja ci to wszystko wy... – zacząłem.
- Wiem, wiem, Bell – przerwała mi. – Nie musisz mi się tłumaczyć, spokojnie. Ludzie po pijaku gadają różne rzeczy, dlatego nawet się tym szczególnie nie przejęłam. Po prostu byłeś szczery, a cała ta sytuacja niesamowicie poprawiła mi humor.
- Poważnie? – zapytałem i odwróciłem głowę w stronę dziewczyny, przez co jej uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- O, jak słodko się rumienisz – zaśmiała się, dotykając delikatnie mojego rozgrzanego policzka. – Ale to urocze.
- Clarke - jęknąłem i odwróciłem głowę z powrotem w stronę drogi. – Nie dość że Murphy, to jeszcze ty zaczynasz.
- Przepraszam. Po prostu poprawiliście mi humor na resztę dnia. A patrzenie na zazwyczaj twardego i mocno stąpającego po ziemi Blake'a, kiedy jest zawstydzony, to coś niesamowicie rzadkiego.
- Patrz póki możesz. Już nigdy nie będziesz mieć takiej okazji.
- Zobaczymy.
Zabiję cię, Murphy. Obiecuję.
Przez resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie, jednak kątem oka widziałem, jak Clarke spogląda na mnie i cicho prycha lub uśmiecha się pod nosem. Pewnie przez cały czas rozpamiętywała to, czego dowiedziała się jakąś godzinę wcześniej. Mogłem mieć nadzieję, że zapomni, ale co mi z tego? Raven pewnie już miała zaplanowane kilka dni do przodu jak uprzykrzyć mi życie wypominając mi całe to zdarzenie. Że też musiała wtedy stać obok Clarke.
W pewnym momencie blondynka zaśmiała się cicho.
- Możesz przestać? – warknąłem w końcu, czując, jak palą mnie policzki.
- Nie, przepraszam, już nie będę – mruknęła, z całych sił powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. – Po prostu wyobraziłam sobie to, jak mówisz Murphy'emu o swoich brudnych myślach. I przypomniałam sobie, kiedy biegłeś za nim cały czerwony ze złości, potrącając po drodze ojca Millera, który popatrzył na ciebie jak na szaleńca. Poważnie, wyglądałeś, jakby cię opętało. Na Arce oglądałam kiedyś film o egzorcyzmach, także w razie czego coś o tym wiem i...
- Clarke – jęknąłem.
- Dobra, przepraszam.
Mogłem dać sobie spokój i wrócić do prowadzenia samochodu. Mogłem po prostu odpuścić sobie całą tę wymianę zdań i o niej zapomnieć. Miałem jednak inny pomysł.
- A pamiętasz, jak jeszcze wczoraj chciałaś ze mną zakładać rodzinę? – zapytałem niskim głosem, uśmiechając się pod nosem i kątek oka patrząc na dziewczynę siedzącą obok mnie. W kilka sekund jej twarz stała się cała czerwona.
- No przecież przez to pytanie musiałam kogoś wybrać, prawda? – zaczęła się tłumaczyć. – Z nazwisk znam jedynie kilku lub kilkunastu chłopaków, a wolałam wybrać mniejsze zło i po prostu...
- Wmawiaj sobie, Clarke, wmawiaj – przerwałem jej, kiwając głową. Mojej twarzy nie opuszczał szyderczy uśmiech. – Ja tam swoje wiem.
- Po pierwsze, byłam wtedy kompletnie pijana. Szczerze mówiąc, nie pamiętam nawet jakim cudem trafiłam do swojego pokoju...
- Ja cię odprowadziłem – dodałem.
- Serio? Dzięki – odparła. – W każdym razie nie dość, że miałam w sobie parę promili, to wybrałam ciebie, ponieważ wydawałeś mi się mniejszym złem. Bo kogo miałam wybrać, Monty'ego? A może Murphy'ego? Już wolę ciebie.
- Czuję się zaszczycony.
- Przynajmniej nie powiedziałam, że masz fajny tyłek – kontynuowała. – Ale wiem, wiem. Albo byłeś podpity i nawet nie pamiętasz, że to powiedziałeś, albo Murphy musiał cię nieźle wkręcić, żebyś to powiedział.
Albo naprawdę tak myślę i zwyczajnie coś do ciebie czuję.
Bellamy! Co ty, do cholery, wygadujesz?! Powaliło cię? Przecież Clarke to twoja przyjaciółka, cwelu. Ona nawet by na ciebie nie spojrzała jak na faceta, z którym chciałaby być. Ty zresztą też interesujesz się jedynie dziewczynami na jedną noc. Nie chcesz żadnego długotrwałego związku...Prawda? Prawda?!
Reszta drogi minęła dość zwyczajnie. Clarke skupiła się na widokach za oknem, dzięki czemu nie musiałem znosić jej rozbawionego spojrzenia. Miałem po prostu nadzieję, że jakimś cudem w końcu o tym zapomnę albo chociaż zamiast rumienić się na wspomnienie tego wydarzenia, będę się po prostu śmiał.
Marne szanse.
Do Polis dojechaliśmy szybciej, niż się tego spodziewałem. Ziemianie bez problemu nas przepuścili, jakby spodziewali się naszego przybycia. Niestety im bliżej centrum się znajdowaliśmy, tym tłum ludzi stawał się coraz bardziej gęsty i trudniej było między nimi przejechać. Postanowiłem zatrzymać się w jakimś zaułku i resztę drogi pokonać pieszo. Octavia miała to szczęście, że koń na którym jechała nie był tak szeroki jak Rover, dzięki czemu bez problemu przewijała się między ludźmi. Kilka razy ją zgubiłem, jednak całe szczęście Clarke idąca obok mnie nie spuszczała jej z oczu.
Strażnicy stojący przy wejściu od razu musieli nas rozpoznać, ponieważ bez zbędnych ceregieli zachęcili nas ruchem ręki do wejścia do środka. Wcześniej jednak odebrali mi mój karabin, ale nie zorientowali się, że zaopatrzyłem się w nieco więcej broni. Winda, do której wsiedliśmy zawiozła nas na najwyższe piętro, a następnie mężczyźni wprowadzili nas do dużej sali.
W środku już czekała na nas (właściwie to na Clarke, ale albo brała nas w dwupaku, albo w ogóle) Lexa, której wyraźnie ulżyło po ujrzeniu mojej towarzyszki - na mnie nawet nie zwróciła uwagi. Najwyraźniej przez cały ten czas nie była pewna, czy dziewczyna postanowi przyjechać po tym, jak nas potraktowała. Swoją drogą, gdyby to ode mnie zależało, w życiu nie ruszyłbym tyłka z Arkadii z jej powodu. Musiałem jednak pilnować blondynki, która pod wpływem Komandor mogłaby zrobić coś głupiego.
- Clarke – przywitała się brązowowłosa. – Cieszę się, że przejechałaś.
- Do rzeczy, Lexo – mruknęła dziewczyna, ledwo obdarzając ją spojrzeniem.
Moja dziewczynka.
Lexie wyraźnie zrzedła mina, jednak nie skomentowała tego. Ruchem ręki kazała wyjść większości osób, zostawiając jedynie Titusa oraz Roan'a stojącego nieco z boku. Widząc Clarke, uśmiechnął się do niej półgębkiem, jednak ta spiorunowała go wzrokiem.
- Co on tu robi? – zapytała, wskazując na Człowieka Lodu. – Myślałam, że go skażecie.
- Miałam taki zamiar – przyznała Komandor, wygodniej sadowiąc się na tronie. – Zaproponował mi jednak pewien układ, który będzie dobrym wyjściem zarówno dla Ziemian, jak i dla twoich ludzi.
- Nie ufaj tej zdrajczyni, Clarke – szepnąłem jej do ucha, na co ta ledwo zauważalnie skinęła głową.
- Zamieniam się w słuch – odrzekła po chwili.
Lexa westchnęła, wyraźnie ucieszona z tego, że blondynka postanowiła wysłuchać tego, co ma do powiedzenia.
- Na samym początku pragnę przeprosić cię za to, że zostawiliśmy was samych sobie. Kto jak kto, ale ty powinnaś zrozumieć to, że robiłam wszystko co najlepsze dla moim ludzi. Przykro mi z powodu tego, przez co musiałaś przechodzić, jednak nie miałam innego wyjścia.
Clarke wyraźnie się spięła już po pierwszym wypowiedzianym przez Komandor zdaniu. Zacisnęła dłonie w pięści, a jej paznokcie tak mocno wbijały się w skórę, że niemal ją przebijały. Powstrzymywała się z całych sił, aby nie rzucić się na Komandor. Nie chciałem, aby zamknęli ją w więzieniu za znieważenie ich Hedy, kiedy rzuciłaby się na nią z pięściami, dlatego złapałem jej dłoń i na siłę oderwałem jej palce od skóry, jednocześnie swoje palce splatając z jej. Od razu odwzajemniła ten gest, a jej ciało wyraźnie się rozluźniło.
- Przejdźmy jednak do meritum – kontynuowała Lexa, wyraźnie nie zauważając naszego niemego dialogu. – Królowa Nia zagraża tak samo moim ludziom, jak i Skaikru. Roan również nie czuje żadnego przywiązania do swojej matki po tym, jak wygnała go z Azgedy. Myślę, że pozbycie się jej i osadzenie na tronie Roana, który zagwarantowałby pokój między naszymi klanami, byłoby wszystkim nam na rękę. Nie możemy jednak tego zrobić, ponieważ Królowa nie dopuszcza do swojego królestwa nawet własnego syna, więc Ziemian tym bardziej. Roan jednak zostanie wpuszczony między Ludzi Lodu tylko wraz z Wanhedą, której pragnie Nia. Gdyby przybył wraz z nią, zdobył zaufanie królowej, która byłaby pewna oddania swego syna, a wtedy bez problemu bylibyśmy w stanie ją zabić.
- Do czego zmierzasz? – zapytała Clarke.
Lexa spojrzała na Roana, który lekko skinął głową w jej stronę. Dziewczyna westchnęła i w końcu spojrzała Clarke w oczy.
- Chcę, żebyś oddała się w ręce Azgedy.
No witam, witam.
Nie wiem jak wy, ale ja po zakończeniu The 100 mam lekką załamkę. Nie mogę się skupić na pisaniu rozdziałów, dlatego bardzo się cieszę z tego, że ten miałam w zapasie. Z drugiej jednak strony pisanie sprawia mi jeszcze większą przyjemność niż kiedyś, ponieważ w serialu nadal nie ma Bellarke (do tego 6 lat rozłąki TT.TT), a tak przynajmniej mogę puścić wodze wyobraźni XD
Wiem, że pewnie większość z was nie lubi Lexy, dlatego od razu chcę zaznaczyć, że dodałam ją tylko na potrzeby tejże akcji, a nie z powodu Clexy. To ff ma być o Bellarke, więc tego się trzymajmy, spokojnie xd
Także ten...Dzięki za przeczytanie. Komentarze i gwiazdki mile widziane ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro