Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29 - Clarke


     - Kto poszedł razem z Bellamy'm? – zapytałam mamy, gdy w klinice opatrywała moje rany.

     - Roan, który doszedł do wniosku, że jest tutaj zbyt nudno i potrzebuje nieco rozrywki oraz Myxon, który powinien już dawno wrócić do swoich ludzi. Ma jednak zbyt duże wyrzuty sumienia, że cię wtedy zostawił, więc postanowił pójść wraz z nimi – powiedziała moja rodzicielka, zszywając mi ostatnią, poważną ranę i patrząc na mnie. – Bellamy wpadł w jakiś szał gdy dowiedział się, że zostałaś w lesie i nawet rzucił się na Myxon'a.

     - Co zrobił? – nie dowierzałam.

     - Zachowywał się, jakby stracił zmysły. Nie wiadomo, czy by go nawet nie udusił, gdyby nie interwencja innych. Całe szczęście później nieco doszedł do siebie i się pogodzili, ale nie zapowiadało się zbyt dobrze.

     - Boże – westchnęłam, chowając twarz w dłoniach. – Same ze mną problemy. Mogłam wtedy nie iść z nimi, to do niczego by nie doszło, ale nie byłam w stanie tak po prostu usiedzieć na miejscu i czekać.

     - Nie mogę pochwalić twojego zachowania, ale w pewnym sensie je rozumiem.

     Kiwnęłam głową.

     - Wiesz, kiedy mają wrócić?

     - Mówili, że pewnie wieczorem. Jest już po zachodzie słońca, więc niedługo powinni się zjawić. Zanim jednak to się stanie, opowiedz mi o wszystkim. Jakim cudem przeżyłaś u nich trzy dni, a oni nie postanowili cię wcześniej zabić?

     Odchrząknęłam i powiedziałam mamie o wszystkim, co działo się w ciągu tych kilku dni. Nawet o wygranej Aidena, ponieważ do Arkadii jeszcze nie dotarły te wieści. Nie opisywałam zbyt dokładnie tego, co robili mi Ziemianie, ponieważ nie chciałam jej martwić. Ogólnie wyjaśniłam, że cięli mnie nożem kiedy chcieli, jednak nie na tyle głęboko, aby zabić. Byłam im potrzebna jako podarek dla Komandora.

     - Gdyby Bellamy o tym usłyszał, pewnie od razu poszedłby się z nimi rozliczyć – podsumowała mama.

     Zaśmiałam się.

     - To naprawdę dobry chłopak, Clarke – kontynuowała, uśmiechając się do mnie lekko. – Cieszę się, że jesteście ze sobą, ponieważ będzie potrafił o ciebie zadbać. Widzę jak cię kocha i że twoje bezpieczeństwo przekłada nad swoje własne. Trafił ci się skarb, kochanie. Nie pozwól mu odejść.

     - Nie pozwolę. Możesz być tego pewna.

     Mama uśmiechnęła się do mnie w odpowiedzi i przytuliła.

     - Lepiej już stąd idź i czekaj na jego powrót – zaproponowała, głaszcząc mnie po policzku.

     - Dobry pomysł.

     Wstałam i pożegnałam się z mamą. Byłam pewna, że będę mogła w spokoju poczekać na powrót swojego chłopaka z wypadu po za teren Arkadii, jednak na zewnątrz czekał na mnie komitet powitalny, złożony z Raven, Monty'ego i Jaspera. Dziewczyna od razu rzuciła się na mnie z szerokim uśmiechem na ustach.

     - Dobrze, że nic ci nie jest – szepnęła, przytulając się do mnie. Objęłam ją wtedy jeszcze mocniej.

     Później nadszedł czas na Monty'ego i Jaspera, który jeszcze jakiś czas wcześniej nawet nie zauważyłby mojego zniknięcia, zbyt zajęty alkoholem. Teraz jednak przytulał mnie z uśmiechem na ustach, podobnie jak jego przyjaciel. Jakiś czas później dołączyli również Miller i Harper, powtarzający, że dobrze mnie widzieć, oraz Murphy, który zaraz rzucił jakiś suchy żart. Po kilku minutach wszyscy wrócili do swoich obowiązków lub szli do pokoi. Została jedynie nasza mechanik.

     - Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłam – przyznała, choć przyszło jej to z trudem. Reyes na ogół nie ujawniała swoich uczuć, dlatego jej wyznanie pozytywnie mnie zaskoczyło. – Bywasz wkurzająca i mnie często irytujesz swoimi decyzjami, ale myślałam, że cię tam zabili.

     Uśmiechnęłam się do niej pocieszająco i ponownie przytuliłam, tym razem na dłużej.

     Nie dane nam było dokończyć, ponieważ w tym samym momencie usłyszałam dźwięk otwieranej bramy. Od razu oderwałam się od dziewczyny i spojrzałam w tamtym kierunku.

     Do obozu zmierzały trzy osoby, jednak ja skupiłam cały swój wzrok na jednej. Bellamy nie miał na sobie swojej charakterystycznej kurtki strażnika, a jedynie koszulkę, natomiast na nią nałożoną kamizelkę kuloodporną. Najwyraźniej spodziewał się czyjegoś ataku, ponieważ takowa bardzo dobrze chroniła przed nożami. Gdy jednak szedł, nie widziałam w jego oczach charakterystycznych błysków. Jego głowa przez cały czas była spuszczona, a karabin niesiony w lewej dłoni zawadzał o ziemię.

     - Idź do niego – powiedziała Raven, najwyraźniej wiedząc, że bardzo chcę to zrobić. – I tak jest już późno, zobaczymy się jutro.

     Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do niej.

     - Do jutra.

    Nie czekałam na jej odpowiedź, tylko do razu pobiegłam w obranym przez siebie kierunku. Pierwszy zobaczył mnie Myxon, na którego twarzy wykwitł uśmiech, poprzedzony wyrazem zaskoczenia. Następny był Roan, choć u niego jedynie prawy kącik ust uniósł się lekko do góry. Blake był ostatni, ponieważ zarejestrował moją obecność dopiero wtedy, gdy znalazłam się kilka metrów od niego, a następnie na niego wpadłam.

     - Clarke – szepnął.

     Objęłam mocno ramionami jego szyję, jednocześnie wtulając twarz w jego ramię. Moje dłonie cały czas zmieniały położenie, jakbym nie mogła nadziwić się temu, że chłopak, który jeszcze jakiś czas wcześniej krztusił się własną krwią, teraz swoi przede mną cały i zdrowy.

     Bellamy początkowo nie rozumiał tego co się dzieje, ponieważ objął mnie pasie dopiero po kilku sekundach, natomiast z jego ust wydostał się dźwięk przypominający śmiech. Przytulił mnie do siebie z całych sił i wtulił twarz w moją szyję, jednocześnie wdychając mój zapach.

     - Ty żyjesz – wydusił z siebie.

     Złapał mnie za ramiona i odsunął mnie od siebie. Chciałam zaprotestować, lecz w tym samym momencie złapał mnie za policzki i przycisnął swoje usta do moich. Objęłam go wtedy w pasie i mocno przywarłam do niego, a nasze wargi zaczęły poruszać się w podobnym rytmie. Nie obchodziło mnie to, co mogą pomyśleć o nas inni mieszkańcy Arkadii. Liczył się dla mnie tylko Bellamy i jego usta dotykające moich.

     Oderwaliśmy się dopiero po dobrych kilku sekundach. Mimo tego nie oddaliliśmy się od siebie na zbyt dużą odległość, ponieważ zaraz oparł swoje czoło o moje i zaczął kciukiem delikatnie głaskać mnie po policzku.

     - Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś – powiedział, przymykając oczy.

     - Nie wierzyłeś, że mi się uda? – zapytałam ze śmiechem.

     - Raczej nie wierzyłem w to, że cię wtedy puściłem. Podczas gdy ja sobie smacznie spałem, ty ryzykowałaś dla mnie życie.

     - Teraz ty robiłeś to samo, więc jesteśmy kwita – stwierdziłam, a chłopak uśmiechnął się do mnie słodko. – Przepraszam. Wiem, że cała ta wyprawa to był zły pomysł. Nie powinnam się ruszać z miejsca i zostać z tobą, a całą tę misję zostawić bardziej doświadczonym osobom. Przez to straciłam twój karabin.

     - Chrzanić karabin. Myślałem, że straciłem kogoś o wiele ważniejszego.




     Oboje byliśmy wykończeni, ale mimo tego postanowiliśmy pójść jeszcze do stołówki. Bellamy nie jadł nic cały dzień, a ja przez trzy, choć przez cały ten powrót do Arkadii i spotkanie z przyjaciółmi czy chłopakiem zupełnie o tym zapomniałam. Dlatego właśnie zjadłam podwójną porcję, którą dano mi bez mrugnięcia, mimo restrykcyjnego podziału jedzenia. Myślę jednak, że jeżeli nie było mnie trzy dni i w tym czasie nie zmarnowałam nawet kropelki wody, to postanowiono przymknąć na mnie oko.

     Wcześniej wymieniłam kilka zdań z Myxon'em, który, ku mojemu zaskoczeniu, przytulił mnie na powitanie. Bardzo przepraszał za zostawienie mnie w rękach Ziemian, lecz ja cały czas powtarzałam, że nie mam mu tego za złe. W końcu to chyba do niego dotarło i postanowił, że skoro ja i Bellamy jesteśmy cali, to wróci do Polis już kolejnego dnia.

     - Nigdy nie wybaczę ci tego, że poszłaś na tę wyprawę, mimo zapewnienia, że zostaniesz ze mną – burknął Bellamy, gdy szliśmy w stronę pokoi.

     Westchnęłam i złapałam go za rękę, mocną ją ściskając. Odwzajemnił to.

     - Już cię przepraszałam – odrzekłam. – Wiem, że zachowałam się niesamowicie głupio, ale dobrze wiem, ze postąpiłbyś podobnie na moim miejscu. Myślisz, że dlaczego utrzymywali cię w śpiączce przez trzy dni? Dobrze wiedzieli, że będziesz chciał pójść mnie szukać.

     - Nawet gdybym musiał się czołgać, to bym to zrobił – przyznał.

     - O tym właśnie mówię.

     Bellamy otworzył drzwi do swojego pokoju i wszedł do środka, a ja zaraz za nim. Już wystarczająco dużo czasu musiałam spędzić bez chłopaka, a teraz właśnie miałam zamiar to nadrobić. Chłopak podszedł do szafki i wzdychając, zaczął odkładać na miejsce kamizelkę kuloodporną, a następnie kaburę i radio. Całą broń powkładał do szafki i upewnił się jeszcze, że nie brakuje niczego prócz karabinu, który został w lesie, gdy zostałam porwana przez Ziemian.

     Podczas gdy Bellamy zajmował się swoimi sprawami, ja ściągnęłam szybko koszulkę przez głowę i rzuciłam ją gdzieś w kąt, nie spuszczając czarnowłosego z oczu. Następnie zajęłam się butami i spodniami, które wylądowały tam, gdzie koszulka. Uśmiechnęłam się lekko do siebie, ponieważ mój chłopak był tak zajęty swoim składzikiem broni, że nie zauważał tego, co się dzieje za nim. Cóż, jego strata.

     Bellamy wreszcie postanowił dać sobie spokój ze swoim małym arsenałem i odwrócił się w moją stronę. Momentalnie stanął jak wryty z szeroko otwartymi oczami, dokładnie lustrując mnie od góry do dołu. Mimowolnie zagryzłam dolną wargę.

     - Co tam, Blake? Zobaczyłeś coś, co ci się spodobało? – zapytałam, patrząc na niego z lekkim uśmiechem.

     Bellamy zaśmiał się.

     - Nawet nie wiesz jak bardzo.

     Chłopak pokonał dzielące nas metry w ciągu zaledwie sekundy, po czym podniósł mnie do góry i przycisnął do ściany. Jęknęłam, odbijając się od niej. Momentalnie owinęłam ręce wokół jego szyi, podczas gdy jego dłonie przez cały czas zaciskały się na moich udach.

     Nie zdążyłam nawet zareagować, a jego usta przycisnęły się do moich. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się po prostu jego bliskością. Tak bardzo mi go brakowało przez te kilka dni, że nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciałam być jeszcze bliżej. Nie mogło nas dzielić nic. Dlatego też chwyciłam jego koszulkę i zaczęłam powoli podnosić do góry. Musiał wtedy puścić moje nogi, jednak tak mocno owinęłam je wokół jego bioder, że mimo to nie spadłam. Najpierw zajęłam się T-shirt'em, a chwilę później spodniami, które – tak jak cała reszta – wylądowały gdzieś na podłodze.

     - Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłem – wymruczał między pocałunkami.

     - Teraz będziesz miał szansę to pokazać – powiedziałam, uśmiechając się do niego lekko. Odpowiedział mi tym swoim szyderczym uśmieszkiem, po czym zaczął nieść w stronę łóżka.

     Rzucił mnie na materac i zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, pochylił się nade mną i przygwoździł mi nadgarstki po obu stronach głowy. Najpierw zaczął całować moje wargi, a później szyję, okolice piersi, brzuch i zjeżdżał coraz niżej. Drżałam za każdym razem, gdy jego usta stykały się w moim ciałem, lecz czym niżej się znajdował, tym większy ucisk w brzuchu czułam. Zatrzymał się dopiero przy krawędzi moich majtek, za co dziękowałam Bogu, ponieważ miałam wrażenie, że dłużej bym tak nie wytrzymała. Jego dotyk za bardzo na mnie oddziaływał.

     W pewnym momencie stężał, przerwał na chwilę pocałunki i spojrzał na mnie.

     - Zamknęłaś drzwi? – zapytał ze strachem.

     Prychnęłam.

     - Poważnie, Bellamy?

     - Ja serio pytam. Mogę się założyć, że zaraz wejdzie tu Murphy z „niezwykle ważną sprawą", a nie wiem czy wiesz, ale jak już coś zacznę, to trudno mnie potem powtrzymać. Co jak nas zobaczy?

     Jakoś John w tamtym momencie zajmował moją głowę w najmniejszym stopniu.

     - Niech patrzy – mruknęłam i, przygryzając wargę, zajęłam się odpinaniem stanika. Najwyraźniej to go ostatecznie przekonało, ponieważ mi z nim pomógł.

     Już po jakiejś minucie nasze ciała nie dzielił żaden niepotrzebny materiał. Dłonie Bellamy'ego badały każdy skwarek mojego ciała, a moje usta przez cały czas powtarzały jego imię. Gdy chwycił za moje biodra i przyciągnął do siebie jeszcze bliżej, owinęłam ręce wokół niego i splotłam dłonie na jego plecach, jednocześnie wbijając w nie paznokcie.

     Nie wyobrażałam sobie, że miałoby go przy mnie nie być i zastanawiałam się, gdzie teraz byśmy byli i co robili, gdyby cała nasza historia potoczyła się inaczej. Gdyby nie pojawił się wtedy w lądowniku, chcąc ratować swoją siostrę lub gdybym nie została Odosobniona. Czy bylibyśmy wtedy razem? Czy w ogóle byśmy się znali? Pewnie nawet nie rejestrowalibyśmy swojego istnienia, nie mówiąc już o niczym innym.

     Dlatego właśnie nie żałowałam żadnej rzeczy, którą w życiu zrobiłam. Jeżeli to właśnie one sprawiły, ze spotkałam tego chłopaka, to mogłabym je zrobić po raz drugi.



Hej hej!

Jak widzicie zarówno Clarke, jak i Bellamy żyją, także można to uznać za happy end. Jakoś nie miałam serca żadnego z nich zabijać, także cieszcie się xd

Pragnę was poinformować, że to jest ostatni rozdział w tym opowiadaniu. Prawdopodobnie za dwa dni pojawi się jeszcze epilog, w którym wszystko zostanie podsumowane i na tym zakończy się historia Bellamy'ego i (tępej) Clarke. Powiem wam, że trochę mi smutno to kończyć, ale nic nie trwa wiecznie. W każdym razie pracuje nad kolejnym opowiadaniem, tym razem osadzonym w 4 sezonie (miało być w 1 albo coś nie pykło), więc jeśli ktoś byłby chętny je czytać, to w epilogu podam prawdopodobnie link.

Pozdrawiam :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro