Rozdział 16 - Clarke
Bellamy odszedł.
Te słowa huczały w mojej głowie niczym echo. Mimo schylania głowy i próby zakrywania uszu, nadal słyszałam ten przerażający głos, który powtarzał to zdanie w kółko.
Straciłaś go.
Nogi oraz dłonie trzęsły mi się ze strachu, a ja za nic nie mogłam tego powstrzymać. Wciągnęłam ze świstem powietrze i przestałam już nawet powstrzymywać łzy, które ciurkiem spłynęły mi po policzkach.
On umarł.
W końcu moje emocje osiągnęły najwyższy poziom i po prostu wybuchłam płaczem. Ponownie zaczęłam krzyczeć i próbować wyrwać się z kajdanek. Skórę na spiętym nadgarstku miałam już zdartą do mięsa i niesamowicie mnie to bolało, jednak ignorowałam ból. Chciałam wydostać się z tego cholernego biura i pobiec za Bellamy'm, powstrzymać go.
Jest już za późno.
Wtem drzwi do pomieszczenia otwarły się i stanęli w nich Monty oraz Harper. Chłopak, widząc moją przerażoną oraz zapłakaną twarz, momentalnie do mnie podbiegł, złapał po drodze kluczyki i zaczął rozpinać kajdanki. Ja przez cały ten czas szarpałam się i szlochałam.
- Clarke – zaczęła Harper, klękając naprzeciwko mnie, jednak moim celem przez cały czas były drzwi. – Clarke, popatrz na mnie – poprosiła, łapiąc mnie za policzki i zmuszając do popatrzenia na siebie. – Co się stało? Kto cię tu zamknął?
- Bellamy – powiedziałam, jednak mój głos był tak zachrypnięty od ciągłego wykrzykiwania tego imienia, że dziewczyna ledwo mnie zrozumiała.
- Dlaczego to zrobił?
- I dlaczego odszedł z tamtymi mężczyznami? – dołączył się Monty.
Opowiedziałam im o wszystkim. O naszej rozmowie, próbach powstrzymania go przed tą głupotą i porażce na pełnej linii. O tym, jak przypiął mnie do pręta i odszedł. Tak po prostu mnie zostawił. Przez cały ten czas po moich policzkach ciekły łzy, a ja mówiłam tak niewyraźnie, że dziwię się, iż Harper zrozumiała chociażby słowo z całego mojego bełkotu. Co chwilę jednak kiwała głową.
- Musimy go dogonić – jęknęłam, próbując ich wyminąć, jednak dziewczyna złapała mnie za ramię.
- Clarke, on odszedł dwie godziny temu – szepnęła. – Jest już za daleko.
Przestałam się wyrywać. Dwie godziny?, pomyślałam. Wydawało mi się, że od momentu odejścia Bellamy'ego minęło może z dziesięć minut, dlatego miałam nadzieję, że uda nam się jeszcze do niego dotrzeć. Wytłumaczyłam Monty'emu i Harper wszystko tylko po to, aby później wysłali jakąś grupę za moim przyjacielem. Żeby go uratowali.
- Clarke – zaczął chłopak, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Nie pomożemy mu. Nie wiemy nawet, gdzie jest ich obóz.
- Nie – szepnęłam. Chciałam się rozpłakać, ale po prostu zabrakło mi już łez. Mogłam jedynie tam stać jak idiotka i patrzeć na ich litość. – On nie może umrzeć. Nie może...
- Przykro mi.
Nie chciałam tam dłużej zostać. Nie mogłam. Dlatego właśnie odwróciłam się w stronę drzwi i wybiegłam stamtąd, zostawiając za sobą przyjaciół wołających moje imię. Jednak wszystkie te skumulowane we mnie uczucia dodały mi siły i sprawiły, że biegłam przed siebie i nie wpadałam na nikogo mimo tego, że przez zamglone oczy nie widziałam praktycznie nic.
Wpadłam do swojego pokoju i zabarykadowałam drzwi małą szafką stojącą najbliżej mnie, aby nikt nie był w stanie mi przeszkodzić. Nie chciałam niczyjej litości, tego współczującego wzroku i pustych słów. Pragnęłam Bellamy'ego z powrotem. Chciałam wtulić się w niego wiedząc, że jest przy mnie i już nigdy nie będę musiała radzić sobie bez niego.
- Dlaczego zostawiłeś mnie samą? – zawyłam, spuszczając głowę.
Położyłam się na łóżku i zwinęłam w kłębek, chcąc przestać istnieć. Po prostu zniknąć. Podciągnęłam kołdrę pod nos w nadziei, że wchłonęła choć część zapachu chłopaka. Nie zawiodłam się, ponieważ bardzo dobrze poczułam charakterystyczny zapas jego skóry, który miałam szansę zapamiętać leżąc na jego torsie wcześniejszej nocy. Wciągnęłam go w swoje nozdrza i uśmiechnęłam się przez łzy, kiedy przed oczami stanęła mi scena z tamtej nocy.
Owinęłam się pierzyną tak mocno, że w pewnym momencie poczułam, że niemal się gotuję. Nie obchodziło mnie to jednak, ponieważ zapach Bellamy'ego mnie po prostu uspokajał. Mogłam choć przez chwilę zapomnieć o tym, że tak naprawdę może już nie żyć i wyobrazić sobie, że chłopak leży obok mnie.
Sama nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Miałam mnóstwo koszmarów. W jednym zabijałam ludzi z Mount Weather, w kolejnym wbijałam nóż w brzuch Finna, a w jeszcze następnym strzelałam w głowę Człowiekowi Lodu, próbującemu udusić mojego przyjaciela.
Najgorszy jednak sen przedstawiał to, jak stałam na pustej łące. Jedyną osobą znajdującą się tam oprócz mnie był Bellamy, stojący kilkanaście metrów dalej. Gdy chciałam do niego podbiec, on się oddalał, nie podnosząc nawet nóg. Po prostu płynął w powietrzu.
„Dlaczego to zrobiłaś, Clarke?", zapytał. Popatrzyłam na niego nierozumiejącym wzrokiem. „Co zrobiłam?", szepnęłam.
Chłopak wyjął wtedy nóż i zaczął rozcinać sobie skórę na nadgarstku. Z rany momentalnie trysnęła krew, plamiąc trawę przed nim. Próbowałam go powstrzymać, jednak on zawsze oddalał się ode mnie, przez co odległość między nami pozostawała taka sama. Zaczęłam wtedy krzyczeć, ale ignorował mnie.
„Dlaczego to zrobiłaś?", ponowił pytanie, rozcinając sobie skórę na drugiej ręce.
Zadawał to samo pytanie jeszcze kilka razy, po czym robił sobie kolejne i kolejne rany. Krzyczałam. Krzyczałam za każdym razem i błagałam aby przestał. On jednak kontynuował to, co zaczął, jakbym nie istniała.
W pewnym momencie zaprzestał swojego rytuału, podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jego oczy nie wyrażały nic, jedynie czystą i niczym niezmąconą pustkę. W końcu zapytał ponownie: „Dlaczego to zrobiłaś, Clarke?". „Dlaczego co zrobiłam, Bellamy?", jęknęłam.
„Dlaczego mnie zabiłaś?", odpowiedział, po czym podciął sobie gardło.
Obudziłam się wtedy z krzykiem, jednak tym razem nikt do mnie nie przyszedł. Poduszka do tego stopnia zdusiła mój głos, że najwyraźniej nie obudziłam nikogo innego. Odetchnęłam dzięki temu w duchu, ponieważ nie miałam najmniej ochoty oglądania nikogo. Pragnęłam samotności i uporania się z tym wszystkim bez niczyjej pomocy, chociaż w tym wypadku mogłam liczyć jedynie na litość.
Postanowiłam wstać i się umyć, ponieważ po nocy pełnej koszmarów byłam kompletnie spocona. Chwyciłam za ręcznik oraz podstawowe przybory higieniczne, po czym ruszyłam w stronę pryszniców. Stałam pod natryskiem dobre dwadzieścia minut, nie zwracając nawet uwagi na to, że skóra pod wpływem niemal wrzącej wody niemiłosiernie mnie piekła i stała się zaczerwieniona. Ponadto nadgarstek rozdarty poprzedniego dnia przez kajdanki bolał mnie niemiłosiernie, ale miałam to gdzieś. W końcu jednak musiałam wyjść, aby nie wykorzystać całych zapasów wody.
Dokładnie się wytarłam, owinęłam włosy ręcznikiem i wróciłam do pokoju owinięta z tkaninę. Tam dopiero ubrałam szarą bieliznę oraz świeże ciuchy składające się z czarnych, skórzanych rurek i jasnoniebieskiej koszulki. Następnie wytarłam włosy i spięłam grzywkę na czubku głowy, aby mokre włosy nie przeszkadzały mi w codziennych czynnościach.
Na stołówce usiadłam przy zupełnie pustym stoliku, chociaż Raven i Murphy wołali mnie do siebie. Zignorowałam ich jednak i zajęłam miejsce na drugim końcu pomieszczenia, co najwyraźniej musiało ich zniechęcić. Dziewczyna wprawdzie co jakiś czas rzucała mi ukradkowe spojrzenia pełne współczucia i troski, ale ja byłam zbyt wpatrzona w swoją porcję jedzenia. Szczerze mówiąc samo patrzenie na tę warzywną papkę przyprawiało mnie o mdłości, ale wepchnęłam wszystko na siłę do ust. Miałam zamiar później się upić, a wlewanie alkoholu do pustego żołądka nie było zbyt dobrą opcją.
Mama oraz Kane wrócili do południu. Naprawdę się z tego powodu cieszyłam i niemal rozpłakałam się ze szczęścia, ale spodziewałam się ich powrotu. Ludzie Lodu byli jacy byli, ale takich obietnic na ogół dotrzymywali. Bo po co byłaby im dwójka naszych ludzi, skoro o wiele bardziej pożądaną przez nich osobą był Bellamy? Ten chłopak, który brał udział w ataku na Azgedę. Ten, który ryzykował własne życie, aby mnie stamtąd wyciągnąć.
Ten, którego kochałam ponad życie.
- Jak się trzymasz, skarbie? – zapytała mama, opatrując moją rękę. Sama jakoś nie zwróciłam szczególnej uwagi na ranę po kajdankach, ale u mojej rodzicielki włączył się instynkt lekarza i uparła się, że musi obwiązać to miejsce bandażem.
- A jak się mogę trzymać? – mruknęłam.
Mama popatrzyła na mnie współczująco.
- Pamiętasz, jak na Arce tata uczył cię grać w szachy? – zapytała. Chociaż nie wiedziałam do czego zmierza, kiwnęłam głową. – Królowa jest najmocniejszą figurą w szachach. Jest jak ty – odważna, silna i niezależna. Nie można jej tak po prostu zwyciężyć w walce. Trzeba się naprawdę namęczyć, aby móc się z nią chociażby mierzyć, ponieważ jest zbyt potężna. Jednak pomimo całej jej siły, najłatwiejszym sposobem na pokonanie królowej jest zabicie króla.
A królem jest Bellamy.
- Gdy wychodziłam z obozu, Bellamy żył – odezwała się, a ja pełna nadziei podniosłam na nią wzrok. – Może to dziwnie zabrzmieć, ale słyszałam jego śmiech z jednej z chat. Nie wiem dokładnie w której, ponieważ założyli mi worek na głowę i posadzili na koniu, abym nie zapamiętała drogi do ich obozowiska, ale jestem tego całkowicie pewna.
- Śmiał się? – niedowierzałam. – Przecież wiedział, że zginie.
- Wiesz, że to jest niezwyciężony chłopak – powiedziała ze smutnym uśmiechem, głaskając mnie po policzku. – Nie można go tak po prostu złamać, grożąc mu śmiercią. Zawsze robi swoje, nie zastanawiając się nawet nad konsekwencjami swoich czynów, ponieważ kieruje się sercem. Jestem pewna, że nawet nie zastanawiał się nad oddaniem siebie w ręce tych ludzi, ponieważ wiedział, że zabicie mnie może cię załamać.
Spuściłam głowę i mocno zacisnęłam powieki, aby ponownie się nie rozpłakać. Mama jednak podniosła mój podbródek, tym samym zmuszając mnie do spojrzenia na siebie.
- On cię kocha, skarbie – szepnęła. – Nie będę ci sugerować tego, jaka to jest miłość, ponieważ sami powinniście to zrozumieć. Widzę jednak jak ważna dla niego jesteś oraz to, jak ważny jest on dla ciebie.
- Kocham go, mamo – jęknęłam. – Nie jak przyjaciela, ale jak mężczyznę, z którym chciałabym spędzić resztę życia. Obok którego pragnę zasypiać każdej nocy oraz budzić się każdego dnia. Marzę o patrzeniu na jego uśmiech, który miałby zarezerwowany tylko i wyłącznie dla mnie. A jeżeli tego nie odwzajemnia, to mam to gdzieś. Chcę, żeby po prostu był tu. Ze mną.
Mama spojrzała na mnie smutno, po czym podeszła do mnie i przyciągnęła do siebie. Ponieważ nadal siedziałam na łóżku, mogłam przytulić się do jej brzucha i poczuć jak mała dziewczynka, którą kiedyś byłam. Uśmiechniętą, niewinną, nieskażoną krwią zabitych przez siebie ludzi. Po prostu zwykłą Clarke. Była jednak między nami mała różnica.
Teraźniejsza Clarke była zakochana w kimś, kto już pewnie nie żył.
- Co tutaj robisz? – zapytał Jasper, gdy przysiadłam się obok niego w barze. – Myślałem, że nasza niezwyciężona Wanheda jest zbyt znamienita i wyniosła, aby przebywać z takim plebsem jak ja i się upijać.
- Nie jesteś plebsem, Jasper – mruknęłam. – Po prostu przeżywasz śmierć kogoś, na kim ci zależy. Zresztą przestałam ci się już nawet dziwić – powiedziałam, po czym sięgnęłam po pierwszego shota, który niemal wypalił mi gardło.
- Czyżby? – zapytał, jednak po chwili jakby go olśniło. – A no tak, Bellamy. Słyszałem o nim. Wprawdzie marzyłem o tym, żebyś choć przez chwilę poczuła się tak jak ja, ale nie pragnąłem jego śmierci.
Zabolało. I to cholernie. Wiedziałam, że chłopak nadal mnie obwinia o śmierć Mayi, ale jego nienawiść do mnie była czymś, czego potrzebowałam w tamtej chwili najmniej.
- Masz rację – westchnęłam, przez co spojrzał na mnie nierozumiejącym wzrokiem. – Nie zasługuję na to, aby po tym wszystkim co zrobiłam spotkało mnie jakieś szczęście w życiu. On jednak nie zasługiwał na to, aby cierpieć z mojego powodu. Prawda jest taka, że gdziekolwiek bym się nie pojawiła, niosę jedynie śmierć i zniszczenie.
Opuściłam głowę, jednak przez chwilę widziałam w oczach Jaspera błysk zrozumienia. On również stracił kogoś, na kim mu zależało, więc jedynie ten chłopak był w stanie choć w pewnym sensie zrozumieć to, co czułam w tamtym momencie. Próbował nawet coś powiedzieć, jednak wypiłam kolejny kieliszek i przerwałam mu. Chciałam dokończyć swoją myśl, zanim kompletnie się spiję.
- Przepraszam cię, Jasper – jęknęłam. – Przepraszam cię za wszystko, co kiedykolwiek złego spotkało cię z mojej winy. Wydaje mi się, że nigdy nie powiedziałam ci wprost, jak bardzo przykro mi z powodu Mayi. Wiem, że jestem winna jej śmierci i pewnie nigdy mi tego nie wybaczysz, ale chciałabym abyś wiedział, że naprawdę żałuję tego, że tak dobra i niewinna dziewczyna jak ona zginęła. Do tego z mojej ręki. Nie oczekuję od ciebie tego, że nagle staniemy się przyjaciółmi, ale musiałam ci to powiedzieć. Po za tym uważam, że nie powinieneś obwiniać za to wszystko Monty'ego. Biorę na siebie całą odpowiedzialność za to wszystko. Za śmierć Bellamy'ego także.
Nie chciałam tego, ale w tamtym momencie rozkleiłam się na dobre. Kolejne łzy tego dnia płynęły po moich policzkach, a ja czułam się jak miękka faja. Jeszcze nigdy nie płakałam aż tyle w ciągu zaledwie dwudziestu czterech godzin, ale po prostu nie mogłam powstrzymać tego potoku.
Jasper początkowo jedynie siedział i wpatrywał się we mnie, jednak po chwili przysunął się bliżej i objął mnie niepewnie. Nie spodziewałam się takiego ruchu z jego strony, ale mimo wszystko podniosło mnie to nieco na duchu.
- Nie nienawidzę cię, Clarke – powiedział. – Wprawdzie mam do ciebie żal za to wszystko i nasze stosunki już nigdy nie będą takie, jak kiedyś, ale cieszę się, że mi to wszystko powiedziałaś. Wiem, jak to jest cierpieć po stracie bliskiej osoby i naprawdę ci współczuję. I choć początkowo będziesz czuła jedynie złość pomieszaną z nienawiścią do samej siebie, w końcu to odejdzie. Pozostanie jedynie pustka.
Kiwnęłam głową i oparłam głowę na ramieniu chłopaka, a ten nawet nie sprzeciwiał się. Właściwie to objął mnie także drugim ramieniem i pozwolił płakać w swoją koszulkę.
Chciałam nic nie czuć.
Pragnęłam pustki.
Hej hej heloł xd
Jak widzicie Clarke ma niezłą załamkę, ale z drugiej strony dzięki temu znalazła wspólny język z Jasperem. Co sądzicie o ich "pogodzeniu się"? Lub czymś, co bardziej przypomina zawarcie sojuszu? Plus co sądzicie o reakcji Clarke? Jej zachowanie jest normalne czy powinna się ogarnąć i żyć dalej?
Kolejny rozdział w poniedziałek, a do tej pory czekam na wasze komentarze i opinie ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro