Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19 - Clarke

     Minęły już trzy dni od kary wyznaczonej Bellamy'emu, dlatego tego dnia wyruszył na swój pierwszy wypad na polowanie po kilkudniowej przerwie. Przez siedzenie z dzieciakami, bardzo często można go było spotkać przy stolikach wystawionych na zewnątrz budynku, gdzie czasem zdarzało mi się go odwiedzać. Pierwszego dnia śmiał się ze mnie i wypominał moją reakcję na jego jednoznaczny żart, ale kiedy popatrzyłam na niego spode łba, uspokoił się. Zagroziłam, że jeżeli tak dobrze się bawi, to bardzo chętnie załatwię mu kolejny tydzień jako opiekunka do dzieci, co zamknęło mu usta. Wprawdzie blefowałam, ponieważ Kane w życiu by się na to nie zgodził, ale Blake o tym nie wiedział. Miałam nadzieję, że tak zostanie.

     Dzień wcześniej natomiast przybył do nas Roan. Ludzie byli początkowo do niego źle nastawieni, dlatego gdy tylko przekroczył bramę Arkadii, starali się od niego odsunąć jak najdalej. Mimo to, dokładnie obserwowali każdy krok jego oraz Ludzi Lodu, którzy mu towarzyszyli. Zresztą, nie byli nam dłużni, ponieważ ich niepewność oraz ciągłe rozglądanie się dookoła wyraźnie dawało znak, że nie czują się u nas dobrze. Jedynie Roan szedł z wysoko uniesioną głową, jakby to wszystko go nie dotyczyło.

     Przybył do nas, aby oficjalnie zawrzeć pokój. Wcześniej zrobił to już z Trikru, a ponieważ byliśmy z nimi w koalicji, nie musiał do nas przyjeżdżać. Powiedział jednak, że czuję się zobowiązany do tego, zwłaszcza, że postanowiłam mu pomóc w zabiciu królowej i zaufałam mu, mimo tego, że jakiś czas wcześniej chciał oddać mnie ręce w kobiety, która miała zamiar mnie zabić. I choć początkowo wszystko wyglądało bardzo niezgrabnie i nie zapowiadało się na to, aby ludzie się na to zgodzili, byli za pokojem. Jak widać każdy miał już dość wojen i ciągłego rozglądania się w strachu.

     Siedziałam właśnie w klinice i zajmowałam się najgorszą rzeczą dla lekarza – papierkową robotą. Nienawidziłam tego z całego serca, ale ktoś musiał w końcu wszystko powypełniać, a ponieważ w tamtym momencie nie miałam żadnych pacjentów, postanowiłam wreszcie się za to zabrać.

     W pewnej chwili przerwał mi znajomy głos.

     - Hej, Clarke.

     Podniosłam głowę znad biurka i moim oczom ukazała się sylwetka Jaspera. Zaskoczyło mnie przede wszystkim to, że był czysty i miał na sobie świeże ciuchy. Do tego trzeźwy, co zdarzało się nader rzadko, zwłaszcza o piątej w południe.

     - Cześć, Jasper. Co cię tu sprowadza?

     Chłopak przestąpił niepewnie z nogi na nogę, natomiast jego oczy skakały po całym pomieszczeniu, jakby się czegoś bał lub wypatrywał. Wiedziałam, że coś jest nie tak.

     - Zauważyłem, że nie masz pacjentów, dlatego postanowiłem wstąpić – oznajmił, nie patrząc mi w oczy. Był naprawdę zdenerwowany, więc musiałam zapytać co się dzieje. Chciałam wiedzieć.

     - Wszystko w porządku? – zapytałam niepewnie, dokładnie skanując jego twarz.

     - Tak – odpowiedział od razu. Zbyt szybko. – Dlaczego coś miałoby być nie tak?

     - No nie wiem. Dziwnie się zachowujesz i...

     - Wszystko w porządku – przerwał mi.

     Nie dane było nam dokończyć, ponieważ dokładnie w tym samym momencie do kliniki wpadła grupa ludzi. Jakichś dwóch mężczyzn, których imion nie znałam, niosło nieprzytomnego Millera, natomiast zaraz za nimi podążali Lincoln oraz Bellamy. Od razu domyśliłam, że musiało się to stać na polowaniu, na które wyruszyli.

     Zerwałam się z krzesła i ruszyłam w ich kierunku.

     - Co się stało? – zapytałam, podchodząc do pacjenta.

     - Spadł z drzewa, kiedy wypatrywał jakichś zwierząt – wyjaśnił Bellamy. – Jakieś pięć metrów w dół, chyba upadł na brzuch.

     Skinęłam, po czym zaczęłam oglądać poszkodowanego. Nie miał połamanych rąk ani nóg, kręgosłup również wydawał się cały, jednak niepokoiła mnie rana na głowie. Poświeciłam mu latarką po oczach, jednak źrenice reagowały, co nieco mnie podniosło na duchu. Podejrzewałam jednak wstrząs mózgu, który mógł mieć miejsce po tak dużym upadku.

     - Co z nim? – zapytał jeden z mężczyzn.

     - Nie widzę złamań, choć żebra mogą być potłuczone. Obstawiam także wstrząs mózgu – powiedziałam, po czym popatrzyłam na resztę. – Nie zmienia to jednak faktu, że mógł gorzej skończyć. Spokojnie, wyjdzie z tego.

     Wszystkim wyraźnie ulżyło, dlatego powiedziałam im, że mogą wracać na patrol. Dwóch nieznajomych wyszło z sali wraz z Lincolnem, jednak Bellamy postanowił zostać.

     - Mogę ci w czymś pomóc?

     - Jeżeli masz dyplom lekarza – powiedziałam, na co chłopak zaśmiał się. – A tak na poważnie, to myślę, że powinniście zawiadomić ojca Nate'a. To nic poważnego, ale powinien wiedzieć.

     - Racja – zgodził się czarnowłosy. – Powodzenia – dodał, po czym wyszedł z kliniki.

     Uśmiechnęłam się pod nosem, jak za każdym razem gdy miałam do czynienia z Blake'iem, po czym wróciłam do pracy. Zaraz jednak przypomniałam sobie o Jasperze, którego zostawiłam, gdy zauważyłam rannego Millera. Rozglądnęłam się, jednak oprócz mnie i Nate'a nie zauważyłam nikogo innego.

     Jasper zniknął.



     Moja zmiana trwała aż do dziesiątej wieczorem, dlatego gdy wreszcie wróciłam do swojego pokoju, nic nie było tak kuszące jak moje łóżko. Musiałam jednak pójść się jeszcze wykąpać, choć perspektywa rzucenia się na materac w ubraniach nie wydawała mi się wtedy taka zła. Chwyciłam jednak szare szorty oraz koszulkę na ramiączkach, które służyły mi jako piżama, oraz ręcznik, po czym wyszłam z pokoju.

     Arkadia była niemal opustoszała, jednak nie dziwiłam się. Odkąd nastał swego rodzaju pokój i nie musieliśmy się martwić Azgedą czy Trikru, ludzie nie pracowali po nocach z celu zapewnienia nam bezpieczeństwa, ale mogli ten czas spędzić z rodziną. Nie było już naprawiania płotu w kompletnej ciemności czy reperowania budynku i uderzania w niego młotkiem, przez co osoby chcące spać, często po prostu nie mogły z powodu hałasu.

     Wydaje mi się, że po raz pierwszy byłam naprawdę szczęśliwa. Miałam przy sobie swoją mamę oraz Bellamy'ego, choć tylko jako przyjaciela. Mimo to jednak żył i wiedziałam, że w każdej chwili mogę na niego liczyć. Była sarkastyczna Raven, która najgorsze życiowe sytuacje potrafiła zmienić w żart oraz irytujący Murphy, który na każdym kroku starał się w jakiś sposób spiknąć mnie oraz Bellamy'ego. Nie wychodziło mu to jednak zbytnio, ponieważ zbyt denerwował Blake'a, który nawet nie chciał go słuchać. Do tego dochodzili również Monty, na którego mogłam liczyć już od pierwszego dnia na Ziemi czy Jasper, z którym wreszcie zdołałam się w jakiś sposób pogodzić. Wprawdzie nie nazwałabym naszej relacji przyjaźnią, ale już nie omijał mnie szerokim łukiem, gdy tylko wypatrzył mnie na horyzoncie.

     Mimo to była jedna rzecz, której nadal nie załatwiłam. Chodziło mi tu o moje uczucia względem Bellamy'ego. Już nie raz chciałam mu wszystko wyznać, ale w ostatniej chwili wycofywałam się, zbyt przerażona wizją odrzucenia. Wiedziałam, że w razie, gdyby nie odwzajemniał moich uczuć, byłam gotowa na zawarcie zwykłej przyjaźni, ale z drugiej strony, mimo to, nie byłoby już tak jak kiedyś. Czułby się niepewnie w moim towarzystwie i nasza relacja na pewno by się znacznie oziębiła, a ja nie mogłam zrezygnować z spania z nim w razie koszmarów.

     Gdy wracałam już spod prysznica, myślałam właśnie o tym. Zastanawiałam się, jak to zmienić. Brałam nawet pod uwagę to, aby Raven w jakiś sposób dopytała się chłopaka o jego uczucia względem mnie, ale bałam się, że mu wszystko wypapla. Nie mówiąc już o Murphy'm, który dowiedziałby się na pewno jako pierwszy. Zacząłby wtedy rzucać jakieś jednoznaczne komentarze, a czarnowłosy by się wszystkiego domyślił. Nie, na te ameby umysłowe nie było co liczyć.

     Rozmyślałam nad tym tak bardzo, że w końcu na kogoś wpadłam. Prawie się wywróciłam, jednak nieznajomy przytrzymał mnie za ramiona, dzięki czemu utrzymałam równowagę. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w piękne, brązowe oczy Bellamy'ego.

     - Clarke – powiedział zaskoczony. – Co ty tu robisz?

     - Wracam spod prysznica – odrzekłam, machając mu przed nosem ręcznikiem. – Zresztą, tobie powinnam zadać to samo pytanie – mruknęłam, zwracając uwagę na jego pełne umundurowanie. – Nie powinieneś skończyć swojej zmiany zaraz po powrocie z polowania?

     - Dołączyłem się jeszcze do jednego z patroli, który miał zrobić obchód wokół obozu i dopiero wróciliśmy. Wiesz, całe trzy dni spędziłem z bandą rozwrzeszczanych dzieciaków. Musiałem to jakoś narobić.

     Zaśmiałam się.

     - Nie przesadzaj. Z tego, co widziałam, nieźle się bawiłeś.

     - Jasne – mruknął, wywracając oczami. – Zwłaszcza, gdy musiałem podcierać czterolatkowi tyłek. Super zabawa. Na pewno będę cudownym ojcem.

     - Jestem pewna, że będziesz – odrzekłam z przekonaniem. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, jednak ja już ruszyłam w stronę naszych pokoi. Dogonił mnie dopiero po kilku metrach.

     - Jak ci minął dzisiejszy dzień? – zapytał, zrównując się ze mną.

     - Nie licząc Millera, którego mi przynieśliście, bardzo spokojnie. Zajrzał do mnie nawet Jasper, ale chwilę później wpadliście wy. Gdy już wszyscy wyszli, jego też nie było.

     - Przykro mi, że wam przeszkodziliśmy. Myślę jednak, że nie zmienia to faktu, że wreszcie między wami jest w porządku.

     - Przyjaźnią bym tego nie nazwała, ale przynajmniej toleruje moje towarzystwo. To już jakiś postęp.

     Gdy wreszcie doszliśmy do drzwi naszych kwater, nie mogłam zdecydować się, aby sięgnąć po klamkę. Chciałam zostać w towarzystwie Bellamy'ego dłużej, kontynuować rozmowę. W ciągu ostatnich dni nie mieliśmy szansy na jakąś dłuższą pogawędkę, ponieważ Blake zawsze był wyczerpany po dniu spędzonym w towarzystwie dzieciaków, a ja bardzo chciałam to nadrobić.

     Chłopak chyba myślał podobnie, ponieważ zaraz zapytał, wskazując na swój pokój:

     - Może wejdziesz?

     Udałam, że się zastanawiam, choć w głębi już dawno się podjęłam decyzję. W końcu jednak kiwnęłam głową, odkładając do swojej kwatery jedynie mokry ręcznik oraz ciuchy, po czym ruszyłam za chłopakiem.

     Gdy tylko wszedł do pokoju, westchnął i zaczął ściągać z siebie wszystkie niepotrzebne rzeczy, Całą broń oraz kaburę włożył do specjalnej szafki, radio położył na stoliku nocnym, natomiast kurtkę rzucił na jedno z krzeseł. Przeczesał jeszcze włosy palcami i właśnie wtedy włączył mi się instynkt lekarza, który kazał mi sprawdzić szwy na twarzy, które nałożyłam mu jakiś czas wcześniej.

     - Jak tam twoje rany? – zapytałam, podchodząc do chłopaka.

     Odgarnęłam włosy opadające mu na czoło, przez co Bellamy wyraźnie się spiął. Nie zwróciłam jednak na to zbytniej uwagi, jedną dłonią przytrzymując jego kruczoczarne loki, a drugą przejeżdżając po bliznach. Najpierw na czole, a później na policzkach.

     - Myślę, że za jakieś dwa dni będzie można to zdjąć – mruknęłam.

     Gdy skończyłam i spojrzałam na twarz chłopaka, zauważyłam, że przez cały ten czas dokładnie się we mnie wpatrywał. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, co sprawiło, że od karku w dół przeszedł mi przyjemny dreszcz. Nie wiedziałam co zrobić, jak zareagować, a moje dłonie mimowolnie zjechały na jego policzki, a kciukiem musnęłam jego dolną wargę.

     Sama nawet nie wiem kiedy, Bellamy przycisnął swoje usta do moich. Stało się to tak szybko, że przez kilka sekund stałam po prostu jak kołek, próbując ogarnąć sytuację. Chłopak jednak mimo to nie przestawał muskać moich warg. Dopiero po chwili, gdy zauważył, że nie reaguję, przestał i zaczął się powoli odsuwać.

     Nie mogłam mu na to pozwolić.

     Ścisnęłam jego policzki i mocniej przycisnęłam swoje wargi do jego ust, zanim zdążył się oddalić na choćby kilka centymetrów, po czym zaczęłam oddawać pocałunki. Na ruch ze strony Bellamy'ego nie trzeba było długo czekać, ponieważ zaraz owinął swoje silne ramiona wokół mojej talii, przyciągając do siebie jeszcze bliżej, natomiast nasze usta zaczęły poruszać się w podobnym rytmie. Ja w tym czasie zdążyłam jedną dłoń wplątać w jego niesforne, czarne loki, a drugą ulokowałam na jego klatce piersiowej. Mimo koszulki, dokładnie czułam każdy mięsień poruszający się pod materiałem od szaleńcze bicie jego serca.

     W pewnym momencie Bellamy jednym ruchem ręki strącił wszystkie rzeczy w szafki, a następnie podniósł mnie i posadził na niej. Momentalnie owinęłam swoje gołe nogi wokół jego bioder, natomiast jedna ręka chłopaka zaczęła błądzić po moim udzie, podczas gdy drugą trzymał na moich plecach, przyciskając mnie do siebie.

     W objęciach czarnowłosego czułam się jak w niebie, jednak pragnęłam być jeszcze bliżej. Dlatego właśnie złapałam za brzeg jego koszulki i zaczęłam podnosić powoli do góry, tym samym odsłaniając umięśniony brzuch oraz tors. Bellamy oderwał się na chwilę ode mnie, po czym ściągnął swój T-shirt, rzucając go gdzieś obok na ziemię, i pomógł mi z moim, przez co zostałam w samym staniku. Chłopak przejechał dłońmi po moich nagich plecach, po czym uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniłam to i ponownie przywarłam do jego warg.

     Bellamy całował niesamowicie. Jeszcze nigdy nie czerpałam takiej przyjemności z chwili bliskości z drugą osobą, natomiast motyle w moim brzuchu niemal rozsadzały mnie od środka. Jego wargi przez cały ten czas tańczyły wraz z moimi, natomiast dłonie chłopaka błądziły po całym moim ciele: po plecach, brzuchu, nogach. Miałam wrażenie, że brakuje mi powietrza, jednak wolałam się udusić, niż chociażby na chwilę oderwać się od Bellamy'ego. Tak długo czekałam na ten moment, że chciałam go przedłużyć w nieskończoność.

     W końcu jednak zaprzestał pocałunków, natomiast jego usta zjechały niżej. Muskał delikatnie moją szyję, przez co w pewnym momencie z moich ust wydobył się jęk. Mam wrażenie, że zachęciło go to nieco, ponieważ najpierw zrobił mi malinkę gdzieś pod brodą, a następnie tuż obok prawego ucha. Nabrałam wtedy gwałtownie powietrza, a moje paznokcie mimowolnie wbiły się w plecy chłopaka. Najwyraźniej jednak nie przeszkadzał mu ból tym wywołany, ponieważ chwilę później odchylił ramiączko mojego stanika, po czym zaczął składać kolejne pocałunki na moim ramieniu.

     Gdy ponownie wrócił do moich ust, a ja lekko przygryzłam wargę Bellamy'ego, ten wydał cichy dźwięk: coś pomiędzy warknięciem i jękiem. Uśmiechnęłam się, nadal jednak go całując. Wtedy właśnie jego place zaczęły błądzić niebezpiecznie blisko zapięcia mojego stanika, przez co po moim ciele przeszły dreszcze, a palce ponownie wbiłam w skórę na jego ramionach. Syknął wtedy cicho i przygryzł płatek mojego ucha. Wtedy byłam już tak rozpalona, że nie wiedziałam co zrobić z rękami. Co zrobić z całym moim ciałem.

     W momencie, gdy zaczęłam rozpinać spodnie Bellamy'ego, usłyszeliśmy przerażający krzyk Monty'ego.



Ja wiem, że zawalam was tymi rozdziałami tak, że macie mnie już dość, ale nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć waszą reakcję. Obiecuję, że teraz rozdziały będą normalnie co dwa dni, ewentualnie czasem wcześniej lub później.

W waszych komentarzach tak naskakiwałyście na Bellamy'ego i Clarke, że się nie pocałowali, że musiałam w końcu zobaczyć, jak zareagujecie, gdy to się wreszcie stanie xd Zresztą "pocałowali" to za słabe słowo. Niedużo brakowało, a doszłoby nawet do zapychania, jakby to powiedziała pewna osoba XD

Czekam na wasze reakcje i komentarze. Pozdrawiam :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro