Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 - Bellamy



     - Nie rób nic głupiego, Bellamy – ostrzegła mnie Clarke, gdy zmierzaliśmy w stronę bramy.

     - Ale ja nie mam takiego zamiaru – obruszyłem się. – Po prostu jestem pewien, że to oni są winni zniknięcia twojej mamy i Kane'a, dlatego zamierzam odstrzelić im łby. Mam gdzieś, co potem ze mną zrobią.

     - Ty oszalałeś! – krzyknęła.

     - Nic nowego.

     Chciałem iść dalej, jednak blondynka złapała mnie za nadgarstek i obróciła w swoją stronę. W normalnych okolicznościach wyrwałbym się jej i poszedł dalej robić swoje, jednak zanim zdążyłam zareagować, położyła swoje dłonie na moich policzkach i popatrzyła mi głęboko w oczy. Choćbym nie wiem co miał do zrobienia, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Od tych hipnotyzujących niebieskich oczu, słodkiego noska czy nawet różowych ust, które miałem cholerną ochotę pocałował.

     - Obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego – rozkazała, przybliżając się jeszcze bliżej mnie i ściskając mi policzki. – Że wysłuchasz tego, co mają do powiedzenia i grzecznie wrócisz do obozu.

     - Nie mogę ci tego obiecać – szepnąłem w obawie, że gdybym odezwał się głośniej, mój głos mógłby zadrżeć z powodu jej onieśmielającej bliskości.

     - Wiem, że jesteś porywczy i czasem po prostu nie możesz się powstrzymać. Ale co, jeżeli naprawdę mają moją mamę, tak jak mówiłeś, i pozbędą się jej, gdy zabijesz ich wysłanników? Nie mogę jej stracić, rozumiesz? Nie mogę.

     W myślach uderzyłem się w twarz. Trzy razy. Kamieniem.

     Nie wiem jak mogłem się nie domyślić, że Clarke przede wszystkim nadal nie wie, co stało się z jej matką i co ci ludzie mogą jej zrobić, jeżeli ją mają. Wtedy mój głupi występek mógłby pozbawić ją życia, a Clarke nie wybaczyłaby mi tego do końca życia. Bardziej jednak martwiłem się o to, że po takim wydarzeniu kompletnie by się załamała.

     - Obiecuję – odrzekłem w końcu. – Przysięgam, że nie zrobię nic głupiego.

     Clarke westchnęła z ulgą, po czym uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.

     - Dziękuję.

     Chwilkę później stanęła na palcach i pocałowała mnie w miejsce na policzku, niebezpiecznie blisko moich ust. Zaraz przed oczami wyskoczyła mi eskapada barw, natomiast miejsce pocałunku zaczęło mnie przyjemnie mrowić. Chwila przyjemności nie trwała jednak zbyt długo, ponieważ dziewczyna w końcu mnie puściła, a ja sam przypomniałem sobie, po co wyszedłem na dziedziniec.

     Odwróciłem się i kontynuowałem swój marsz.

     Już kilkadziesiąt dobrych metrów od bramy dało się zauważyć dwóch Ludzi Lodu. Obaj byli mężczyznami, jednak nie mogłem ocenić ich wieku ze względu na maski odkrywające jedynie oczy. Siedzieli na koniach, ubrani w grube futra charakterystyczne dla Azgedańczyków. Jeden z nich trzymał w dłoni róg, natomiast drugi jakiś kawałek papieru.

     - Zostań tu – powiedziałem do Clarke, która chciała wyjść poza obóz wraz ze mną.

     - Uważaj na siebie – usłyszałem jeszcze za sobą, gdy coraz bardziej zbliżałem się do dwóch wysłanników.

     Nie mogłem okazać strachu, dlatego przybrałem na twarz minę osoby odważnej, pomieszaną z pewnością siebie i znudzeniem. Choć od zewnątrz mogłem wyglądać na wyluzowanego i niebojącego się nikogo, w środku aż się we mnie gotowało. Miałem nogi jak z waty i musiałem się naprawdę postarać, aby mój krok wyglądał dostojnie.

     - Bellamy Blake? – zapytał jeden z mężczyzn. Kiwnąłem twierdząco głową. – Przybyliśmy tu w sprawie napadu na nasze Królestwo, w którym brałeś udział. Nie musisz zaprzeczać, ponieważ jedna z naszym wojowniczek rozpoznała cię, kiedy wraz z Wanhedą uciekaliście w stronę tuneli.

     Pewnie Echo, pomyślałem. Tylko ona mnie znała.

     - Jakiś czas temu wyruszyliśmy do Polis i kazaliśmy wydać nam osoby biorące udział z morderstwie naszej królowej. Gdyby tego nie zrobili, zagroziliśmy im zabiciem kilku ich ludzi, których akurat mieliśmy w naszych rękach. Ponieważ Trikru to bardzo honorowy klan, sześcioro ludzi przyznało się od razu, a my w zamian na szczerość oddaliśmy im naszych zakładników.

     - Co się stało z tamtymi Ziemianami? – zapytałem.

     - Na razie nic, ale już jutro zostaną straceni.

     Po plecach przeszły mi dreszcze.

     - Mamy dla ciebie list – odrzekł jeden z nich, po czym podał mi zwitek papieru. Chwyciłem go i otworzyłem, jednak nie zrozumiałem ani słowa.

     - Dlaczego nie jest napisany po angielsku? Co to wszystko, do cholery, znaczy?

     - Mamy dwóch waszych ludzi – odpowiedział drugi z nich. - Kobietę, która podaje się za waszego Kanclerza oraz towarzyszącego jej mężczyznę. Żyją, jednak to od twojej decyzji będzie zależeć jak długo.

     - Czego ode mnie oczekujecie?

     - Oddasz się z nasze ręce i dasz się zabić, a w zamian my oddamy wam waszych ludzi i zostawimy resztę Skaikru w spokoju. Ponieważ jako jedyny z waszego klanu jesteś winny, nikt więcej nie ucierpi.

     Mimo tego, co powiedzieli, ulżyło mi. Oznaczałoby to, że nie wiedzieli nic o Octavii, która była tam z nami, a miałem zamiar dopilnować, aby tak zostało. Sam mogłem zginąć, miałem to gdzieś, ale nie mogłem pozwolić na to, aby mojej siostrze stała się krzywda. Po raz pierwszy cholernie cieszyłem się, że O. wraz z Lincolnem pojechali ostrzec pobliskie wioski przed buntem części ludzi z Azgedy.

     - Co do Wanhedy...

     - Nie dostaniecie jej! – syknąłem, jednocześnie przerywając mężczyźnie, który krzywo na mnie popatrzył.

     - Nie chcemy jej, głupcze – warknął. – Chciałem powiedzieć, że ponieważ była jedynie więźniem ratowanym przez was i nie brała udziału w mordzie na królowej, uważamy ją za niewinną. Chcemy jedynie ciebie. Masz godzinę na zdecydowanie się co zrobisz. Od razu mówię, żebyście mnie próbowali żadnych sztuczek ze śledzeniem nas, ponieważ wasi ludzie zginą od razu. Jeżeli się nie pojawisz, będzie to równoznaczne z odmową, natomiast wasi ludzie zostaną straceni. Wybór należy do ciebie Belomi kom Skaikru.

     Kiwnąłem niepewnie głową, po czym odwróciłem się i ruszyłem z powrotem w stronę obozu. Ludzi stali w dość dużej odległości od nas, dlatego nie było szans, aby usłyszeli naszą rozmowę. Cieszyłem się z tego powodu, ponieważ oznaczało to także, że Clarke nic wiedziała o temacie naszej konwersacji. Nie wiedziałem jeszcze co jej powiem, ale chciałem to przeciągać jak najdłużej.

     - Co ci powiedzieli? – zapytała Clarke, dopadając mnie przy bramie. – I dlaczego jeszcze nie odjeżdżają?

     - Czekają na moją decyzję – odpowiedziałem spokojnie, idąc w stronę Arki. Przez całą drogę widziałem zaciekawione spojrzenia mieszkańców Arkadii kierowane w moją stronę.

     - Na jaką decyzję? – dociekała. Gdy nie odpowiedziałem, złapała mnie za rękę i zmusiła do zatrzymania się. - Bellamy! Czego mi nie mówisz?

     Spojrzałem na nią. Sam nie wiem co spodziewałem się zobaczyć w jej oczach, ale na pewno nie takie przerażenie jak wtedy. Zbiło mnie to nieco z tropu i przez chwilę miałem ochotę jej o wszystkim powiedzieć, wytłumaczyć, powiedzieć że ją kocham i że wszystko będzie dobrze. Ale nie mogłem. Nie w tamtym miejscu i nie przy tych wszystkich ludziach. Wzbudzanie paniki było wtedy tym, czego potrzebowałem najmniej.

     - Porozmawiajmy w biurze kanclerza – zarządziłem, po czym nie patrząc nawet czy dziewczyna idzie za mną, podążyłem w znanym sobie kierunku.

     W pomieszczeniu znaleźliśmy się tylko my, co mi bardzo odpowiadało. Musiałem powiedzieć blondynce o wszystkim, ponieważ inaczej chodziłaby za mną i nalegała na rozmowę, a koniec końców i tak dowiedziałaby się prawdy. Wiedziałem, że będzie chciała mnie powstrzymać mimo tego, że tamci ludzie mieli jej matkę i Kane'a. Uparłaby się, że wymyślimy coś innego, choć sama dobrze by wiedziała, że innego wyjścia nie ma. Potem w końcu zabiliby Abby, za co obwiniałaby się jak za wszystko inne.

     Nie mogłem na to pozwolić.

     - Co ci powiedzieli? – zaczęła Clarke, stając naprzeciwko mnie. – Dlaczego nadal czekają pod bramą?

     Odwróciłem wzrok w nadziei, że wtedy powiedzenie jej wszystkiego przyjdzie mi łatwiej.

     - Mają twoją matkę – powiedziałem. Gdy nie doczekałem się żadnej reakcji, popatrzyłem na blondynkę. Choć mogła udawać silną, dobrze wiedziałem, że powstrzymuje się z całych sił przed wybuchnięciem płaczem.

     - Czego chcą? – wyszeptała drżącym głosem.

     - Mnie.

     - Co? – niemal krzyknęła, marszcząc czoło. – Jak to ciebie? Dlaczego?

     - Wiedzą, że brałem udział w wypadzie do Azgedy. Mają już wszystkich Ziemian odpowiedzialnych za mord na ich królowej, a teraz zostałem im tylko ja. Najwyraźniej nikt nie wie, że była tam wtedy także Octavia, ale to się nawet dobrze składa. Najpewniej rozpoznała mnie Echo, gdy uciekałem z tobą do tuneli. Ale nie chcą ciebie, nie martw się.

     - Nie martwię się o siebie i dobrze o tym wiesz – warknęła. – Co masz zamiar zrobić?

     Dobre pytanie. Co mam zrobić? Może i jestem idiotą uwielbiającym ryzykować i iść na pewną śmierć, ale to coś innego. Pewność, że umrę i już nigdy nie zobaczę roześmianej twarzy mojej siostrzyczki, Murphy'ego irytującego mnie do szaleństwa, Raven wymawiającej te wszystkie dziwne nazwy, których nikt nie rozumie, Monty'ego produkującego wraz z Jasperem swój sławny bimber, Clarke...Tej pięknej i odważnej Księżniczki, dzięki której przetrwałem aż do tego momentu. To wszystko sprawiało, że miałem ochotę po prostu się ukryć i zaczekać, aż to wszystko się skończy.

     Jednak nie potrafiłem. Nie mogłem. Życie ze świadomością, że przeze mnie zginie dwójka ludzi, a później przynajmniej kolejna setka podczas rzezi zorganizowanej na nas przez odłam Ludzi Lodu...To wszystko nie miało sensu. Dobrze wiedziałem, że jedynym wyjściem było poddanie się, oddanie w ich ręce. A pewne było, że Clarke za nic by na to nie pozwoliła.

     - Muszę to zrobić, Clarke – oznajmiłem.

     - Bellamy...

     - Nie mogę pozwolić na to, aby ktokolwiek przeze mnie zginął. Dobrze wiesz, że nie poprzestaną na twojej matce i Kane'ie. W końcu nas zaatakują, a my nawet nie będziemy się tego spodziewać. Dostaną mnie tak czy tak, więc możemy sobie odpuścić śmierć niewinnych ludzi i po prostu mnie wydać.

     - Nie pozwolę na to – warknęła.

     - Dobrze, że to nie ty o tym decydujesz – niemal krzyknąłem.

     Na moje słowa rysy twarzy Clarke złagodniały, a ona wyglądała tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. Chciałem ją przeprosić i przytulić, ale dobrze wiedziałem, że po prostu tam stojąc, lepiej na tym wyjdę. Chciałem, aby blondynka mnie w tamtym momencie nienawidziła. Aby uznała mnie za dupka i nie próbowała nawet powstrzymać. I choć dobrze wiedziałem, że to niemożliwe, to pożegnania i ckliwe słówka tylko by to wszystko pogorszyły. A ja musiałem ją uratować.

     - Muszę to zrobić – powtórzyłem, tym razem nieco łagodniej, lecz nadal stanowczo. – To jest jedyne wyjście.

     Przez ten cały czas dziewczyna po prostu stała i wpatrywała się we mnie. W tamtym jednak momencie podeszła do mnie mocno złapała za oba policzki, zmuszając do popatrzenia sobie w oczy.

     - Miałeś nie robić nic głupiego – powiedziała cicho, a jej głos się załamał. - Obiecałeś.

     Serce mi się krajało, patrząc na Clarke w takim stanie. Dolna warga oraz dłonie przez cały ten czas jej drżały, natomiast w smutnych i zaczerwienionych oczach widać było łzy, które jednak wycierała za każdym razem, zanim w ogóle zdołały popłynąć po jej policzkach.

     - To nie jest nic głupiego, Księżniczko – szepnąłem. – Tylko tak jestem w stanie cię uratować.

     - Ale ja nie chcę, żebyś mnie ratował – krzyknęła, pozwalając wreszcie łzom spływać ciurkiem po jej twarzy. – Chcę, żebyś żył.

     Spojrzałem na twarz dziewczyny, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Piękne, niebieskie oczy, które miejscami przechodziły niemal w szarość. Lekko rozchylone różowe usta. Okrągła twarz z malutkim dołeczkiem w brodzie. Pieprzyk nad górną wargą z prawej strony. Jasne włosy okalające tę śliczną twarzyczkę.

     Patrząc na nią wiedziałem, że muszę ją uratować za wszelką cenę. Choćby miała mnie za to początkowo nienawidzić, jej bezpieczeństwo było dla mnie ważniejsze.

     - Przepraszam – odrzekłem.

     Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie smutno, najwyraźniej źle rozumiejąc moją skruchę. Nie przepraszałem za to, że chociażby pomyślałem o oddaniu się w ręce tamtych ludzi. Nie przepraszałem także za chęć odejścia i tym samym zostawienia jej samej. Przepraszałem za to, co miałem zamiar zrobić. I za to, że już nie będę mógł być przy niej, kiedy będzie mnie potrzebować.

     Kocham cię, Clarke.

     Zanim dziewczyna zdążyła zorientować się w sytuacji, chwyciłem za kajdanki przyczepione do kabury wokół pasa i przypiąłem ją do jednego z prętów. Jednocześnie oddaliłem się od niej na pewną odległość, aby nie mogła chwycić kluczyka do kajdanek, który trzymałem w dłoni. Zaraz jednak odłożyłem go na pobliski stolik, aby osoba, która znajdzie Clarke była w stanie ją uwolnić.

     - Bellamy, nie – jęknęła.

     - Zaopiekuj się nimi – powiedziałem beznamiętnym głosem.

     - A kto zaopiekuje się mną?! – krzyknęła. – Błagam, nie rób tego. Potrzebuję cię! Bez ciebie nie dam sobie rady.

     - Robię to dla was wszystkich. Dla ciebie.

     Odwróciłem się i zacząłem iść w stronę wyjścia. Clarke w tym czasie wyrywała się, kopała i krzyczała, jednak wiedziałem, że muszę podążać przed siebie. Przez cały ten czas wykrzykiwała moje imię, które słyszałem nawet idąc wzdłuż korytarza, choć zamknąłem drzwi do biura.

     W pewnym momencie przystanąłem i zamknąłem oczy, wzdychając ciężko. Zacząłem się zastanawiać nad tym, czy to aby na pewno dobry pomysł. Z jednej strony nie miałem żadnej pewności, że puszczą Abby i Kane'a wolno, a resztę zostawią w spokoju. Z drugiej jednak nie miałem innego wyjścia.

     - Obyśmy się jeszcze spotkali. – powiedziałem, po czym potrząsnąłem głową i ponownie ruszyłem przed siebie.



No witam, protisty wy moje xd

Co sądzicie o zachowaniu Bellamy'ego? Czy dobrze postąpił? A może powinien zostać i zastanowić się wraz z resztą nad jakimś innym pomysłem, tym samym ryzykując życie Kane'a i Abby?

Ten friendzone, w jakim żyją Bellamy i Clarke, po prostu mnie załamuje. Aż sama mam ochotę nimi potrząsnąć i krzyknąć "Ogarnijcie się wreszcie! Jacy przyjaciele tak na siebie patrzą?" ale nieeee, muszę wytrzymać. Wykańcza mnie to, ale dam radę xd

P.S. Kolejny rozdział dodam pewnie jutro, ponieważ mam duży zapas ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro