Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog



     Nie chciałam zostawiać obozu, a jednak musiałam.

     To, co zrobiłam w Mount Weather, przez cały czas mnie prześladowało. Gdy patrzyłam na twarze ludzi, którym uratowałam życie, poświęcając setki innych, czułam do siebie odrazę, złość i nienawiść. Nie mogłam pogodzić się z podjętą przeze mnie decyzją, która prześladowała mnie od czasu opuszczenia góry.

     Bałam się reakcji Bellamy'ego oraz mamy, dlatego postanowiłam o niczym im nie mówić. Swoją decyzją podzieliłam się jedynie z Monty'm, który przez całą drogę powrotną starał się mnie odciągnąć od tego pomysłu, jednak jego wysiłki spełzły na niczym; już postanowiłam, że nie mogę z nimi zostać. Potrzebowałam izolacji, całkowitej samotności.

     Gdy znaleźliśmy w pobliżu obozu, stanęłam przed bramą, jednak jej nie przekroczyłam. Ponieważ szłam z tyłu, minęło mnie jedynie kilkoro przyjaciół, którzy odwracali się w moją stronę i posyłali smutne uśmiechy, jakby wiedzieli o moim postanowieniu. Raven, którą na rękach niósł Wick, złapała mnie przelotnie za dłoń, natomiast Octavia złapała moje prawe ramię i pokrzepiająco ścisnęła, jakby próbowała powiedzieć „Poradzisz sobie, cokolwiek postanowisz".

     Mama szła z przodu, dość osłabiona i prowadzona przez Kane'a. Chciałam do niej podejść, wyjaśnić wszystko i już nawet zaczęłam zmierzać w jej kierunku, jednak stchórzyłam. Bałam się, że gdy spojrzę jej w oczy, po prostu zrezygnuję. Wiedziałam, że odejście bez pożegnania czy chociażby słowa wyjaśnienia to niesamowita podłość z mojej strony, jednak strach nie pozwalał mi o tym myśleć. Cała się trzęsłam, powstrzymywałam łzy z niesamowitą trudnością.

     - Jesteś tego pewna? – zapytał miękko Monty, zatrzymując się obok mnie. Za nami nie było już nikogo. – Moim zdaniem powinnaś wejść do środka i jeszcze się nad tym porządnie zastanowić. Jeśli jutro nadal będziesz chciała odejść, pozwolę ci.

     - Nie, Monty – szepnęłam. – Wtedy to będzie o wiele trudniejsze. Muszę to zrobić teraz, zanim ktoś się zorientuje, że mnie brakuje wśród osób wracających z Mount Weather.

     Monty westchnął.

     - Myślę, że powinnaś pożegnać się przynajmniej ze swoją mamą.

     - Wiem. Ale jestem zbyt dużym tchórzem i nie zrobię tego – przełknęłam ślinę, po czym spojrzałam chłopakowi w oczy. – Zdaję sobie z sprawę z tego, o co cię proszę, ale czy mógłbyś powiedzieć mojej mamie, że ją kocham i przepraszam?

     - Pewnie – odpowiedział od razu. – A – tutaj przerwał i zastanawiał się nad czymś przez kilka sekund. – Co powiedzieć Bellamy'emu?

     No tak. Bellamy.

     Od czasu przylotu na ziemię bardzo się do siebie zbliżyliśmy i choć początkowo za nim nie przepadałam, po jakimś czasie stał się moim przyjacielem. Wydaje mi się, że nawet najlepszym. Nie byłam pewna, za kogo on uważa mnie, jednak raczej nie byłby zbyt zadowolony z mojego odejścia. Zaczęłam coraz bardziej wątpić w słuszność mojej decyzji, jednak, choć zdawałam sobie sprawę z jej absurdalności, musiałam odejść.

     - Powiedz mu, że...że bardzo go przepraszam, ale musiałam to zrobić. I poproś, aby zaopiekował się resztą. Teraz zbuntowany książę musi poradzić sobie sam, a ja wierzę, że da radę – uśmiechnęłam się smutno sama do siebie. - Trzymaj się, Monty – powiedziałam, po czym objęłam go i lekko poklepałam po plecach.

     - Uważaj na siebie – odrzekł, po czym oderwał się ode mnie. – May we meet again.

     - May we meet again.

     Odwróciłam się i wolnym krokiem ruszyłam w stronę radioaktywnego lasu, jednak w każdą sekundą mój chód stawał się bardziej pewny i szybszy - tak jakby obóz sprawiał, że stawałam się niepewna i bojaźliwa. Wiedziałam jednak, że samotność ukoi moje nerwy i poczucie winy.

     Znoszę to, aby oni nie musieli.

     - Clarke! – usłyszałam krzyk za sobą.

     Odwróciłam się.

     Bellamy ze zdziwioną miną próbował wyjść z obozu i pobiec w moja stronę, jednak Monty złapał go za ramię i zaczął coś tłumaczyć. Chłopak przez cały ten czas wpatrywał się w moją twarz, jakby bał się, że mogę po prostu zniknąć. Widziałam, jak z każdym słowem Monty'ego mięśnie mojego przyjaciela napinały się i twardniały, natomiast wyraz twarzy zmieniał się ze zmieszanej na zły i przerażony jednocześnie. Jego ramiona opadły wzdłuż tułowia, natomiast karabin trzymany w lewej dłoni spadł na ziemię. Szeroko otwarte czekoladowe oczy wytrwale wpatrywały się we mnie. Nic nie rozumiał. Nie wiedział, dlaczego ich zostawiam

     Dlaczego zostawiam jego.

     - Przepraszam – szepnęłam, choć wiedziałam, że mnie nie usłyszy, po czym odwróciłam się i ruszyłam w dalszą drogę.

     Musiałam mieć tylko nadzieję, że kiedyś mi wybaczy.



Hej! Witam serdecznie w moim pierwszym opowiadaniu na wattpadzie :) Mam nadzieję, że wam się spodoba i zostawicie komentarz.

W najbliższym czasie (czyt. jutro lub pojutrze) mam zamiar dodać rozdział 1, także zapraszam :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro