26
Wieczorem...
Marcel*❤
-Tak się cieszę, że mi wybaczyłeś- powiedziałem, wtulając się w ukochanego.- Jak mogłeś pomyśleć, że zdradziłem Cię z recepcjonistką...- zaśmiałem się.
-Jeszcze raz przepraszam, kotku- przygryzł delikatnie płatek mojego ucha.- nie miałem pojęcia, że pożyczałeś od niej tylko gitarę...- pogładził mnie po plecach.- Twój występ był bardzo uroczy.- pocałował mnie delikatnie w czoło.
-Bardzo mnie wystraszyłeś, wiesz?- powiedziałem, patrząc mu w oczy.
-Jesteś moim kochanym skarbem.- musnął ustami mój policzek.- To co? Kto ma ochotę na lody karmelowe?- zaśmiał się, kiedy nieśmiało podniosłem rękę. Amadeusz wstał, a następnie złapał za moje uda, by mnie podnieść. Razem udaliśmy się do kuchni, gdzie w zamrażalniku czekał na nas zimny deser. Chłopak usadził mnie na blacie. Z górnej szafki wyjął dwie niebieskie miseczki i czekoladową polewę. Już chciał wyjąć lody, ale moja uwaga skutecznie przerwała jego zamiary.
-A posypka?- wskazałem palcem na średniej wielkość pudełeczko, znajdujące się na drugim końcu kuchni.
-Marcel...- westchnął przeciągle, a następnie głośno się zaśmiał.- kocham Cię.- przyciągnął mnie do siebie.
-T-też Cię kocham- powiedziałem zadowolony.- a teraz dawaj te lody!
-Już się robi.- odparł dwuznacznie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro