Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O sukniach, budzących pragnienie...

Diana miała wrażenie, że jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak skrępowana jak w tamtej chwili. A przecież ostatnie tygodnie okazały się wyjątkowo stresujące. Mimo wszystko nie umywały się do stania ramię w ramię z Charliem Weasleyem w absolutnym milczeniu; jej bracia, jak na nich przystało, grzebali się niemiłosiernie, a oczekująca na nich siostra utknęła z ich opiekunem.

Wiedziała, że — prędzej czy później — musiał nadejść moment, gdy znajdzie się sam na sam ze smokologiem. Rezerwat był ogromny, owszem, ale kontrolowanie takiego obszaru wiązało się z koniecznością stosowania dość ścisłej współpracy. A poza tym... Przecież poniekąd dlatego wciąż skrupulatnie pojawiała się na zmianach Daphne, udzielając jej pomocy, chociaż kobieta już dawno zwolniła ją z tego obowiązku. Diana jednak nie miała nic przeciwko obserwowaniu Charliego z ukrycia, gdzie czuła się całkiem bezpiecznie, bo nikt nie mógł jej zarzucić prześladowania.

Mimo to nie była gotowa na przebywanie tak blisko niego. Właściwie nie wiedziała nawet, dlaczego Weasley czekał na Mihaia i Gavrila razem z nią, zamiast wracać do pracy, czy udać się na zasłużony odpoczynek. Chciała wierzyć, że może był to pierwszy sygnał z jego strony, sugerujący zmianę podejścia, ale krępująca cisza zdawała się takiemu wnioskowi zaprzeczać. Jedynie ukradkowe spojrzenia, jakie rzucali sobie nawzajem, czyniły sytuację nieco lepszą; oznaczały postęp, bo jeszcze kilka dni wcześniej Charlie konsekwentnie ignorował jej istnienie.

— Gavril i Mihai... — wypaliła w końcu Diana, a on uniósł brwi. — R-radzą sobie jakoś?

Nie musiała nawet patrzeć w lustro, żeby wiedzieć, jak wyglądała jej twarz. Z pewnością była czerwona z zażenowania, pomieszanego ze stresem i czystą paniką. W jednej chwili jej dłonie zrobiły się wilgotne, a arystokratka musiała zwalczyć chęć wytarcia ich w brudne spodnie.

— Zaskakująco dobrze — odparł Charlie i uśmiechnął się słabo. — Są leniwi, ale na pewno sprawni fizycznie. Chociaż z każdym dniem narzekają coraz mniej, także może zrozumieli, że nikt nie zwraca uwagi na ich dyskomfort.

Diana pokręciła głową i odważyła się spojrzeć na Weasleya.

— W domu narzekają dokładnie tak samo, a może nawet bardziej. Odkryli, że dużo bardziej mnie to irytuje niż ostentacyjne milczenie — mruknęła i odchrząknęła.

Znowu zapadła cisza, tym razem odrobinę mniej niezręczna — na tyle, że Diana poczuła nagły przypływ odwagi, by kontynuować rozmowę. Zastanawiała się, czy powinna trzymać się neutralnych tematów, czy może raczej zaryzykować i powiedzieć to, co naprawdę chodziło jej po głowie. Zerknęła na Charliego, a gdy zobaczyła jego rozluźnioną postawę, doszła do wniosku, że lepszej szansy nie dostanie.

— Słuchaj, Charlie... — mruknęła nerwowo i odchrząknęła ponownie, gdy jej głos zabrzmiał dziwnie wysoko. Mogła przysiąc, że kącik ust mężczyzny drgnął nieznacznie, ale wolała się na tym nie skupiać. — Nie zamierzam cię prosić o wybaczenie, bo zdaję sobie sprawę, że nic nie usprawiedliwia mojego zachowania. Chciałam jednak, żebyś wiedział, że naprawdę mi przykro. Żałuję tak bardzo, jak to możliwe. Próbowałam... próbowałam jedynie ochronić tych dwóch kretynów przed ich własną głupotą. Nigdy nie zamierzałam cię skrzywdzić. Miałam nadzieję, że wszystko skończy się inaczej... — dodała głupio i podrapała się po karku.

Cała jej twarz była gorąca — włącznie z uszami, co nie zdarzyło się jej nigdy wcześniej. Sytuacji nie poprawił fakt, że Charlie nie odpowiedział, chociaż wyraźnie słyszał, co powiedziała; zasępił się nieco i wyglądał, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Mimo to milczał, a Diana poczuła, że popełniła jednak błąd, odzywając się w ten sposób.

— W każdym razie... Chciałam, żebyś wiedział — mruknęła speszona i odwróciła wzrok, obejmując się ramionami, zupełnie jakby miało jej to w czymś pomóc.

Bała się spojrzeć na Weasleya, ale — całe szczęście — wcale nie musiała. Mihai i Gavril wyszli zza zakrętu, a ich śmiech wypłoszył kilka ptaków z drzew. Chociaż raz się na coś przydali, pomyślała Diana i odepchnęła się od płotu, robiąc kilka kroków w ich stronę.

— Dłużej się nie dało?! — warknęła z irytacją, a oni wymienili spojrzenia.

— Coś ty taka czerwona? — spytał Mihai, co Draganescu pozostawiła bez komentarza.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła do posiadłości, starając się ignorować rozbawiony głos Weasleya, gdy żegnał się z jej braćmi. Zwracał się do nich tak jak niegdyś do niej — bez żadnego napięcia i ostrożności. I pomyśleć, że to oni ukradli to durne jajo, warknęła do siebie, czując niepohamowany napływ złości.

Dlaczego nie wściekał się na nich? Dlaczego traktował ich jak najlepszych kumpli, a ona zbierała żniwo ich głupoty nawet teraz?

Rozumiała, że to ona okłamała Charliego. Wzięła przecież odpowiedzialność za swoje czyny, nawet go za nie przeprosiła. Tymczasem jej zbrodnia była najwyraźniej niewybaczalna, podczas gdy właściwa kradzież rozeszła się bez echa. Nie mogła poradzić sobie z poczuciem porażającej niesprawiedliwości. Wiedziała, że nie było żadnego sensu szukać problemów, ale...

Ale słowa jej ojca nagle uderzyły w nią ze zdwojoną siłą. To ona straciła najwięcej, podczas gdy zawiniła najmniej — przynajmniej w oczach wszystkich, tylko nie Charliego. A to na nim najbardziej jej zależało...

— Pospieszcie się! — rzuciła jeszcze przez ramię, a jej spojrzenie na moment skrzyżowało się z tym Weasleya.

Cień przemknął przez jego twarz, ale Diana była już zbyt daleko, by umieć go rozszyfrować.

***

Dzień balu organizowanego przez Vasilicę Balan nadszedł szybciej, niż by chciała. Diana naprawdę nie sądziła, że — po raz pierwszy w życiu — nie będzie się cieszyć z możliwości przyodziania pięknej sukni i olśnienia wszystkich zgromadzonych. Nie należała do osób próżnych, przynajmniej nie na co dzień. Ale w te rzadkie, pojedyncze wieczory stawała się kimś innym — kimś, kto doskonale zdawał sobie sprawę z własnej urody i charyzmy.

Tego zresztą oczekiwali od niej wszyscy wokół. Jak przystało na arystokratkę, powinna godnie reprezentować nie tylko swój ród, ale także dodawać blasku całemu towarzystwu. W końcu na balach pojawiali się nie tylko goście z Rumunii, a również z innych państw; zaproszony był każdy, kto miał jakiekolwiek znaczenie. Znaczna część, oczywiście, odmawiała przybycia, ale ci, którzy zjawiali się na balach, musieli docenić ich wystawność i przepych. A zadaniem Diany, jak każdej wysoko urodzonej kobiety, było dołożenie wszelkich starań, by każdy odczuwał czysty zachwyt.

Jeszcze jakiś czas temu uważała to za swój obowiązek. Nie widziała w tym nic złego ani nawet uwłaczającego godności; znała swoją wartość zbyt dobrze, by dać się sprowadzić do miana ozdoby, błyszczącej jedynie podczas przyjęcia. Dziś jednak nie mogła się oprzeć wrażeniu, że coś się zmieniło, a piękny makijaż, misternie ułożone włosy i zapierająca dech w piersiach suknia nie były w stanie ukryć tego, co kryło się pod spodem.

Nie były w stanie ukryć wolnej, zdeterminowanej kobiety, jaką się stała. Nie interesowało ją bycie piękną i wdzięczną, gdy mogła mieć znacznie więcej. Gdy mogła pozostać sobą i budzić zainteresowanie nawet bez maski idealnej panny na wydaniu. W końcu Charlie docenił ją bez tego wszystkiego...

Diana westchnęła ciężko i przymknęła oczy, gdy jej myśli po raz kolejny zawędrowały w niebezpieczne rejony. Weasley prześladował ją w najmniej odpowiednich momentach, ale dzisiejszy dzień był absolutnie najgorszym z możliwych. Nie mogła pozwolić sobie na bujanie w obłokach, gdy spojrzenia wielu arystokratów miały skupiać się właśnie na niej.

Spojrzała w lustro raz jeszcze i przywołała na twarz piękny uśmiech. Czerwona suknia idealnie podkreślała kolor jej skóry, a głęboko wycięty dekolt bez wątpienia przykuwał uwagę, nie będąc jednocześnie wulgarnym, podobnie zresztą jak rozcięcie, odsłaniające udo Diany — wystarczająco wysokie, by zostać zauważonym, a przy tym subtelne.

Ciekawe, co powiedziałby Charlie, pomyślała i westchnęła ciężko, kręcąc głową. Chwyciła czerwoną szminkę i poprawiła jedną z linii, po czym wygładziła materiał sukni. Uniosła dumnie głowę i wyszła z pokoju, gotowa dołączyć do ojca i braci, którzy zapewne czekali na nią w salonie.

Kiedy jednak dotarła na miejsce, nikogo nie zastała. Uniosła brwi, nie wierząc, że ubranie się w wyjściowe szaty zajmowało im więcej czasu niż jej całe przygotowania — włącznie z długą, relaksująca kąpielą.

— Doskonale — mruknęła i zbliżyła się do okna, wyglądając na zewnątrz.

Ku swojemu zdziwieniu nie dostrzegła tam wcale rodziny, a zamiast tego kogoś, kogo zupełnie się nie spodziewała. Charlie Weasley zmierzał właśnie do posiadłości, wyraźnie się spiesząc. Diana poczuła, jak panika zalewa jej ciało. Odsunęła się od okna i zamrugała, zastanawiając się, co powinna zrobić.

Nie umiała znaleźć ani jednego powodu, dla którego smokolog miałby zjawić się z wizytą w ich domu. W gruncie rzeczy wydawało jej się to nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności; w końcu nawet jej bracia dostali dyspensę, by móc udać się na bal, a Charlie, jako ich opiekun, musiał zdawać sobie z tego sprawę.

Przez moment miała ochotę zwyczajnie uciec z powrotem do pokoju. Pozwolić, by Weasley czekał pod drzwiami, dopóki któryś z jej braci nie pofatyguje się na dół. Kiedy jednak rozległo się pukanie, a Diana wciąż stała pośrodku salonu, zdała sobie sprawę, że na to już za późno. Przełknęła ślinę i ruszyła w stronę wejścia, a każdy kolejny krok przychodził jej z większym trudem.

Serce kobiety waliło niczym dzwon, a nogi trzęsły się ze zdenerwowania; mimo to nie mogła powstrzymać ekscytacji i dreszczyku podniecenia, który przebiegał po jej plecach co kilka chwil, zostawiając za sobą gęsią skórkę. W końcu dotarła do drzwi i otworzyła je stanowczo, nie chcąc okazać słabości.

Charlie stał do niej bokiem, a gdy odwrócił się, by powitać gospodarza, zamarł z niezwykle głupią miną, która momentalnie dodała Dianie pewności; wyglądał, jakby zobaczył ducha — wyjątkowo zjawiskowego ducha, sądząc po intensywności, jakiej nabrało jego spojrzenie.

— Charlie? — zdziwiła się arystokratka. — Co ty tu robisz?

Ciężko było jej udać, że wcale nie zauważyła, jak jego wzrok błądził po jej twarzy, sylwetce, żeby znowu spocząć na czerwonych ustach. Starała się zachować spokój i zignorować nagłe uderzenie gorąca — podobne temu, które zawładnęło jej ciałem, gdy postanowił odwiedzić ją tamtego pamiętnego wieczora. Tym razem także miała wrażenie, że stała przed nim niemalże naga; różnica polegała na tym, że teraz wcale nie czuła zawstydzenia.

Jego spojrzenie było najlepszym komplementem, jaki mogła dostać — jedynym, na którym rzeczywiście jej zależało. Mogłaby w nieskończoność przyglądać się wirującym w jego niebieskich oczach emocjom, tak sprzecznym ze złością i rozczarowaniem, które błyszczały w nich jeszcze nie tak dawno temu. Mogłaby napawać się czystą fascynacją w spojrzeniu Weasleya i z łatwością sprawić, by zamieniła się w coś znacznie gorętszego, pełnego pasji i niepohamowanego pragnienia.

Wiedziała, jak niewiele musiałaby zrobić. Wystarczyłby jeden uśmiech, połączony z subtelnym gestem — zaledwie chwila, by złamać silną wolę Charliego, by zepchnąć go w przepaść, z której nie było już powrotu.

Mimo to... Mimo to stała w miejscu, bojąc się nawet oddychać. Wejście w rolę uwodzicielskiej arystokratki byłoby banalnie proste, ale zwyczajnie nie umiałaby zmusić się do tego, żeby nim manipulować. Nie po raz kolejny. Nigdy więcej.

— Charlie? — powtórzyła cicho, a on zamknął oczy.

— Nie wiem, co tu robię — powiedział zmęczonym głosem. — Miałem przygotowanych sto wymówek, ale... teraz każda wydaje się głupia.

— Nie rozumiem... — wymamrotała Diana.

Rzeczywiście nie rozumiała — a przynajmniej nie zamierzała wyciągać pochopnych wniosków, dopóki Charlie nie udzieli wyjaśnień. Już kiedyś popełniła ten błąd, za co pokutowała po dziś dzień i miała czynić to znacznie dłużej — tak jej się zdawało. Kiedy jednak patrzyła na przystojną twarz Weasleya, nie mogła powstrzymać szybszego bicia serca, bo doskonale wiedziała, co sprowadzało go do posiadłości.

— Nieważne. Nie powinienem był... — mruknął Charlie i odwrócił się na pięcie, po czym zbiegł po schodkach i zaczął się oddalać.

Zatrzymał się po kilku krokach, spoglądając w niebo. Diana stała jak sparaliżowana, a jej wzrok mimowolnie skupił się na zaciśniętych, drżących dłoniach mężczyzny. Walczył z sobą — nie musiała wcale się nad tym zastanawiać. Przełknęła ślinę, a gdy Charlie ponownie zwrócił się w jej stronę, rozchyliła usta, rażona siłą jego spojrzenia i czającej się w nim determinacji.

Zanim zdążyła przesunąć się choćby o milimetr, Weasley znalazł się tuż przed nią, a jej plecy uderzyły o zimną futrynę. Szybko zapomniała o chłodzie drewna, gdy poczuła dłonie Charliego na swoich policzkach. Miała wrażenie, że świat się zatrzymał, przeciągając ten jeden moment w nieskończoność — moment, gdy jego usta znalazły się na jej własnych, a dystans, dzielący ich ciała, zniknął bezpowrotnie.

Zimno ustąpiło, zastąpione gorącem przypominającym sam smoczy oddech. Wielokrotnie zastanawiała się, jak wyglądałby pocałunek z Charliem, ale nigdy nie podejrzewała, że będzie aż tak obezwładniający. Gdyby jego ręka nie znalazła się na jej talii, a palce nie wbiły się mocno w skórę, zapewne nie potrafiłaby ustać na nogach. Coś w jego cieple, jego smaku i zapachu sprawiało, że zapomniała o wszystkim. O problemach, o balu, o dzielących ich różnicach...

Liczyła się tylko ta jedna chwila, jego wargi i namiętność, która przemawiała przez każdy ruch i gest. Diana nawet nie zarejestrowała, kiedy jej własne dłonie znalazły się na jego ciele; jedna wplotła się we włosy Charliego, a palce drugiej zacisnęły się na cienkim materiale koszulki, przyciągając go bliżej, chociaż nie wiedziała, czy było to w ogóle możliwe.

Jej ciało płonęło mieszaniną emocji i pragnienia. A pragnęła wielu rzeczy... Pragnęła, by czas zwolnił. Pragnęła nauczyć się oddychać nim i niczym więcej. Pragnęła pozwolić swoim rękom błądzić, badać każdy napotkany fragment skóry. Pragnęła, by on czynił to samo, bez żadnego skrępowania, wstydu. By ta rozpaczliwa potrzeba znalezienia się bliżej i bliżej, i bliżej stała się jedyną ważną rzeczą.

Pragnęła, by nie był to ich pierwszy i ostatni pocałunek.

— Charlie... — wyszeptała błagalnie w jego usta, a on jęknął, rozdarty między tym, co słuszne, a tym, czego rzeczywiście chciał.

Odsunął się na moment, po czym ponownie zbliżył do niej, chcąc pocałować ją raz jeszcze; zawahał się jednak, a Diana poczuła na wargach gorący, rwący się oddech. Otworzyła oczy i spojrzała w jego błękitne, wypełnione pożądaniem tęczówki. Przez chwilę nie była w stanie złapać tchu, a potem zachłysnęła się lodowatym powietrzem, gdy Charlie odepchnął się gwałtownie od futryny i zbiegł po schodach, nie oglądając się za siebie.

A ona stała w progu i przyglądała się jego oddalającej się sylwetce, walcząc z chęcią ruszenia za nim, zostawienia za sobą wszystkiego i wszystkich. Nie potrafiła wsłuchać się w głos rozsądku, który przypominał jej o obowiązkach, o odpowiedzialności. Ignorowanie go przyszło jej z zaskakującą łatwością, jak jeszcze nigdy dotąd.

Diana wiedziała jednak, co stanowiło przyczynę zmiany. Zadrżała gwałtownie i objęła się ramionami, czując dotkliwą pustkę i tęsknotę, które falami rozchodziły się po całym ciele, docierając do każdej jego części.

Gdyby ktoś kazał jej wybrać między światem, do którego należała, a światem, w którym nie istniałby nikt, poza nim...

Wybór byłby dziecinnie prosty. 

***

Mówiłam, że będzie szybko, nie? Ogólnie to nie mogłam się powstrzymać, bo sama jestem zbyt podekscytowana tym, co tu się wydarzyło. Także pal licho "czekanie", musieliście wiedzieć XD

No, to jak się podobało? Co dalej? 

Ja już wiem... :D

Niech ktoś mi sprezentuje takiego Charliego, co?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro