O spokoju w obliczu burzy...
Diana spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, z jakim spokojem wróci do domu i spojrzy w oczy Luci Balana, który wciąż na nią czekał, mimo upływu godziny. Kiedy jednak przekroczyła próg posiadłości i weszła do salonu, gdzie atmosfera przypominała tę rodem ze stypy, nie czuła ani złości, ani tym bardziej wątpliwości.
Podeszła do kanapy, na której siedział Octavian, po czym zajęła miejsce tuż obok. Nalała sobie herbaty do filiżanki i uśmiechnęła się chłodno, spoglądając na braci, którzy wyglądali na wyraźnie zdenerwowanych — a może nawet przerażonych — konsekwencjami swoich pijackich wyznań.
— O czym więc chciałeś porozmawiać? — spytała Diana i upiła łyk ciepłego napoju.
— Chyba wyraziłem się dostatecznie jasno... — prychnął Luca. — Doskonale wiem, skąd się wzięło twoje zainteresowanie rezerwatem. Niezwykle żałuję, że jestem zmuszony złączyć się z rodziną idiotów — spojrzał na Mihaia i Gavrila — ale dopóki nikt nie pozna waszego słodkiego sekretu, pozostaje to najlepszą opcją. Dla wszystkich.
— Czyżby? — powiedziała arystokratka i usiadła głębiej na kanapie.
Kątem oka dostrzegła, że Octavian poruszył się niespokojnie, a jego usta rozchyliły się nieznacznie. Położyła dłoń na jego ramieniu w uspokajającym geście i uśmiechnęła się spokojnie. Ojciec skinął głową niemalże niezauważalnie, a potem rozluźnił się, postanawiając oddać jej inicjatywę.
— Bo widzisz... Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby oglądanie twojego oblicza do końca życia miało mnie w jakikolwiek sposób usatysfakcjonować — kontynuowała Diana, a na twarz Luci wstąpił złośliwy grymas.
— Mogę, od czasu do czasu, w przypływie dobroci, farbować włosy na rudo, jeśli ci to pomoże — odparł bezczelnie, co wzbudziło w Draganescu skrajne zniesmaczenie.
— Obawiam się, że w twoim wypadku nawet eliksir wielosokowy okazałby się niewystarczający. Chyba że postanowiłbyś milczeć do końca swych dni. To dopiero byłoby prawdziwe błogosławieństwo!
Balan zacisnął dłonie w pięści w wyrazie złości, a Diana przyjęła jego reakcję z zadowoleniem.
— Radziłbym uważać na słowa...
— A ja radziłabym uważać, z kim zadzierasz. I gdzie — stwierdziła, rozglądając się wokół. — Zdaje się, że nie jesteś u siebie. Gwarantuję ci, że idioci, od których wyciągnąłeś informacje, nie będą stali z boku, jeśli zdecydujesz się mnie poważnie urazić.
— To nie Wielka Brytania, Diano — zaśmiał się Luca. — Zdaje się, że nasze władze nie mają żadnego problemu z użyciem Veritaserum, czyż nie? Wszyscy wiedzieliby, jak było naprawdę. Nie mówiąc już o tym, że wasz sekret ujrzałby światło dzienne, a tego byśmy nie chcieli, hm?
Diana naprawdę nie sądziła, że kiedykolwiek będzie miała ochotę uderzyć drugiego człowieka — po mugolsku, bez użycia magii. A jednak twarz Balana z każdą chwilą zaczynała coraz bardziej przypominać worek, którego używali Mugole.
— Problem z Veritaserum jest taki, że wpływa na wszystkich, Balan — odparła z udawanym smutkiem, chociaż w środku gotowało się w niej ze złości. — Gdybyśmy faktycznie postanowili uciec się do jego użycia, świat poznałby nie tylko nasz sekret. Nie udałoby ci się ukryć swojego malutkiego szantażu, który, jeśli udowodniony, stanowiłby przestępstwo. Zastanówmy się więc, czy rzeczywiście chcesz okazywać brak szacunku wobec swoich gospodarzy — zakończyła zimno, a on posłał jej pełne wściekłości spojrzenie.
— Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? Zniszczę was, Diano. Całą twoją rodzinę... I dopilnuję, by nikt nie ośmielił się wam pomóc. Albo chociaż zerknąć w waszą stronę z czymkolwiek, poza pogardą — warknął Luca, a Mihai zerwał się z miejsca.
— Jak śmiesz grozić naszej siostrze?! Jak śmiesz...
Diana uniosła dłoń, uciszając brata, który jednak nie usiadł z powrotem na fotelu, a dalej wpatrywał się z Balana z żądzą mordu w oczach.
— Spokojnie — powiedziała cicho. — Nerwy nic tu nie zmienią. — Diana spojrzała na Lucę i oparła łokcie na kolanach, pochylając się w przód. — Możesz zrobić, co zechcesz, Balan. Możesz spróbować nas zniszczyć, doszczętnie pogrzebać naszą reputację... A ja i tak nie zmienię zdania. Wiesz dlaczego? Bo brzydzi mnie myśl, że ktoś tak odrażający miałby dyktować mi warunki. Jeśli jest coś, co naprawdę by nas zniszczyło, jest to poddaństwo wobec twojego zepsucia. Moja matka wstałaby z grobu, gdybym nie powiedziała ci teraz, żebyś spieprzał na bambus.
Jej bracia i ojciec spojrzeli na Dianę z zaskoczeniem, podobnym temu, które czuła sama arystokratka, gdy usłyszała to określenie po raz pierwszy. Coś w ich reakcji wprawiło ją w doskonałe samopoczucie — na tyle doskonałe, że rozłożyła się wygodnie na kanapie i założyła nogę na nogę, przybierając bardziej lekceważącą pozycję.
— Tak więc... Jeśli zamierzasz wypowiedzieć nam wojnę, możesz być pewny, że nie poddamy się bez walki. Mało tego... Obawiam się, że nie doceniłeś przeciwnika, bo... Podczas gdy ty robiłeś sobie wrogów, my zyskiwaliśmy sprzymierzeńców — oświadczyła chłodno i zmrużyła oczy. — Spieprzaj, Luca. I nie wracaj, bo tego pożałujesz.
— Czy to groźba?! — wycedził wściekle Balan, a ona uśmiechnęła się z satysfakcją.
— Nie. Obietnica.
Arystokrata przez moment przyglądał jej się w milczeniu pełnym furii, aż w końcu wstał i, zamaszystym krokiem, opuścił posiadłość. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Diana przymknęła oczy i wypuściła powietrze z płuc, czując, jak drżą jej ręce. Było coś upajającego w świadomości, że w tamtej jednej chwili miała nad Lucą władzę, ale... Ale doskonale wiedziała, jakie będą konsekwencje jej śmiałości.
Pochyliła się w przód, oddychając ciężko, ale trwało to zaledwie moment; Mihai rzucił się w jej stronę, wyraźnie zaniepokojony zachowaniem siostry, a ona otworzyła oczy. Zanim zdołała się powstrzymać, jej dłoń zetknęła się z policzkiem brata, a powietrze przeszył ostry dźwięk skóry uderzającej o skórę.
— Ała! — wrzasnął Mihai, trzymając się za piekące miejsce. — Uderzyłaś mnie!
— Cóż za bystra obserwacja. Szkoda, że nie byłeś tak błyskotliwy, kiedy dałeś się upić Balanowi i wyśpiewałeś mu wszystko, co chciał.
W salonie znowu zapadła cisza, a Mihai usiadł na miejscu, które jeszcze niedawno zajmował Luca, po czym wbił w siostrę urażone spojrzenie.
— To nie tak, że zrobiliśmy coś celowo, nie? — burknął Gavril, a Diana wywróciła oczami. — Gdybyś powiedziała nam, że Luca chciał zmusić cię, żebyś za niego wyszła...
— To co? — przerwała mu arystokratka. — Co by to zmieniło? Założę się, że zrobilibyście coś jeszcze głupszego, a my tak czy siak skończylibyśmy w tarapatach. Zamiast próbować zwalać winę na mnie, chociaż raz się zamknijcie i przyznajcie do błędu, zanim będzie za późno.
Nikt nie odpowiedział, a Diana spojrzała na ojca, który wpatrywał się w nią z rozczulonym uśmiechem, który momentalnie podniósł ją na duchu. Przez moment bała się, że zamierzał ją skrytykować, zganić za podjęcie tak odważnej — i głupiej — decyzji. W jego oczach nie było jednak nic, poza akceptacją i spokojem, co ukoiło nieco zdenerwowanie kobiety. Pokiwała głową, po czym ponownie wzięła głęboki oddech.
— Co zamierzasz zrobić? — spytał rozpaczliwie Mihai, a on uniosła brwi.
— Ja? Dlaczego miałabym coś robić?
Bracia wymienili spojrzenia.
— Przecież... Przecież powiedziałaś... — wymamrotał Gavril, ku rozbawieniu Diany.
— Ależ wiem, co powiedziałam. Nie zamierzam jednak nawet kiwnąć palcem, chłopcy. To nie mój bałagan, czyż nie? To nie ja ukradłam jajo, to nie ja wpakowałam nas w tarapaty, to nie ja wypaplałam rodzinny sekret... To wszystko wasza wina.
— Ale...
— Żadnego ale. Jeśli chcecie, żeby nasz świat nie legł w gruzach, znajdziecie sposób na naprawienie szkód, które wyrządziliście. A ja będę w tym czasie cieszyć się życiem i ze spokojem czekać, aż uratujecie nas wszystkich — powiedziała ze spokojem Diana. — Powinnam była zrobić to już wcześniej. Na długo przed tym, jak przynieśliście do domu to cholerne jajo.
— Nie możesz, Diana, nie możesz! — zaprotestował Mihai i ponownie zerwał się z miejsca.
Tym razem jednak nie ruszył w jej stronę, obawiając się kolejnego ciosu, na który arystokratka była zdecydowanie gotowa. Uniosła jedynie brwi, a jej brat zatrzymał się natychmiast i zacisnął dłonie w pięści.
— Oczekujesz od nas niemożliwego! A jeśli nam się nie uda, to... — Pokręcił głową z desperacją.
— Witaj w moim świecie, kochaniutki — zaśmiała się Diana. — Wy nigdy nie spytaliście, czy jestem w stanie coś zrobić. Zrzucaliście odpowiedzialność to na mnie, to na ojca. A my mamy serdecznie dość życia w ten sposób, w strachu o to, co wymyślicie następnym razem. Jeśli mamy wybierać między nieustannym sprzątaniem waszych bałaganów, a pogodzeniem się z utratą reputacji, tak czy siak wybieramy tę drugą opcję. Wolę znaleźć sobie nowe miejsce na ziemi niż poświęcić życie niewdzięcznym bachorom.
— Wasza siostra ma rację — wtrącił się Octavian, gdy przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. — Pora, byście nauczyli się radzić sobie sami. Nie jesteście dziećmi i nie możemy was dłużej tak traktować. Albo znajdziecie wyjście z sytuacji, albo już zawsze będziecie zmagali się ze świadomością, że wasza głupota zaprzepaściła ciężką pracę matki, babki i wszystkich członków rodu Draganescu przed nimi.
Zupełnie niespodziewanie, Diana poczuła przemożną chęć, żeby roześmiać się w głos. Po raz pierwszy oddychała z myślą, że wcale nie musi zamartwiać się w nieskończoność, a odpowiedzialność spoczywa na barkach kogoś innego. W jednej chwili zapragnęła wybiec z domu i ruszyć do rezerwatu, żeby móc wykrzyczeć Charliemu...
Że była wolna. Niezależnie od tego, czy jej bracia staną na wysokości zadania, nie była skrępowana obowiązkami ani wiszącymi w powietrzu groźbami. Mogła robić, co chciała. Darzyć uczuciem, kogo chciała.
Mimowolnie westchnęła rozmarzona, a wszyscy spojrzeli w jej stronę. Uśmiechnęła się szeroko i wzruszyła ramionami.
— Ależ będzie zabawnie – zawołała teatralnie i przymknęła oczy, rozkoszując się pełną napięcia ciszą, której nikt nie śmiał przerwać.
***
Diana stała na balkonie, opierając się o kamienną balustradę. Wpatrywała się w niebo, a na jej twarzy widniał nieco nieprzytomny uśmiech Zupełnie nie przeszkadzał jej chłodny powiew wiatru, wywołujący dreszcze na nieosłoniętej skórze; miała na sobie jedynie cienki szlafrok, który zdecydowanie nie sprzyjał zachowaniu ciepła.
Mimo to nie potrafiła się zmusić do ruchu. Czuła się lekka i beztroska, co wydawało jej się nieco infantylne. Nie była przecież podlotkiem, który nie znał definicji odpowiedzialności i trosk. Doskonale zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę podobny stan stanowił dla niej niemalże nowość; nawet jako dziewczynka dorastała przecież z ciężarem opieki nad młodszymi braćmi, którzy od początku mieli skłonności do wpadania w tarapaty.
Przez większość dnia zastanawiała się, jak poradzą sobie z wyzwaniem; na szali stało przecież wiele, a oni przypominali dzieci we mgle. Pukali do jej drzwi – a nawet walili w nie pięściami — podczas gdy ona udawała, że nie słyszy. Poniekąd rzeczywiście nie słyszała; wolała myśleć o możliwościach, których wrota niespodziewanie otworzyły się tuż przed jej nosem. Wiedziała, rzecz jasna, jak wiele mogło pójść nie tak...
Ale skoro ryzykowała już tyle razy, dlaczego nie mogła zaryzykować raz jeszcze — tym razem w imię własnego szczęścia?
Pukanie ponownie rozległo się w pokoju, a Diana spojrzała w niebo z irytacją, wyrwana ze swoich rozmyślań. Spojrzała przelotnie przez ramię, w kierunku wejścia do pokoju. Nie sądziła, że będą aż tak zdesperowani, by dobijać się nawet późnym wieczorem, ale — najwyraźniej — zależało im na efektach.
Arystokratka nie zamierzała jednak kapitulować. Słowo się rzekło, a gdyby teraz zrezygnowała, Mihai i Gavril już zawsze wiedzieliby, że mogą nią manipulować i wykorzystywać do własnych celów.
— Idźcie spać! — zawołała, a jej głos poniósł się po ogrodzie, na który wychodził balkon. — I tak wam nie otworzę!
— A mi?
Diana odwróciła się natychmiast, podczas gdy jej serce zatrzymało się na moment. Napięcie momentalnie zawładnęło ciałem, a oddech przyspieszył, gdy zdała sobie sprawę, że to wcale nie jej bracia próbowali dostać się do środka.
— Charlie? — spytała głośno, starając się nie ukazać swojego zdenerwowania.
Szybkim krokiem weszła z powrotem do pokoju, ale zawahała się, nim dotarła do drzwi. Spojrzała na nie podejrzliwie, gdy dobiegł ją cichy śmiech.
— Tak, tak mam na imię — odpowiedział Weasley, a ona zmrużyła oczy.
— Są z tobą moi bracia?
— Merlinie, nie... Byłoby niezręcznie, gdyby stali obok.
— Niby czemu? — zdziwiła się Diana, czym zasłużyła sobie na kolejny chichot.
— Otwórz drzwi, proszę.
Arystokrata zdusiła jęk i spełniła prośbę. Jak zwykle na widok Charliego poczuła onieśmielenie, które jedynie pogłębiło się, gdy jego wzrok prześlizgnął się po jej nagich nogach i odkrytym dekolcie. W jednej chwili zdała sobie sprawę, że pora w istocie była późna, a jego wizyta nie do końca wpisywała się w normę.
To nie pierwszy raz, przypomniała sobie i zmusiła swoje ciało do zachowania spokoju. Nie była nastolatką. Nie była także wstydliwą, zakompleksioną kobietą, chociaż Weasley bez wątpienia często wydobywał z niej tę stronę. Wiedziała jednak, że wcale nie musiała zachowywać jakichkolwiek pozorów przyzwoitości. Nie musiała czuć zażenowania w jego towarzystwie, bo — po raz pierwszy — mogła pozwolić sobie na otwartość.
— No tak, Mihai i Gavril nie byliby zbyt zadowoleni z twojego maślanego spojrzenia — powiedziała kąśliwie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej, co tylko uwydatniło jej dekolt.
I chociaż zrobiła to z pełną premedytacją, nie umiała powstrzymać rumieńca, gdy wzrok Charliego ześlizgnął się z jej twarzy niżej. Nie ruszyła się ani o krok — nawet wtedy, kiedy podszedł bliżej i położył dłonie na jej barkach, schylając się nieco.
— Nie. Bez wątpienia nie byliby z niego zadowoleni. Sądzę jednak, że moje myśli oburzyłyby ich bardziej — wyszeptał do ucha Diany, a ona zwalczyła chęć przymknięcia powiek, gdy jego usta otarły się o wrażliwą skórę.
Czuła się dziwnie — prawie jak pijana. Słyszała wiele historii o tym, jak władza potrafiła wpływać na ludzkie umysły. A możliwość podejmowania decyzji i robienia tego, na co ma się ochotę, stanowiła dla niej najwyższy rodzaj władzy — nad własnym życiem. Niezależnie od przyczyn swojego błogostanu, nie zamierzała szukać dziury w całym; odsunęła się od Weasleya i pozwoliła mu wejść do pokoju, co też uczynił z szerokim uśmiechem, zdobiącym twarz.
— Spodziewałem się większej walki — wyznał rozbawiony, a ona uniosła brwi.
— Czyżby? Skoro tak, dlaczego nie wszedłeś oknem? — spytała Diana, co Charlie skwitował wymownym spojrzeniem na balkon.
— Postanowiłem być cywilizowany, skoro, najwyraźniej, moja dyskrecja nic już nie zmieni. Poza tym... Gdybym przyleciał na miotle, nie mógłbym podziwiać z ukrycia tej sceny balkonowej. Przez moment rozważałem nawet odegranie Romea i Julii, ale bałem się, że nie załapiesz aluzji.
— Jestem arystokratką, nie ignorantką — prychnęła Draganescu. — Poza tym skąd wiesz, że twoja dyskrecja niczego nie zmieni?
Charlie przez moment milczał, rozsiadając się wygodnie na kanapie — zupełnie jak za pierwszym razem, gdy odwiedził jej pokój. W końcu jednak wzruszył ramionami i zmarszczył brwi.
— Ten buc sprawiał wrażenie całkiem inteligentnego... A Mihai i Gavril wydają się... — urwał na moment, a Diana machnęła ręką.
— Tępi? Nie, oni tacy po prostu są — przyznała i także postanowiła usiąść.
Spoczęła na fotelu, naprzeciwko kanapy, co dawało jej doskonały widok na rozmówcę, a jednocześnie zmniejszało pokusę zaprzestania jakiejkolwiek rozmowy. Miała świadomość, że Weasley nie przyszedł do niej jedynie w celach rozrywkowych, o czym świadczyła choćby jego chwilowa powaga.
— Zakładam, że powiedzieli mu aż za dużo. Zapewne nakreślili sytuację zdecydowanie... barwniej niż sugerowałaby rzeczywistość — powiedział Charlie, a ona skinęła głową.
— Moi bracia nie mają dobrego kontaktu z rzeczywistością — stwierdziła, odwracając wzrok. — Chociaż mam szczerą nadzieję, że niebawem pójdą po rozum do głowy...
— Diana... Mówiłem ci już, że...
— Tak, tak. Nic się nie zmieni, dopóki nie zacznę traktować ich jak dorosłych. — Draganescu wywróciła oczami. — Dobrze się składa, bo dokładnie to zamierzam zrobić. A właściwie już poniekąd to zrobiłam.
Charlie poruszył się nerwowo, po czym pochylił nieco w przód, a jego oczy błysnęły wesoło.
— Doprawdy?
— Owszem — oświadczyła Diana, uśmiechając się zdawkowo. — To z ich winy Luca dowiedział się o... — spojrzała na Weasleya niepewnie — naszych relacjach — wybrnęła niezręcznie, a smokolog parsknął rozbawiony. — A ja nie zamierzam poświęcać całego swojego życia, żeby tylko nikt nie poznał prawdy o tym, co się wydarzyło. Nie zamierzam kiwnąć palcem, by im pomóc.
— Nawet jeśli istnieje duża szansa, że chłopaki zawalą sprawę?
— Nawet wtedy — przyznała arystokratka, po czym westchnęła ciężko. — Powiedzenie im tego w twarz kosztowało mnie naprawdę dużo. Ale wiesz, co poczułam, gdy emocje opadły, a ja zostałam sama? — spytała, a gdy Charlie nie odpowiedział, uśmiechnęła się szerzej. — Spokój. Spokój i ekscytację tym, co nadchodzi. Niezależnie od wszystkiego, zamierzam zacząć żyć swoim życiem. I choćbym miała wyprowadzić się na drugi koniec świata, nie zrezygnuję z tej wolności.
— Dlaczego miałabyś się wyprowadzać? — zdziwił się Weasley.
— Żeby uciec z dala od tego środowiska. Od żądnego zemsty Luci. Od plotek, od...
— Ode mnie?
Diana przekrzywiła głowę na widok dziwnej miny Charliego, której nie mogła do końca rozszyfrować. Jeszcze przed chwilą wydawał się zadowolony, niemalże podekscytowany rozmową, a teraz przyglądał jej się z powagą.
— Nie. Nie od ciebie — odpowiedziała więc powoli, co skwitował długim westchnieniem.
— Diana... Nie zmieniłem zdania. Nie pozwoliłbym wyjść ci za tego durnia. Nie kłamałem, prosząc, byś wybrała mnie. Jeśli jednak czujesz, że jesteś mi to winna, to...
— Słucham? — przerwała mu Draganescu i zamrugała. — O czym ty mówisz, Charlie?
— O tym, że nie chciałbym, żebyś podjęła decyzję zbyt pochopnie. Nie jestem najlepszy w związkach. Zawsze wolałem angażować się w relacje ze zwierzętami niż z ludźmi — prychnął i zmarszczył brwi. — Byłbym jednak głupcem, gdybym nawet nie spróbował zaangażować się w relację z tobą. Tylko do tego potrzeba dwóch stron, a przymuszanie cię do...
— Przestań — wtrąciła się znowu, wbijając wzrok w sufit z irytacją. — Na Merlina, pleciesz straszne głupoty. Przecież nie kazałam Luce spieprzać na bambus, bo mnie poprosiłeś. Zrobiłam to dla siebie. I dla braci, chociaż oni bez wątpienia widzą to w inny sposób. Świadomie zdecydowałam się poniesienie konsekwencji. Bo chciałam. Nic więcej.
— A jednak mówisz o wyjeździe... — mruknął Charlie.
— Oczywiście, że tak. Jak mogłabym o nim nie mówić, skoro całej moje rodzinie grozi ostracyzm? Zostać tutaj, znosić plotki i jawną pogardę... Nie brzmi to przyjemnie, czyż nie? Tymczasem gdzieś indziej moglibyśmy zbudować życie od nowa, na własnych zasadach. — Diana wzruszyła ramionami. — Nie zmienia to faktu, że nikt wyjeżdżać nie chce. Tutaj się urodziłam, wychowałam, tu znajduje się całe rodzinne dziedzictwo. Nie wiem jednak, jak potoczą się pewne sprawy, nie potrafię przewidywać przyszłości.
Weasley milczał, co skłoniło Dianę do wstania z miejsca i podejścia do kanapy. Usiadła obok niego — na tyle blisko, że ich uda niemalże się stykały, a ramiona otarły się o siebie.
— Jestem za to pewna jednej rzeczy. Wolność nie będzie smakować tak samo, jeśli nie będzie ciebie obok — mruknęła zmieszana, a on zwrócił twarz w jej stronę. — Poniekąd tobie ją zawdzięczam. Wcześniej, zanim cię poznałam... Właściwie nie potrafię sobie wyobrazić, że miałabym wrócić do tamtego życia. Zupełnie jakbym patrzyła na świat przez dziurkę od klucza, nieustannie próbując dopasować się do jej kształtu. Tymczasem ty uświadomiłeś mi, że wcale nie muszę nigdzie pasować, bo wystarczy jedynie rozejrzeć się wokół. Świat jest zbyt duży, by można go zamknąć za jednymi drzwiami. I zbyt piękny, by obserwować go zza ograniczającej szczeliny.
Diana zdała sobie sprawę, że w pokoju nadal panowała cisza — ciężka i dziwnie elektryzująca. Niemalże bała się spojrzeć na mężczyznę, siedzącego obok, chociaż czuła na sobie jego wzrok. Mimowolnie poczuła, jak gorąco oblewa jej twarz i odchrząknęła niezręcznie, modląc się, by nie popełnić jakiejś gafy — albo żeby nie okazało się, że już ją popełniła.
— Jeśli więc myślisz, że wymusiłeś na mnie taką decyzję... Możesz być spokojny, Charlie. Niezależnie od tego, co stanie się z nami, wciąż będę ci wdzięczna. I zawsze będę żałować, że cię okłamałam.
Poczuła jego na swojej talii, a druga delikatnie obróciła jej głowę, zmuszając ją do spojrzenia na uśmiechniętego mężczyznę. Zanim zdążyła w pełni przyjrzeć się błyszczącym oczom Charliego, czy choćby dostrzec, jak szybko unosiła się jego klatka piersiowa, wszystkie spójne myśli uleciały z jej umysłu.
Jej ciało rozluźniło się pod wpływem dotyku Weasleya, a zdenerwowanie zniknęło. I chociaż wciąż mieli sobie wiele do powiedzenia, nie zaprotestowała, gdy ją pocałował — zupełnie inaczej niż za pierwszym, a nawet drugim razem.
Tym razem wiedziała, że nie wisiał nad nią żaden cień, a Charlie nie miał uciec w popłochu. Mogła w pełni rozkoszować się jego ciepłem, smakiem i czułością, która wprost biła z każdego ruchu. Całował ją tak, jakby chciał przekazać jej, co dokładnie czuł, a ona rozumiała — rozumiała i starała się odpowiedzieć tym samym. Poddawała się bez wahania, a czas tracił znaczenie; mogłaby policzyć go jedynie w urwanych oddechach, w krótkich, mglistych wymianach spojrzeń, gdy odsuwali się od siebie na moment, i w cyknięciach świerszczy, grających koncert pod balkonem.
Przez chwilę istnieli tylko dla siebie, a Diana poczuła, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby chwila zamieniła się w coś znacznie trwalszego.
— Charlie... — wyszeptała w jego wargi, a jej szept szybko zamienił się w ciche westchnienie, kiedy mężczyzna wcale się nie odsunął.
Zamiast tego objął ją mocno i ukrył twarz w jej włosach, zaciągając się głęboko ich zapachem. Mimowolnie się uśmiechnęła, po czym splotła ręce na jego karku. Włosy Charliego, choć ogniste w kolorze, były miękkie i lekko kręciły się na końcach, czego wcześniej zupełnie nie zauważyła.
— Jeśli zamierzasz zepsuć ten moment, zrób mi przyjemność i się nie odzywaj — wymamrotał Weasley, a ona parsknęła śmiechem.
— Nie zamierzam. Chciałam tylko spytać, czy wybrałeś już drogę ucieczki — stwierdziła ze złośliwą uciechą.
Smokolog momentalnie się odsunął i posłał jej urażone spojrzenie.
— No widzisz, jednak zepsułaś moment.
— Sam się prosiłeś.
— Zapomniałem, że księżniczki zawsze muszą mieć ostatnie słowo — zaśmiał się i odgarnął włosy z jej twarzy, poważniejąc nieco. — Na dłuższą metę będzie to dość irytujące, ale... Chyba przeżyję.
— Chyba?
— Alternatywą jest udawanie, że wcale mi na tobie nie zależy. A oboje wiemy, jak to wyszło ostatnim razem.
— Aż za dobrze — zgodziła się Diana. — Ciężko było funkcjonować z myślą, że mnie nie cierpisz.
— Chciałem cię nie cierpieć. Najwyraźniej mam jednak dość dysfunkcyjną słabość do arystokratek, które nie potrafią powstrzymać się od prób zbawiania świata swoim kosztem. — Charlie westchnął teatralnie, a ona wywróciła oczami, walcząc z podstępnym rumieńcem. — Całe szczęście, że jesteś także urocza i masz dobre serce, bo zacząłbym obawiać się o swoje życie.
— Bardzo śmieszne! — fuknęła Diana, zaciskając dłonie w pięści.
Jej złość zniknęła, zanim zdążyła się na dobre rozwinąć, gdy Weasley ponownie przyciągnął ją do siebie i przytulił, całując w czubek głowy.
— Nie obrażaj się, księżniczko. I, proszę, nie wyjeżdżaj z Rumunii. A przynajmniej... Nie beze mnie.
Draganescu zamilkła na moment, a jej serce mimowolnie przyspieszyło. Przygryzła wargę, zastanawiając się nad pociągnięciem tematu, aż w końcu doszła do wniosku, że nie powinna się czaić. Jeśli chcieli mieć jakiekolwiek szanse na przetrwanie, musieli nauczyć się ze sobą rozmawiać — szczerze, bez owijania w bawełnę.
— Wyjechałbyś ze mną? — spytała więc bezpośrednio, a on wziął głębszy oddech.
— Wyjazd w moim przypadku nie byłby taki prosty — zaczął po chwili. — Nie zostawiłbym rezerwatu, dopóki nie miałbym pewności, że zastąpi mnie ktoś kompetentny. A takich ludzi brakuje... Podobnie jak pieniędzy, zaopatrzenia. Sama zresztą wiesz, jak wygląda sytuacja. — Diana pokiwała głową, zasępiając się nieco. — Jeśli jednak byłoby nam ze sobą dobrze, a ty potrzebowałabyś zmiany i poczekałabyś, aż załatwię wszystkie sprawy...
— Naprawdę? — spytała z niedowierzaniem arystokratka. — Zostawiłbyś całe swoje życie, swoje marzenia, swoją pasję... I pojechał ze mną?
— Nie byłoby łatwo, Diana. Ale pracuję tu od lat. Widziałem już wszystko, co mogłem. Dlatego jestem tak dobry w tym, co robię. Ale moje marzenia nie ograniczają się jedynie do pracy i smoków... Kiedyś sądziłem, że tak jest, że rezerwat mi wystarczy. Wojna trochę zmieniła moje spojrzenie na świat... Uświadomiła, jak krótkie bywa życie. A ja naprawdę nie chciałbym spędzić go samotnie.
Charlie odsunął się i położył dłonie na jej policzkach, spoglądając głęboko w oczy Diany.
— Więc tak. Wyjechałbym. Rezerwat nie ucieknie. Nawet mimo problemów, będzie tu stał, dopóki wszystkim nie zabraknie sił. Za to ty mogłabyś uciec. Cały czas możesz.
— Ale nie chcę.
— To dobrze. Chociaż i tak nie pozwoliłbym ci odejść.
Diana nie mogła powstrzymać uśmiechu. Dlaczego zresztą miałaby to robić?
Była w końcu szczęśliwa.
***
Wiem, że obiecywałam na zeszły tydzień, ale ta końcówka w ogóle mi nie wychodziła. Dalej nie jestem zadowolona w stu procentach, ale trudno - od czegoś jest korekta :D
W każdym razie... Odliczamy do końca: jeszcze rozdział i epilog :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro