O smoczątkach i dreszczyku ekscytacji...
Diana podskoczyła na krześle, gdy ktoś potrząsnął jej ramieniem. Podniosła głowę z otwartej książki, po czym zamrugała z dezorientacją, rozglądając się wokół. Zza biurka patrzył na nią Mihai, a na jego twarzy widniało szczere zdziwienie.
— Zasnęłaś. Nad książką — powiedział podejrzliwie, a ona spojrzała w dół i zarumieniła się nieznacznie.
Faktycznie... Zasnęła, czytając pożyczoną od Charliego książkę, szczegółowo opisującą wszystkie znane czarodziejom gatunki smoków — jego prywatny dziennik, który prowadził od pierwszego dnia pobytu w rezerwacie. I chociaż Diana zabierała się za lekturę z niechęcią, a może nawet i powątpiewaniem, szybko zdała sobie sprawę, że smoki stanowiły iście fascynujący temat — szczególnie wtedy, gdy marginesy dziennika zostały zapisane dziesiątkami dopisków Weasleya, nierzadko zdradzającymi sekrety smokologii.
— Okazuje się, że przekonywanie niezwykle błyskotliwego mężczyzny co do moich czystych intencji wymaga poświęcenia — wymamrotała do brata, a ten prychnął.
— Błyskotliwego mężczyzny? — spytał i machnął ręką. — Koleś pracuje ze smokami. Chyba nie jest geniuszem.
— Cóż, on przynajmniej ma pracę — zauważyła Diana, uśmiechając się słodko. — Poza tym nie sądzę, że kretyn, który ukradł jajo smoka, może wypowiadać się negatywnie o cudzej inteligencji.
Mihai spłonął rumieńcem i podrapał się po głowie, podczas gdy jego siostra przeciągnęła się z satysfakcją, próbując odgonić resztki snu i rozciągnąć obolałe mięśnie, protestujące przeciwko spędzeniu nocy na drewnianym blacie.
— Chciałem ci tylko powiedzieć, że twój błyskotliwy mężczyzna czeka na ciebie w salonie.
— Charlie? Tutaj? — zdziwiła się i natychmiast zerwała się z krzesła, wywracając je z hukiem na podłogę, co Mihai skwitował pogardliwym uśmiechem.
Diana udała, że nie zauważyła jego miny i odchrząknęła, z gracją podnosząc krzesło. Łatwo było zignorować złośliwą uciechę brata; dużo trudniej było zmusić serce do zwolnienia. Myśl o tym, że Weasley pofatygował się do posiadłości tylko dla niej, napawała ją jednocześnie ekscytacją, jak i niepewnością; byli umówieni dopiero na jutro, a ona nie zdążyła jeszcze przeczytać całego dziennika. Czego mógł chcieć?
Niemniej jednak wygładziła koszulę, narzuciła na siebie odrobinę pomięty żakiet i ruszyła w kierunku wyjścia z biblioteki. Wiedziała, że Charlie nie dbał zbytnio o idealną prezencję, a poza tym widział ją już w zwykłych spodniach i koszulce, spoconą i czerwoną od wysiłku. Wszystko wydawało się bardziej atrakcyjne od zlanej potem arystokratki.
Weszła do salonu i zatrzymała się niemalże natychmiastowo, gdy widok Charliego, ubranego w nadpaloną koszulkę, uderzył ją niczym piorun. Siedział na kanapie z taką nonszalancją, że nikt nie dopatrzyłby się u niego dyskomfortu, spowodowanego czerwonym aksamitem, złotymi żyrandolami i marmurowymi posadzkami. Pasował tam zresztą jak pięść do nosa, a jednak Diana nie mogła powstrzymać wrażenia, że było coś niezwykle fascynującego w sposobie, w jaki przyglądał się otoczeniu — jakby żadne z tych bogactw nie miały dla niego żadnej wartości.
— Co tu robisz? — spytała głupio, a on spojrzał w jej stronę, po czym parsknął śmiechem, natychmiast budząc jej złość.
— Też miło cię widzieć, księżniczko. — Wstał z miejsca i podszedł bliżej, celowo zatrzymując się zaledwie krok od niej.
Diana wstrzymała oddech, gdy jego kciuk potarł delikatnie jej policzek. Nie miała pojęcia, co właściwie siedziało mu w głowie, ale czuła się dziwnie przytłoczona jego bliskością i łatwością, z jaką wkroczył w jej prywatną przestrzeń. Pachniał dymem — jeszcze intensywniej niż zwykle — a jego nadpalona koszulka nie zakrywała w pełni wciąż różowych śladów po kolejnym oparzeniu.
Zanim jednak zdążyła spytać, co się wydarzyło, Charlie znowu parsknął śmiechem.
— Czy to jakiś nowy makijaż, czy ty naprawdę masz na twarzy atrament? — spytał, a ona otworzyła usta ze zdziwieniem.
— S-słucham? — wyjąkała zdezorientowana.
Weasley chwycił ją za ramiona i obrócił gwałtownie w stronę olbrzymiego lustra ze złotymi ramami, wiszącego na ścianie po jej lewej stronie. Nie omieszkał przy tym przyciągnąć jej bliżej; teraz jej plecy niemalże stykały się z jego klatką piersiową. Diana zwalczyła chęć wyszarpnięcia się z uścisku i spojrzała w szklaną taflę. Faktycznie miała na twarzy atrament, ale to nie to rzuciło jej się w oczy.
Przy Weasleyu wyglądała niemalże jak dziecko, ledwie sięgając mu ramienia. Tam, gdzie on był szeroki, ona była drobna, co czyniło ten widok niemalże śmiesznym; a jednak jakaś jej część miała ochotę zbliżyć się do niego jeszcze mocniej i w pełni oprzeć się o jego ciało. Szybko skarciła się za podobną myśl i odchrząknęła zmieszana.
— Przepraszam. Zasnęłam nad książką i... — wymamrotała, ale on jedynie zaśmiał się cicho.
— Ktoś tu robił notatki z mojego dziennika — stwierdził, przekrzywiając głowę.
Na szczęście odsunął się o krok, a Diana natychmiast wzięła głęboki oddech, jakby powietrze nagle stało się rzadsze. Podeszła bliżej lustra i zaczęła pocierać atrament, układający się w jej schludne, pochyłe pismo.
— Bez urazy, Charlie, ale piszesz jak kura pazurem — odparła i westchnęła poirytowana, gdy czarne kreski wcale nie zniknęły, chociaż skóra wokół zaczerwieniła się wściekle. — Po co tu przyszedłeś? I skąd masz to oparzenie?
Mężczyzna spojrzał pobieżnie na swoje ramię, po czym machnął ręką.
— Od smoka.
Diana przestała na moment walczyć z upartymi liniami, aby utkwić poirytowany wzrok w odbiciu Weasleya.
— Właściwie oparzenie ma ścisły związek z moją wizytą.
— Jeśli chcesz, żebym opatrzyła ci rany, trafiłeś pod zły adres.
— Nie powiem, kusząca perspektywa. Ty, półnagi ja... — zagwizdał Charlie, ku zawstydzeniu Draganescu. — Niestety musimy odłożyć to na inny raz. Jeden ze smoczków się wykluł.
Diana obróciła się na pięcie, czując iskierkę ekscytacji. Za każdym razem, gdy mijali żłobek, mieszanka strachu i fascynacji wybuchała w jej ciele; z jednej strony doskonale zdawała sobie sprawę, że jajo, spoczywające w tej chwili w lochach posiadłości, z każdym dniem stawało się coraz bardziej dojrzałe, co napawało ją ogromnym niepokojem. Z drugiej... Z drugiej skłamałaby, gdyby zaprzeczyła, że temat smoków — a w szczególności tych malutkich — nie wydawał jej się niezwykle interesujący.
— Naprawdę? — spytała podekscytowana, a on uśmiechnął się jedynie.
— Pomyślałem, że może chciałabyś poznać nasze smoczątko — powiedział wesoło. — Jeśli się nie boisz, oczywiście.
Diana prychnęła pogardliwie i uniosła dumnie brodę. Charlie jedynie skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i skinął głową w kierunku wyjścia z pokoju.
— Radziłbym się przebrać. Podejrzewam też, że chciałabyś zmyć atrament z twarzy — dodał, a ona musiała przyznać mu rację. — Idź. Poczekam na ciebie.
***
— Czy naprawdę trzymacie smoczątka w... — Diana przyjrzała się krytycznie wysokiej, drewnianej stodole, która wyglądała na odrobinę chybotliwą. — ...czymś takim?
— Uważasz, że lepiej byłoby je trzymać w twoim zamczysku? — zakpił Charlie, natychmiast wzbudzając w kobiecie niepokój.
Posłała mu podejrzliwe spojrzenie, ale na twarzy Weasleya widniał jedynie niewinny uśmiech, który jednak nie rozwiał jej wątpliwości. Mężczyzna dobrał słowa zdecydowanie nieprzypadkowo, licząc najwyraźniej, że zdoła wytrącić ją z równowagi.
— Nie bądź niedorzeczny, zamki to nie miejsce dla smoków. Po prostu ta konstrukcja nie wygląda zbyt stabilnie — powiedziała i zmarszczyła brwi, gdy Charlie się roześmiał.
— Nie martw się o jej stabilność. Potrzebowaliśmy tylko miejsca, gdzie smoczątko mogłoby być z matką, z dala od niechcianego towarzystwa. Jest wzmocnione zaklęciami, a dookoła roztoczone są bariery ochronne.
Diana pokiwała głową, po czym zamarła.
— Zaraz... z matką? — wymamrotała i niemalże potknęła się, gdy Weasley złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku wejścia. — Charlie?! — syknęła, ale on nie przestał prowadzić jej do stodoły.
Serce Diany waliło jak oszalałe, a twarz zaczęła piec od pojawiającego się na niej słonego potu; zmywanie magicznego atramentu okazało się znacznie trudniejsze niż sądziła, a jej podrażniona skóra stanowiła tego dowód.
Czy on naprawdę zamierzał wpuścić ją do pomieszczenia, w którym znajdował się nie jeden, ale dwa smoki? Oszalał? Nie miała przecież żadnej wiedzy, jak radzić sobie z tymi stworzeniami, a czytanie podręcznika, wyjaśniającego różnice między rasami, nie stanowiło dobrego przygotowania do spotkań oko w oko z jakimkolwiek gatunkiem.
— Rozluźnij się. Im bardziej się denerwujesz, tym bardziej one się zdenerwują — rzucił przez ramię Charlie, co odniosło skutek odwrotny do zamierzonego, bo Diana zatrzymała się w pół kroku, zaskakując nawet samą siebie siłą.
— Czekaj. Czy ty... Czy ty naprawdę sądzisz, że to bezpieczne? — wymamrotała niepewnie, a on odwrócił się w jej stronę i podszedł bliżej.
Tym razem wcale nie wzdrygnęła się, gdy wkroczył w jej prywatną sferę i położył dłoń na ramieniu w pocieszającym geście.
— Nie pozwolę im cię skrzywdzić. Nie przyprowadziłbym cię tu, gdyby faktycznie groziło ci niebezpieczeństwo, księżniczko — powiedział miękko, a ona nie umiała nawet zdenerwować się za przydomek, którego wobec niej użył.
Jego słowa nieco osłabiły jej niepokój, ale nie na tyle, by nie spoglądała na drzwi ze zdenerwowaniem. Mimo wszystko nie zamierzała stchórzyć, nawet jeśli wewnętrznie czuła się niczym mała dziewczynka, wypatrująca potworów pod swoim łóżkiem. Uniosła dumnie głowę, a Charlie parsknął śmiechem.
— Byłabyś doskonałą Gryfonką — stwierdził, co skwitowała zdezorientowanym spojrzeniem. — Nieważne. Chodźmy.
Pociągnął ją za rękę, a Diana podążyła za nim na drewnianych nogach. Jej serce waliło jak szalone, a umysł wypełnił się chaotycznymi myślami, których nie umiała uporządkować — nie, żeby próbowała jakoś szczególnie. Chciała tylko przeżyć spotkanie i wyjść z niego cała i zdrowa.
Weasley otworzył drzwi zaklęciem, po czym wszedł do środka bez żadnego wahania, chociaż wyraźnie starał się zachowywać tak cicho, jak to możliwe. Jak na dobrze zbudowanego, wysokiego mężczyznę, poruszał się z niebywałą gracją, co Diana uważała za dość ciekawe zjawisko. Nie wyglądał na arystokratę, a jego niemalże brawurowy styl życia stanowił raczej przeciwieństwo szlacheckiego spokoju i opanowania.
I choć bez wątpienia to ona była wysoko urodzona, nie potrafiła zmusić swojego ciała do posłuszeństwa. Potykała się o własne stopy, a zwykle sztywna, niemalże idealnie prosta postura, zamieniła się w tą przypominającą przygarbioną babcię. Jak jednak mogło być inaczej, skoro właśnie stanęła twarzą w twarz z olbrzymim, pokrytym ciemnymi łuskami smokiem?
— Sally! — zawołał wesoło Charlie, a oczy Diany rozszerzyły się w przypływie paniki. — Jak się masz, mamuśko?
Olbrzymie kłęby dymu ulotniły się przez nozdrza smoczycy, gdy tylko mężczyzna skończył mówić, a samo stworzenie poruszyło się nieznacznie. Draganescu nie zauważyła nawet chwili, gdy Charlie puścił jej dłoń i spokojnym, niemalże leniwym krokiem podszedł w stronę leżącego zwierzęcia. Ogromne oczy śledziły go z uwagą, chociaż smok nie wydawał się szczególnie zaniepokojony; najwyraźniej nawet dzikie, niebezpieczne bestie potrafiły przyzwyczaić się od obecności ludzi.
Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić nerwy, po czym rozejrzała się wokół. Nie było łatwo oderwać wzroku od mamuśki, ale Diana nie zdołała powstrzymać uśmiechu, gdy dostrzegła fragment małego, cienkiego skrzydła, wystającego spod tego należącego do dorosłego smoka.
Noworodek miotał się na ziemi, próbując wyswobodzić się z objęć matki, chociaż wychodziło mu to mizernie, czyniąc tę scenę znacznie zabawniejszą. Draganescu poczuła, jak część zdenerwowania odpływa w niebyt; w końcu mogła rozluźnić ramiona. Nie odważyła się jednak zrobić kroku w przód. Wolała zresztą poczekać na komendę Charliego, który zbliżył się do smoczycy na tak niewielką odległość, że mógłby zapewne jej dotknąć.
Diana wprost nie mogła uwierzyć w normalność sytuacji. Spodziewała się, że praca smokologa oznaczała nieustanną walkę o życie, szamotaninę, rzucanie dziesiątek zaklęć, mających na celu oszołomienie stworzeń. Tymczasem Weasley uśmiechał się niemalże z czułością, a świeżo upieczona mama przyglądała mu się ze spokojem — chociaż, według podręczników, powinna być agresywna i śmiertelnie niebezpieczna.
Draganescu nie była głupia, zdawała sobie sprawę, że uznanie jakiegokolwiek smoka za łagodnego zakrawałoby o skrajną tępotę. A jednak miała nieodparte wrażenie, że smoki z rezerwatu tolerowały ludzi w znacznie większym stopniu niż miałoby to miejsce w przypadku zupełnie dzikich stworzeń. Być może wiedziały, że cały rezerwat powstał głównie po to, by je ratować? By zapewnić im przetrwanie, z dala od kłusowników i czarodziejów, którzy widzieli w nich jedynie potwory i źródło olbrzymich dochodów?
— Świetnie sobie radzisz — wymamrotał Charlie, a Diana przez moment zastanawiała się, czy mówił do niej. Kiedy jednak jego dłoń spoczęła na pysku smoczycy, a kolejne kłęby dymu otoczyły sylwetkę mężczyzny, zrozumiała, do kogo zostały skierowane słowa. — Dzielna Sally.
Zupełnie niespodziewanie, Diana poczuła, jak wyrzuty sumienia zalewają całe jej ciało. W jednej chwili przypomniała sobie o jaju, spoczywającym w lochach — samotnym i zapomnianym. Nie pomagał wcale fakt, że, gdy tylko dowiedziała się o tym, jak należało dbać o jaja, zmusiła braci do zapewnienia mu odpowiednich warunków.
Niewyklute smoczątko znajdowało się z dala od matki, która mogłaby ogrzać je w pierwszych dniach życia i ochronić przed światem, skrywając je w swoich potężnych skrzydłach. Draganescu miała dziwne wrażenie, że spokój Sally wiązał się właśnie z obecnością dziecka — tak długo, dopóki nikt nic mu nie zagrażało, dopóki pojawiający się w stodole ludzie mieli na uwadze ich dobro, ona także nie zamierzała robić im krzywdy.
— Przyprowadziłem ci gościa — kontynuował Weasley, a Diana zamarła. — Bardzo wyjątkowego gościa, wiesz? Powinnyście się dogadać, ona też jest księżniczką.
Kobieta zmrużyła oczy, ale nie odważyła się odezwać; nie chciała przez przypadek wprowadzić z równowagi smoczycy, a przy tym wcale nie spieszyło się jej do dogadywania się z olbrzymim zwierzęciem.
— Diana, podejdź tutaj. Powoli. I rozluźnij się — dodał Charlie, zwracając się w jej stronę.
Jego dłoń wciąż spoczywała na pysku Sally, gładząc go w rytmiczny, niemalże leniwy sposób. Uśmiechał się łagodnie, a jego oczy błyszczały wesoło, dodając Dianie otuchy. Z wahaniem zrobiła pierwszy krok w przód, a kiedy stworzenie nie zareagowało w żaden sposób, zbliżyła się jeszcze bardziej. Jej serce znowu zaczęło walić niczym dzwon, a ręce zawilgotniały od potu. Mimo wszystko szła przed siebie, aż w końcu zatrzymała się tuż obok Charliego, który natychmiast przestał głaskać smoczycę.
Stanął za Dianą — tak blisko, że znowu niemalże opierała się o jego klatkę piersiową. Jedna z jego dłoni spoczęła na biodrze kobiety, a palce zacisnęły się na tyle mocno, że poczuła siłę uścisku nawet przez gruby materiał spodni. Za to drugą chwycił jej własną rękę i uniósł ją niespiesznie. Diana wstrzymała oddech, gdy wzrok smoczycy podążył za poruszającą się kończyną; spodziewała się, że w każdej chwili zwierzę może się zbuntować, ale Charlie wydawał się zupełnie spokojny i opanowany.
Draganescu nie wiedziała, ile czasu minęło, ale gdy w końcu poczuła pod palcami twardą skórę Sally, wypuściła ze świstem powietrze, idealnie zgrywając się ze smoczycą, która postanowiła zrobić to samo, spowijając ich w kłębach dymu.
— O, mamo — wyjąkała Diana, a Charlie zaśmiał się cicho, chociaż nawet na moment nie zwolnił uścisku.
W jednej chwili zrozumiała, że akurat teraz wcale nie próbował się do niej zbliżyć, wykorzystując sytuację. Upewniał się jedynie, że zdoła odciągnąć ją w porę, jeśli smoczyca faktycznie okazałaby się niezbyt towarzyska.
— To tak naprawdę jedyny moment, kiedy przebywanie tak blisko smoka, jest względnie bezpieczne — wyszeptał, a jego oddech poruszył ciemne włosy Diany. — To piekielnie inteligentne stworzenia. Sally wie, że nie chcemy skrzywdzić ani jej, ani smoczątka. Tak długo, jak zapewniamy im azyl od innych smoków, jesteśmy uważani za przyjaciół. — Parsknął śmiechem, a jego dłoń przesunęła się po przedramieniu kobiety, aż w końcu opadła i spoczęła na drugim biodrze Draganescu. — To dla nas największa nagroda.
— Niesamowite — wymamrotała i odważyła się pogładzić pysk.
Zupełnie nieświadomie rozluźniła ciało, opierając się o Charliego. W normalnych okolicznościach zapewne byłaby zawstydzona własną śmiałością, ale w tamtym momencie nie umiała się zmusić do przejmowania tak przyziemnymi sprawami. Stała oko w oko ze smoczycą, otoczona dymem i gorącem — po części spowodowanym obecnością magicznych stworzeń, a po części stojącym za nią mężczyzną.
Adrenalina buzowała w jej ciele, chociaż Diana próbowała za wszelką cenę pozostać przytomna; chciała zapamiętać tę chwilę i dziwny rodzaj szczęścia, który się z nią wiązał. W jednej chwili zrozumiała, dlaczego Charlie tak bardzo kochał, to co robił. Było coś niezwykle ekscytującego w mierzeniu się z nieustannym niebezpieczeństwem, w balansowaniu na granicy życia i śmierci.
Ta praca pasowała do niego jak ulał; on sam wydawał jej się synonimem niebezpieczeństwa, dreszczyku emocji, który do tej pory stanowił dla Diany jedynie abstrakcję. A jednak nie miała wątpliwości, że ta chwila — gdy patrzyła w oczy Sally, zamknięta w żelaznym uścisku Weasleya — była jednocześnie najbardziej ekscytującym, absolutnie uzależniającym momentem w jej życiu.
***
Henlo frens.
Chyba powoli wracam do życia, chociaż nie wiem jeszcze z jakim skutkiem. W każdym razie napisałam rozdział i się cieszę.
Jest gitara.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro