Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O smaku wolności...

Diana westchnęła ciężko i pozwoliła swojej głowie opaść na chłodny blat biurka. Jęknęła, gdy czoło uderzyło o drewno z dość głośnym tąpnięciem, a pulsujący ból w jej skroniach jedynie się nasilił. Zdecydowanie nie spodziewała się, że kiedykolwiek zapała aż tak wielką niechęcią do odpowiadania na listy; mimo to ostatnie zdarzenia postawiły ród Draganescu w centrum zainteresowania, a ona musiała zmierzyć się z konsekwencjami odwagi braci.

Nie wszystkim podobało się przedstawienie. Niektórzy decydowali się na wysłanie wiadomości głównie po to, by podkreślić swoją niechęć wobec postępków Mihaia i Gavrila. Pragnęli jasno i dosadnie dać wszystkim do zrozumienia, że absolutnie nie zamierzają utrzymywać kontaktów z przestępcami. Diana nie była zdziwiona ich konserwatywną postawą; bardziej zaskakiwały ją listy gratulacyjne, których ton znacznie różnił się od negatywnego.

Nie sądziła, że bal charytatywny stanie się momentem przełomowym dla rumuńskiej arystokracji, ale — najwyraźniej — nie doceniła siły niechęci, jaką żywiono wobec rodu Balanów. Szantaż stanowił ulubioną metodę Luci, Vasilicy — ale także wszystkich pozostałych. Na przestrzeni lat wiele rodzin wpadło w pułapkę, zastawioną przez bezwzględnych szlachciców, którym niezwykle zależało na zdobyciu jak największych wpływów — obojętnie w jaki sposób. Nikt jednak nie miał wystarczająco dużo odwagi, by postawić się wpływom starego rodu — aż do teraz.

Diana wiedziała, że poparcie, okazane im przez część arystokratów, nie było wcale równoznaczne z szczęśliwym zakończeniem. Wiedziała, że całą rodzinę czekała ciężka praca, by odbudować reputację. I chociaż czuła dumę, gdy patrzyła na Mihaia i Gavrila, nie zamierzała zrzucić na nich wszystkich obowiązków — przynajmniej nie od razu. Musiała najpierw nauczyć ich, jak powinni radzić sobie z szeroko pojętą dyplomacją, o której nie wiedzieli zbyt wiele; w końcu całe życie unikali obowiązków, spędzając czas na beztroskich zabawach i spędzaniu snu z powiek innym.

Mimo to spoglądała w przyszłość z dozą optymizmu; bracia wyraźnie nie zamierzali pozwolić sobie na popełnienie kolejnej głupoty o podobnej skali. Zaczęli słuchać siostry, nawet jeśli nie omieszkiwali przy tym żartować i przedrzeźniać jej w każdy możliwy sposób. Doprowadzali ją do szału, który — całe szczęście — znajdował upust, gdy wybierała się do rezerwatu, żeby pomóc Daphne, Charliemu czy nawet Archibaldowi.

Pomagała jej świadomość, że czasy, gdy będzie mogła skupić się jedynie na sobie, zbliżały się wielkimi krokami. Nie mogła doczekać się dnia, w którym wstanie z łóżka i wyjrzy za okno z myślą, że nie musi się niczym przejmować, a każda minuta należy tylko do niej.

— Jeszcze tylko trochę — wymamrotała do siebie i podniosła się z blatu, chwytając w dłoń czarne, eleganckie pióro.

Zanurzyła końcówkę w granatowym, mieniącym się atramencie, po czym przyłożyła ją do pergaminu.

— Czy ja wiem? Wygląda mi to na kilka godzin pracy. — Rozbawiony głos Charliego dobiegł ją z progu, a ona podskoczyła przestraszona.

Pióro złamało się z trzaskiem, a atrament rozmazał się brzydko. Diana jęknęła i złapała się za głowę, gdy zdała sobie sprawę, że musi zacząć od początku.

— Czemu ty zawsze się skradasz?! I właściwie jak?! Jesteś wysoki, ciężki... — mamrotała poirytowana, a Weasley wzruszył ramionami.

— A ty odrobinkę przygłucha. Choć, notabene, bardzo urocza — powiedział z uśmiechem i podszedł do biurka.

Oparł się o blat, pochylając w stronę arystokratki, a ona westchnęła.

— Przez ciebie muszę zacząć od nowa.

— Dlaczego nie użyjesz magicznego pióra?

— To niegrzeczne, Charlie.

— Ach, no tak — zgodził się rozbawiony smokolog, czym zasłużył sobie na krzywe spojrzenie. — Coś czuję, że, gdybym to ja miał odpisywać ręcznie na listy, wszyscy poczuliby się jeszcze bardziej urażeni. Głównie tym, że nie mogliby niczego rozczytać.

Diana mimowolnie parsknęła i podniosła wzrok. Charlie przyglądał jej się z uśmiechem, który zdradzał zdecydowanie dobry humor. Jego włosy znajdowały się w nieładzie, a na prawym policzku widniało drobne skaleczenie. Zmrużyła oczy, wpatrując się w ranę, co jedynie podsyciło wesołość Weasleya.

— Co ci się stało? — spytała podejrzliwie i wyciągnęła dłoń w górę, by dotknąć jego twarzy.

Pozwolił jej na to bez wahania, przekrzywiając głowę z zadowoleniem.

— Czy odpowiedź: praca" cię satysfakcjonuje?

— Nie.

— W takim razie potknąłem się o kamień i upadłem na wystającą gałąź. — Charlie wyszczerzył zęby, a Diana wywróciła oczami.

— Przylazłeś tu, żebym opatrzyła twoje rany wojenne? — zakpiła, doskonale wiedząc, że mężczyzna nie zamierza powiedzieć jej prawdy. Nie stało się zresztą nic wielkiego; nie musiała więc ciągnąć go za język.

— Nie, przyszedłem, bo nie widziałem cię od tygodnia i bałem się, że umarłaś.

— Utonęłam pod stertą listów — burknęła w odpowiedzi, zerkając z niechęcią na wciąż nieotwarte, zalakowane koperty. — Słowo daję, zaczynają mi się nawet śnić.

— W takim razie... Co powiesz na chwilę przerwy? — spytał Charlie i jęknął, gdy posłała mu niepewne spojrzenie. — Nie mów, że wolisz śnić o listach niż o mnie. Słowo daję, zaczynam mieć takie wrażenie.

— Czyś ty zgłupiał do reszty?!

— Tak. Powinienem być na ciebie śmiertelnie obrażony za ignorowanie mojego istnienia, tymczasem opuściłem stanowisko pracy, żeby móc błagać się o uwagę — zaśmiał się smokolog. — Chyba nie mogę być normalny, nie?

Diana poczuła, jak rumieniec oblewa jej policzki i opuściła głowę w wyrazie zawstydzenia. Wiedziała, że nie powinna odsuwać Charliego na dalszy plan, ale — z drugiej strony — nie mogła tak po prostu machnąć ręką na obowiązki. Tym bardziej, że wiele zależało od najbliższych tygodni; na końcu drogi mogła leżeć utopijna wręcz sielanka, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. O ile dopilnuję, by tak było, pomyślała i przygryzła wargę.

Z drugiej strony... Tęskniła za nim — szczególnie teraz, gdy nic nie stało im na drodze do szczęścia. Być może środowisko arystokratów nie przyjęło jej związku z entuzjazmem, ale — w obliczu skandalu — nikt nie przejawiał olbrzymiej niechęci, co samo w sobie stanowiło niewątpliwy pozytyw. A nawet gdyby było inaczej, Diana już dawno postanowiła kierować się egoizmem, gdy chodziło o jej potencjalną przyszłość.

Charlie wciąż się uśmiechał, a w jego oczach nie błyszczała nawet pojedyncza iskra złości, choć miał pełne prawo do irytacji. Potrafił jednak zrozumieć sytuację, wykazać się empatią — w przeciwieństwie do wielu ludzi, których Diana zdążyła poznać w swoim życiu.

— Przepraszam, Charlie — mruknęła szczerze i wstała z krzesła.

Obeszła biurko, po czym — bez żadnego zawahania — wtuliła się w mężczyznę, który natychmiast objął ją mocno.

— Mogę nie wyglądać, ale nie jestem kretynem — parsknął Weasley. — Zresztą Mihai i Gavril powiedzieli mi, że ślęczysz nad odpowiedziami, bo oni sami są zbyt głupi, żeby zrobić to za ciebie.

Diana zachichotała mimo poczucia winy, które wciąż rozlewało się falami po jej ciele. Lekki ton Charliego działał jednak zdecydowanie kojąco — jak zawsze, gdy nie próbował wyprowadzić jej z równowagi.

— Dobrze, że chociaż są świadomi własnej ułomności — odparła i obróciła głowę.

Słyszała teraz wyraźnie bicie serca smokologa — miarowe, silne... Niezwykle znajome. Zdążyła już przyzwyczaić się do tego dźwięku, do kojarzącego się z nim ciepła, bezpieczeństwa. Do zapachu, który jednoznacznie należał do niego. Nie potrafiła wyobrazić sobie sytuacji, w której miałaby zwyczajnie zapomnieć o Charliem; nawet jeśli poświęcała czas innym rzeczom, mężczyzna zawsze gościł w jej myślach. W jej wizji przyszłości.

— Co proponujesz? — spytała cicho.

— Hm?

— Chciałeś, żebym zrobiła sobie przerwę. Co więc proponujesz? — wyjaśniła, a on odsunął się nieco, chociaż nie zabrał dłoni z jej bioder.

Uśmiechnął się figlarnie, przekrzywiając głowę.

— To niespodzianka.

— Nienawidzę niespodzianek.

— Może czas zmienić twoje zdanie. — Charlie wyszczerzył zęby i objął ją ramieniem, pociągając w kierunku drzwi. — Chodź. I postaraj się nie marudzić, księżniczko. Mam dzisiaj zbyt dobry humor na wysłuchiwanie królewskiego narzekania.

— Bardzo śmieszne.

***

Diana uśmiechała się głupio; nawet lekki chłód nie przeszkadzał jej w cieszeniu się chwilą. Miejsce, w które zabrał ją Charlie, należało do jednego z bardziej urokliwych. Nie znajdowało się bezpośrednio w rezerwacie, a raczej kilkanaście minut od jego wschodniej granicy. Mimo to arystokratka wcale nie żałowała czasu spędzonego na dość męczącym marszu.

Niewielkie jezioro, otoczone zewsząd drzewami i skalnymi ustępami, błyszczało w słońcu i mieniło się błękitem nieba, wprowadzając Dianę w stan dziwnego upojenia. Dawno zapomniała o nieotwartych listach, a jej umysł wypełnił się przyjemną pustką. Cichy szum wody, ćwierkanie ptaków i miarowy oddech Charliego... Wszystko składało się na idealny moment, którego nie chciała przerywać. Tym bardziej, gdy ramiona smokologa obejmowały ją mocno, a dłonie gładziły skórę w czułym, nieco nieobecnym geście.

— Nie każda niespodzianka musi być zła — mruknął Charlie, a Diana jedynie westchnęła, opierając głowę na jego barku.

— Na to wygląda. Chociaż jestem nieco zaskoczona tym, że w pobliżu nie ma żadnego smoka — dodała z rozbawieniem.

— Mam wrażenie, że smok mógłby wszystko zepsuć.

— Takie słowa z twoich ust?! Cuda się jednak zdarzają.

— Powinnaś już to wiedzieć. W końcu udało ci się zdobyć serce takiego przystojnego dżentelmena jak ja.

Diana roześmiała się szczerze, a Charlie prychnął urażony.

— Mogłabyś chociaż udać, że mam rację. Moja męska duma jest bardzo wrażliwa.

— Gdyby tak było, nigdy byś mi nie wybaczył — zauważyła arystokratka i zmarszczyła brwi, gdy wspomnienie skrzywdzonego spojrzenia Weasleya pojawiło się jej przed oczami.

— Musiałbym nie mieć serca. Skruszona Diana to najpiękniejszy widok, jaki dane mi było ujrzeć. No, może nie licząc ciebie w tym krótkim szlafroku — dodał z rozmarzeniem, na co wywróciła oczami.

— Na Morganę, czy kiedykolwiek przestaniesz wspominać ten szlafrok?

— Nie. Traktuj to jako swoją wieczną pokutę.

— Świetnie — parsknęła i przymknęła oczy, gdy wargi Charliego otarły się o jej szyję.

— Oczywiście są też inne sposoby na odpokutowanie... — mruknął, a jego oddech wywołał dreszcz na skórze Diany.

— Ciekawe, jakie to sposoby? — zakpiła, przechylając głowę na bok.

— Chyba mógłbym ci pokazać... — Kolejny pocałunek na szyi zmusił arystokratkę do westchnienia, któremu daleko było do wyrazu kpiny. — ...gdybyś tylko nie stawiała odpisywania na listy wyżej ode mnie.

Westchnienie przerodziło się w jęk wstydu, a Charlie zaśmiał się i objął Dianę mocniej.

— Jesteś okropny — burknęła, chociaż kompletnie nie miała tego na myśli.

Był wspaniały, nawet jeśli zdarzało mu się doprowadzić ją do szału swoją bezpośredniością, dwuznacznymi żartami i docinkami. Każda z tych rzeczy, choć irytująca, stanowiła główny powód, dla którego Diana nie zamierzała żałować swojej decyzji, by dać mu szansę; potrzebowała kogoś takiego, kto wyciągnąłby ją z transu i przypomniał, że życie nie kończyło się na obowiązkach.

Spojrzała na spokojną taflę jeziora i uśmiechnęła się do siebie. Potrzebowała chwil takich jak ta — gdy mogła siedzieć w bezruchu, wsłuchana w ciszę i...

I w siebie — prawdziwą Dianę, która zbyt długo nie miała prawa głosu.

— Nie zaprzeczę — odparł Charlie z rozbawieniem, wyrywając ją z zamyślenia. — Ale przynajmniej nie będziesz się ze mną nudzić. Ze mną ani z całą moją rodziną.

— Właśnie! — zawołała arystokratka i obróciła się gwałtownie. — Miałeś wysłać im list i... No wiesz.

— No nie wiem.

— No przecież wiesz — jęknęła poirytowana. — Miałeś im powiedzieć o moim istnieniu.

— Ach, no tak. Napisałem im, że istniejesz — stwierdził spokojnie Charlie. — Za to nie wspomniałem, że jesteśmy razem. Będą mieli niespodziankę, jak pojawię się z tobą w domu na święta.

Diana zamrugała zdezorientowana, co natychmiast zburzyło powagę smokologa. Parsknął śmiechem na widok jej miny i uniósł brwi.

— Coś się stało?

— Nie zgodziłam się na żaden wyjazd — wymamrotała słabo arystokratka. — Święta są za dwa miesiące, to... szybko.

— Kiedyś musisz ich wszystkich poznać. A sama wiesz, że nie bywam w domu za często — zauważył Weasley.

— No... Tak, ale... — Diana zawahała się przez moment. — Co, jeśli mnie nie polubią?

— Polubili żonę mojego brata, Billa... A w porównaniu do Fleur, jesteś jak słodka owieczka — zarechotał Charlie. — Poza tym nie sądzę, żeby faktycznie mogli cię nie polubić. Tym bardziej, że jesteś moja.

— A co to ma znaczyć?!

— Miałem się nigdy nie ustatkować, Diana. — Weasley odgarnął włosy z jej twarzy, po czym pogładził policzek z czułością. — Miałem zostać na zawsze sam. Tylko ja i smoki. Wszyscy już dawno pogodzili się z tą myślą, ale zmartwienie pozostało.

Diana zignorowała ciepło, które nagle zalało jej ciało, a zamiast tego skupiła się na dziwnym tonie Charliego. Brzmiał melancholijnie, co nie zdarzało się zbyt często.

— Zmartwienie? — spytała, gdy uświadomiła sobie, że nie zamierzał kontynuować.

— Bali się, że prędzej czy później odczuję samotność. I zacznę żałować swoich decyzji — powiedział cicho. — Upierałem się, że nigdy nie żałowałbym poświęcenia życia smokom, ale... Ostatnie miesiące uświadomiły mi, jak bardzo mógłbym się pomylić.

Diana nie odpowiedziała; zwyczajnie nie wiedziała, czym mogłaby skomentować jego szczerość. Zbliżyła się więc i splotła dłonie na jego karku, by przyciągnąć go do siebie. Tym razem, gdy jego oddech połaskotał jej skórę, nie poczuła nic, poza falą dziwnego rozrzewnienia. Najwyraźniej potrzebowali siebie nawzajem, chociaż jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie wpadłaby na pomysł, by szukać szczęścia akurat w rezerwacie. Tak jak i on nie wpadłby na pomysł szukania go w rezydencji rodu Draganescu.

— Także... Możesz być pewna, że moja rodzina pokocha cię za sam fakt istnienia. Jeszcze o tym nie wiedzą, ale... wszystko w swoim czasie. Ty za to masz dwa miesiące, by oswoić się z myślą, że musisz jakoś przeżyć najbardziej szalone święta w życiu.

Perspektywa poznania rodziny Charliego wydawała jej się niezwykle stresująca, ale w tamtym momencie nie mogła zmusić się do zmartwienia. Usta mężczyzny przesunęły się z jej szyi na żuchwę, a stamtąd na wargi. Poddała się pocałunkowi bez zawahania, bez nieśmiałości, która towarzyszyła jej na początku. A gdy jego dłonie przesunęły się z talii na biodra, by zsunąć się jeszcze niżej, nie poczuła nawet iskierki zażenowania.

Nigdy więcej nie chciała wstydzić się za własne uczucia i pragnienia — nawet te najbardziej prymitywne, o których kiedyś bała się nawet śnić.

Tymczasem teraz... teraz pragnęła tylko jego.

I nikt nie mógł stanąć jej na drodze do szczęścia. Nikt ani nic. 

***

Chcieliście jeszcze jeden rozdział... No to macie. Krótki, taki trochę związujący akcję, jednocześnie zwiastujący epilog. 

Chyba już wiecie, co się w tym epilogu znajdzie :)

To definitywnie ostatni rozdział, kochani. Nie będzie zbędnego przedłużania - przed nami jedynie epilog.

Trochę smutno, nie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro