Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O prawdzie, wychodzącej na jaw...

Diana naprawdę nie mogła uwierzyć, że ponownie znalazła się w tej sytuacji; stała właśnie przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie z niemałym zadowoleniem, ale i podenerwowaniem. Nie chodziło o to, że prezentowała się źle, a raczej o wysokie oczekiwania, jakie miała względem nadchodzącego balu.

Po raz pierwszy zamierzała pojawić się na nim z kimś — i to wcale nie z przypadkowym szlachcicem, a z kimś, na kim naprawdę jej zależało. Wiedziała, że Charlie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak dobrze potrafiła wyglądać; niemalże nie mogła się doczekać widoku czystego zachwytu na jego twarzy.

Gdyby sedno sprawy leżało w zrobieniu oszałamiającego wrażenia na swoim partnerze, Diana nie przejmowałaby się ani odrobinę. Nie mogła jednak powstrzymać myśli, że środowisko arystokratów, bez wątpienia, nie spojrzy na jej wybór przychylnie. Właściwie podejrzewała, że sama obecność kogoś spoza ich elitarnego kręgu przyprawi ich o dreszcze obrzydzenia i skrajnej pogardy. I nie była pewna, czy Charlie w pełni rozumiał, co czekało go podczas balu.

Balu, który — notabene — organizowano w celach charytatywnych; Mihai i Gavril zdecydowali się wspomóc rezerwat, korzystając z niezwykle znanego wszystkim faktu. Arystokraci, choć zepsuci i próżni, uwielbiali udowadniać swoje bogactwo, szczególnie wydając pieniądze na szczytny cel, zupełnie jakby miało to wybielić ich reputacje.

Mimo to Diana nie widziała powodu, dla którego jakikolwiek bal — choć popierała, rzecz jasna, jego cel — miał okazać się pomocny w ich sytuacji. Czy naprawdę bracia spodziewali się, że każdy dostrzeże wspaniałomyślność rodu Draganescu i wybaczy ewentualny skandal? Bo na pewno doszłoby do skandalu, gdyby Luca czy nawet oni sami faktycznie podzielili się prawdą ze światem.

Nie znała planów rodzeństwa, a chłopcy milczeli jak zaklęci, co jedynie podsycało towarzyszące arystokratce zdenerwowanie. Słowo się jednak rzekło; obiecała, że będzie trzymać się z daleka, co stało się zresztą znacznie łatwiejsze, odkąd Charlie postanowił spędzać z nią każdą wolną chwilę, nawet jeśli oznaczało to pokonywanie znacznie większego dystansu, by dostać się na drugi koniec rezerwatu, gdzie przebywała Diana.

Starała się odsunąć na bok negatywne myśli. Gdyby nie bal, prawie zapomniałaby, że pochodzili z różnych światów, bo w azylu dla smoków nie liczyło się nic, poza jednym — zaangażowaniem w pracę. Niezależnie od pochodzenia, od wyznawanych poglądów i wartości, o ile ktoś wykonywał swoje obowiązki, nikt nie widział powodów do szukania zwady. Pośród drzew oraz łąk, otoczeni magicznymi stworzeniami i różnorodnością, wcale nie wydawali się inni. Wcale nie dzieliła ich przepaść, a zatracanie się w swojej obecności wydawało się tak proste jak oddychanie.

Teraz jednak znajdowali się w zupełnie innym miejscu, gdzie każdy tylko czekał na jakiekolwiek potknięcie; na okazję, by zmieszać ich z błotem. Musiałaby być głupia, żeby nie odczuwać stresu.

Pukanie do drzwi wyrwało ją z transu. Mimowolnie spojrzała na zegarek, upewniając się, że jej przygotowania nie zajęły zbyt wiele czasu, po czym zawołała:

— Wejść!

Spodziewała się zobaczyć któregoś ze swoich braci. Tymczasem do pokoju wślizgnął się Charlie, a Diana otworzyła usta za zdziwienia; widok jakiegokolwiek mężczyzny, ubranego w idealnie skrojony smoking, zrobiłby wrażenie, ale w jego przypadku było ono podwójne. Nigdy nie widziała go w czymkolwiek innym niż koszulka czy bluza, czasami brudna i przypalona. Nigdy nawet nie podejrzewała, że zobaczy go w takim wydaniu.

— Czyżby coś ci się podobało? — zaśmiał się Charlie, gdy dostrzegł oszołomienie na jej twarzy.

Oparł się o framugę z nonszalancją, a arystokrata musiała zamrugać, żeby otrząsnąć się z szoku. Zdawała sobie sprawę, że większość smokologów mogło pochwalić się całkiem niezłą muskulaturą — tym bardziej Weasley, który swoim wzrostem przewyższał znaczną część kolegów po fachu. Nie sądziła jednak, że wyjściowy strój zdoła wydobyć z postury Charliego smukłość, pięknie komponującą się z ewidentną pewnością siebie.

Uśmiechał się z zadowoleniem — jak zapewne każdy mężczyzna, którego uroda została doceniona — a na jego twarzy nie było widać nawet śladu stresu, co Diana uznała za najbardziej atrakcyjną cechę. Momentalnie poczuła, jak jej własne zdenerwowanie łagodnieje.

— Nie coś, tylko ktoś — poprawiła go i przekrzywiła głowę, pozwalając sobie na jeszcze jedno spojrzenie. — Widzę, że Ludwig się spisał — dodała, a w duchu postanowiła podziękować krawcowi, który od lat zajmował się ubieraniem rodu Draganescu.

— Jedno z gorszych doświadczeń w moim życiu — mruknął Charlie, a na jego twarzy pojawił się teatralny grymas. — Ale cóż... Było warto przetrwać, żeby zobaczyć twoją minę.

Diana wstała z krzesła i płynnym ruchem zrzuciła z siebie szlafrok, odsłaniając suknię — również dzieło Ludwiga, który postanowił przejść samego siebie. Kolor bladego, aczkolwiek ciepłego różu, doskonale współgrał z opaloną skórą, a złote hafty, rozciągające się na całej długości, dodawały materiałowi szlachetności, łapiąc światło przy każdym najmniejszym ruchu. Arystokratka wiedziała, że nie była to jedna z wyzywających kreacji, ale tak czy siak odpierała dech w piersiach — zarówno rozkloszowanym, falującym dołem, jak i dekoltem hiszpańskim, odsłaniającym rozświetlone kosmetykami obojczyki oraz eksponującym długie, złote kolczyki.

Diana wyglądała jak księżniczka, nawet jeśli nią nie była — a wzrok Weasleya sprawił, że poczuła się jeszcze lepiej.

— Merlinie, jesteś... — Pokręcił głową i spojrzał w sufit z frustracją, która wydała się Dianie najlepszym komplementem.

— Dziękuję — odparła wesoło, a on podszedł do niej, ujął twarz w dłonie i, bez żadnego zawahania, pocałował delikatnie.

Arystokratka wciąż nie mogła się nadziwić, z jaką łatwością zmuszał ją do zapominania o całym świecie, nawet mimo jej niechęci do utraty kontaktu z rzeczywistością. Nie chciała być tą, która pod wpływem uczuć zaczyna zachowywać się niczym trzpiotka, ale... Ale w chwilach takich jak ta zwyczajnie nie umiała się powstrzymać od cieszenia się bijącym od Charliego ciepłem, dotykiem jego dłoni i znajomym zapachem, który rozpoznałaby chyba wszędzie.

— Cholera wie, czemu właściwie mnie chcesz — mruknął smokolog, gdy odsunął się nieco, by spojrzeć Dianie w oczy.

Uśmiechał się, a jego słowach rozbrzmiało rozbawienie; nie miało dla niego znaczenia, dlaczego właściwie go chciała. Czerpał z życia, z tu i teraz, a zamartwianie się ewentualnymi problemami wolał zostawić innym — chociażby jej samej, co zresztą przyjmowała z ochotą. Nie byłaby w końcu sobą, gdyby nie mogła przejmować się każdą drobnostką, nawet najbardziej błahą.

— Widziałeś się w lustrze? — parsknęła za to, a on roześmiał się głośno.

— Owszem, księżniczko. Myślisz, że dlaczego pytam? — odparł i objął ją w talii. — Powinniśmy się zbierać. Wszyscy zapewne są już mocno spragnieni skandalu.

Diana jęknęła, słysząc jego słowa; momentalnie przypomniała sobie o czekającym ich balu.

— Nie zamierzasz mi zdradzić, co planują chłopcy? — mruknęła z nadzieją, a Charlie jedynie podkręcił głową.

— Będzie dobrze, tyle mogę obiecać.

— A co, jeśli nie?

— A co, jeśli świat się jutro skończy? — spytał rozbawiony smokolog, po czym westchnął. — Dużo rzeczy może pójść nie tak, ale będzie dobrze. Będziesz wolna. Nikt nie zmusi cię do wyjścia za tego napuszonego buca, a twoje życie pozostanie twoim. Ze wszystkim innym sobie poradzimy.

Mimowolnie się uśmiechnęła, chociaż jej żołądek ścisnął się boleśnie. Uśmiech Charliego stanowił niejako pocieszenie, ale Diana wiedziała, że uspokoi się dopiero wtedy, gdy wróci do pokoju, usiądzie na łóżku i odetchnie pełną piersią, zostawiając za sobą wiszące nad jej rodziną widmo.

***

Udawała, że nie dostrzega spojrzeń, rzucanych jej przez gości. Udawała, że nie słyszy szeptów i pełnych oburzenia komentarzy, a gorąca dłoń Charliego, spoczywająca na jej biodrze, skutecznie powstrzymywała ją od odpowiedzi na bardziej niewybredne słowa. Witała gości z fałszywym uśmiechem, przedstawiała swojego partnera i zachęcała do wspierania rezerwatu datkami, jak przystało na gospodynię. W rzeczywistości marzyła jedynie o ucieczce — i to najlepiej w głąb rezerwatu, gdzie nie znalazłby jej nikt, poza nader ciekawskimi smokami.

Martwiła ją także nieobecność braci, która niechybnie została zauważona przez gości. Wielu uczestników rozglądało się wokół z niepokojem, a w powietrzu dało się wyczuć atmosferę nerwowości czy może nawet podekscytowania. Ludzie doskonale wiedzieli, że coś miało się wydarzyć; plotki Luci Balana zrobiły swoje, a ciekawość sięgała powoli zenitu, bo każdy chciał poznać odpowiedź na pytanie, jakie sekrety kryły się za murami domu rodziny Draganescu.

— Przestań się w końcu przejmować — mruknął do niej Charlie, gdy po kilkunastu próbach udało mu się wyciągnąć ją na parkiet.

Nie spodziewała się po nim ogromnych umiejętności tanecznych, ale radził sobie całkiem nie najgorzej, prowadząc ją w rytm powolnej melodii.

— Łatwo ci mówić, bo doskonale wiesz, co będzie się działo — odparła i uśmiechnęła się, aby zatuszować swoje zdenerwowanie. — Gdzie są Mihai i Gavril?

— Nie mam pojęcia — stwierdził ze spokojem smokolog i obrócił ją w zgrabnym piruecie. — Spójrz na swojego ojca. Czy wygląda ci na zdenerwowanego?

Diana zerknęła w stronę Octaviana i z niechęcią przyznała rację Charliemu. Ojciec siedział przy jednym ze stolików, popijając poncz, a na jego twarzy widniał zadowolony uśmiech. Kiedy dostrzegł, że się na niego patrzy, pomachał córce ręką i uniósł kieliszek w górę.

— On też wie, co się stanie — mruknęła posępnie.

Weasley nie odpowiedział; westchnął jedynie i przyciągnął ją bliżej.

— A może to dlatego, że nie jest takim histerykiem? — spytał złośliwie.

Diana skomentowała jego słowa milczeniem, po czym przymknęła oczy i oparła czoło na ramieniu mężczyzny. Wiedziała, że miał rację; z całej rodziny to właśnie ona dawała się ponieść emocjom w największym stopniu, a przy tym nie potrafiła odseparować ich od logicznych myśli. Bo przecież Octavian nie siedziałby spokojnie, gdyby Mihai i Gavril zamierzali zrobić coś skrajnie głupiego. Już nie.

Zanim zdążyła oddać się głębszym przemyśleniom, ktoś odchrząknął, zmuszając ją do odsunięcia się i spojrzenia prosto na Lucę Balana, stojącego z dłońmi splecionymi za plecami i paskudnym uśmieszkiem na twarzy.

— Czy mógłbym przeszkodzić? — spytał arystokrata, a Charlie objął Dianę mocniej.

— Już to zrobiłeś — odparł, podczas gdy Draganescu starała się zachować spokój.

— O co chodzi? — powiedziała, kierując swoje słowa do Luci, który mierzył Weasleya krytycznym spojrzeniem.

— Zatańczysz?

Diana zacisnęła dłoń na ramieniu Charliego, chociaż doskonale wiedziała, że nie wypadało jej odmówić; Balan był jednym z gości, a zadowolenie uczestników balu stanowiło kluczowy aspekt. W końcu wszystkim zależało na zebraniu jak największej kwoty, niezależnie od otaczającej to wydarzenie otoczki nerwowości, szantażu i niepewności.

— Charlie... — mruknęła cicho i odsunęła się od partnera, który, z olbrzymią niechęcią, wypuścił ją z objęć. Uśmiechnęła się blado, po czym podała dłoń Luce, ignorując dreszcz obrzydzenia.

Obserwowała, jak Weasley odchodzi w kierunku Octaviana — zapewne by nie zrobić czegoś niedorzecznego. Ojciec Diany poklepał go po ramieniu i z uśmiechem podsunął mu kieliszek ponczu, który Charlie wychylił niemalże jednym haustem. Gdyby nie fakt, że ręka Balana spoczęła na jej talii, arystokratka zapewne parsknęłaby śmiechem, widząc ten popis dobrych manier, ale nie potrafiła zmusić się do okazania rozbawienia.

— A więc to jest ten wasz... plan? Zorganizować bal charytatywny i liczyć, że ludzie nie zauważą waszych grzeszków?

— Grzeszków? — zdziwiła się Diana, marszcząc brwi. — Doprawdy, Luca, chyba nie jesteś odpowiednią osobą, by prawić nam morały. Twoja matka jedna wie, ile grzeszków, zdołaliście ukryć na przestrzeni lat.

— Z naciskiem na zdołaliście ukryć — odparł Balan i uśmiechnął się z zadowoleniem. — Tymczasem wy...

— Tymczasem to, co się zdarzyło nam, nie jest nawet w połowie tak hańbiące jak twoje przygody!

— A jednak... to nie ja muszę się bronić, czyż nie? — Niemalże nadepnęła mu na stopę na widok wyrazu jego twarzy. Powstrzymywała ją tylko myśl, że Mihai i Gavril liczyli na jej opanowanie. — Słuchaj... Masz jeszcze szansę. Zostaw tego... rudzielca, zgódź się na moją propozycję, a jestem pewny, że jakoś zaradzimy problemom.

— Wolałabym wytarzać się w smoczym łajnie — oświadczyła dumnie Diana, a Luca uniósł brwi.

— Czyż nie tym zajmujesz się na co dzień ostatnimi czasy?

Zanim arystokratka zdążyła odpowiedzieć, drzwi do sali balowej otworzyły się z głośnym jęknięciem, a w progu stanęli zdyszani Mihai i Gavril, wraz z nieznajomym mężczyzną. Muzyka ucichła w moment, dzięki czemu Diana mogła odsunąć się od Luci, który nagle przestał się uśmiechać; wyglądał teraz na odrobinę zaniepokojonego, chociaż, rzecz jasna, nie wiedział, co go czeka.

Diana także nie wiedziała, ale poczuła się odrobinę pewniej, gdy dojrzała satysfakcję na twarzach swoich braci; ciekawił ją tylko nieznany jej czarodziej, który rozglądał się wokół z zainteresowaniem i nieskrywanym zachwytem. Widocznie — kimkolwiek był — nie miewał zbyt wielu okazji, by znaleźć się w samym sercu śmietanki towarzyskiej.

— Co kombinujecie? — syknął jeszcze Luca, ale Draganescu już nie słuchała.

Zamiast tego ruszyła w stronę ojca i Charliego, do których ewidentnie zmierzali jej bracia. W międzyczasie muzyka ponownie rozbrzmiała w pomieszczeniu, a niektórzy wrócili do tańca, chociaż uwaga większości skupiła się na spóźnialskich oraz towarzyszącemu im mężczyźnie.

— Błagam, powiedzcie, że macie solidny plan — jęknęła Diana, a bracia wymienili się dumnymi spojrzeniami.

— Spokojna głowa, wszystko jest pod kontrolą — rzucił Mihai i poklepał nieznajomego po ramieniu.

— Czy ktoś wyjaśni mi, po co dokładnie tu jestem? — spytał czarodziej, marszcząc brwi, a arystokratka poczuła, jak zamiera jej serce.

Zanim jednak zdążyła dać upust swojej panice, Charlie natychmiast pojawił się przy jej boku i pociągnął w stronę stołu. Wcisnął poncz w dłoń partnerki, nie zważając na protesty, które ucichły jednak szybko, gdy Mihai i Gavril oddalili się w stronę sceny, zajmowanej obecnie przez zespół.

— Córciu, napij się ponczu. Jest przewspaniały — powiedział Octavian na widok jej przerażonej miny. — Działa na nerwy lepiej niż meliska.

Wystarczyło zaledwie jedno spojrzenie na twarz ojca, by dostrzec, że poncz był także dość mocny. Stopa Octaviana podrygiwała wesoło w rytm muzyki, zupełnie jakby nie mieli zaraz stać się świadkami niezwykle ważnego momentu, mającego raz na zawsze rozprawić się z ich problemami. Albo ich jeszcze przysporzyć...

— Tato, czy to na pewno dobry pomysł? — spytała cicho, a mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony.

— Ależ oczywiście, nic ci nie będzie po jednej szklaneczce. Poza tym jestem pewny, że Charles...

— Nie o tym mówię! — przerwała mu Diana, a Charlie zaczął chichotać.

— Ach, no tak. Cóż... Najlepszy, na jaki wpadliśmy — przyznał ojciec, nieco zmieszany własnym komentarzem. — Nie przejmowałbym się aż tak. To i tak krok w dobrą stronę, szczególnie dla twoich braci. Dla ciebie, zdaje się, także — dodał znaczącym tonem i zerknął na smokologa, który wciąż stał za krzesłem Diany i opierał dłonie na jej ramionach, zupełnie jakby próbował przytrzymać ją w miejscu.

— Owszem, ale...

— Napij się ponczu — wszedł jej w słowo Charlie, brzmiąc na wyraźnie rozbawionego całą rozmową. — Nawet więcej niż kieliszek. W stanie upojenia jesteś znacznie bardziej podatna na współpracę.

— Jako ojciec powinienem chyba się oburzyć, ale udam, że tego nie słyszałem — mruknął Octavian, a Diana spłonęła rumieńcem.

— Przestańcie natychmiast! — jęknęła i wbiła spojrzenie w braci, którzy wchodzili właśnie na scenę, razem z nieznajomym.

Muzyka ponownie ucichła, a po sali poniosła się fala zdezorientowanych szeptów, w których nie brakowało także ekscytacji. Arystokratka przełknęła ślinę, po czym z desperacją chwyciła za szklankę ponczu i upiła kilka łyków, nie zawracając sobie głowy delektowaniem się smakiem, choć ten był — zaiste — wyborny.

— Szanowni państwo! — zakrzyknął Mihai, wzmocniwszy swój głos zaklęciem, a cała uwaga skupiła się na nim. — W imieniu całej rodziny chcielibyśmy serdecznie podziękować wszystkim za przybycie, szczególnie zważywszy na szczytny cel, jaki przyświeca dzisiejszemu balowi.

— Ostatnie wydarzenia sprawiły, że mieliśmy okazję poznać nieco bliżej miejsce, jakim jest rezerwat dla smoków. Mieliśmy okazję poznać ludzi, którzy odpowiadają za jego prowadzenie, za zapewnianie bezpieczeństwa i, przede wszystkim, za opiekę nad tymi majestatycznymi stworzeniami. Nie byliśmy jednak świadomi, z jak wielkimi brakami muszą zmagać się na co dzień, przez które trudna praca staje się jeszcze trudniejsza — dodał Gavril, a palce Charliego wbiły się mocniej w ramiona Diany.

Mimowolnie uniosła swoją dłoń i położyła ją na tej smokologa, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu.

— Mamy jednak szansę, by ich wspomóc. By okazać wsparcie miejscu, które nigdy nie prosiło o pomoc, a ponad wszelką miarę na nie zasługuje. Mówimy to z pełnym przekonaniem, bo, jak wielu z was zdążyło już usłyszeć, od dłuższego czasu mamy okazję tam pracować. I chcielibyśmy wyjaśnić, dlaczego właściwie doszło do takiej sytuacji.

Kolejna fala szeptów przetoczyła się przez pomieszczenie; tym razem znacznie bardziej zauważalna. Ekscytacja malowała się na twarzach większości gości, ale Dianę interesowała tylko jedna osoba — Luca Balan. Arystokrata uśmiechał się niepewnie, czemu właściwie nie mogła się dziwić. Nie wiedział jeszcze, czy zamierzali powiedzieć prawdę, czy raczej zmyślić historię inkryminującą jego własny ród. Ona sama także nie była tego pewna, ale — sądząc po poważnych minach braci — nie chcieli kłamać. I, dziwnym trafem, myśl ta dodała jej sporo otuchy. Cokolwiek miało się stać, przynajmniej nikt nie mógłby oskarżyć ich o kłamstwo.

— Postąpiliśmy niezwykle głupio i nieodpowiedzialnie, czego konsekwencje mogły być naprawdę tragiczne. Wpadliśmy bowiem na pomysł, by wykraść jajo smoka — powiedział Mihai, a w sali podniosły się krzyki zdumienia i oburzenia, które jednak zostały szybko ukrócone przez braci. — Nie zamierzaliśmy go w żaden sposób krzywdzić ani nawet wykorzystać dla własnych korzyści. To miał być żart i doskonale zdajemy sobie sprawę, jak niedorzeczny i niebezpieczny był. Nasza praca to wynik zadośćuczynienia za winy, jednak nie zmienia to faktu, że otworzyła nam oczy na bardzo wiele istotnych aspektów — powiedział Mihai, uspokajając nieco tłum.

Diana widziała oburzenie na twarzach zgromadzonych i nie miała wątpliwości, że wyznanie prawdy będzie brzemienne w skutkach. Mimo to była dumna z braci, którzy twardo stali na podwyższeniu i wyraźnie nie zamierzali rezygnować z zakończenia swojej przemowy.

— Chcieliśmy zaznaczyć, że kradzież była naszą inicjatywą, a nikt z rodziny nie brał w niej udziału. Zarówno Diana, nasza siostra, jak i ojciec, próbowali zrobić wszystko, żeby nasza głupota nie skończyła się tragedią, za co jesteśmy im niezmiernie wdzięczni. To dzięki nim nie znajdujemy się obecnie w więzieniu, a zamiast tego otrzymaliśmy szansę, by odpracować błędy. I to z nawiązką, jeśli zdecydujecie się wspomóc rezerwat — kontynuował Mihai, a Gavril wystąpił krok w przód.

— Uznaliśmy, że przyznanie się do winy będzie tutaj jedynym możliwym rozwiązaniem patowej sytuacji. Nie chcemy, by rozsiewane na nasz temat plotki mnożyły się w nieskończoność, a poza tym... Poza tym nie zamierzamy pozwolić, by nasza głupota stanowiła powód do szantażu.

Diana raz jeszcze spojrzała w stronę Luci, którego uśmiech zniknął bezpowrotnie, zastąpiony grymasem zdenerwowania. Poklepała dłoń Charliego, a on nachylił się nieco.

— Pilnuj go. Coś czuję, że będzie próbował zwiać — mruknęła cicho, a Weasley natychmiast ruszył w kierunku Balana, chociaż wyraźnie starał się zachować dystans, by nie zwrócić jego uwagi.

Tymczasem Gavril kontynuował, ignorując nagłe poruszenie pośród tłumu.

— Zastanawiacie się zapewne, kim jest nasz gość. — Wskazał dłonią na stojącego obok mężczyznę i uśmiechnął się lekko. — Oto Andrei Petrescu, doskonały Mistrz Eliksirów. Postanowiliśmy zaprosić go na dzisiejsze przyjęcie z kilku powodów. Jednym z nich jest... — wyciągnął z kieszeni kilka fiolek z przezroczystym płynem. — ...Veritaserum.

— Eliksir Prawdy — dodał wesoło Mihai, a Andrei podszedł bliżej, przyglądając się zawartości fiolek. — Panie Petrescu... Czy mógłby pan wyjaśnić, na czym polega jego działanie?

Diana uśmiechnęła się, gdy zdała sobie sprawę z tego, co zamierzają uczynić jej bracia, a serce zaczęło tłuc się w piersi z ekscytacją. Zerknęła na ojca i na jego nogi, które wciąż podrygiwały, chociaż muzyka dawno ucichła. Sama także miała ochotę poruszyć się nerwowo, ale pozostała w miejscu; pozwoliła sobie jedynie na oparcie się o krzesło z nonszalancją.

— Ach, jest to niezwykle skomplikowany wywar. Prawidłowo uwarzony, potrafi zmusić każdego człowieka do wyznania prawdy. Ma, rzecz jasna, swoje wady, a jego użycie jest ściśle kontrolowane, jako że wciąż należy do bardziej niebezpiecznych eliksirów. Niebezpiecznych w nieodpowiednich rękach.

— Czyli... Jeśli któryś z nas zażyłby w tej chwili kilka kropli, nie moglibyśmy skłamać? — upewnił się Gavril.

— Tak, zakładając, że został prawidłowo uwarzony.

— Skąd możemy mieć pewność, że ten trzymany przeze mnie został prawidłowo uwarzony?

— To proste. Sam go uwarzyłem! — odparł dumnie Andrei i uśmiechnął się szeroko.

— Doskonale — oświadczył Mihai. — Cóż, panie i panowie. Skoro mamy już potwierdzenie eksperta, przejdźmy do sedna sprawy. Niezależnie od tego, co stanie się z reputacją naszej rodziny... Nie damy się szantażować. Jeśli mamy pójść na dno, pociągniemy za sobą innych, którzy zdecydowanie na to zasługują.

Wszyscy zaczęli rozglądać się wokół w poszukiwaniu szantażysty, a Luca zrobił w tył zwrot, zgodnie z przewidywaniami Diany. Charlie jednak czuwał na posterunku; wyrósł przed nim niespodziewanie i uniósł brwi, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Balan w jednej chwili zrozumiał, że nie ucieknie z sali, choćby nie wiadomo, jak próbował; każdy gość zwróciłby uwagę, gdyby nagle zerwał się do biegu, co jedynie przypieczętowałoby jego winę.

Odwrócił się wściekle w stronę sceny, a potem zrobił kilka kroków w jej stronę, najwyraźniej zamierzając bronić swojego imienia. Diana wiedziała jednak, że — mimo całej jego inteligencji — nie będzie w stanie obronić się przed zarzutami braci.

— Oprócz naszej rodziny, jest jeszcze jedna osoba, która wiedziała, co zaszło — oświadczył Mihai. — Wiedziała, ponieważ jej o tym powiedzieliśmy, dając kolejny popis głupoty. Zanim jednak zdradzimy tożsamość szantażysty... — Gavril odkorkował fiolkę, po czym zażył trzy krople i podał ją bratu. — Po jakim czasie eliksir zacznie działać? — spytał Mihai, a Andrei wzruszył ramionami.

— Natychmiast.

Chłopcy wymienili spojrzenia i jednocześnie powiedzieli:

— Luca Balan.

Okrzyki rozległy się w Sali, a Diana nie mogła powstrzymać ukłucia satysfakcji na widok zadowolenia na twarzach niektórych arystokratów. Luca miał zdecydowanie wielu wrogów — cichych, ukrywających się w cieniu, jako że nikt nie chciał wypowiadać otwartej wojny rodowi Balan. Nikt, poza jej własną rodziną, najwyraźniej.

— To kłamstwo! — warknął Luca, przedzierając się pod scenę. — Ten wasz ekspert na pewno został przekupiony!

— Dlaczego więc sam nie spróbujesz zażyć eliksiru? Mamy dodatkowe porcje — zauważył Mihai i uśmiechnął się złośliwie. — Właściwie to ty podsunąłeś nam pomysł, jak możemy wykorzystać eliksir prawdy. W końcu sam zaznaczyłeś, że jego użycie w Rumunii nie jest wcale zabronione.

— Mój brat ma rację. Nikt nie będzie miał do nas o nic pretensji. No, chyba że ty, Luca. W końcu znamy kilka twoich sekretów, które w mgnieniu oka mogą przestać być sekretami.

— Nie, żeby zależało nam na zdemaskowaniu wszystkich grzeszków. Zależy nam tylko na jednym: na tym, że postanowiłeś wykorzystać naszą głupotę do zmuszenia Diany do wyjścia za ciebie. Zaproponowałeś jej układ, w którym ona miała stać się posłuszną, milczącą małżonką, podczas gdy ty zachowałbyś milczenie i bawiłbyś się po wsze czasy — warknął Mihai.

— Dokładnie. Innymi słowy, robiłbyś to samo, co do tej pory — dodał Gavril z niemałą uciechą.

— Nie macie prawa! — krzyknął Luca i wycelował w nich palcem. — Złożyłem waszej siostrze propozycję, ale na pewno nie...

— Cytując ciebie samego: zniszczę was, Diano. Całą twoją rodzinę... I dopilnuję, by nikt nie ośmielił się wam pomóc. Albo chociaż zerknąć w waszą stronę z czymkolwiek, poza pogardą — powiedział Mihai i zmarszczył brwi., ignorując pełne niedowierzania głosy, przetaczające się przez salę. — Pamiętam tamten dzień jak dziś, bo moja kochana siostra postanowiła mnie wtedy uderzyć. Niestety, wbrew pozorom, ma dość sporo siły.

— Nie zmienia to faktu, że jeśli chcesz udowodnić, która strona mówi prawdę, zażyjesz Veritaserum. A wtedy cała prawda wyjdzie na jaw. Zrobisz to tym bardziej, jeśli rzeczywiście uważasz, że postanowiliśmy przekupić pana Petrescu.

— W końcu, co może się stać? Jesteś niewinny, czyż nie? — zakpił Mihai, a Balan zacisnął dłonie w akcie wściekłości. — Nazywam się Mihai Draganescu, ukradłem jajo smoka, a wszystko, co powiedziałem, było prawdą. Podobnie jak to, że rezerwat zasługuje na wsparcie. Dlatego, pomijając już to, co zaczniecie wszyscy sądzić o moim rodzie i o mnie samym, wesprzyjcie chociaż azyl. Nie ma tam zepsucia, szantażów, pogardy i przepychanek o potęgę. Pracują tam ludzie, którzy poświęcają swoje życie, aby pomóc magicznym stworzeniom. Wszyscy moglibyśmy się od nich wiele nauczyć. A już najbardziej bawidamek Luca, puszczający się na prawo i lewo, łamiący serca młodym dziewczętom, które liczą, że dadzą go radę zmienić. Tymczasem każda znaczy tyle samo. Nic. Bo dla niego nie liczy się nikt, poza nim samym, pieniędzmi i władzą.

Diana nie wiedziała, skąd wzięły się łzy w jej oczach, ale nie potrafiła ich powstrzymać. Miała wrażenie, że po raz pierwszy widziała swoich braci w takim wydaniu — dorosłym, odpowiedzialnym. Takim, w jakim chciała oglądać ich zawsze, niezależnie od wszystkiego innego.

Spojrzała na ojca; jego nogi już nie podrygiwały, a na twarzy widniał wyraz skrajnego wzruszenia, odpowiadającego temu, co ona sama czuła. Przysunęła krzesło i chwyciła go za rękę, w wyrazie rodzinnej jedności. Jej gest został przyjęty z wdzięcznością, która uczyniła całą sytuację jeszcze lepszą.

Mimowolnie zerknęła w stronę Charliego, który wciąż stał w tłumie, chociaż jego wzrok był wbity w Dianę; patrzył na nią z uśmiechem, zupełnie jakby chciał powiedzieć: a nie mówiłem?

— Sądzicie, że wasze przedstawienie coś zmieni?! — zawołał Luca z wściekłością. — Jesteście złodziejami. Złamaliście prawo, a teraz musicie babrać się w gnoju, żeby zadośćuczynić za swoje winy. Sądzicie, że ktoś wam uwierzy?!

— Nie muszą nam wierzyć — oświadczył spokojnie Mihai i uśmiechnął się. — Mogą zmieszać nas z błotem, a my wciąż będziemy zadowoleni.

— Wiesz dlaczego, Luca? Bo zmieszają z nim także ciebie — dodał Gavril z satysfakcją. — Nie moglibyśmy prosić o nic innego, bo jesteśmy niezwykle świadomi tego, jak głupio postąpiliśmy. I mamy nadzieję, że z czasem uda nam się zyskać przebaczenie. Nie ma to jednak znaczenia, dopóki ty także będziesz musiał o nie prosić.

Przez moment w sali panowała ogłuszająca cisza, aż w końcu Luca odwrócił się na pięcie i odszedł, szeleszcząc bogato zdobionym płaszczem. Wraz z jego wyjściem, ogromny ciężar zniknął z ramion Diany; po raz pierwszy od długich, długich tygodni mogła znowu oddychać.

Raz jeszcze spojrzała na Charliego, który uśmiechał się jeszcze szerzej. Łzy pociekły jej po twarzy, a ich smak — mimo wszystko — był najsłodszym z możliwych.

Smakowały jak wolność. 

***

Wyjątkowo długi rozdział, nie powiem, ale inaczej się zwyczajnie nie dało. Miał być w zasadzie ostatni, chociaż jeszcze się waham, bo pomysłów na zakończenie jest... kilka. W każdym razie - epilog jest raczej pewny, tylko nie wiem, czy pojawi się już teraz, czy dam Wam jeszcze jeden bonusowy rozdział XD

Jak Święta? Żyjecie? Ja wolę o swoich nie mówić... :D 

Oby chociaż Nowy Rok był lepszy XD


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro