Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O prawdzie i poświęceniu...

Diana zupełnie nie umiała zdecydować, co było gorsze: siedzenie w zimnym, ciemnym pomieszczeniu, spowitym grobową ciszą, czy raczej myśl o Charliem. Ze wszystkich scenariuszy, jakie rozpatrywała wielokrotnie w głowie, próbując znaleźć najlepsze wyjście z sytuacji, nigdy nie brała pod uwagę tego, które się rozegrało. Nie brała pod uwagę, że zdoła aż tak źle odczytać intencje mężczyzny, podczas gdy — teraz, już po fakcie — wydawały się one całkowicie klarowne.

— Świetnie... — wymamrotała do siebie i oparła czoło na dłoniach, a jej głos zadrżał pod wpływem emocji.

Nie chciała go skrzywdzić. Wiedziała, że mogło się to okazać dość nieuniknione, ale to, co się wydarzyło, przypominało raczej koszmar niż rzeczywistość. Tym bardziej, że została zabrana, zanim w ogóle zdążyła powiedzieć mu prawdę. Zapewnić, że ich relacja była prawdziwa, nawet jeśli zaczęła się od kłamstwa i manipulacji. Od durnej kradzieży, za którą nie ponosiła winy.

Mimo to Diana wiedziała, że w obecnej sytuacji nie była niewinna. Nie, nie ukradła jaja, ale pomogła je ukryć, zamiast od razu powiedzieć prawdę, co czyniło część oskarżeń, jakie jej stawiano, słusznymi. Nie potrafiła zresztą zmusić się do wydania swoich braci, chociaż było to zachowanie kompletnie irracjonalne. W końcu od początku zaznaczała, że nie zamierza wcale ponosić odpowiedzialności za nieswoje błędy. Z drugiej strony... Poczucie winy nieustannie dawało o sobie znać, a za nim podążał wstyd i niewysłowiona złość.

Nie potrafiła żałować swojego losu, gdy cały czas pamiętała intensywność rozczarowania Charliego — bólu, który dopiero rodził się w jego ciele. Zasługiwała na jakąś karę, a przynajmniej tak sądziła. Być może nie powinna trafić do więzienia za złamanie komuś serca i stawanie w obronie swoich głupich, młodszych braci, ale... Ale zasługiwała na wszystko, co w tamtym momencie czuła, a nawet więcej.

Starała się jednak odsunąć na bok własne zmartwienia i irracjonalne pobudki. Nie mogła powiedzieć prawdy, dopóki nie miała pewności, że nie zrobi nic, by zaszkodzić sprawie. Musiała czekać na ojca i na jego stanowisko, nawet jeśli oznaczało to dalsze irytowanie już i tak zirytowanych Aurorów, którzy zadawali jej te same pytania i otrzymywali w kółko inne odpowiedzi.

Drzwi do pomieszczenia otworzyły się gwałtownie, zalewając pokój światłem, które na moment oślepiło Draganescu. Zmrużyła oczy i spojrzała na dwie, znajome już, postaci — Aurorów Finneasa i Hamleta. Westchnęła ciężko, gdy mężczyźni zajęli miejsca naprzeciwko i skupili na niej swoją uwagę.

— Jest pani gotowa, by powiedzieć prawdę? — spytał groźnie Hamlet, a Diana uniosła brwi.

— Jeszcze nie — odpowiedziała uprzejmie. — Napiłabym się za to herbaty.

— To nie jest bar, panno Draganescu.

— Oczywiście, że nie. W barze prosiłabym o coś mocniejszego.

Aurorzy wymienili się spojrzeniami, a jeden z nich — Finneas — zacisnął dłoń w pięść. Mieli jej wyraźnie dosyć, za co naprawdę nie mogła ich winić. Sama też miała siebie dosyć, zarówno ze względu na Charliego, jak i na ogólną niechęć wobec zakrzywiania rzeczywistości, podczas gdy doskonale wiedziała, co właściwie zaszło.

— Panno Draganescu... Zdaje sobie pani sprawę, że mamy naocznych świadków, którzy bez wahania zeznają, co słyszeli? — spytał Hamlet, a ona uśmiechnęła się zdawkowo.

— Tak, zdaje się, że już wspominaliście — odparła obojętnym tonem.

— Mało tego! Nasi koledzy właśnie przeszukują pani posiadłość. Spodziewają się odnaleźć zaginione jajo, a gdy tak się stanie... Wtedy już nie będzie pani miała możliwości składania wyjaśnień.

— Jakie jajo? — zdziwiła się Diana.

— To, które pani ukradła! — warknął Hamlet, co Draganescu skwitowała prychnięciem.

— Nie przypominam sobie, abym zrobiła coś takiego — mruknęła i zmrużyła oczy.

Tym razem nie musiała nawet kłamać.

— A jednak nie ulega wszelkim wątpliwościom, że przyznała się pani do jego posiadania! — Finneas wskazał na nią palcem w dość oskarżycielski sposób. — Jak inaczej miałoby się u pani znaleźć, hm?!

— Magia?

— Panno Draganescu! — zawołał wściekle Auror i potarł czoło dłonią. — Dlaczego ciągle odmawia pani współpracy? Jeśli rzeczywiście nie miała pani z kradzieżą nic wspólnego, to...

Drzwi do pomieszczenia ponownie się otworzyły, a w progu stanął nieznany Dianie, wysoki mężczyzna. Wyraz jego twarzy był niezwykle surowy, znacznie bardziej przerażający niż któregokolwiek z jej rozmówców. Dreszcz przebiegł po jej plecach, ale nie dała po sobie poznać, że wcale nie czuje się już tak pewnie.

— Jest pani wolna — oświadczył nieznajomy i machnął różdżką.

Kajdany na nadgarstkach Diany otworzyły się z cichym kliknięciem, a ona sama spojrzała na nie z niedowierzaniem.

— Ale szefie... — zaczął Hamlet, jednak szef nie dał mu skończyć.

— Przeszukiwanie nic nie wykazało — uciął ostro mężczyzna i zmrużył oczy. — Poza tym rezerwat nie ma zamiaru wnosić wobec panny Draganescu żadnych oskarżeń.

— Słucham?! — zdziwili się wszyscy na raz.

Rzecz jasna zaskoczenie Diany nie pozostało niezauważone; spojrzenia zwróciły się w jej stronę, a nieznajomy zrobił krok w przód.

— Skąd to zdziwienie? — zakpił. — Zaskakuje panią własna niewinność?

— Nie jestem złodziejką — oświadczyła dumnie Diana, nie odpowiadając jednocześnie na pytanie.

— Och, to akurat wiemy. Jaka szkoda, że nie można powiedzieć tego samego o wszystkich członkach rodziny.

Diana otworzyła usta, nie mogąc uwierzyć w słowa Aurora. Jej szok wyraźnie rozbawił mężczyznę, który splótł dłonie za plecami i zaczął kiwać się w przód i tył. Czerpał satysfakcję z jej reakcji, co właściwie nie było niczym dziwnym. Posiadał dużo większe doświadczenie niż jego podwładni; próbował wymusić na Draganescu szczerość, co udało mu się w zupełności, bo Diana nie potrafiła zapanować nad własnym zdziwieniem. Nieświadomie potwierdziła jego słowa, chociaż upierała się, że będzie milczeć, nie chcąc pogrążać braci.

Tymczasem starszy Auror doskonale wiedział, czym było spowodowane niedowierzanie kobiety; zwyczajnie nie sądziła, że Mihai albo Gavril mogliby się przyznać do winy z własnej woli. W dalszym ciągu taki scenariusz wydawał jej się nieprawdopodobny; musiało stać się coś innego, tym bardziej, że gdyby jej bracia faktycznie się przyznali, nikt nie przeszukiwałby posiadłości Draganescu.

— Tak, jak myślałem — stwierdził z zadowoleniem Auror, a Hamlet i Finneas wymienili spojrzenia po raz kolejny. — Jest pani wolna.

— Ale... — tym razem to Diana chciała wyrazić swoje wątpliwości, ale ucichła, wiedząc, że mogła jedynie pogorszyć sprawy.

Bez sprzeciwu wstała i uśmiechnęła się do przesłuchujących ją wcześniej Aurorów.

— Było mi niezmiernie miło, panowie — powiedziała wesoło, wbrew swojemu nastrojowi, po czym wyszła z pomieszczenia, mijając nieruchomego szefa wszystkich szefów, jak nazwała go w myślach.

Gdy tylko znalazła się na korytarzu, oparła się o ścianę i odetchnęła głęboko. Jej dłonie drżały nieprzerwanie, a nogi zamieniły się w watę. Najchętniej teleportowałaby się prosto do domu, ale nie ufała sobie na tyle, by próbować jakiejkolwiek magii w tamtym momencie. Pokręciła głową i zmusiła się do ruchu. Wiedziała, że nikt nie mógł jej udzielić odpowiedzi, poza braćmi i ojcem. Miała tylko nadzieję, że faktycznie zastanie ich w posiadłości — a nie w jakimś innym pokoju przesłuchań, podobnym do tego, w którym sama utknęła na kilka dni.

***

Diana niemalże wbiegła do domu i już od progu zaczęła wołać swoją rodzinę. Nie musiała wcale mieć sokolego wzroku, żeby dostrzec wszechobecny bałagan; porozrzucane książki, dokumenty, ubrudzony błotem perski dywan... Wszystko składało się na dość spójny obraz przeszukanego domostwa, chociaż wcale nie zmniejszyło to niepokoju Draganescu.

Posprzątanie i naprawienie szkód zajęłoby każdemu czarodziejowi ułamek sekundy, tymczasem — z jakiegoś powodu — w salonie dalej panował bałagan.

— Ojcze! — krzyknęła Diana i ruszyła w stronę marmurowych schodów na piętro.

Zanim jednak zdążyła wbiec do góry, przy balustradzie zjawili się jej bracia, obaj wyglądający na niesamowicie zaskoczonych.

— Diana? Diana! — zawołali z radością, po czym w mgnieniu oka znaleźli się przy niej, łapiąc ją w objęcia.

I chociaż ona także cieszyła się na ich widok, odsunęła się niemalże natychmiastowo i wbiła zaniepokojone spojrzenie w Mihaia.

— Gdzie jest ojciec? — spytała cicho, a on uniósł brwi.

— Nie jest z tobą? — zdziwił się Gavril, na co Diana zasępiła się mocno. — Udał się do Ministerstwa, żeby negocjować twoje zwolnienie tuż po tym, jak Aurorzy nic nie znaleźli.

Diana zamilkła na moment, zastanawiając się, czy to faktycznie Octavian zdołał przyczynić się do jej wolności. Z całego serca wątpiła jednak, że ojciec wydałby swoich synów — a przecież starszy Auror zdawał się znać prawdę, nawet jeśli nie usłyszał jej od panny Draganescu.

— Auror, który mnie wypuścił, wiedział, że to nie ja ukradłam jajo. Ale wiedział też, że ktoś z naszej rodziny to zrobił — wyjaśniła zmartwiona i zmarszczyła czoło. — Sądziłam, że... może wy...

— My? Nie, ojciec nam zabronił — zaprzeczył Mihai, co tylko podsyciło niepokój Diany.

Jak w transie podeszła do kanapy i opadła na nią, wbijając puste spojrzenie w brudny dywan.

— O, nie... — wymamrotała pod nosem, podczas gdy bracia wpatrywali się w nią z niezrozumieniem. — Nie, nie, nie...

— Co nie? — spytał Gavril, a Diana zasłoniła oczy dłonią.

— Dlaczego pozwoliliście mu pójść?! — warknęła wściekle, po czym spojrzała w ich stronę. — Ojciec wcale nie poszedł negocjować mojego zwolnienia. Zamienił mnie na siebie!

Na moment zapadła cisza, podczas której jej bracia powoli uświadamiali sobie, co właściwie powiedziała. Z każdą chwilą bledli jednak coraz bardziej, a to jedynie utwierdziło Diane w przekonaniu, że miała rację; jeśli nawet oni potrafili to dostrzec, nie było już żadnych wątpliwości.

— Ale przecież... Ale to m-my... — zająknął się Gavril, a Draganescu prychnęła ze złości.

— Oczywiście, że to wy! — krzyknęła i podniosła się gwałtownie z kanapy. — To zawsze wy! Na Morganę, ile razy mam wam jeszcze tłuc do tych pustych głów, żebyście przestali robić takie głupoty?! I żebyście brali za nie odpowiedzialność?!

— Ale...

— NIE MA ŻADNEGO ALE!

Diana oddychała ciężko, zupełnie jakby przebiegła bardzo długi dystans. Prawdę powiedziawszy, tak właśnie się czuła; ostatnie tygodnie i nieustanny stres doprowadziły jej psychikę na skraj wyczerpania, a obecna sytuacja wcale nie sprawiała, że negatywne emocje zniknęły. Wprost przeciwnie — złość na braci zamieniła się we wściekłość i w czystą desperację.

— Ojciec zabronił nam się przyznawać... — wymamrotał cicho Gavril, wyraźnie przytłoczony natłokiem informacji.

— A wy, jak zwykle, uznaliście, że w takim razie możecie umyć ręce — zaśmiała się ponuro Diana. — Jakbyście nie byli dorośli, jakbyście nie mogli, chociaż raz... — urwała, gdy jej głos się załamał.

— Gdybyśmy wiedzieli, co zamierza zrobić...

— To co? Przyznalibyście się? — zakpiła kobieta. — Nie rozśmieszajcie mnie. Przez ostatnie tygodnie robiliście wszystko, żeby cała odpowiedzialność spadła na mnie. Diana, zrób to. Diana, zrób tamto. Diana... — Po raz kolejny zabrakło jej słów, więc jedynie zacisnęła dłonie w pięści i przez chwilę oddychała ciężko, próbując się uspokoić. — Nawet nie zdajecie sobie sprawy, do czego mnie zmusiliście. Przez was ojciec zapewne zostanie oskarżony o coś, czego nie zrobił, a Charlie...

Merlinie, Charlie... Jak on musiał czuć się z tym, że rezerwat postanowił nie wnosić oskarżeń, podczas gdy jej wina była tak ewidentna? Jasne, może to nie ona postanowiła ukraść jajo, ale zataiła przed nim tyle informacji... Zamiotła sprawę pod dywan, próbując go oszukać i uniknąć konsekwencji swoich działań.

Była okropną, okropną kobietą...

— Chyba nie martwisz się o swojego chłopaka, co? — burknął Mihai, a ona rzuciła w niego poduszką, zanim zdążyła się zastanowić nad dojrzałością takiego zachowania.

— Nie jest moim chłopakiem. I nigdy nie będzie, bo złamałam mu serce, chroniąc tyłki moich braci-imbecyli — warknęła i pokręciła głową. — Zamiast z niego kpić, moglibyście się od niego dużo nauczyć.

— Nie interesują nas smoki — parsknął Gavril.

— Nic was nie interesuje, a już na pewno nie dobro tej rodziny — powiedziała Diana. — I chociażby tego moglibyście się nauczyć, gdybyście przestali traktować Charliego jak jakiś przedmiot. Jest lepszym człowiekiem niż którykolwiek z was. Przede wszystkim nie jest dzieckiem, które ucieka od odpowiedzialności, a mężczyzną, który doskonale wie, że za błędy się płaci. Gdybyście byli chociaż w połowie tacy, jak on... Zapewne nie musielibyśmy nawet prowadzić tej rozmowy.

— W takim razie może leć do niego, co? — burknął Mihai, a ona pokręciła głową.

— Nawet gdybym chciała, obawiam się, że Charlie nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Poza tym... Ktoś musi pomóc ojcu. I, jak zwykle, tym kimś jestem ja — odparła Diana. — Nie wychodźcie z domu. Nie róbcie głupot. I, na brodę Merlina, posprzątajcie tutaj!

***

— Panno Draganescu, nie spodziewałem się, że pani tak szybko do nas powróci — zakpił szef wszystkich szefów.

— Tak... Zapomniałam spytać, jak właściwie się pan nazywa — mruknęła Diana i zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.

— Frederick Townsend — oznajmił mężczyzna i uniósł brwi. — Rozumiem, że teraz, gdy już zaspokoiła pani ciekawość, opuści pani naszą siedzibę?

Diana zacisnęła dłonie w pięści, nie spuszczając wzroku z Aurora, aż w końcu on sam nie odpuścił. Westchnął ciężko i wskazał gestem dłoni, by podążała za nim. Draganescu przełknęła ślinę; najwyraźniej dobrze odczytała intencje swojego ojca, skoro Townsend nie potrzebował jakichkolwiek wyjaśnień, żeby zorientować się, jaka była prawdziwa przyczyna pojawienia się Diany.

Chwilę później znaleźli się przed niepozornymi drzwiami, niezwykle przypominającymi te, za którymi przesłuchiwano wcześniej córkę Octaviana. Draganescu wiedziała jednak, że znajdowali się w zupełnie innej części budynku; zapewne nikt nie chciał ryzykować, że Diana natknie się na ojca i zaburzy w jakimś stopniu przebieg interrogacji.

— Mogę wejść do środka? — spytała cicho, a Auror skinął głową.

— Nie widzę powodu, dla którego by pani nie mogła. Mamy już wszystko, czego potrzebujemy — oświadczył z zadowoleniem, które wcale nie poprawiło samopoczucia Diany.

— Rozumiem — odparła sucho i nacisnęła klamkę, czując, jak wali jej serce.

Weszła z wahaniem do środka i niemalże jęknęła na widok Octaviana, siedzącego w bezruchu z brodą opartą na dłoniach. Wyglądał na niezwykle zmęczonego, czemu właściwie się nie dziwiła. Ostatnie dni musiały być dla niego okropne, a to wszystko przez jej głupotę...

— Tatku — mruknęła cicho i podeszła do stołu.

Ojciec podniósł wzrok, po czym uśmiechnął się z czystą ulgą. Sam wstał z miejsca i natychmiast przytulił ją mocno; Diana nie umiała zdecydować, czy zrobił to dla siebie, czy dla niej. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że ulga rozlała się po jej ciele gwałtowną, potężną falą, a łzy same zaczęły cieknąć po twarzy, gdy stres stał się zbyt wielki, aby umiała nad nim zapanować.

— Co ci strzeliło do głowy? — wymamrotała w jego szatę, a Octavian roześmiał się łagodnie, zupełnie jakby nie groziło mu więzienie. — Dlaczego ich chronisz?

— Ich? Diano, to ty zostałaś zabrana przez Aurorów z oskarżeniami. Nie chronię ich, chronię ciebie — powiedział ojciec, ku rozpaczy córki.

— To jeszcze gorzej... Oboje wiemy, że żadne z nas nie jest winne!

— Tak, wiemy. Ale nie mógłbym pozwolić ci ponieść konsekwencji głupoty Mihaia i Gavrila.

— Dlaczego nie pozwolisz im ich ponieść?! — warknęła ze złością, a Octavian odsunął się nieco i położył dłonie na jej ramionach.

— Diano, posłuchaj mnie... Twoi bracia są, jacy są, ale to wciąż moje dzieci. Nie mógłbym patrzeć na ich krzywdę bez żadnych wyrzutów sumienia. Postąpili okropnie, zasługują na karę... Ale wierzę, że zadbasz o to, by faktycznie ją dostali.

— Kiedy to nie moje zadanie! — jęknęła i zdusiła szloch. — Nie jestem głową rodziny, nie jestem matką, nie... — urwała, chowając twarz w dłoniach.

Ojciec ponownie przyciągnął ją bliżej i przytulił, gładząc włosy córki. Diana doskonale rozumiała, że było mu ciężko; chciał dla swoich dzieci jak najlepiej, nawet jeśli oznaczało to poświęcenie samego siebie. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie potrafiła wyobrazić sobie życia, w którym musiałaby patrzeć na swoich braci i myśleć o tym, do czego doprowadzili — do zamknięcia ich ukochanego ojca. Ojca, który zawsze był dla nich i pomagał im we wszystkim, w czym tylko mógł.

— Och, Diano... — szepnął Octavian i pocałował ją w czubek głowy. — Zaczynam sądzić, że twoi bracia wcale nie potrzebują matki, a raczej starszej siostry, która zwyczajnie wytarga ich za fraki i zmusi do stanięcia na nogi.

— Przecież mogę to zrobić tak, czy siak... Z tobą, w domu...

— Raczej mało prawdopodobne, że uda mi się wrócić do domu. Przyznałem się już do winy. Być może gdyby chodziło o coś innego niż jajo smoka, sprawy miałyby się inaczej, ale... — Pokręcił głową i westchnął ciężko. — Obawiam się, że zostaniecie sami, Diano.

— Nie — jęknęła Draganescu, odsuwając się od ojca. — Nie, musi być jakieś inne rozwiązanie. Na pewno!

— To jest inne rozwiązanie — stwierdził spokojnie ojciec i uśmiechnął się łagodnie. — Długo nad tym myślałem, możesz mi wierzyć. Gdyby dało się coś zrobić... Już dawno byśmy na to wpadli.

— Jak do tego doszło? Jak... To wszystko moja wina!

Diana usiadła na krześle i oparła łokcie na kolanach, próbując złapać oddech. Chyba nigdy w życiu nie czuła się aż tak spanikowana, aż tak zagubiona. Miała wrażenie, że przez moment przestała być dorosłą kobietą, a stała się na powrót małą dziewczynką, która potrzebowała, aby ktoś trzymał ją za rękę i prowadził przez życie. Jej umysł wydawał się zbyt mały, zbyt ciasny, żeby w pełni zrozumieć, co właściwie miało miejsce.

Mieli zostać sami. Ona i jej głupi bracia, których... Których w tamtej chwili nienawidziła, chociaż podobna myśl nawet w jej głowie brzmiała niewłaściwie. Byli rodziną, na dobre i na złe. Chronili się zawsze, nawet jeśli przysparzało to ogromnych trudności — jak od początku całej tej sytuacji.

Mimo to Diana wiedziała, że — gdyby już w dzień kradzieży potrafiła przewidzieć, jak wszystko się skończy — nie miałaby żadnych skrupułów, aby powiedzieć Aurorom prawdę. Prawdopodobnie dałoby się ugłaskać pracowników rezerwatu, zwrócić jajo od razu, bez żadnych szkód. Przedstawić Mihaia i Gavrila jako idiotów, nieco szalonych i zagubionych po śmierci matki. Być może nikt nie musiałby trafić do więzienia.

I pomyśleć, że bali się zniszczonej reputacji. Diana w jednej chwili zrozumiała, jak niedorzeczne było ich zachowanie. Reputacja nie miała żadnego znaczenia, gdy alternatywą była utrata rodziny. Utrata ojca.

— Nie mogę tego tak zostawić — wymamrotała do siebie. — Znajdę rozwiązanie, przysięgam!

— Diano! — Stanowczy głos jej ojca przywołał ją do rzeczywistości. — Stało się. To już koniec. Jeśli rzeczywiście chcesz zrobić coś dobrego, zajmij się swoimi braćmi. Upewnij się, że nigdy nie popełnią już takiego błędu. Ja sobie poradzę. — Uśmiechnął się smutno. — Jestem już starym człowiekiem. Przeżyłem swoje. To wy macie przed sobą całą przyszłość.

— Nie mów tak! Przecież to nieprawda!

— Obiecaj, Diano. Obiecaj, że nie wydasz swoich braci. Proszę.

Draganescu zamilkła, słysząc błagalny ton swojego ojca. I chociaż chciałaby móc z pełnym przekonaniem przystać na jego prośbę, nie była w stanie. W jej głowie tłukły się słowa braci, powtarzane tak często na przestrzeni ostatnich tygodni — słowa, w których woleli zrzucać odpowiedzialność na wszystkich, tylko nie na siebie. Być może była paskudną siostrą, ale...

Ale nie zasługiwali na takie poświęcenie — ani z jej strony, ani ze strony ojca. To oni powinni płakać mu w rękaw i błagać o wybaczenie, o zmianę zdania. Nie ona.

Powoli pokręciła głową, a Octavian westchnął ciężko.

— Nie. Mogę obiecać tylko tyle, że zrobię wszystko, aby trzymać ich z dala od więzienia. Nie otrzymasz za to przyzwolenia na poświęcenie samego siebie za coś, co nie jest twoją winą. Wcale nie jest tak, że to Gavril i Mihai mają przyszłość. Ich własne działania powinny ich jej pozbawić. Czas, żeby się tego nauczyli.

— Diano...

— Nie — powtórzyła z mocą i wstała z krzesła, przyjmując bojową postawę. — Będę siostrą targającą ich za fraki, tatku. Wytargam ich tak mocno, aż w końcu sami naprawią sytuację — oświadczyła stanowczo, po czym skrzywiła się nieco. — Ale najpierw sprzedam własną godność...

— Co zamierzasz... — zaczął ojciec, ale ona nie dała mu skończyć.

Pocałowała go w policzek i uścisnęła mocno, zanim ruszyła w stronę wyjścia z pomieszczenia. Wiedziała, że gdyby powiedziała prawdę, Octavian nie spocząłby, dopóki nie zmieniłby jej zdania. A ona naprawdę nie mogła go zmienić, jeśli chciała ciągle wierzyć, że jej rodzinę da się jeszcze uratować. 

***

Będziecie pewnie smutni, jak Wam powiem, że w następnym rozdziale chyba nie będzie Charliego, ale... Musicie przełknąć te ciche dni, bo nasz pan smokolog musi sobie poradzić ze wstydem :D

Jak myślicie, co wymyśliła Diana? :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro