O niespodziewanych przyjaźniach i wybaczeniu...
Daphne westchnęła, gdy Diana potknęła się o korzeń po raz dziesiąty w przeciągu godziny i wylądowała na ziemi, twarzą w liściach. Zamiast się podnieść i wrócić do pracy, postanowiła trwać w pozycji leżącej, licząc na to, że może świat się nad nią zlituje i zakończy męki. Wbrew jej oczekiwaniom, została dźgnięta końcem grabi w pośladek.
— Ałć... — mruknęła Draganescu, po czym obróciła się na plecy.
Daphne stała nad nią z wyczekującą miną, najwyraźniej spodziewając się jakichkolwiek wyjaśnień.
— No? – spytała po chwili, gdy arystokratka wciąż milczała. – Powiesz mi, dlaczego zamieniłaś się na mózgi z jednym ze swoich braci?
Diana uznałaby to za całkiem zabawne, gdyby nie fakt, że rzeczywiście tak się czuła. Nie umiała pozbierać myśli, a jej dłonie trzęsły się bez kontroli. Nerwowość towarzyszyła jej od kilku dni — od czas balu — zupełnie jakby lada moment miało wydarzyć się coś okropnego. I chociaż Octavian nakazał jej zachowanie spokoju i zignorowanie słów Luci, kobieta nie umiała powstrzymać wrażenia, że nawet ojciec był zaniepokojony śmiałością Balana.
A skoro on się denerwował... Jak mógł oczekiwać od niej czegokolwiek innego?
— Albo dobra, nie mów — parsknęła Daphne, krzyżując ręce na piersi. — Weasley zachowuje się dokładnie tak samo, co właściwie wszystko tłumaczy. Wczoraj był tak zamyślony, że nie zauważył irytacji Sally. Mamuśka nieźle go poparzyła.
Diana zerwała się do pozycji siedzącej, kiedy panika zalała jej ciało gwałtowną falą na myśl o krzywdzie Charliego.
— Ale nic mu nie będzie?! — zawołała natychmiast, a smokolożka uśmiechnęła się kpiąco.
— Wszystko dobrze. Zmyśliłam tę historię, bo chciałam się dowiedzieć, co między wami zaszło, a Weasley milczy jak grób. — Wywróciła oczami. — Daj spokój, Diana, Charlie nigdy nie pozwoliłby, żeby jego prywatne problemy naraziły kogokolwiek na niebezpieczeństwo.
Draganescu zarumieniła się wściekle i opadła z powrotem na liście. Oczywiście... Powinna wiedzieć lepiej; Charlie, w istocie, nigdy nie pozwoliłby sobie na rozkojarzenie tak wielkie, że komuś stałaby się krzywda. A nawet gdyby nie czuł się na siłach do pracy, bezzwłocznie poinformowałby przełożonego o zaistniałej sytuacji. Był przecież odpowiedzialny, w przeciwieństwie do Mihaia i Gavrila...
— To jak, powiesz mi, co się stało? — spytała Daphne i usiadła na kamieniu nieopodal.
— Nic wielkiego — wymamrotała Diana, a smokolożka parsknęła śmiechem.
— Ale jednak coś. Weasley rzeczywiście zachowuje się ostatnio dziwnie. Właściwie od dnia tego twojego balu.
Arystokratka przez moment miała ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu, ale w końcu doszła do wniosku, że nie było sensu zapierać się rękami i nogami przed powiedzeniem prawdy; Daphne posiadała dar przekonywania, a poza tym... Poza tym naprawdę nie chciała dusić w sobie wszystkich emocji i przemyśleń. Już i tak znajdowała się na granicy wybuchu, który dla nikogo nie skończyłby się dobrze.
— Przyszedł do posiadłości przed balem — wyznała więc cicho, zamykając oczy. — Pocałował mnie, zwalił mnie z nóg i... I sobie poszedł.
— Poszedł sobie? Poszedł sobie?! — zawołała Daphne z niedowierzaniem. — Co ten kretyn ma z głową?!
— W zasadzie mu się nie dziwię — odparła Diana. — Zapewne wolałby wybić mnie sobie z głowy i zapomnieć. Podejrzewam, że nie miał w planach... no cóż, tego.
— No to po kiego grzyba polazł do twojego domu? Przecież wiedział, że macie bal. Musiało mu odwalić na twój widok, nie było innej możliwości.
— Zawsze mogli mu otworzyć moi bracia. Szczerze wątpię, że ich też zacałowałby na śmierć — parsknęła Draganescu, a Daphne dołączyła do jej rozbawienia.
— Nie powiem, chciałabym to zobaczyć — stwierdziła, po czym zmarszczyła brwi. — Albo może jednak nie...
Diana roześmiała się, wbrew złemu samopoczuciu. Wesołość szybko jednak zniknęła, zastąpiona skrajnym zmęczeniem — nie fizycznym, a raczej psychicznym. Chciałaby spędzić choćby jeden dzień, nie musząc przejmować się ani swoimi uczuciami, ani czymkolwiek. A już na pewno pragnęłaby zapomnieć o wiszącej nad nią obietnicy Luci Balana.
— To dlatego jesteś taka... nieswoja? — spytała Daphne. — Bez urazy, ale mogłabyś ruszyć dupę i zwyczajnie z Charliem porozmawiać. Chłopak wyraźnie nie chce się na ciebie boczyć w nieskończoność, a oboje dobrze na tym wyjdziecie, jak przestaniecie zachowywać się jak dzieci.
— To nie takie proste...
— Mówią wszyscy, którzy boją się zaryzykować — odparła starsza kobieta, a Draganescu spojrzała na nią z irytacją. — Taka prawda.
— Już przepraszałam Charliego, nie otrzymałam żadnej odpowiedzi.
— Jeśli nie liczyć tego namiętnego pocałunku, chciałaś powiedzieć.
— Daphne!
— Diana!
Przez moment przyglądały się sobie, aż w końcu obie parsknęły śmiechem, a atmosfera znacząco się rozluźniła. Diana pomyślała, że ich znajomość była jedną z dziwniejszych, jakie przytrafiły jej się w życiu; wszakże początek nijak nie wskazywał na choćby możliwość zawiązania bliższej relacji, tymczasem rzeczywistość okazała się niezwykle przewrotna. Na tyle przewrotna, że arystokratka szczerze rozważała powiedzenie jej całej prawdy — wliczając w to propozycję Luci.
Właściwie... Co masz do stracenia?, pomyślała do siebie i ponownie uniosła się z ziemi, po czym przeczołgała się do najbliższego drzewa. Oparła się o jego korę i zgięła nogi w kolanach, wbijając spojrzenie w swoje dłonie.
— To naprawdę nie takie proste. Widzisz... Wtedy, na balu, jeden z arystokratów — Diana wzięła głęboki oddech — postawił mnie w dość niekomfortowej sytuacji. Bardzo chciałby, żebym za niego wyszła. Nie dlatego, że darzy mnie szczerym uczuciem, a ze względu na naciski jego matki. Możesz mi jednak wierzyć, wychodzenie za tego idiotę jest ostatnią rzeczą, na jaką miałabym ochotę. To podrywacz i egoista, któremu zależy tylko na nim samym — mruknęła i pokręciła głową.
— Dlaczego zwyczajnie nie każesz mu spieprzać na bambus?
Diana zamrugała, słysząc określenie użyte przez Daphne, ale nie skomentowała go w żaden sposób. Zamiast tego zaczęła rozważać, co właściwie odpowiedzieć na zadane przez kobietę pytanie.
— Świat arystokratów działa w bardzo określony sposób. Zwykle, jeśli nie da się osiągnąć celu życzliwością i kulturalnymi prośbami, na scenę wkracza szantaż. A tak się składa, że moją rodzinę bardzo łatwo byłoby zaszantażować — powiedziała w końcu, zaskakując Daphne.
— Czy nie mówiłaś czasem, że nikt nie wie, czego dopuścili się twoi durni bracia?
— Racja. Ale nikt też nie poszukuje tej informacji z determinacją. Tymczasem moja odmowa może zapoczątkować szereg działań, które w efekcie doprowadzą do tego, że nie będę miała wyjścia.
Kobieta przez moment milczała, a na jej twarzy malowało się coraz większe politowanie.
— Nigdy nie zrozumiem waszych porąbanych zwyczajów i ambicji — stwierdziła po chwili Daphne i machnęła ręką. — Wpakowałaś się w to bagno, bo chciałaś ratować reputację rodu. Twoi bracia to niewychowane bachory, którym Charlie od tygodni tłucze do głów, że są niewdzięczni, niedojrzali i powinni całować cię po stopach za cały wysiłek, jaki włożyłaś w krycie ich tyłków. Ty sama dobrze wiesz, ile ci zawdzięczają, ale wciąż nie pozwalasz im wziąć odpowiedzialności. Skoro to oni zawinili, niech oni odbudowują reputację, a tobie pozwolą być szczęśliwą. Chyba nie oczekują od ciebie, że wyjdziesz za tego błazna?
— Nie — zaprzeczyła od razu Diana. — O niczym nie wiedzą... Wie tylko ojciec, ale on każe mi zignorować zachowanie Luci.
— No i ma rację. Czemu po prostu tego nie zrobisz?
— Bo na szali stoi...
— Reputacja rodziny, tak, wiem. — Daphne wywróciła oczami i westchnęła ciężko. — Na Morganę... Co ci tak zależy?
Diana nie odpowiedziała, a zamiast tego zaczęła bawić się wystającym ponad inne źdźbłem trawy. Zmarszczyła brwi, czując bolesne kłucie w klatce piersiowej. Wiedziała, czym było spowodowane, chociaż zapewne smokolożka kompletnie nie umiałaby go zrozumieć.
Wspomnienie matki powróciło do niej zupełnie niespodziewanie, a kłucie nasiliło się jeszcze bardziej. Draganescu nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że — gdyby podejmowała decyzje jedynie za siebie — w ogóle nie zastanawiałaby się nad wyjściem z tej sytuacji. Zaśmiałaby się Luce w twarz i pobiegła w podskokach prosić Charliego o wybaczenie.
Nie umiała jednak wyrzucić z głowy myśli, że narażenie swojej rodziny na skandal i utratę pozycji byłoby porażką — zaprzepaszczeniem wszystkiego, na co jej matka pracowała całe swoje życie. Diana nie pamiętała wiele, ale nigdy nie zapomniałaby słów kobiety, że rodzina jest wartością nadrzędną — ważniejszą niż cokolwiek innego.
Jak miałaby pozwolić na to, by rodzina cierpiała w imię jej własnego szczęścia?
— Rodzina jest wszystkim, co mam — wyszeptała w końcu, a Daphne pokręciła głową.
— Nie da się uchronić bliskich od całego zła tego świata. A ty nawet nie próbujesz ich chronić od zła, tylko od konsekwencji ich błędów. Nie możesz w nieskończoność zachowywać się jak tarcza. Zastanów się, Diana. Mówimy tutaj o małżeństwie. O czymś, co z definicji jest zobowiązaniem na życie, a szczerze wątpię, aby twój paniczyk zechciał kiedykolwiek wypuścić cię z łap, jak już cię w nie złapie. Mam rację?
— Masz — jęknęła Diana i oparła głowę na dłoniach. — Ale ja naprawdę nie chcę, żeby moja rodzina została zepchnięta na margines i...
— A pozwolenie na to, żeby ktoś was szantażował i trzymał pod butem, nie uwłacza godności? Bo mi się zdaje, że jest nawet gorsze.
Arystokratka otworzyła usta, ale zamknęła je chwilę później, gdy nie znalazła żadnej odpowiedzi. Nie mogła dyskutować z tak trafnym stwierdzeniem; Luca sam przyznał, że najwięcej radości przysporzy mu obserwowanie uległości Diany. Świadomość, że wygrał, że trzyma ją w szachu, z którego nie ma ucieczki.
Wcale nie miała ochoty spędzić życia na przełykaniu własnej dumy ze świadomością, że stała się czyjąś marionetką — kompletnym zaprzeczeniem tego, kim była jej matka. Diana spojrzała na Daphne i uśmiechnęła się w podziękowaniu.
Rodzina może była wartością nadrzędną... Ale nawet rodzina nie miała znaczenia bez wolności.
***
Nigdy nie sądziła, że noc stanie się jej ulubioną porą dnia. Tymczasem okazało się, że cisza, przerywana jedynie pohukiwaniem sów i cykaniem świerszczy, przynosiła jej sporo ukojenia. Łagodny półmrok, rozrzedzony nieco przez światło wylewające się na zewnątrz z okien i blask tysięcy gwiazd, miał w sobie coś dziwnie hipnotyzującego — a przynajmniej od czasu, gdy leżała z Charliem w rezerwacie, nie przejmując się zupełnie niczym i nikim.
Podświadomie liczyła na to, że siedzenie w milczeniu i wpatrywanie się w rozgwieżdżone niebo podziała podobnie jak tamten wieczór. Czekała, aż jej umysł zupełnie się wyciszy i zepchnie myśli głęboko, głęboko w czeluści. Spokój jednak nie nadchodził, a problemy rozbrzmiewały jeszcze głośniej, zupełnie jakby cisza jedynie je potęgowała.
Diana westchnęła i potarła kark z rozdrażnieniem. Naprawdę potrzebowała choćby chwili wytchnienia od chaosu. Zaczynała tęsknić za życiem sprzed kilku miesięcy — nudnym do bólu, pełnym rutyny i spokoju. Kiedy jej największym zmartwieniem było uczęszczanie na spotkania, nalewanie gościom herbaty i rozmyślanie o sytuacji politycznej w Rumunii.
Z drugiej strony... Gdyby ktoś dał jej szansę cofnięcia się w czasie, wcale nie chciałaby jej wykorzystać. Pomimo wszystkich problemów, ogromu stresu, wciąż aż za dobrze zdawała sobie sprawę, jak wiele zyskała.
— Diana? Czemu tu siedzisz?
Ku jej zaskoczeniu — Mihai i Gavril zdołali przemknąć się przez ogród tak cicho, że kompletnie ich nie zauważyła. Dopiero gdy zatrzymali się tuż obok, uświadomiła sobie, jak niedorzecznie musiała wyglądać.
— Miałam ochotę się przewietrzyć — wymamrotała i zmrużyła podejrzliwie oczy. — A wy co kombinujecie?
Bracia popatrzyli po sobie z paniką, wyraźnie szukając jakiejkolwiek wymówki. Po chwili jednak Mihai machnął ręką i westchnął z rezygnacją.
— Liczyliśmy na to, że cię nie spotkamy.
— Właśnie. Dobrze wiemy, jakie masz do niego nastawienie... — dodał Gavril, a Diana zamrugała kompletnie zdezorientowana.
— Słucham? O czym wy mówicie?
— Idziemy do Luci — oświadczył Mihai, podczas gdy jego siostra zasępiła się mocno. — Zaprosił nas na męski wieczór, sama rozumiesz. Nie wypadałoby odmówić.
— Nie wypadałoby? — syknęła Diana. — Merlinie, gdybyście wszystkim się tak przejmowali, jak tym, że Balan się na was obrazi...
Na moment zapadła cisza. Draganescu spodziewała się, że bracia odejdą, gdy tylko zdadzą sobie sprawę, że nie zamierza ich zatrzymywać. Stali jednak w miejscu, a Mihai wyglądał, jakby szukał odpowiednich słów, by opisać to, co kłębiło się w jego umyśle.
— Słuchaj, siostrzyczko... — zaczął w końcu, a ona uniosła brwi, całkowicie zaskoczona. — Chcieliśmy, żebyś wiedziała, jak bardzo nam przykro. Za to wszystko, co zrobiliśmy.
— Właśnie — potwierdził Gavril. — Chyba nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, jak dużo kosztowała cię nasza głupota. A Charlie to dobry facet...
— Co prawda zmusza nas do katorżniczej pracy, ale, w gruncie rzeczy, zasłużyliśmy — dodał Mihai. — W każdym razie nigdy nie sądziliśmy, że przez nas będziesz musiała cierpieć. To był głupi żart, a praca ze smokami dość mocno nam to uświadomiła.
— Najbardziej jednak żałujemy, że wymusiliśmy na tobie skrzywdzenie Charliego. Ani on, ani tym bardziej ty, na to nie zasługiwaliście.
Diana przez moment wpatrywała się w braci z niedowierzaniem, a w jej oczach zgromadziły się mimowolne łzy. Nie była wzruszona, ale nie umiała powstrzymać pewnej dozy wdzięczności za ich słowa; ponadto czuła się dziwnie, słuchając o krzywdzie wyrządzonej Weasleyowi. Zupełnie jakby stała się ona znacznie bardziej realna, bardziej zawstydzająca.
Spuściła wzrok i pociągnęła nosem. Zanim się obejrzała, chłopcy usiedli po obu jej stronach i objęli, chcąc zapewne okazać wsparcie. Diana przyjęła ten gest ze spokojem, chociaż jej potrzeba samotności była większa niż kiedykolwiek. Mimo to nie mogłaby nie doceniać długo wyczekiwanych przeprosin, chociaż wiedziała, że nie zmienią one za wiele; na to było zdecydowanie za późno.
— Dziękuję, chłopcy — powiedziała jednak cicho, a oni uznali jej słowa za oznakę wybaczenia.
Odsunęli się nieco i spojrzeli na Dianę z nieśmiałymi uśmiechami. Potargała włosy Gavrila, nie potrafiąc zmusić się do okazania radości, po czym uniosła brwi.
— Idźcie lepiej, zanim zmienię zdanie i przykuję was do kaloryferów — mruknęła, co definitywnie przypieczętowało ich decyzję.
Wstali, po czym ruszyli w stronę wyjścia z posesji, żeby móc się aportować. Diana znowu została sama, a ciężkie westchnienie wydostało się z jej ust. Łzy pociekły po twarzy, chociaż sama nie wiedziała, czemu właściwie przeprosiny braci wywołały w niej takie uczucia. Powinna się cieszyć, czyż nie? Powinna odnaleźć ukojenie w tym, że — dzięki tej całej sytuacji — w końcu zmądrzeli.
Tymczasem wciąż żałowała. I nie mogła nic na to poradzić. Zamknęła oczy i wsłuchała się w noc, mając nadzieję, że myśli w końcu ucichną — podobnie jak ogromne pragnienie, by znaleźć się w ramionach tego, który zdołał wywrócić jej świat do góry nogami, chociaż wcale nie próbował.
***
W następnym rozdziale byndzie Charlie, przysięgam. No i ogólnie będzie fajniej. Nie mogę się spieszyć aż tak, więc musicie wybaczyć, że nie ma fajerwerków. Jeszcze :D
Ale będą!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro