Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O gwiazdach i zapomnieniu...

Diana siedziała na krześle, opierając się o stolik, na którym spoczywało smocze jajo, skradzione przez jej braci. Wpatrywała się w nie od dobrych kilkunastu minut, zupełnie jakby mogło się wykluć w każdej chwili. Kobieta miała jednak szczerą nadzieję, że ten moment nie nadejdzie jeszcze przez kilka tygodni; jak dowiedziała się od Charliego, brak ogrzewania zdecydowanie spowalniał rozwój, a jajo przez pierwsze dni po kradzieży spoczywało w zimnych lochach.

Trochę obawiała się, że lekkomyślność jej braci mogła doprowadzić do uszkodzenia nienarodzonego stworzenia, ale — według wszystkich lektur, jakie udało jej się znaleźć — smoki były odporne na naprawdę wiele. Ich jaja zawierały na tyle dużo substancji zapasowych, aby nawet w trudnych warunkach zapewnić im przetrwanie.

— Nie mógłbyś zostać tam na zawsze? — wymamrotała bezsensownie i odważyła się wyciągnąć dłoń w stronę skorupki, która wciąż była ciepła. — Albo mogłabyś... Równie dobrze możesz być nią. Ciekawe, czy istnieje jakiś sposób, żeby sprawdzić... Muszę spytać Charliego.

Na myśl o Weasleyu uśmiechnęła się głupio, po czym oparła czoło na blacie, zażenowana własnym zachowaniem. Od kiedy reagowała tak na samą wzmiankę o smokologu? Zdążyła, co prawda, przyzwyczaić się do swoich uczuć, ale nie zamierzała się im całkowicie poddawać. Była w końcu Dianą Draganescu, a to, co powiedziała Charliemu — że zwyczajnie nie mogła sobie pozwolić na pewne rzeczy — stanowiło niepodważalną prawdę.

Nie powinna zachowywać się jak podlotek, który nie potrafił poradzić sobie z pierwszym zauroczeniem. Powinna trzymać większy dystans, upewnić się, że nie zinterpretowała czegoś w niewłaściwy sposób, a Weasley faktycznie był nią zainteresowany — nie tylko ze względu na dość egzotyczną urodę i szlacheckie maniery. Nie, żeby wątpiła w jego pobudki; widywał ją przecież w brudnych, podartych spodniach, całą spoconą i bez grama makijażu na twarzy, a wciąż nie stronił od komplementów.

Sprawiał, że czuła się atrakcyjnie nawet wtedy, gdy wyglądała absolutnie zwyczajnie.

Sentymentalne bzdury, pomyślała z irytacją i ponownie podniosła się na łokciach, wbijając wzrok w jajo.

— Byłoby ci dużo lepiej, gdyby to Charlie się tobą opiekował. Ale może uda mi się coś wymyślić... Nie mam zresztą wyjścia.

Każdy powód, żeby wrócić do rezerwatu był dobry, nawet jeśli doskonale zdawała sobie sprawę ze swoich prawdziwych motywacji, które nie miały nic wspólnego z pomysłem jej braci. Już nie.

— Czy ty naprawdę gadasz do tego jaja?

Niemalże podskoczyła na krześle, zdając sobie sprawę z obecności Gavrila, który zaczął rechotać głośno na widok przerażenia i rumieńców na jej twarzy. Posłała mu wściekłe spojrzenie, po czym potarła potylicę zmieszana, ale nie ruszyła się z miejsca.

— Wciąż wydaje się inteligentniejsze niż ty i Mihai razem wzięci — odburknęła cicho, a jej brat prychnął.

Podszedł do stolika i poklepał skorupkę z nonszalancją, zupełnie jakby w środku nie znajdowało się nic, poza powietrzem.

— Uważaj! — skarciła go Diana i pokręciła głową. — Słowo daję, wy chyba naprawdę nie macie mózgów. Albo macie jeden wspólny i korzystacie z niego na zmianę.

— Musisz być taka wstrętna?

— Tak. Zasłużyliście sobie na to. Myślicie, że ojciec i ja będziemy wiecznie sprzątać wasze bałagany? Co będzie następne, co? Ukradniecie dziecko ze szpitala? A może dla zabawy będziecie gonić ludzi z różdżkami, miotając zaklęciami na prawo i lewo?

— Nie bądź niedorzeczna. To jest tylko jajo, Diana, nie możesz tego porównywać...

— A właśnie, że mogę! Charlie i cała reszta smokologów poświęcają swoje życia, żeby uratować smoki przed wyginięciem! Tymczasem jacyś dwaj kretyni uważają, że ich poświęcenie nie jest warte czegokolwiek i mogą, tak po prostu, zabić bezbronne stworzenie!

— Zabić? — oburzył się Gavril, patrząc na nią spod byka. — Przecież nic takiego nie zrobiliśmy! Mieliśmy zamiar je zwrócić. Zresztą odniesiesz jajo i będzie po problemie! Po co się tak denerwujesz?

Zanim Diana zdążyła pomyśleć, co robi, chwyciła różdżkę i machnęła nią gwałtownie, a jej brat padł na ziemię sparaliżowany. Westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie zaatakowała Gavrila, ale nie mogła powstrzymać satysfakcji, zalewającej ciało. Nie stała mu się krzywda, a ona przynajmniej nie musiała wysłuchiwać głupot, które nieustannie opuszczały jego usta.

Zastanawiała się, czy on sam wierzył w to, co mówił. Być może powtarzał sobie podobne niedorzeczności tak długo, aż nabrał przekonania, że były słuszne? Jej brat nigdy nie należał do ponadprzeciętnie inteligentnych, ale na pewno nie odważyłaby się go nazwać bezdusznym. A traktowanie jakiejkolwiek istoty w ten sposób zdecydowanie zaliczało się do bezduszności.

Nie chodziło nawet o kradzież; nie wątpiła, że nie chcieli wyrządzić nikomu krzywdy. Chodziło o to, że woleli nieustannie usprawiedliwiać się niedorzecznymi wymówkami, zamiast wziąć odpowiedzialność za swoje czyny — jak dorośli ludzie, którym zdarzało się popełniać błędy.

Diana wstała z krzesła i podeszła do brata, wciąż leżącego na ziemi. Poruszały się jedynie jego oczy, wyrażając wściekłość i niedowierzanie, ale kobieta nie mogła się zmusić do choćby wymamrotania przeprosin.

— Zastanów się nad tym, co pleciesz, kretynie. Obaj zachowujecie się jak dzieci, chociaż jesteście dorosłymi ludźmi, a ja i ojciec kochamy was za mocno, żeby kazać wam ponosić konsekwencje za każdym razem, gdy coś przeskrobiecie. Ale miejcie chociaż na tyle przyzwoitości, aby szanować życie istoty, którą naraziliście na niebezpieczeństwo. Wasze wygłupy nigdy nie były zabawne, a tym razem naprawdę przekroczyliście wszystkie granice przyzwoitości. Jakby tego było mało, udajecie, że nic się nie stało, zamiast, choć ten jeden raz, naprawić wyrządzone szkody samodzielnie. Wstyd mi za was. Mi, ojcu... Mamie też byłoby wstyd, bo niszczycie wszystko, na co tak ciężko pracowała.

Podniosła się z klęczek i otrzepała eleganckie spodnie, spoglądając na brata z góry. Nie kryła zawodu na twarzy, a Gavril zarumienił się nieco, chociaż nie mógł w żaden sposób odpowiedzieć.

— Zaklęcie przestanie działać za kilkanaście minut. Poleż sobie tutaj i pomyśl. Może wyhodujesz swój własny mózg — dodała kpiąco i odwróciła się na pięcie.

Wiedziała, że nie powinna zostawiać go w tej pozycji, ale... Robiła dla nich za dużo, żeby umieć znosić takie zachowanie nawet w domu, gdzie to jej głos miał decydujące znaczenie. A skoro nie zamierzała zostawić ich na lodzie, musiała chociaż spróbować przemówić im do rozsądku w inny sposób.

Nawet tak brutalny.

***

Diana ziewnęła głośno, przewracając kolejną stronę w książce — jakimś mało wymagającym romansidle, poleconym jej przez jedną ze znajomych z arystokratycznego kółka adoracji. Nie mogła powiedzieć, żeby lektura zaliczała się do grona tych pasjonujących, ale potrzebowała czegoś lekkiego, względnie przyjemnego, aby choć na moment przestać martwić się sytuacją, w jakiej się znalazła.

Spojrzała przelotnie na dogasający w kominku ogień i westchnęła ciężko. Podniosła się z fotela, wyciągając ramiona w górę; kilka kliknięć rozległo się w powietrzu, gdy poruszyła obolałą szyją. Związała mocniej pasek od krótkiego szlafroka i chwyciła różdżkę z zamiarem przywrócenia żaru w palenisku.

Niemalże wrzasnęła, kiedy kamień uderzył w okno, akurat gdy obok niego przechodziła. Natychmiast uniosła różdżkę w stronę szyby, po czym położyła dłoń na piersi, próbując uspokoić szaleńcze bicie serca. Zupełnie nie spodziewała się zobaczyć uśmiechniętej twarzy Charliego, ale przynajmniej nie był włamywaczem.

Otworzyła okno, a on wleciał do środka, zgrabnie zeskakując z miotły. Przeczesał włosy dłonią i gwizdnął przeciągle, ku niezadowoleniu Diany. Boleśnie zdawała sobie sprawę ze swojego ubioru, który nijak nie nadawał się do przyjmowania gości — a już na pewno nie gości, którzy byli nią zainteresowani. Z wzajemnością.

— Gdybym wiedział, w czym paradujesz po domu, już dawno bym cię tu odwiedził — stwierdził rozmarzony Weasley, a ona wywróciła oczami.

— Jest późno. Czego się niby spodziewałeś? I co ty tu właściwie robisz? — spytała wyniośle, chociaż musiała mocno walczyć z chęcią uśmiechnięcia się z satysfakcją na widok jego zadowolonego spojrzenia.

— Podglądam cię, oczywiście — parsknął, po czym rozsiadł się na kanapie ze swobodą, jakiej jeszcze nie widział u żadnego ze swoich gości.

Inną sprawą było to, że nie zwykła zapraszać nikogo do swojej sypialni.

— Charlie... — zaczęła ostrzegawczo, co zdawało się kompletnie nie robić na nim wrażenia.

— Spytałaś, co tu robię. A na chwilę obecną nie jestem w stanie robić niczego innego. — Uniósł brwi w wyzywającym geście, wprawiając ją w zażenowanie.

Pociągnęła w dół szlafrok, jakby mogło to w czymś pomóc. Materiał zakrył jej uda nieco bardziej, ale węzeł poluzował się lekko, uwydatniając dekolt — ku wyraźnej radości Charliego.

— Nie to miałam na myśli — burknęła, krzyżując ramiona na piersiach. Po części, aby się zasłonić, a po części ze względu na irytację wywołaną niespodziewaną wizytą.

Cieszyła się, że go widzi — nawet jeśli okupowała to zawstydzeniem i niezręczną sytuacją. Zastanawiała się, jak to możliwe, że zaledwie kilka minut, spędzonych w jego towarzystwie, wpływało pozytywnie na jej samopoczucie. Powinna w końcu wyrzucić go za drzwi — albo za okno, razem z miotłą — zamiast prowadzić z nim rozmowę. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że wpuściła niemalże obcego mężczyznę do swojej sypialni o tak późnej porze, natychmiast narodziłyby się plotki — a te nigdy nie zwiastowały niczego dobrego.

Była poirytowana, bo, chociaż zdawała sobie sprawę z niewłaściwości tej wizyty, wciąż nie umiała powstrzymać szybszego bicia serca i satysfakcji na widok rozmarzonego wzroku Charliego, gdy patrzył na nią. Wcale nie zamierzała wyrzucać go ze swojego pokoju, choćby musiała się potem tłumaczyć.

— Zrobiliśmy ognisko w rezerwacie. No wiesz, pieczone kiełbaski, pianki, śpiewanie, tańczenie... — wyjaśnił Weasley i uśmiechnął się szeroko. — Pomyślałem, że może chciałabyś dołączyć do zabawy.

— Ognisko. W środku lasu. Z komarami i smokami latającymi nad głowami — powtórzyła Diana i zamrugała. — Jak właściwie doszedłeś do wniosku, że chciałabym wziąć w tym udział?

Charlie jedynie roześmiał się miękko, po czym wstał z kanapy i ruszył w jej stronę. Draganescu bardzo próbowała nie dać po sobie poznać, że jego bliskość — jak zwykle zresztą — wprawiła ją w osłupienie i skrajne zawstydzenie, które maskowała zawziętą miną.

— Ja tam będę — powiedział z rozbrajającą szczerością rudzielec, nachylając się nad jej uchem w dziwnie intymnym geście.

Zanim Diana zdążyła zareagować, minął ją i ruszył w kierunku garderoby — jej garderoby.

— Co ty... — wymamrotała, ale on zniknął już za drzwiami.

Wzięła głęboki oddech i ruszyła za nim, kompletnie nie przejmując się szlafrokiem, którego pasek rozluźnił się jeszcze bardziej.

— Charlie! — warknęła wściekle.

Być może rzeczywiście cieszyła się na jego widok. Nie znaczyło to, że zamierzała tolerować czystą bezczelność; nie tylko wtargnął do jej sypialni, ale także śmiał — tak po prostu — wkroczyć do niemalże świętego miejsca.

— Zdajesz sobie sprawę, że masz więcej sukni niż większość ludzi ma skarpet? — parsknął Weasley, zupełnie nie przejmując się tonem głosu Diany. — Chociaż, nie powiem, z chęcią zobaczyłbym cię w którejś z nich.

— Czy ty jesteś poważny?! — zawołała i chwyciła go za ramiona w przypływie wściekłości, zamierzając wyprowadzić mężczyznę z garderoby.

Wystarczyła jednak sekunda, aby zorientowała się, że był to głupi pomysł. Charlie odwrócił się na pięcie, a jego dłonie znalazły się na jej biodrach, przyciągając ją bliżej. Pachniał alkoholem, co nieco wyjaśniało tę śmiałość, ale Diana wciąż nie mogła uwierzyć, że z taką łatwością przychodziło mu naruszanie jej przestrzeni osobistej.

— Śmiertelnie — przyznał Weasley, odgarniając z jej twarzy zbłąkany kosmyk włosów. — Skoro nawet w szlafroku wyglądasz tak dobrze, co dopiero w jednej z nich...

— Ja zupełnie nie o tym... — wyjąkała Draganescu, po czym skarciła się bezgłośnie za ten popis elokwencji, nie kończąc zdania.

Litości, pomyślała i przełknęła ślinę, gdy wzrok Charliego zatrzymał się na jej ustach. Zamierzał ją pocałować? W szafie?

Mimowolnie sama spojrzała na jego wargi — nieco spierzchnięte od upału i słońca, dość wąskie, ale wciąż wystarczająco pełne, żeby dodać jego twarzy pewnej łagodności, która tak silnie kontrastowała z muskularnym ciałem i imponującym wzrostem. Chciała, żeby ją pocałował — nie było co do tego wątpliwości. Jednak zupełnie inaczej wyobrażała sobie ten moment. Kto zresztą mógłby spodziewać się pocałunku w półmroku garderoby?

Wzrok Weasleya opuścił jej usta, a ona odetchnęła z ulgą i rozczarowaniem jednocześnie, gdy atmosfera nieco się rozrzedziła.

— Wiem, że nie przywykłaś do obcowania z takimi barbarzyńcami jak ja — zaczął Charlie, a jego spojrzenie skrzyżowało się z jej własnym. — Po prostu pomyślałem, że może chciałabyś, dla odmiany, zostawić świat arystokracji za sobą na jeden wieczór.

Diana otworzyła usta, ale zamknęła je natychmiast, gdy żadna sensowna odpowiedź nie przyszła jej do głowy. Czy uważała tańce wokół ogniska za rozrywkę? Nie. Z drugiej strony... Nigdy nie uczestniczyła w podobnej zabawie. Żadna ze znanych jej osób nie przystałaby na taką propozycję, a Diana wcale nie widziała potrzeby, żeby ją komukolwiek proponować.

Jednak... Było coś dziwnie kuszącego w perspektywie wymknięcia się z posiadłości pod osłoną nocy, aby spędzić czas z Charliem bez konieczności obmyślania planu działania. Późna pora robiła swoje, a poza tym... Nikt nie musiał wiedzieć, że wcale nie spała grzecznie w łóżku.

— No to... Co mam ubrać? — spytała niepewnie, a dłonie Weasleya obróciły ją w stronę niezliczonych wieszaków z ubraniami.

Jego oddech połaskotał ją w ucho, wywołując dreszcz na niemalże nagiej skórze. Zupełnie jak na zawołanie, ręce mężczyzny powędrowały w górę, przesuwając się po każdej krzywiźnie ciała, aż w końcu znalazły się na ramionach. Pchnął Dianę delikatnie do przodu i zaśmiał się cicho.

— Cokolwiek z długim rękawem. Komary wyczuwają szlachetną krew z odległości kilku mil.

Draganescu wywróciła oczami i zaczęła grzebać wśród rzeczy, ignorując serce, które próbowało wyrwać się z piersi, podczas gdy umysł nieustannie odgrywał przed oczami kobiety tę samą scenę — moment, gdy dłonie Charliego spoczęły na chłodnej skórze, zostawiając na niej palące ślady.

***

Kręciło się jej w głowie — chyba po raz pierwszy w życiu. Wiedziała, że stawanie w szranki z rumuńskimi smokologami, gdy chodziło o picie alkoholu, nie należało do najlepszych pomysłów, ale Diana musiała przyznać, że nigdy nie bawiła się równie dobrze. W gruncie rzeczy nawet wirujące gwiazdy nie wyglądały źle, a wprost przeciwnie.

Niebo nad rezerwatem było niezwykle przejrzyste; nie było tu źródeł światła, które mogłyby powodować, że tysiące błyszczących punktów straciłyby swój blask. W połączeniu z dźwiękami nocy, szumem łagodnego wiatru i śmiechami, dobiegającymi z wciąż trwającej zabawy, składały się na piękny obrazek, który miał zapaść Dianie w pamięć na długo, mimo wypitego alkoholu.

— Nie jest ci zimno? — Głos Charliego zmusił ją do zejścia na ziemię.

Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na niego przez ramię.

— Nie mam pojęcia — odparła wesoło, a on parsknął śmiechem.

— Zła odpowiedź. Powinnaś powiedzieć, że okropnie marzniesz.

— Niby dlaczego?

Zamiast odpowiedzieć, usiadł na trawie obok niej i objął ją ramieniem, przyciągając bliżej. Dopiero, gdy poczuła ciepło jego ciała, zdała sobie sprawę z tego, jak chłodna była noc.

— Miałbym wymówkę, żeby trzymać cię blisko — zaśmiał się, co Diana skwitowała wywróceniem oczami.

— Jakby brak wymówki kiedykolwiek ci przeszkadzał — wymamrotała, opierając głowę o jego ramię. — Nie, żebym narzekała...

Gdyby była trzeźwa, zapewne nigdy nie wypowiedziałaby tego na głos, chociaż w myślach robiła to nader często. Gdyby była trzeźwa, czułaby się ogromnie zawstydzona swoimi słowami. Niemalże oczekiwała pojawienia się znajomego ciepła na policzkach, ale ono wcale nie nadeszło.

Zamiast tego uwaga Diany skupiła się na równym biciu serca Charliego — odrobinę szybszym niż się spodziewała, ale wciąż rytmicznym i silnym. Jednak nie dane jej było wsłuchiwać się w nie długo; Weasley zmienił pozycję, przyciągając ją bliżej. Siedziała — a właściwie w połowie leżała — opierając się o jego tors, podczas gdy ramiona mężczyzny otaczały ją szczelnie.

Mimowolnie przymknęła oczy, a gwiazdy, które jeszcze chwilę wcześniej wydawały jej się idealnym zwieńczeniem nocy, straciły na znaczeniu. Nie liczyło się nic, oprócz ciepła, bijącego od Charliego, oprócz jego zapachu — niby znajomego, a jednak wciąż zaskakującego ją za każdym razem, gdy znajdował się blisko.

A może wcale nie chodziło o zapach ani ciepło? Ani o tembr jego głosu i gardłowość śmiechu, ani nawet o intensywność spojrzenia? Może chodziło o to, że przy nim nie czuła się jak arystokratka, odpowiedzialna za swoją rodzinę i setki lat tradycji? Czuła się jak dziewczyna — nie, kobieta. Piękna, wartościowa, a — przede wszystkim — zwyczajna.

— W noce takie, jak ta najbardziej tęsknię za rodziną — powiedział cicho Charlie, a jego wargi otarły się o skroń Diany. — Z jednej strony mam tu mnóstwo przyjaciół, a z drugiej... Niebo nad Ottery St. Catchpole jest równie piękne, co w Rumunii...

— To stamtąd jesteś? — spytała, nie siląc się nawet na powtarzanie nazwy.

— Tak. Moja rodzina ma tam dom. Chociaż tobie wydawałby się bardziej... Norą — stwierdził i roześmiał się, zupełnie jakby opowiedział właśnie doskonały żart.

Diana za to zasępiła się nieco i zmarszczyła brwi.

— Dlaczego?

Weasley przez moment milczał, aż w końcu wzruszył łagodnie ramionami, żeby jej nie przewrócić.

— Bo tak wygląda. Nie należymy do zamożnych, nigdy do nich nie należeliśmy. Liczne rodzeństwo, w połączeniu z brakiem funduszy... Powiedzmy, że nie było możliwości, aby zadbać o stan domu.

— Dom to tylko dom. Nie ma znaczenia, jak wygląda, jeśli jest wypełniony ciepłem — powiedziała Diana. — Nigdy nie musiałam przejmować się pieniędzmi, więc może rzeczywiście łatwo mi mówić, ale... Pieniądze nie zastąpią szczęścia i miłości. Moja rodzina jest pod tym względem dość wyjątkowa. Ojciec zrobiłby wszystko dla swoich dzieci, ja zrobiłabym wszystko dla braci. Gdybyśmy nagle stracili cały majątek, wciąż mielibyśmy siebie.

— A twoja mama? — spytał Charlie, a ona skuliła się mimowolnie.

— Nie żyje. Od wielu lat, także nie musisz się przejmować — zapewniła go, chociaż przyjęła silniejszy uścisk z wdzięcznością. — Poświęciła swoje życie, dbając o dobre imię rodu i... o nas. Zmarła, jak byłam nastolatką.

— Wypadek?

— Nie. Jakaś nieznana, dziwna choroba. Pewnego dnia... Poczuła się gorzej, trafiła do szpitala, ale żaden z uzdrowicieli nie wiedział, jak jej pomóc.

Żaden?

Diana uśmiechnęła się gorzko i spojrzała w niebo. Jej oczy zapiekły, gdy wspomnienie twarzy matki pojawiło się w głowie, przywołując falę bólu i tęsknoty. Zamrugała, chcąc odpędzić łzy, ale te zdążyły już spłynąć po policzkach, skapując prosto na ramiona Charliego.

— Magia nie jest nieomylna — wyszeptała drżącym głosem. — Nie zna wszelkich odpowiedzi. Ojciec ściągnął medyków ze wszystkich stron świata... Na marne.

— Przykro mi.

— Przecież to nie twoja wina. To niczyja wina... Najwyraźniej tak miało być.

— Przykro mi, bo wiem, jakie to uczucie stracić kogoś bliskiego. Tym bardziej, że twoja mama musiała być wyjątkową kobietą — stwierdził Charlie, opierając brodę na jej ramieniu.

— Czemu tak sądzisz?

— Głównie dlatego, że bardzo starasz się jej dorównać. Zajmujesz się rodziną, stawiasz ją na pierwszym miejscu. Nawet jeśli oznacza to trzymanie dystansu od mężczyzn — dodał nieco złośliwie, a ona uniosła brwi.

— Czy wyglądam, jakbym trzymała dystans?

— Jesteś pijana, a ja bezczelnie wykorzystuję sytuację — przyznał z rozbrajającą szczerością Charlie.

Diana ugryzła się w język, zanim zdążyła palnąć, że wcale nie przeszkadzało jej bycie wykorzystywaną – po raz kolejny.

— Nie jestem aż tak pijana — zaprotestowała i westchnęła ciężko. — Chyba oboje wiemy, że, gdybym nie była Dianą Draganescu, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej...

Jak?

Przygryzła wargę, czując nagłe napięcie w ciele Charliego. Wiedziała, skąd się wzięło — chciał usłyszeć to, co od dawna chodziło jej po głowie. Gdyby była zwyczajna, gdyby nie musiała ratować swoich braci i — całkowicie przypadkowo — spotkałaby Weasleya... Nie trzymałaby żadnego dystansu. Pozwoliłaby, żeby każdy dzień wyglądał tak, jak ten wieczór.

Mimo to miała świadomość, że Weasley uznałby jej słowa za przyzwolenie. Mógł z nią flirtować, doprowadzać ją do szału z pozoru niewinnymi gestami, ale wciąż nie przekraczał pewnej granicy. Być może nie chciał, aby Diana zwiększyła dzielący ich dystans, a być może szanował złożoność jej decyzji. Gdyby jednak przyznała, że wcale nie miała ochoty na trzymanie się z daleka...

Ktoś taki, jak Charlie żałowałby do końca życia, jeśli nie spróbowałby przekonać jej do zmiany zdania. A ona wciąż szukała sposobu, aby go oszukać — i to najlepiej tak, by się nie zorientował.

Niemalże natychmiastowo poczuła się całkowicie trzeźwa, a wesołość i rozluźnienie zniknęły, zastąpione przygnębieniem, które nie opuszczało jej od kilku dni — od czasu, gdy zrozumiała, że wpakowała się w jeszcze większe bagno niż sądziła. A wieczór, spędzony w jego objęciach, zdawał się to jedynie potwierdzać.

Pozwoliła sobie na moment zapomnieć, że miała do wykonania zadanie, które stało niejako w sprzeczności z budowaniem zdrowej relacji. Jej uczucia były szczere — prawdziwe aż do bólu — ale wcale nie zmieniały sytuacji. Okłamywała go. I naprawdę nie potrafiłaby zbliżyć się do niego jeszcze bardziej ze świadomością, że ukrywała przed nim coś tak ważnego, tak... złego.

Bo to, co zrobili jej bracia, było złe i zapewne bolało Charliego bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Zabrali coś cennego, a ona — zamiast zwrócić zgubę i zakończyć całą farsę — zdecydowała się zniżyć do ich poziomu i... popełniła ogromny błąd.

— Powinnam wracać — powiedziała z żalem i wyplątała się z jego objęć.

Wstała i otrzepała spodnie z kurzu, walcząc z napływającymi do oczu łzami.

— Diana... — zaczął Charlie, ale ona tylko machnęła ręką.

— Dziękuję za dzisiaj. Dobrze było na moment zapomnieć o... wszystkim.

Odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę ogniska, aby pożegnać się z resztą towarzystwa. Weasley wołał jeszcze za nią, ale Draganescu szła twardo przed siebie. Gdyby zawróciła, prawdopodobnie wyznałaby mu całą prawdę, nie mogąc znieść dłużej wodzenia go za nos. A przecież obiecała...

Obiecała, że spróbuje. Nawet jeśli pragnęła czegoś zupełnie innego. 

***

A cóż to, kolejny rozdział? Tak szybko?! I taki długi?!

Zdradzę Wam, że zamierzam trochę skupić się na tej historii. Ma być krótka, lekka, przyjemna, więc... Chcę ją skończyć i dopiero pocisnąć resztę opowiadań :D 

Więc możecie się spodziewać częstszych update'ów, chociaż może nie aż tak częstych :D Ale postaram się!

Buźki! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro