O godności i nieporozumieniach...
Diana niemalże podskoczyła na krześle, gdy Vasilica Balan odstawiła filiżankę na spodek z cichym brzdękiem, który wciąż był zdecydowanie głośniejszy niż cisza panująca w pomieszczeniu. Draganescu uśmiechnęła się wymuszenie na widok podejrzliwego spojrzenia arystokratki, która postanowiła złożyć niespodziewaną wizytę w posiadłości. Przy okazji zaprosiła także dwie inne przedstawicielki rumuńskiej śmietanki towarzyskiej — przedstawicielki, które chwilowo zajęły się obserwowaniem powietrznych wyczynów braci Diany.
Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie fakt, że zostawiły młodą Draganescu samą z kobietą, która przypominała drapieżnika w każdym calu. Jej ciemne włosy zostały upięte w ciasnego, idealnego koka, a bystry wzrok niebieskich tęczówek zdawał się przewiercać wszystko na swojej drodze — włącznie z Dianą.
— A więc... — zaczęła wyniosłym tonem Vasilica i uniosła brwi. — Wciąż jesteś sama?
Diana wiedziała, co kryło się za tym niepozornym słowem. Sama oznaczało: „niezamężna, bezdzietna i bezużyteczna", przynajmniej w języku starszej kobiety, która wykorzystywała każdą możliwą okazję, aby nagabywać Octaviana w sprawie potencjalnego zamążpójścia jego córki. Oczywiście widziała w tym własne korzyści; jej syn, Luca, od lat zabiegał o względy chłodnej arystokratki — przynajmniej oficjalnie, gdy nie zajmował się zabawianiem jakichś bardziej chętnych dziewcząt.
— Tak — odpowiedziała Diana i uśmiechnęła się. — Najwyraźniej nigdy nie spotkam nikogo godnego mojej uwagi — dodała, obserwując z satysfakcją blady rumieniec na twarzy rozmówczyni.
Wyraźnie nie podobało jej się nazwanie Luci niegodnym, ale Draganescu naprawdę nie potrafiła zmusić się do spojrzenia na młodzieńca w choćby minimalnie romantyczny sposób. Był głośny w najgorszym tego słowa znaczeniu, oglądał się za każdą panną — wolną czy zajętą — i, na dodatek, nie był...
Zarumieniła się, gdy zdała sobie sprawę z toku swoich myśli. Nie mogła powiedzieć, aby czuła zaskoczenie; w końcu Charlie Weasley powracał do jej głowy w każdym, nawet najmniej odpowiednim momencie, ale nie spodziewała się, że całkowicie uniemożliwi jej choćby rozważanie spotkania z jakimkolwiek innym mężczyzną.
— Och, doprawdy, moja droga — prychnęła Vasilica i machnęła ręką, z pozoru nonszalancko. — Powinnaś nieco zmądrzeć. Nie robisz się młodsza, a twój ojciec na pewno pragnie wnucząt.
— Mój ojciec pragnie mojego szczęścia — stwierdziła Diana, unosząc brwi. — Nie jestem pewna, czy pokrywa się ono z... wnuczętami.
— Dzieci to błogosławieństwo, Diano. Każda matka powiedziałaby ci to samo. Mój Luca nie mógłby być bardziej idealny.
— Nie ma ludzi idealnych, pani Balan. Luca może być idealny dla pani, ale obawiam się, że ma sporo wad.
— Czyżby? — fuknęła starsza kobieta i zmrużyła groźnie oczy, a zmarszczki w ich kącikach stały się jeszcze wyraźniejsze.
— No... tak? Jest przecież w moim wieku, a także nie ma partnerki — wyjaśniła niewinnie Diana.
Zanim Vasilica zdążyła odpowiedzieć — chociaż wyraźnie chciała to zrobić — do pomieszczenia wpadły pozostałe arystokratki. Monica i Florina Stoian były zdecydowanie młodsze od pani Balan, a nawet od Diany. Jako przykładne szlachcianki uwielbiały spędzać czas z bardziej wpływowymi, respektowanymi damami. Traktowały to jako swoją szansę na dostanie się do wewnętrznego kręgu; Draganescu wiedziała z pierwszej ręki, że obie nie miałyby nic przeciwko wyjściu za Lucę albo nawet któregoś z jej własnych braci.
Ciekawe, czy dalej byłyby takie chętne, gdyby wiedziały, co znajduje się w lochach, pomyślała smętnie Diana, nie przestając się uśmiechać.
— Dziewczęta, przemówcie Dianie do rozumu — jęknęła teatralnie Vasilica, a one wymieniły się fałszywie zatroskanymi spojrzeniami.
— A co się stało? — Monica położyła dłoń na swojej piersi, podczas gdy Florina dosiadła się tuż obok Diany, dbając o to, by jej piękna szata się nie pogniotła.
— Nic. I właśnie tu leży problem. Diana kompletnie nie rozumie, jak istotną sprawą jest zamążpójście. — Balan pokręciła głową. — Może powinnyśmy być bardziej wyrozumiałe... W końcu dorastanie bez matki ma swoje konsekwencje.
Diana zacisnęła zęby, próbując zmusić się do zachowania spokoju. Nie cierpiała tego typu rozmów, które najwyraźniej stanowiły najlepszą formę rozrywki dla podstarzałej arystokratki, szukającej sensacji zawsze i wszędzie — nawet jeśli oznaczało to zmuszanie innych do przeżywania bolesnych wspomnień.
Wiedziała jednak, że wybuchy emocji nie należały do taktownych, a reputacja rodu i tak wisiała przecież na włosku. Niezależnie od tego, jak bardzo miała ochotę zwyzywać i przekląć niespodziewanych gości, wciąż nie mogła dać po sobie niczego poznać.
— Przecież małżeństwo musi być cudowne! — westchnęła Monica z rozmarzeniem, a Florina pokiwała gorliwie głową.
— Jestem pewna, że z odpowiednią osobą na pewno byłoby wspaniałe — przyznała sucho Diana i wywróciła oczami.
— Ale skąd wiesz, że już takiej nie poznałaś? — spytała Florina. — Może gdybyś dała komuś szansę... Może wtedy zmieniłabyś zdanie.
Draganescu wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. Mimowolnie powróciła myślami do wieczoru sprzed kilku dni, kiedy rzeczywiście wszystko wydawało się znacznie piękniejsze i... prostsze. Nie musiała wysłuchiwać biadolenia o małżeństwie i jego zaletach, nie musiała znosić przeklętej ciszy, przerywanej jedynie westchnieniami zaślepionych podlotków i bezużytecznymi wykładami o świętości rodziny.
— Doprawdy nie wiem, na kogo czekasz. Księcia z bajki? — prychnęła Vasilica i ponownie chwyciła za ucho filiżanki, po czym upiła łyk zimnej już herbaty. — Nie bez powodu tacy kandydaci istnieją tylko w książkach, Diano.
— Racja. W rzeczywistości okazują się raczej podrywaczami, próbującymi zajrzeć pod każdą spódnicę — stwierdziła Diana i uśmiechnęła się krzywo. — A przynajmniej ci, których znam.
Ponownie zapadła cisza — tym razem znacznie bardziej niekomfortowa. Normalnie Draganescu próbowałaby ją jakoś przerwać, załagodzić sytuację, którą — notabene — sama zaogniła, ale... Tym razem siedziała w milczeniu, sącząc swoją herbatę.
Książęta z bajek rzeczywiście nie istnieli. Nie znaczyło to jednak, że Diana nie poznała kogoś, kto zdołał wywrócić jej życie do góry nogami, mimo braku szlacheckiego pochodzenia, mimo bycia obcokrajowcem, mimo... Mimo tego, że przecież nie powinna nawet na niego spojrzeć.
Bajki miały to do siebie, że zwykle kończyły się szczęśliwie. Nawet gdyby Charlie był księciem, wciąż nie sądziła, aby ich zakończenie także wyglądało w ten sposób. Każdy dzień zdawał się oddalać ją od celu, a jajo, spoczywające w lochach, stawało się coraz bardziej niecierpliwe, coraz gorętsze — podobnie jak jej głupie serce, na które również nie miała żadnego wpływu. Mogła je prosić, błagać, ale ono wciąż zaczynało bić szybciej, kiedy tylko wspomnienie głosu Charliego, rozbrzmiewającego tuż obok jej ucha, pojawiało się w głowie.
— Może małżeństwo nie jest mi pisane — powiedziała w końcu po chwili i odstawiła filiżankę. — Musicie mi wybaczyć, ale mam dzisiaj sporo do zrobienia. Ufam, że znajdziecie drogę do wyjścia.
Sama nie wiedziała, czemu łzy zaczęły cieknąć po jej twarzy. Być może chodziło o wypowiedzenie na głos słów, które od dawna stanowiły dla niej ogromny ciężar? A może chodziło o to, czego nie powiedziała: nie było jej pisane małżeństwo z kimś, kogo rzeczywiście uznawała za godnego.
Charlie mógł być jej godzien. To ona nie była godna jego.
***
— Jeśli mamy oddać jajo, musimy zrobić to szybko — burknął Mihai, a Diana zacisnęła dłonie w pięści. — Czy ty w ogóle próbujesz znaleźć jakiś sposób, by...
— Zamknij się, dobrze ci radzę — odparła wściekle, przerywając bratu. — Tłumaczyłam wam już, że żłobek nie jest najlepiej strzeżonym miejscem, ale cały rezerwat został otoczony barierami ochronnymi. Po waszym wtargnięciu. Są zdejmowane tylko na kilka godzin w ciągu dnia, a wtedy z kolei smokolodzy dokładnie patrolują teren.
— Nie możesz nas jakoś przemycić? Odwrócić uwagi tego Weasleya?
— Oni latają na miotłach, Gavril! — warknęła Draganescu i pokręciła głową z irytacją. — Nawet jeśli Charlie zostanie ze mną na ziemi, to wciąż niewielka strata.
— Gdybyśmy tylko dostali się do lasu, moglibyśmy...
— Akurat wszystkie wejścia są zawsze pilnowane, przynajmniej od kilku dni.
— W takim razie jest tylko jedno wyjście. To ty musisz odnieść to jajo — oświadczył Mihai, a w pomieszczeniu zapadła cisza.
Diana wpatrywała się w brata z niedowierzeniem, które narastało coraz mocniej, aż w końcu wybuchła histerycznym wręcz śmiechem. Miny obu młodzieńców były poważne, co pozwalało jej sądzić, że nie widzieli absolutnie nic złego w swoim planie. Wydawali się wręcz niezadowoleni z jej nagłego napadu wesołości, zupełnie jakby to ona nie potrafiła zachować się adekwatnie do sytuacji.
— Słucham? Chcecie, żebym naraziła się na złapanie, żeby posprzątać wasz bałagan? — spytała po chwili i otarła łzy z twarzy. — Chyba zwariowaliście.
— Diana, nikt nas tam nie wpuści — wyjaśnił Gavril, a ona zacisnęła zęby, zupełnie zapominając o swoim gorzkim rozbawieniu. — A ciebie wszyscy znają ufają ci... Widzisz jakieś inne wyjście?
Nie. Nie widziała żadnego, poza tym, którego próbowali uniknąć od samego początku. Wciąż nie mogła uwierzyć, że jej bracia odmawiali postąpienia w sposób słuszny, woląc zmusić siostrę do poświęcenia. Nie chciała w to wierzyć. Ale, z drugiej strony, czy kiedykolwiek było inaczej?
— Czy wy zdajecie sobie sprawę z tego, że spędziłam ostatnie tygodnie, robiąc wszystko, żebyście uniknęli kary? — mruknęła z goryczą. — Na brodę Merlina... Odsunęłam swoje obowiązki na dalszy plan, żeby mieć czas na wizyty w rezerwacie. Zwodziłam Charliego, dając mu nadzieję na... — urwała, a jej gardło zapiekło pod wpływem niespodziewanych łez. — Zrobiłam wszystko, a wy ciągle nie umiecie zrozumieć, że zmuszacie mnie do ponoszenia konsekwencji waszych czynów?!
— Diana...
— Nie! — warknęła Draganescu i pokręciła głową. — Jeśli nie mamy innych opcji, przyznacie się do winy. Skoro nasz ród ma stracić swoją reputację, będzie potrzebny ktoś, kto potrafi ją odbudować. A żaden z was się do tego nie nadaje. Właściwie nigdy nie zrobiliście niczego, by ją wzmocnić. Umiecie tylko niszczyć i zrzucać winę na innych. Jesteście rozpieszczonymi, zepsutymi bachorami, zamkniętymi w ciele dorosłych mężczyzn, a ja i ojciec popełniliśmy błąd, że w was wierzyliśmy. Nigdy więcej.
Opuściła pomieszczenie z wściekłością, która zdawała się rozsadzać ją od środka. Wiedziała, że wybrała najgorszy możliwy sposób, aby przywołać braci do porządku, ale nie potrafiła zmusić się do zachowania spokoju — nie, kiedy zamierzali zniszczyć jej życie bez nawet najmniejszej refleksji nad własnym postępowaniem. Być może sam fakt, że dała się wplątać w ten bałagan, czynił z niej nie najlepszą osobę — podobnie jak zwodzenie Charliego — ale wciąż nie zasługiwała na to.
— Diana! Diana, czekaj! — Mihai i Gavril wołali za nią, biegnąc korytarzem, ale ona nie chciała się zatrzymywać. — Co zamierzasz?!
— Powiedzieć ojcu, że utrzymuje darmozjadów, którzy nie znają definicji odpowiedzialności — warknęła z irytacją, a Gavril szarpnął ją za ramię, zmuszając do odwrócenia się w ich stronę.
— Di, proszę... Naprawdę jest nam głupio, że postąpiliśmy w ten sposób, ale nie zasługujemy na więzienie. To był tylko żart — jęknął błagalnie, a ona ponownie wybuchła śmiechem.
— A ja zasługuję na więzienie? Żart czy nie żart, nie był mój i nie zamierzam ponosić jego konsekwencji. Już nie. Dorośnijcie w końcu, do diaska! Ja mam swoje życie i nie jestem waszą matką!
Odpowiedziała jej jedynie cisza. Diana wypuściła ze świstem powietrze i wznowiła marsz. Skierowała się do gabinetu ojca; wiedziała, że jeśli wstrzyma się z przekazaniem mu wieści, zacznie rozważać zmianę zdania. Nie była swoją matką, ale — jak często wspominał Octavian — przypominała ją aż do bólu. Złość pozwalała jej spojrzeć na sprawy z innej perspektywy, w bardziej klarowny, samolubny sposób. Dopóki serce Diany biło zdecydowanie za szybko, a uczucia buzowały we krwi, była w stanie podjąć ciężką decyzję. Słuszną decyzję.
Nie mogła w nieskończoność dźwigać ciężaru odpowiedzialności za wszystkich i wszystko. Być może nie czekało na nią szczęśliwe małżeństwo, być może Charlie miał ją znienawidzić, a cała jej rodzina miała rozpaść się na kawałki. Wciąż nie była temu winna. Robiła, co mogła, żeby nie dopuścić do takiej sytuacji, ale nikt nie umiałby sprawić, że ludzie, którzy wyraźnie nie chcieli dostrzec swojej winy, nagle zrozumieliby, gdzie popełnili błąd — jeden, drugi, trzeci i każdy kolejny.
Nie mogła obwiniać się za wszystkie nieszczęścia, które spadły na rodzinę Draganescu. To była jej lekcja. Niezwykle bolesna i napawająca ją uczuciem skrajnego przygnębienia, ale Diana zamierzała wyciągnąć wnioski i nigdy więcej nie dać się wmieszać w coś tak paskudnego.
Nieskazitelna reputacja nie była warta złamanych serc i pogrzebanych marzeń na prawdziwe szczęście.
***
Jeszcze nigdy nie spoglądała na rezerwat z taką niepewnością — nawet wtedy, gdy stała przed bramą po raz pierwszy, nie wiedząc, jak właściwie powinna się zachować. Nie spodziewała się, że Charlie porwie ją na miotłę i zabierze na przejażdżkę wokół azylu dla smoków, ale — z perspektywy czasu — wydawało jej się to jednym z lepszych wspomnień, jakie miała.
W gruncie rzeczy większość chwil spędzonych z Weasleyem zapadła w jej pamięć tak głęboko, że Diana nie posiadała żadnych wątpliwości — miała pamiętać je nawet długie dekady później. Nie była pewna jedynie tego, jak będzie je wspominać: z gorzką nostalgią czy raczej rozmarzonym uśmiechem na twarzy. Oddałaby wiele, aby ktoś umiał zagwarantować jej tę drugą opcję, ale wiedziała, że nic takiego nie nastąpi.
Poczuła, jak jej żołądek skręca się boleśnie, gdy zza zakrętu wyłonił się Charlie. Wyraźnie wyrwała go z pracy; jego spodnie były brudne od kurzu i trawy, a koszulka przylgnęła do spoconego ciała. W normalnych okolicznościach pomyślałaby, że wyglądał nieprzyzwoicie atrakcyjnie, ale w tamtej chwili nawet jego widok nie mógł sprawić, że poczułaby się lepiej.
— Diana — powiedział Weasley, gdy zbliżył się do niej na odległość kilku kroków. — Co tu robisz? Byłem przekonany, że będziesz unikać mnie już do samej śmierci — dodał rozbawiony, a ona uśmiechnęła się blado, co wyraźnie zbiło go z tropu. — Coś się stało?
— Przejdziemy się? — wypaliła, zanim zdążyła się rozmyślić, a Charlie spojrzał niepewnie na mężczyznę, pilnującego wejścia do rezerwatu. — Proszę, to ważne.
— W porządku — zgodził się smokolog i podszedł do kolegi po fachu, po czym zaczął mu coś tłumaczyć.
Wrócił po chwili i uśmiechnął się łagodnie, obejmując Dianę ramieniem.
— Chodź. Załatwiłem nam dwadzieścia minut, trzeba je dobrze wykorzystać. — Puścił jej oczko, ale Draganescu nie zareagowała.
Jego dłoń, obejmująca ją w dość niewinnym geście, paliła dziwnie i zdawała się ważyć tonę. Bliskość Charliego wcale nie ułatwiała spraw, a jedynie czyniła je jeszcze trudniejszymi do przełknięcia. Mimo to Diana nie potrafiła się odsunąć. Nie, kiedy miała bolesną świadomość, że była to — zapewne — jedna z ostatnich takich chwil. Za dwadzieścia minut Weasley nie będzie chciał nawet na nią spojrzeć...
Mężczyzna chyba zdał sobie sprawę, że Draganescu nie była w nastroju na żarty. Zamilkł, a na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka. Zerkał na towarzyszkę z niepokojem, zupełnie jakby spodziewał się, że mogła w każdym momencie zniknąć. Diana szczerze chciałaby, aby podobny scenariusz był w ogóle możliwy, ale zakaz aportacji na terenie rezerwatu sprawiał, że myśli o ucieczce musiały zostać zepchnięte na dalszy plan.
— Słuchaj, Diana... Jeśli chodzi o tamten wieczór... — zaczął Charlie, gdy weszli głębiej w las, prowadzący do żłobka.
— Nie — zaprzeczyła Rumunka i wypuściła ze świstem powietrze.
— W takim razie o co chodzi?
Diana nie odpowiedziała. Przygotowywała tę przemowę od długiego czasu, ale teraz, gdy znajdowali się kilka kroków od wejścia do smoczego żłobka, kompletnie nie wiedziała, w jaki sposób zabrać się za wyjaśnianie sprawy. Nie chciała tak po prostu zrzucić winy na braci; w całej swojej głupocie naprawdę nie mieli nic złego na myśli. Zasługiwali na karę, ale na pewno nie byli źli.
Żłobek okazał się pusty i cichy. Draganescu niemalże odetchnęła z ulgą, bo to, co miała do powiedzenia, było przeznaczone tylko dla Charliego. Poniekąd wciąż liczyła, że mężczyzna okaże się wyrozumiały i zdoła załagodzić sprawę, jeśli tylko otrzyma szczegółowe wyjaśnienia. Nie zamierzała prosić o wybaczenie, a jedynie o empatię i zrozumienie, które wiedziała, że posiadał aż w nadmiarze.
— Nie wiem, jak mam ci to wyjaśnić — wymamrotała w końcu i złapała się za głowę, podczas gdy na twarzy Charliego pojawiła się nietypowa powaga.
— Słuchaj, naprawdę nie musisz tego mówić... Ja wiem, Diana — westchnął Charlie i potarł skroń.
Kobieta zamrugała, po czym spojrzała na niego z nadzieją, a jej serce przyspieszyło.
— Wiesz?
— Tak, wiem — przyznał z goryczą Weasley. — Wiedziałem od początku, tylko oszukiwałem się, że może jednak się mylę.
— Skoro wiedziałeś, to dlaczego nic nie mówiłeś? Dlaczego... — urwała, wciąż nie rozumiejąc, jak właściwie mogło dojść do tak kuriozalnej sytuacji.
Skoro Charlie od początku znał prawdę, dlaczego zwyczajnie nie poprosił ją o zwrot jaja? Nie chciał rzucać fałszywych oskarżeń, dopóki nie zyskał pewności, że to jej rodzina stała za kradzieżą? Diana nie byłaby tym wcale zdziwiona, zważywszy na dumę większości arystokratów, którzy woleliby zaprzedać swoje dusze, byleby nikt nie ośmielił się narazić ich reputacji na szwank.
— Liczyłem, że może zdołam cię przekonać do zmiany zdania. Że może przestaniesz kierować się reputacją i powinnością. Naprawdę na to liczyłem — powiedział Charlie i parsknął śmiechem. — Byłem głupi.
— Nie, wcale nie — zaprzeczyła i wypuściła powietrze ze świstem. — Właśnie dlatego tu jestem, Charlie! — Zrobiła krok w jego stronę. — Nie mogę wiecznie brać na siebie odpowiedzialności, tym bardziej nie teraz, kiedy... Kiedy tak wiele leży na szali.
Weasley spojrzał na nią z nadzieją, która jeszcze chwilę wcześniej błyszczała w jej oczy. Diana uznałaby to za dość dziwne, gdyby nie jej własna adrenalina i szybko bijące serce, nieustannie pompujące krew do każdego zakamarka ciała. Nie słyszała nic, poza szumem w uszach i myślami; Charlie wiedział i najwyraźniej wcale jej nie nienawidził!
— Diana...
— Jesteś cudowny, Charlie, naprawdę — wymamrotała, gdy czarodziej zbliżył się do niej. — Tak się bałam, że nie zrozumiesz i nie będziesz chciał mieć ze mną do czynienia po tym wszystkim.
— Słucham? Jak mógłbym nie chcieć...
— Obiecuję, że jeszcze dziś zwrócę jajo — powiedziała, ignorując nagłe zwątpienie w oczach Weasleya. — Zajmowałam się nim tak dobrze, jak umiałam. Przeczytałam wszystkie podręczniki, stosowałam się do wytycznych, robiłam...
— O czym ty mówisz? — spytał Charlie, przerywając jej paplaninę, a Diana zamilkła.
Zupełnie nagle adrenalina opuściła jej ciało, pozwalając dostrzec pustkę w oczach smokologa — oczach, które jeszcze chwilę wcześniej błyszczały z ekscytacją.
— Jak to o czym? O skradzionym j-jajku — wyjąkała, a jej serce zamarło. — A o czym ty...
W jednej chwili zrozumiała, jak wielki błąd popełniła. Zdała sobie sprawę, że nadzieja w oczach Weasleya wcale nie miała związku z odzyskaniem zguby, a raczej z czymś zupełnie innym — czymś, co, nawet mimo beznadziejnej sytuacji, zalało ciało Diany porażającym ciepłem.
— Och — powiedziała głupio i przełknęła ślinę. — Och...
— Chyba się nie zrozumieliśmy — stwierdził Charlie, a Draganescu wzdrygnęła się, słysząc w jego głosie rozczarowanie, graniczące z goryczą. — I to kolosalnie.
— Charlie, posłuchaj... To nie tak, jak myślisz! To znaczy... Mam jajo, ale to nie...
— CO TO MA ZNACZYĆ?!
Obcy głos rozbrzmiał w żłobku, a zarówno Diana, jak i Weasley spojrzeli w stronę, z której dobiegał. W progu zaplecza stała postawna, starsza kobieta, na widok której smokolog zbladł nieco, co jedynie podsyciło rozpacz arystokratki.
— Czy ja dobrze zrozumiałam?! — spytała kobieta i podeszła do nich żwawym krokiem. — To ty jesteś złodziejką, której poszukujemy od tygodni?!
— Ja... Nie... To nie... — jąkała się Draganescu, nie potrafiąc poradzić sobie z falą mdłości i zawrotów głowy, które nagle zawładnęły jej ciałem.
Serce Diany waliło szaleńczo, a skóra pokryła się lodowatym potem, nie przynosząc jednak żadnej ulgi wobec gorąca, które zdawało się wyżerać każdą komórkę.
— Proszę, wysłuchajcie mnie... — jęknęła rozpaczliwie i zachwiała się na nogach.
Ku jej zdziwieniu Charlie natychmiast pojawił się obok i chwycił ją w talii, chroniąc przed upadkiem.
— Daphne, może faktycznie powinniśmy... — zaczął ostrożnie, ale starsza kobieta jedynie podniosła rękę, uciszając go natychmiastowo.
— Powinniśmy wezwać Aurorów. I to już. — Wskazała brodą wyjście i zmrużyła oczy.
— Daphne...
— POWIEDZIAŁAM JUŻ! — zawołała smokolożka, a Charlie zacisnął palce na biodrze Diany, po czym poprowadził ją do samotnego krzesła, tuż przy jednym z inkubatorów.
Draganescu nie była w stanie zaprotestować, gdy ruszył w kierunku drzwi, zostawiając ją sam na sam z kobietą, która przypominała rozwścieczoną smoczycę.
— Mówiłam mu, że nie powinien ci ufać. Biedny chłopak... W końcu wydawało mu się, że znalazł kogoś godnego uwagi. Tymczasem znalazł złodziejkę, która sądzi, że wszystko jej wolno — burknęła Daphne i skrzyżowała dłonie na piersi.
— To nie tak, ja naprawdę...
— Ani słowa więcej, bo cię zaknebluję. Tylko spróbuj się ruszyć... — syknęła wściekle.
Diana nie mogła nawet jej winić. Każdy smokolog dbał o dobro swoich podopiecznych. W oczach starszej czarodziejki była jedynie intruzem, złodziejem, który naraził nienarodzone smoczątko na niebezpieczeństwo — a przy tym także wszystkich w jego otoczeniu. Draganescu wiedziała, że sytuacja wyglądała fatalnie, ale jej zszokowane ciało nie było w stanie udźwignąć wydarzeń ostatnich kilku minut.
Nieustannie wracała myślami do rozmowy z Charliem i do tego, jak bardzo pomyliła się w osądzie. Zdołała doszukać się w jego słowach tego, co chciała usłyszeć, chociaż... Chociaż jego zachowanie było dość jednoznaczne. Weasley sądził, że przyszła z nim zerwać — a raczej zerwać z nim kontakt. A ona nieświadomie dała mu nadzieję na coś zupełnie innego, tylko potęgując rozczarowanie i ból, spowodowany całym zajściem.
Wiedziała, że to dziwne, ale... Dużo bardziej przejmowała się jego krzywdą niż własną. A przecież to ona została właśnie oskarżona o coś, czego nie zrobiła. Przecież to ona oczekiwała na Aurorów, którzy zapewne mieli odesłać ją do jednego z czarodziejskich więzień...
Powinna martwić się o siebie, nie o niego. Tylko jak miała się do tego zmusić, kiedy wspomnienie rozczarowania w oczach Charliego wciąż powracało do niej z siłą fali tsunami?
***
No to się porobiło, co?
Ciekawe, co z tego wyjdzie. HM... Muszę się poważnie zastanowić XD
Co tam słychać? Żyjecie, misie pysie? Opowiedzcie coś ciekawego!
Pozdrowionka!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro