Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O flircie, który nic nie znaczy...

— Chyba sobie ze mnie żartujecie — warknęła Diana, patrząc się z niedowierzaniem na swoich braci, którzy wyglądali jakby wygrali właśnie na loterii, podczas gdy ona zastanawiała się, czy postradali zmysły. — Chcecie, żebym wykorzystała zainteresowanie Charliego... Nie, nie, wyjaśnijcie mi to jeszcze raz, bo nie mogę uwierzyć, że jesteście aż tak głupi!

— Diana, czego nie zrozumiesz?! — jęknął Mihai. — Możesz go w sobie rozkochać, przy okazji wyciągając informacje o tym, jak zajmować się jajem. A potem możesz znaleźć sposób, żeby zwrócić jajo!

Draganescu opadła na kanapę, a powietrze uszło z jej ciała z długim westchnieniem. Nie spodziewała się, że którykolwiek z jej braci okaże się aż tak pozbawionym moralności osobnikiem, żeby zaproponować wykorzystanie uczuć drugiej osoby — niewątpliwie żywej osoby.

Nie mogła powiedzieć, aby perspektywa spędzaniu czasu z Charliem Weasleyem wydawała jej się nieprzyjemna, a wręcz przeciwnie — na samą myśl dreszcz ekscytacji, do którego oczywiście nigdy nie przyznałaby się na głos, biegł wzdłuż jej kręgosłupa. Od kilku dni walczyła z sobą, by nie skorzystać z jego propozycji odnalezienia go w rezerwacie, ale za każdym razem coś ją powstrzymywało.

Na jej nieszczęście akurat, gdy zbierała się do wyjścia z domu, ubrana w wygodne spodnie i luźną bluzkę, musiała wpaść na swoich przygłupich braci. A oni, jak to mieli w zwyczaju, zaczęli używać mózgownic w najmniej odpowiednim momencie, bombardując ją pytaniami o nietypowy strój i zamiary, w jakich planowała opuścić zamczysko.

— Czy ty zdajesz sobie sprawę, że Charlie to osoba, a nie rzecz? — fuknęła wściekle, a Mihai podrapał się po głowie.

Tymczasem Gavril usiadł obok niej i położył swoją na dłoń na jej, znacznie mniejszej. Wbił błagalny wzrok w siostrę, a ona zamknęła oczy, nie chcąc wierzyć w to, co właśnie się działo. Nie miała wątpliwości, że ojciec byłby na nich absolutnie wściekły za samo zasugerowanie czegoś podobnego. Zmusiłby ich do znalezienia innego sposobu — takiego, który nie zakładałby krzywdzenia niewinnego człowieka.

Mimo wszystko Diana nie potrafiła powstrzymać cichutkiej myśli, namawiającej ją do posłuchania braci. Miałaby pretekst, aby udać się do rezerwatu. Miałaby nawet pretekst, żeby uśmiechać się jak idiotka, gdyby Charlie faktycznie okazał się nią zainteresowany. Durna, pomyślała wściekle i otworzyła oczy.

— Diana... Nie mamy lepszego planu, przecież wiesz — jęknął z rozpaczą Gavril.

Zanim zdołała się powstrzymać, zdzieliła go otwartą dłonią po głowie, a on skrzywił się z bólu.

— Słowo daję, kiedyś przez was poumieramy — wymamrotała, po czym wstała i podeszła do okna, wychodzącego na rezerwat.

Naprawdę nie chciała uciekać się do tak paskudnych zagrywek. Tym bardziej, że Charlie wydawał się osobą, której faktycznie zależało na smokach. Troszczył się o nie ze względu nie tylko na swoją pracę, a głęboką sympatię i szacunek do tych majestatycznych stworzeń. Nie zasługiwał na bycie narzędziem w grze spowodowanej głupotą jej braci.

Ale... Może istniał sposób, by zdobyć jego zaufanie i wyznać mu prawdę bez konsekwencji? Mihai i Gavril okazali się idiotami, ale wciąż nie zasługiwali na zesłanie do jednego z czarodziejskich więzień. Byli jak dzieci we mgle, a ona nie miała serca zostawić ich samych. Chociaż powinna.

— Nie mówcie ojcu, gdzie poszłam, dobrze? — poprosiła smętnie i wyszła z pomieszczenia, czując jak z każdym krokiem ucisk w żołądku stawał się coraz większy.

***

Brama rezerwatu wyglądała całkiem niepozornie. Diana wielokrotnie przyglądała się jej z powątpiewaniem, szczególnie, gdy była dzieckiem; pojedynczy, drewniany szlaban nie wydawał się odpowiednim zabezpieczeniem przed ogromnymi, ziejącymi ogniem smokami. Dopiero później zrozumiała, że cały teren został objęty czarami ochronnymi, które zapewniały bezpieczeństwo nie tylko okolicznym wioskom, ale także wszystkim innym.

Teraz jej powątpiewanie wynikało z zupełnie czego innego; wokół nie było ani jednej żywej duszy, a ona nie zamierzała przecież kręcić się bez celu po rezerwacie, w nadziei, że uda jej się znaleźć Charliego.

— Wpadnij do rezerwatu i spytaj o Weasleya — mruknęła do siebie, powtarzając słowa mężczyzny, i prychnęła, gdy odpowiedziała jej jedynie cisza.

Zrobiła niepewny krok w stronę szlabanu, po czym z powrotem zamarła. Co właściwie powinna zrobić? Wejść do środka? Krzyczeć, dopóki ktoś jej nie usłyszy?

Niedorzeczne — stwierdziła z niezadowoleniem i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.

Zanim jednak zdążyła ponarzekać, coś świsnęło w powietrzu, a ona poczuła, że traci grunt pod stopami. Z jej gardła wyrwał się przerażony wrzask, a wiatr potargał włosy, gdy ktoś wciągnął ją na miotłę i posadził przed sobą, jakby zupełnie nic nie ważyła. W jednej chwili zakręciło jej się w głowie, a serce przyspieszyło do takiego tempa, że zaczęła obawiać się o swoje życie.

Dopiero po kilku minutach zdołała się rozluźnić i otworzyła oczy. Siedzący za nią porywacz śmiał się cicho, a jego klatka piersiowa trzęsła się w rytm kolejnych chichotów. Dym i skóra, pomyślała nieprzytomnie, natychmiast rozpoznając tę mieszankę zapachów.

— Czy ciebie pogrzało?! — wrzasnęła, a on roześmiał się głośno.

Ku jej zdziwieniu wcale nie szybowali z zawrotną prędkością; Charlie prowadził miotłę spokojnie, stabilnie, a pęd powietrza leniwie rozwiewał włosy Diany. Unosili się za to wysoko nad drzewami rezerwatu, a widok, rozciągający się pod nimi, momentalnie stopił złość Draganescu.

— Wybacz, nie mogłem się powstrzymać — odparł rozbawiony, a ona dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że jego dłoń spoczywała na jej brzuchu, obejmując ją mocno.

Fala gorąca zalała jej ciało, a Diana poczuła wdzięczność, że nie mógł widzieć jej zarumienionych policzków. Jakby cała sytuacja nie była wystarczająco krępująca...

— Co ci strzeliło do głowy? I czemu właściwie przelatywałeś akurat nad szlabanem? — spytała, dziękując w duchu, że jej głos nie zadrżał.

Zwalczyła ochotę, aby oprzeć się o jego ramię i rozluźnić ciało; miała wrażenie, że byłby to gest zbyt intymny, zbyt...

Zamarła, gdy jego dłoń przesunęła się odrobinę niżej, a jego klatka piersiowa znowu zatrzęsła się pod wpływem śmiechu, który rozbrzmiał tuż obok jej ucha. Nie wiedziała, czy to nie kwestia łagodnego wiatru, ale wydawało jej się, że czuje jego gorący oddech we włosach, a jego wargi niemalże ocierają się o jej skórę.

— Od kilku dni patrolujemy okolicę. Nie chcielibyśmy kolejnych kradzieży — powiedział, a ona skrzywiła się lekko. — W każdym razie krążę nad rezerwatem od dłuższego czasu i sprawdzam wszystkie naruszenia barier — dodał wesoło, po czym przycisnął ją mocniej do siebie.

Już chciała zaprotestować, gdy jej plecy zetknęły się na całej płaszczyźnie z twardym torsem Charliego, kiedy mężczyzna szarpnął miotłą, zdecydowanie obniżając lot. Zacisnęła dłonie na trzonku i zamknęła oczy, nie chcąc po raz kolejny wydrzeć się na całą okolicę.

Zaledwie kilkanaście minut później znalazła się na ziemi, chociaż jej nogi drżały, a oddech rwał się, jakby właśnie przebiegła spory dystans. Zmusiła się do zachowania kamiennej twarzy, widząc rozbawione spojrzenie innego mężczyzny, któremu Charlie oddał miotłę. Najwyraźniej zamierzał jednak spełnić obietnicę i pokazać jej co nieco. Diana miała szczerą nadzieję, że lot na miotle okaże się największą atrakcją; jej ciało zdecydowanie nie było gotowe na więcej.

— Nie było żadnych większych zakłóceń. Sprawdziłem alert z północnego wschodu, ale to tylko Daphne postanowiła spróbować swoich sił w starciu z barierą — zaśmiał się Weasley, a jego rozmówca pokręcił głową.

— Nigdy się nie nauczy... Piekielne stworzenie — mruknął i zerknął na Dianę. — Jest strasznie uparta, nawet jak na samicę.

Draganescu uniosła brwi, nie będąc pewną, czy kierował swoje słowa do niej, czy raczej postanowił wyrazić swoją opinię o ogóle kobiet. Uznała jednak, że nie będzie ich komentować; nie była wcale pewna siły swojego głosu, a nie chciała zabrzmieć jak malutka, roztrzęsiona dziewczynka.

Chwilę później dosiadł miotły i odbił się z łatwością, szybując ku niebu bez żadnego strachu. Na pewno nie krzyczał, w przeciwieństwie do niej. Diana zwróciła wzrok na Charliego, który notował coś w ogromnej księdze. Posłał jej łagodny uśmiech, ale zaraz powrócił do zajęcia.

Rozejrzała się wokół; znajdowali się tuż obok niewielkiej chatki w samym środku lasu. Wyglądała nieco jak posterunek; zamiast komina, na dachu znajdował się niewielki taras, otoczony barierkami. Zapewne służył pracownikom do obserwacji. Diana spojrzała w górę, kiedy ogromny cień przemknął nad nimi, przysłaniając na moment słońce.

Smok, pomyślała i przełknęła ślinę, kiedy liście zaszumiały pod wpływem gwałtownego podmuchu, wywołanego przez ogromne skrzydła.

— I wy latacie tutaj na miotłach? — wymamrotała, zanim zdołała się powstrzymać, a Charlie parsknął śmiechem.

Niemalże podskoczyła, gdy opuściła głowę, a jej wzrok padł na tors Weasleya; stał zadziwiająco blisko, a ona nawet nie zauważyła, kiedy skończył notować i ruszył się z miejsca. Mimowolnie objęła się ramionami, chcąc zwiększyć dystans między swoim niewielkim ciałem, a gorącem bijącym od mężczyzny.

— To największa frajda — stwierdził Charlie, wywołując u niej niedowierzanie. — Smoki też się nudzą, a ganianie za miotłą dostarcza im rozrywki.

— Chyba żartujesz — mruknęła, a on uniósł brwi.

Nie żartował. Zdecydowanie nie żartował, co jedynie podkreślało, że nie mógł być do końca normalny. Pracuje ze smokami, idiotko, pomyślała i westchnęła. Oczywiście, że coś musiało być z nim nie tak, skoro zdecydował się zostawić rodzinę i przyjaciół w poszukiwaniu niemalże pewnej śmierci.

— Co cię skłoniło, żeby jednak skorzystać z propozycji? — spytał Weasley, zmieniając temat.

— Nie mam bladego pojęcia — odparła i zamrugała. — Na pewno bym tu nie przyszła, gdybym wiedziała, co mnie czeka.

— Jakoś w to wątpię.

— A co to ma niby znaczyć? — oburzyła się, widząc rozbawienie na jego twarzy.

Odpowiedział jej ogromny uśmiech i niebezpieczny błysk w oku. Charlie położył jej dłoń na ramieniu, a jego palce wbiły się w skórę na tyle mocno, żeby Diana zamarła z niepewności.

— Gdybyś wiedziała... — popchnął ją w kierunku wąskiej, wydeptanej dróżki — ...przyszłabyś szybciej.

Serce kobiety zabiło mocniej, gdy dłoń Weasleya pojawiła się także na drugim ramieniu, stabilizując ją, dopóki nie złapała równowagi i rytmu. Niemalże potknęła się, gdy obie ręce zsunęły się w dół w powolnym, dziwnie intymnym geście, po czym zniknęły zupełnie, zastąpione chłodem powietrza.

— Wcale nie — burknęła tylko i zwalczyła chęć odwrócenia się w jego stronę. — Mógłbyś w końcu przestać mnie dotykać?

Po raz kolejny nie dostała żadnej odpowiedzi, poza głośnym śmiechem, w którym próżno było szukać skruchy czy choćby zawstydzenia. Charlie Weasley, najwyraźniej, nie należał do osób, które bały się kontaktu fizycznego albo uważały go za coś zarezerwowanego dla bliskich. Z drugiej strony... Zapewne nieczęsto miał okazję spędzić więcej czasu z ludźmi, którzy nie byliby jednocześnie pracownikami rezerwatu.

A jednak nie umiała powstrzymać myśli, że coś w jego dotyku było... dziwnie elektryzujące. Zupełnie tak, jakby próbował znaleźć granice jej tolerancji i nagiąć je do momentu, w którym czuła się niekomfortowo. Nie, poprawiła się z zażenowaniem, wcale nie niekomfortowo.

Nie chciała jego bliskości, bo budziła w niej potrzebę, której Diana nie odczuwała od długiego czasu. Miała w końcu ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowanie się przelotnymi amorami. Musiała zastąpić swoją matkę, godnie reprezentując rodzinę i będąc wzorową gospodynią. Fakt, że jej bracia zdawali się nie dostrzegać ciężaru, spoczywającego na ich barkach, jedynie pogarszał sprawę i dokładał Dianie obowiązków.

Nie miała czasu na nawiązywanie kontaktów i zacieśnianie więzi, a dotyk drugiej osoby wydawał się niemalże obcym konceptem.

— Wybacz, księżniczko — mruknął Charlie, po czym złapał ją za rękę.

Nawet nie zauważyła, kiedy wyprzedził ją na szlaku; jak przystało na smokologa, poruszał się nadzwyczaj cicho i uważnie, co wcale nie pomagało jej nadążać. Pociągnął ją w głąb lasu, zbaczając z dróżki, a Diana zamrugała zaniepokojona.

— Tak będzie szybciej — stwierdził i obrócił się, aby spojrzeć na nią przez ramię.

— Nie jestem księżniczką — odparła wyniośle, a on parsknął.

— A ja nie jestem księciem.

Przez dłuższy czas szli w milczeniu, które zdecydowanie jej odpowiadało. Może i nie była księżniczką, ale przedzieranie się przez las i wpadanie w pajęczyny nie należało do jej ulubionych zajęć. Właściwie była pewna, że zaczęła darzyć podobne rozrywki jeszcze większą nienawiścią. Czuła się brudna, klejąca i tak nieatrakcyjna, jak jeszcze nigdy w życiu. Na dodatek bolały ją stopy. Powoli rosło jej zrozumienie dla komentarza Charliego.

Nie była księżniczką, ale jej przystosowanie do jakiegokolwiek fizycznego wysiłku przywodziło na myśl niemowlaka, który nie umiał nawet chodzić. W porównaniu do Weasleya musiała wyglądać co najmniej komicznie — jak słoń w składzie porcelany.

Niemalże wpadła na mężczyznę, który zatrzymał się, gdy tylko dotarli do ogromnej szklarni, położonej w samym środku niczego, jak zdawało się Dianie. Oddychała szybko, a pot ściekał jej po plecach, przyklejając koszulkę do skóry.

— Masz fatalną kondycję — stwierdził Charlie, uśmiechając się szeroko.

Zrobił to jednak na tyle łagodnie, żeby nie poczuła się zawstydzona. Wzruszyła ramionami i skrzywiła się, kiedy poczuła, jak pot spływa jej także po twarzy.

— Zwykle nikt nie każe mi przedzierać się przez dzikie chaszcze — stwierdziła poirytowana.

— Hej, sama tutaj przyszłaś — odparł Weasley i zmierzył ją wzrokiem. — Poza tym... absolutnie nie narzekam.

Diana skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, chociaż w środku miała ochotę krzyczeć; musiałaby być kompletnie ślepa, żeby nie zauważyć czystej przyjemności, malującej się na jego twarzy, gdy patrzył na jej ciało, widoczne niemalże doskonale spod przemokniętej koszulki i obcisłych spodni. Z jednej strony powinna być wściekła, ale świadomość, że już dawno nikt nie patrzył na nią z takim zainteresowaniem, skutecznie powstrzymywała złość.

— Napatrzyłeś się już? — warknęła mimo to, a on przekrzywił głowę, po czym roześmiał się na widok jej oburzenia.

— Najwyraźniej tak. Chodźmy — odparł i gestem dłoni wskazał na drzwi szklarni.

Nie czekając na kolejne zaproszenie, Diana ruszyła przed siebie i weszła do środka, po czym zamarła, gdy uderzyła ją fala gorąca. Charlie chwycił ją za łokieć, popychając delikatnie w przód, żeby nie blokowała przejścia. W porównaniu do temperatury panującej w szklarni, jego dłoń była niemalże zimna, chociaż jeszcze kilkanaście minut wcześniej skóra Weasleya wydawała jej się gorąca.

— Co to za miejsce? — spytała, ignorując niespodziewany dreszcz, który przebiegł wzdłuż jej pleców.

— Żłobek — stwierdził wesoło, a ona uniosła brwi.

— Żłobek.

— Mhm — potwierdził Charlie i ponownie złapał ją za rękę, prowadząc w głąb pomieszczenia.

Diana potrzebowała kilku chwil, aby zdać sobie sprawę z tego, gdzie właściwie się znalazła; wyjaśnienie mężczyzny w mgnieniu oka zaczęło mieć sens, gdy dostrzegła rzędy dziwnych kołysek, ogrzewanych płomieniami, buchającymi co kilka minut ze specjalnych dysz.

— To stąd skradziono jajo? — zdziwiła się, gdy zatrzymali się przy jednej z kołysek, której dno było puste.

— Owszem — mruknął Charlie. — Jak widzisz, nie mogło być to proste. Znajdujemy się obecnie w samym środku rezerwatu.

Diana zacisnęła zęby na myśl o idiotyzmie braci. Nie mogła uwierzyć, że Mihai i Gavril zdołali — w jakiś niepojęty sposób — przebiec cały dystans do ich rezydencji ze smoczym jajem, pozostając kompletnie niezauważonymi.

— Jakim cudem? — wymamrotała, a Weasley uznał, że komentowała jego słowa.

— Nie wiemy. Albo mamy do czynienia z jakimś mistrzem zbrodni — Draganescu posłała mu powątpiewające spojrzenie — albo z wyjątkowym szczęściarzem.

Diana rozejrzała się wokół raz jeszcze; w pobliżu, poza Charliem, nie było ani jednego pracownika rezerwatu, a smocze jaja leżały pozostawione samym sobie. Ucieczka z jednym z nich wydawała się, rzecz jasna, kompletnie nieprawdopodobna, ale nie zmieniało to faktu, że nikt ich nie pilnował.

Spojrzała na Charliego, a on westchnął ciężko.

— Nie patrz się tak — poprosił smętnie. — Mamy zbyt mało pracowników, żeby cały teren był odpowiednio zabezpieczony. Gdyby któreś z nas siedziało tutaj, ktoś inny musiałby wziąć na siebie dwa razy więcej pracy.

Diana zmarszczyła brwi i podeszła do innej kołyski. Jej wzrok utkwił w jaju, które zdecydowanie różniło się od tego spoczywającego obecnie w lochach posiadłości. To tutaj miało łuski, niezwykle przypominające łuski samych smoków, chociaż jego skorupa wyglądała na niesamowicie twardą. Już z daleka biło od niej gorąco, chociaż z zewnątrz nie nosiła żadnych oznak rozgrzania.

— Nic dziwnego, że ktoś wykorzystał sytuację — powiedziała cicho, a Charlie stanął obok niej.

Ze zdziwieniem zauważyła, że wcale nie przeszkadzała jej już obecność mężczyzny ani bezpośredni kontakt fizyczny — nawet teraz jego skóra ocierała się o jej własną, chociaż wcale nie musiał zatrzymywać się aż tak blisko. Może chciał ją sprowokować, aby sama się odsunęła?

Diana uśmiechnęła się krzywo, zdając sobie sprawę, że Weasley nie miał nic złego na myśli; wpatrywał się w jajo smoka z przygnębieniem, a jego oczy straciły część błysku, do którego zdążyła się już przyzwyczaić, chociaż prawie w ogóle go nie znała. Stanął blisko, bo — w przeciwieństwie do niej — nie stronił od kontaktu z ludźmi, a raczej znajdował w nim pocieszenie.

Nagle poczuła jeszcze większą determinację, żeby zwrócić jajo na miejsce, zanim smok się wykluje. Zarumieniła się, gdy uświadomiła sobie, że ten przypływ energii wcale nie wiązał się z wiszącą na włosku reputacją rodziny i przyszłością braci, a raczej ze stojącym obok Charliem, który — najwyraźniej — miał zdecydowanie większą empatię niż którykolwiek znany jej człowiek.

— Opowiesz mi coś o smokach? — spytała, chcąc wyrwać go z transu, a on spojrzał na nią i zamrugał, po czym uśmiechnął się promiennie.

— Jasne — zgodził się i uniósł brwi. — Zresztą nie sądzę, abyś była gotowa na podróż powrotną. O ile nie chcesz spędzić czasu inaczej... — spojrzał na nią znacząco, a ona spłonęła rumieńcem — ...chyba musisz przystać na wykład.

— Wykład brzmi dobrze — wymamrotała, po czym odchrząknęła. — Wolałbym, żebyś przestał zachowywać się...

Urwała, nie umiejąc znaleźć odpowiedniego słowa. Nie miała wątpliwości, że z nią flirtował — nie była przecież głupia — ale... Traktował ją także jakby znali się od długiego czasu, jakby wcale nie była niemalże obcą osobą. Diana nie przywykła do spoufalania się z nieznajomymi, a już na pewno nie przywykła do flirtu, który byłby tak... nieznaczący.

Nie wątpiła, że za gestami Charliego kryło się zainteresowanie. Wystarczyło przecież zwrócić uwagę na sposób, w jaki na nią patrzył. Mimo to nie sądziła, żeby dostrzegał w niej kandydatkę na żonę albo chociażby na partnerkę — a zwykle właśnie z takimi zalotami się spotykała. Nikt nie podrywał jej bez powodu, z nastawieniem: zobaczmy, co z tego będzie. A on niczego od niej nie oczekiwał.

Draganescu nie wiedziała, co ma z tym fantem zrobić.

Jak powinna zareagować? Powinna ignorować jego zaczepne teksty i tę dziwną intymność, jaka biła z jego gestów? Czy może powinna od razu ukrócić jego starania?

— Jak? — spytał Charlie i oparł się o jedną z kołysek, krzyżując ramiona na klatce piersiowej, co jedynie wyeksponowało umięśnione ramiona i szerokie barki.

Przez moment nie pamiętała, co właściwie chciała powiedzieć, a kąciki jego ust zadrżały w rozbawieniu, chociaż oczy błyszczały z zadowoleniem. W końcu jednak otrząsnęła się i zacisnęła dłonie w pięści.

— Rozumiesz chyba, kim jestem, czyż nie? — spytała wyniośle, na co on parsknął śmiechem. — To nie jest zabawne, Charlie. Ja...

— Spokojnie, księżniczko. Rzadko mam okazję spędzać czas z pięknymi kobietami, dla których spacer przez las stanowi olbrzymi wysiłek — powiedział. — Obserwowanie twojej dezorientacji i tych uroczych rumieńców jest po prostu zbyt kuszące, żebym umiał się oprzeć. Jeśli jednak aż tak bardzo ci to przeszkadza...

— Nie! To znaczy... Tak. To znaczy... — mamrotała Diana, po czym spojrzała gniewnie w przeszklony sufit. — Jesteś bardzo miły i... hm... atrakcyjny — wydusiła, modląc się, żeby chociaż tym razem się nie zarumienić. — Ale ja nie mogę sobie na pewne rzeczy pozwolić. To nic osobistego.

— Jak tam uważasz, księżniczko — rzucił Charlie i odepchnął się od kołyski, po czym ruszył w głąb szklarni, przeciągając się mocno.

Jego koszulka podwinęła się do góry, ukazując fragment tatuażu na plecach, a Diana przełknęła ślinę.

Zdecydowanie nie zamierzał jej posłuchać. A raczej — zamierzał jedynie zmienić taktykę na mniej oczywistą. I setki razy gorszą, pomyślała smętnie, gdy nie potrafiła zmusić się do oderwania wzroku od tego niewielkiego kawałka opalonej skóry, skrywającej pod spodem wyrobione pracą mięśnie.

Merlinie, co za bagno, pomyślała niezbyt arystokratycznie i ruszyła za nim, ignorując szalejące serce.

*** 

Dobra, muszę się Wam przyznać... Ja zwyczajnie nie umiem napisać Charliego w innym wydaniu. Nawet jakbym chciała, żeby był grzeczniejszy, to po prostu nie mogę!

Także Diana ma troszeczkę przechlapane, chociaż no... Tak naprawdę to wcale nie ma, bo przecież Charlie jest cudowny <3

Jak się podobał rozdział? :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro