Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O ciężkich decyzjach...

— Długo będziesz tak jeszcze stała?

Roześmiany głos Charliego rozbrzmiał w powietrzu i poniósł się po niewielkiej polance, na której się znajdowali. Diana nie mogła powiedzieć, aby rozumiała powód radości Weasleya; nawet z odległości dwóch metrów widziała kilka mrówek, kroczących po jego białej koszulce — zaskakująco czystej, zważywszy na to, że od jakiegoś czasu leżał na trawie i wpatrywał się w niebo, jakby była to najprzyjemniejsza czynność na świecie.

— Czy ty naprawdę sądzisz, że zamierzam się tu położyć? — spytała suchym tonem, a rudzielec parsknął śmiechem i otworzył oczy, aby rzucić jej wyzywające spojrzenie.

— Mierzyłaś się już ze smokami, a boisz się mrówek, księżniczko?

— Prosiłam, żebyś... — zaczęła poirytowana, ale urwała, gdy jego klatka piersiowa zatrzęsła się od tłumionego chichotu.

Zacisnęła zęby i, spoglądając nieufnie na wybrany kawałek trawy, usiadła po turecku. Czuła się odrobinę niedorzecznie. Nie przywykła do spędzaniu czasu w ten sposób; koncepcja nic nierobienia nie była jej obca, ale dotychczas sprowadzała się do czytania książek w wygodnym fotelu albo wysłuchiwania głupot wygadywanych przez braci. Na pewno nie zwykła leżeć na ziemi, wpatrując się w chmury, nieustannie przemierzające niebo.

Zanim zdążyła zaprotestować, Charlie chwycił ją za rękę i pociągnął w dół. Diana wylądowała na boku, tuż obok niego — tak blisko, że mogła dostrzec biel obłoków, odbijającą się w jego błękitnych tęczówkach. Natychmiast odwróciła się na plecy, walcząc z rumieńcem i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, zupełnie jakby mogła się dzięki temu zdystansować. W końcu jednak westchnęła i pozwoliła rękom opaść swobodnie wzdłuż tułowia, gdy zdała sobie sprawę, jak niewygodna była przyjęta przez nią pozycja.

Niemalże podskoczyła, gdy niebo przeciął ciemny kształt, a potężny podmuch wiatru rozwiał jej włosy; jeden ze smoków przeleciał nad nimi na tyle nisko, by Diana mogła dostrzec kształt i kolor łusek na jego brzuchu.

— Czy ty naprawdę sądzisz, że kazałbym ci oglądać zwykłe chmury? — parsknął Charlie, parafrazując jej wcześniejsze słowa, a Draganescu nie odpowiedziała.

Kolejny smok dołączył do poprzedniego; zdawał się szybszy, zwinniejszy niż tamten, co złożyło się na całkiem interesujące widowisko. Stworzenia zaczęły tańczyć w przestworzach, goniąc siebie nawzajem, od czasu do czasu wypuszczając z nozdrzy kłęby dymu, które zamieniały się w kolejne obłoki, zdobiące niebo.

— Jesteś pewny, że nic nam nie grozi? — spytała cicho, gdy, zamiast dymu, w powietrzu rozbłysnął ogień z towarzyszącym mu ogłuszającym rykiem.

— Tylko się bawią — stwierdził Weasley i uśmiechnął się wesoło. — Często to robią.

Diana zmrużyła oczy, ale nie skomentowała słów mężczyzny. Dość szybko dotarło do niej, że patrzył na stworzenia zupełnie inaczej niż którakolwiek ze znanych jej osób. Powoli zdawała sobie także sprawę, że jego punkt widzenia był tym właściwym i płynął z miejsca głębokiego zrozumienia dla rzeczy, które dla niej stanowiły absolutną tajemnicę.

Tam, gdzie on widział zabawę, ona widziała zagrożenie. Tam, gdzie on widział doskonały sposób na odpoczynek, ona widziała mrówki i inne robale. A jednak... Jednak coś sprawiało, że wcale nie postrzegała dzielącej ich przepaści jako czegoś złego. Właściwie ta przepaść stanowiła jedną z przyczyn, dla których wciąż wracała do rezerwatu; Charlie zmuszał ją do spoglądania poza krawędź i robienia kolejnych kroków w przód, mimo strachu i niepewności.

Czy tym właśnie była ich relacja? Przełamywaniem barier?

Nie, uświadomiła sobie Diana, a wielka gula w jej gardle wyjątkowo nie miała związku z kolejną eksplozją radości ze strony jednego ze smoków. Ich relacja opierała się na manipulacji i poszukiwaniu własnych korzyści. I nieważne, jak bardzo lubiła spędzać czas w towarzystwie smokologa i jego uszczypliwego flirtu, wciąż nie śmiała się łudzić, że chciałby kontynuować znajomość, gdyby znał prawdę.

Uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony grymasem, a dłoń Charliego znalazła się na jej ramieniu. Draganescu odwróciła głowę w jego stronę i zdała sobie sprawę, że przewrócił się na bok, podpierając się na łokciu. Wpatrywał się w nią z nietypową dla niego powagą, co samo w sobie sprawiło, że ucisk w żołądku stał się jeszcze większy.

— Stało się coś? — spytał cicho, a ona otworzyła usta, chcąc zaprzeczyć.

Nie umiała jednak zmusić się do wypowiedzenia kolejnego kłamstwa, więc jedynie pokręciła głową i odwróciła wzrok, czując się paskudnie. Podniosła się do pozycji siedzącej, ale Weasley ponownie pociągnął ją w dół — tym razem znacznie delikatniej.

— Pokazuję ci mój świat, kawałek po kawałku — zaczął łagodnym tonem. — Myślę, że mogłabyś uchylić rąbka swojego.

— To nie takie proste — burknęła jedynie, a Charlie parsknął śmiechem.

— Dla ciebie? Bez wątpienia. Jak na kogoś, kto wychował się w ogromnej posiadłości, jesteś zaskakująco samodzielna i niezależna. Nawet jeśli oznacza to duszenie problemów w sobie, zamiast prosić o pomoc — dodał i uniósł brwi.

Diana wywróciła oczami, ale nie zaprzeczyła. Nie chciała przysparzać nikomu kłopotów. Jej bracia wyczerpywali limit głupot, które mogła znieść ich rodzina. Nie było łatwo utrzymać reputację, szczególnie po śmierci matki; Ivana poświęciła większość swojego życia, robiąc wszystko, by nazwisko Draganescu kojarzyło się nie tylko z potęgą i bogactwem, ale także z życzliwością i klasą.

Ciekawe, co pomyślałaby, widząc mnie teraz, spytała siebie samą Diana i uśmiechnęła się gorzko. Być może by zrozumiała... Jako mediatorka wszelkich konfliktów, potrafiła doskonale słuchać, chociaż młoda Draganescu nie mogła mieć pewności, że także w tej sytuacji wykazałaby się wyrozumiałością; pamiętała matkę lepiej niż chłopcy, ale wciąż była wtedy jedynie nastolatką.

— Większości moich problemów nie może rozwiązać nikt, poza mną — powiedziała cicho, odsuwając na bok myśli o matce.

— Nikt nie może podjąć za ciebie decyzji. Nie znaczy to, że nie możesz zasugerować się czyjąś radą — sprostował Charlie, a Diana spojrzała na niego z wahaniem.

Co miała mu powiedzieć? Zdecydowanie nie chciała go zbyć, zasłaniając się głupią wymówką, ale przecież nie mogła powiedzieć mu prawdy. Prawda wiązałaby się z niechybnym końcem znajomości, a poza tym... Musiała myśleć o swojej rodzinie, o znalezieniu sposobu na poznanie rezerwatu i jego funkcjonowania w stopniu wystarczającym, by zwrócić jajo.

A Charlie, niezależnie od tego, jak wyrozumiały się wydawał, nie zrozumiałby, dlaczego właściwie próbowali wybrnąć z sytuacji stekami kłamstw i manipulacji. Ona sama czasami nie rozumiała, dlaczego — mimo wściekłości na braci i silnego przekonania, że powinni ponieść karę — decydowała się ich chronić.

Koniec końców, wszystko sprowadzało się do jednego — byli rodziną.

— Moi bracia nieustannie robią głupie rzeczy — wypaliła, zanim zdołała się powstrzymać, a jej policzki zaczerwieniły się z zawstydzenia. — Zwykle nie ponoszą żadnych konsekwencji, bo ojciec i... i j-ja naprawiamy szkody. Są dorosłymi ludźmi, a wciąż zachowują się jak dzieci.

Charlie przez moment nie odpowiadał. Położył się z powrotem na plecach, a na jego czole pojawiła się zmarszczka, świadcząca o skupieniu.

— Dlaczego właściwie to robicie?

— Nie chcą źle — wymamrotała Diana, a Weasley parsknął.

— Tak, moi bracia też nigdy nie chcieli źle. — Cień przemknął przez jego twarz, jedynie pogłębiając bruzdę między brwiami. — Mama była wściekła, gdy uciekli ze szkoły i oświadczyli, że nie zamierzają do niej wracać. Wściekła się jeszcze mocniej, gdy postanowili otworzyć sklep z magicznymi dowcipami. W końcu jednak im na to pozwoliła.

— Naprawdę?

— Oni uciekli ze szkoły. Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek dałby radę ich powstrzymać? — Charlie wywrócił oczami. — Mama uznała, że skoro zamierzają popełnić błąd i zignorować wszystkie jej rady, takie ich prawo. Nie znaczy to, że nie uprzykrzała im życia, jak tylko mogła.

— Ale wciąż tak po prostu im pozwoliła?

— Tak. Zresztą okazało się, że to ona nie miała racji, a sklep Freda i George'a okazał się sukcesem.

— W takim razie, dlaczego... — zaczęła skonfundowana Diana, ale Weasley nie dał jej skończyć.

— Gdyby zawsze trzymała ich w szklanym kloszu, z dala od jakiejkolwiek odpowiedzialności za głupie wybryki, nigdy nie nauczyliby się wyciągać wniosków. Nigdy by im się nie udało, jeśli każdy naprawiałby ich błędy.

Diana westchnęła ciężko. Wiedziała, że Charlie miał rację; z jednej strony jej bracia nie mieli żadnych powodów, by wydorośleć. Byli wiecznymi dziećmi, bo nikt nie oczekiwał od nich czegoś innego; wykłady o odpowiedzialności stanowiły karę niewspółmierną do występków.

Chodziło jednak o coś więcej niż pozwolenie im na wyfrunięcie z gniazda. Chodziło o zachowanie dobrego imienia, na które pracowała ich matka. O uhonorowanie jej pamięci i wysiłków. Błędy były niezwykle kosztowne, gdy większość szlacheckich rodów jedynie na nie czekała, gotowa odebrać innym wpływy i szacunek. Diana szczerze nie potrafiła znieść myśli, że nazwisko Draganescu miałoby być kojarzone z kradzieżą jaja smoka albo czymś równie niedorzecznym.

— Możesz mi wierzyć, że... Czasami chciałbym za wszelką cenę cofnąć czas i odwieść ich od pewnych decyzji, ale — jego głos załamał się nieco, a Diana nie umiała powstrzymać wrażenia, że błękitne tęczówki zaszkliły się od łez — byłoby to niezwykle samolubne. Wybrali taką ścieżkę świadomie, podobnie jak ja.

— Charlie... — zaczęła i, walcząc z drżeniem dłoni, położyła ją na jego ramieniu.

Nie wiedziała, co właściwie się wydarzyło. Musiałaby być jednak ślepa, żeby nie widzieć bólu malującego się na twarzy — zwykle wesołego — mężczyzny.

— Fred zginął podczas wojny — powiedział cicho Weasley, a żołądek Diany skręcił się boleśnie. — Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka. Ale mimo to... Nikt nie był na to gotowy.

Draganescu zamilkła, nie umiejąc znaleźć słów, by jakoś pocieszyć Charliego. Czy w ogóle istniały słowa, które mogłyby ukoić ból po śmierci brata? Nawet jeśli sama często marzyła o dokonaniu mordu na swoim rodzeństwie, myśl o jego stracie napawała ją lękiem i rozpaczą. Czy potrafiłaby się jeszcze uśmiechać, gdyby musiała żyć w świecie bez nich?

— Och, Charlie... — wymamrotała i, zanim zdążyła powrócić do racjonalnego myślenia, zbliżyła się do niego i objęła ramionami.

Szybko poczuła się co najmniej idiotycznie; Weasley wciąż był od niej znacznie większy, co uświadomiła sobie momentalnie, gdy zamknął ją w szczelnym uścisku, sprawiając, że niemalże leżała na jego klatce piersiowej. Nie wiedziała, skąd w ogóle wzięła się w niej śmiałość, aby zdobyć się na tak poufały gest, ale nie miała wątpliwości, że podjęła słuszną decyzję.

Charlie potrzebował wsparcia, bliskości i, w pewnym sensie, wdzięczności za podzielenie się z nią czymś, co zadawało mu ogromne cierpienie. Diana zacisnęła powieki i wymamrotała:

— Tak strasznie mi przykro...

W odpowiedzi otrzymała silniejszy uścisk, który jedynie pogłębił poczucie winy, kotłujące się w jej brzuchu. Naprawdę było jej przykro — nie tylko ze względu na Freda, ale także kłamstwa i manipulacje, jakimi raczyła go na co dzień, by chronić swoją rodzinę. Nie spodziewała się, że ich relacja nabierze jakiejkolwiek głębi. A jednak... Wszystko wskazywało na to, że wcale nie chodziło tylko o powierzchowny flirt i płytkie zainteresowanie.

Gdyby było inaczej, nie czułaby się tak podle. Gdyby było inaczej, nie leżałaby z nim na środku łąki, wdychając znajomy już zapach jego skóry i modląc się, aby — jakimś cholernym cudem — okazał się jeszcze lepszym człowiekiem niż ten, za jakiego go miała.

Może wtedy potrafiłby jej wybaczyć i zrozumiałby, że nigdy nie zamierzała go skrzywdzić i wykorzystać — że wszystko, co czuła w tamtym momencie było prawdziwe, chociaż wolałaby usiąść na mrowisku niż przyznać to na głos.

Nie umiała powiedzieć, ile czasu minęło, zanim któreś z nich w końcu przerwało ciszę. Diana nie zauważyła nawet, że dotychczas pogodne niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, a smoki dawno zniknęły.

— Nie miałbym nic przeciwko, gdybyśmy zostali tu do jutra, ale chyba zaraz zacznie padać — wymamrotał Charlie, rozluźniając uścisk.

Kobieta podniosła się nieco, opierając na łokciu, aby spojrzeć na Weasleya. Ten odgarnął jej włosy z twarzy i uśmiechnął się łagodnie; jego oczy błyszczały błękitem, zupełnie takim samym, jaki jeszcze kilkanaście minut wcześniej spowijał niebo. Wydawał się jednak znacznie cieplejszy i pełen czegoś, co na moment odebrało jej dech w piersiach i sprawiło, że policzki ponownie pokryły się rumieńcem.

— Nawet twoje rumieńce są dziwnie arystokratyczne... I całkiem urocze — stwierdził Charlie, a po jego wcześniejszym smutku nie został nawet ślad, co Diana przyjęła z ulgą.

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, pierwsze krople deszczu spadły z nieba, zmuszając ich do spojrzenia w górę. W mgnieniu zerwali się z ziemi, a Weasley chwycił ją za rękę, po czym zaczął biec w stronę lasu. Mżawka szybko zamieniła się w ulewę, a kilka piorunów rozświetliło niebo.

I chociaż Diana była niemalże pewna, że na jej ciele nie pozostał ani jeden suchy fragment, wciąż nie umiała powstrzymać śmiechu, wyrywającego jej się z gardła, gdy po raz enty potykała się o wystające z ziemi korzenie, a Charlie musiał ją ratować, wyśmiewając jej niezdarność.

Czuła się szczęśliwa — całkowicie szczerze. A spora jej część była przekonana, że to szczęście wiązało się z nim.

***

Gdy wróciła do domu, na jej twarzy wciąż błąkał się uśmiech — nieco zniekształcony przez szczękające zęby i dreszcze, targające całym ciałem. Letni deszcz okazał się zimniejszy niż ktokolwiek mógłby sądzić, a droga z rezerwatu do posiadłości nadzwyczaj dłużyła się niemiłosiernie.

Diana, mimo niesprzyjających warunków, nie mogła się jednak zmusić do przyspieszenia kroku. W jej głowie kłębiło się zbyt wiele myśli i uczuć, żeby mogła je uporządkować. Charlie chciał ją odprowadzić, ale — na jej szczęście — jeden z rumuńskich smokologów poprosił go o pomoc. Potrzebowała chwili samotności, żeby...

Żeby zapomnieć o tym, z jaką łatwością weszła w rolę kobiety do bólu wręcz oczarowanej Charliem Weasleyem.

Nie nazwałaby tego zresztą rolą; gdy mężczyzna przy pożegnaniu nachylił się w jej stronę, a ona przez ułamek sekundy była przekonana, że zamierza ją pocałować, nie zrobiła nic, by go powstrzymać. Jej serce, z kolei, przyspieszyło do granic możliwości w oczekiwaniu na coś, co nigdy nie nadeszło — usta Charliego musnęły jej policzek, chociaż doskonale wiedziała, że była to część gry.

Nie mogła zaprzeczyć — sprawy zaszły za daleko. Miała przecież jedynie zbliżyć się do niego na tyle, by znaleźć sposób na względnie bezpieczne zwrócenie jaja, o ile taki w ogóle istniał. Poniekąd żałowała, że zgodziła się na ten idiotyczny plan, bo zupełnie nie wiedziała, jak wyplątać się z sytuacji, nie raniąc przy tym uczuć Weasleya i...

Cóż, swoich.

— Córko.

Głos ojca wyrwał ją z letargu. Diana zdała sobie sprawę, że stoi w korytarzu, ociekając wodą. U jej stóp zdążyła utworzyć się kałuża, która przykuła uwagę Octaviana. Mężczyzna przyglądał się jej z uniesionymi brwiami, chociaż kąciki jego ust drżały od tłumionego uśmiechu.

— Nie spodziewałem się, że ktokolwiek będzie w stanie zmusić cię do biegania po dworze w czasie ulewy — stwierdził i upił łyk herbaty z filiżanki.

Odstawił porcelanę na podstawkę, po czym machnął różdżką, susząc ubrania i włosy Diany. Kobieta przestała szczękać zębami, a ciepło napłynęło do jej twarzy — poniekąd w odpowiedzi na słowa ojca.

— Pytanie tylko, czy to głupota braci cię zmusiła, czy może raczej... Jak nazywa się ten chłopiec, z którym spędzasz tyle czasu?

— Ch-charlie — odparła Diana i usiadła na kanapie, naprzeciwko Octaviana, chociaż nie do końca podobała jej się perspektywa rozmowy.

A już na pewno nie na temat smokologa.

— Czyli jednak to jego sprawka — zaśmiał się mężczyzna. — Lubisz go, co?

— Ciężko go nie lubić — przyznała szczerze i wymijająco jednocześnie.

— Nie to miałem na myśli.

Diana westchnęła ciężko i skrzywiła się. Jakiej odpowiedzi oczekiwał? Ojciec nigdy nie próbował zmusić jej do małżeństwa ani nawet jakiegokolwiek związku. Uważał, że jest jej to winien — i tak przejęła wiele obowiązków matki, co znacznie ograniczało możliwości spędzenia czasu wedle własnego uznania. Była zresztą jego oczkiem w głowie. Pragnął jej szczęścia — nikt nie mógł w to wątpić.

Obecna sytuacja nie była jednak prosta, bo jej zainteresowanie Charliem komplikowało sprawy. Komplikowało je na tyle mocno, by Diana szczerze nie chciała nawet zastanawiać się nad tym, czy wybrać swoje szczęście, czy reputację rodziny. Nie chciała też stawiać ojca przed podobnym wyborem — zmusić swoich synów do poniesienia konsekwencji, czy skazać córkę na złamane serce?

Złamane serce?, spytała samą siebie w myślach i przełknęła ślinę, gdy zrozumiała, jak głęboko — najwyraźniej — sięgało jej zainteresowanie, które jeszcze tydzień wcześniej wydawało się zupełnie powierzchowne.

— Twoi bracia nie zasługują na pomoc kosztem twojego szczęścia, Diano — powiedział ojciec, zupełnie jakby wiedział, co chodziło jej po głowie.

Oczywiście, że wiedział, zganiła się, wywracając oczami. Był w końcu jej ojcem, a ona właśnie wróciła do domu, przemoknięta do szpiku kości, z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Tylko idiota by się nie zorientował, że coś się działo.

— Sam powiedziałeś, że trzeba jakoś naprawić tę sytuację — burknęła i wbiła wzrok w dywan.

Octavian westchnął i ponownie upił łyk herbaty. Tym razem nie odstawił filiżanki, a jedynie smętnie obracał ją w dłoniach, zupełnie jakby spodziewał się wyczytać coś z fusów.

— To prawda. Nie spodziewałem się, że moja córka w końcu się kimś zainteresuje. — Posłał jej znaczące spojrzenie. — Niemniej jednak nie byłbym dobrym ojcem, gdybym pozwolił ci poświęcić się dla braci, którzy...

Urwał, ale ona doskonale wiedziała, co kryło się za wymownym milczeniem. Braci, którzy nie zrobiliby czegoś takiego dla niej, gdyby role się odwróciły. Wybraliby siebie, a ona nigdy nie miałaby im tego za złe. Ba, zapewne czułaby wyrzuty sumienia, gdyby musiała żyć ze świadomością, że zabrała im szansę na szczęście.

Z drugiej strony... Czułaby równie duże wyrzuty sumienia, gdyby nawet nie spróbowała wyciągnąć ich z bagna, w które się wpakowali. Być może istniał jakiś sposób na uratowania jej relacji z Charliem, bez jednoczesnego narażania dobrego imienia rodziny na szwank?

— Wiem, tato — powiedziała w końcu cicho i potarła skroń. — Nie chcę okłamywać Charliego. Ani go wykorzystywać... Ale nie umiem też tak po prostu zostawić ich z tym wszystkim.

— Tak bardzo przypominasz matkę... Ona też byłaby skłonna poświęcić się dla dobra rodziny... — powiedział Octavian i dosiadł się do niej. Chwycił dłonie Diany w swoje ręce, zmuszając ją do uniesienia wzroku. — Obiecaj mi jednak jedno... Jeśli okaże się, że nie ma sposobu na zwrócenie jaja, powiedz Charliemu prawdę. Być może rzeczywiście okaże się mężczyzną godnym twojego zainteresowania i zrozumie. A jeśli nie... Cóż, przynajmniej będziesz mogła patrzeć sobie w oczy.

— Ale co z Mihaiem i Gavrilem, co z rodem, co...

— Będzie, co ma być. Wolę jednak odbudowywać reputację niż oglądać smutek na twarzy mojej jedynej córki i wiedzieć, co za nim stoi.

Octavian uśmiechnął się i pocałował ją w czoło, a Diana przełknęła ślinę, gdy targnęły nią sprzeczne emocje. Z jednej strony nie potrafiła zdusić poczucia winy, że pozwoliła sobie na głupie zauroczenie, gdy doskonale wiedziała, jak skomplikowałoby to sprawę, a z drugiej...

Z drugiej kamień spadł jej z serca; nie musiała obawiać się braku akceptacji czy nawet milczącej dezaprobaty ze strony ojca. Mogła podążyć tam, gdzie rwało się jej serce, nawet jeśli kompletnie nie rozumiała, jak właściwie doszło do takiego stanu rzeczy. Charlie wciąż wydawał się zakazanym owocem, niebezpiecznym, w pewnym sensie ekscytującym, ale...

Ale może wcale nie miał być jej zgubą, a jedynie czymś, czego potrzebowała przez całe życie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy?

***

Ha! W końcu rozdział! Cieszycie się? :D

Uspokoję Was jednak, nie będzie tak kororowo przez cały czas, chociaż akurat nie planuję tutaj wielkich dram, bo "Lochy i Smoki" w założeniu miały być dość krótkie i przyjemne. Ale spokojnie, nie będzie tu nagle eksplozji uczuć i wielkiego romansu XD

Co tam słychać?

Wakacje czy szare życie w pracy jak u mnie? XD

Buźki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro