Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O śledztwie i kłamstwach...

Patrzenie na Aurorów, siedzących na luksusowej kanapie obitej czerwonym aksamitem, było jednym z najbardziej stresujących doświadczeń w życiu Diany Draganescu. Nie chodziło nawet o ich podejrzliwe spojrzenia ani pełne napięcia postawy. Kobieta znacznie bardziej przejmowała się koniecznością zachowania kamiennej twarzy, podczas gdy wewnątrz jej umysłu panował chaos.

Nie miała pojęcia, dlaczego ojciec zdecydował, że to ona będzie idealną kandydatką do okłamywania przedstawicieli Ministerstwa w żywe oczy. Może liczył na to, że spojrzą na nią bardziej przychylnie; była w końcu kobietą, a jej zabójczy uśmiech potrafił doprowadzić na skraj wytrzymałości niejednego twardziela. A przynajmniej tak mówili jej bracia, próbując przekonać ją do zaakceptowania misji.

Diana jednak szczerze nie wyobrażała sobie flirtowania z którymkolwiek z przedstawicieli Ministerstwa — szczególnie, że nie podlegali pod rumuńskie władze, a brytyjskie, podobnie jak cały rezerwat. Wątpiła, by obchodziła ich jej uroda albo nienaganne maniery. Chcieli poznać prawdę, a ona nie mogła jej zdradzić, jeśli nie chciała wpędzić ojca i braci w spore tarapaty.

— Panno Draganescu, chciałbym przedstawić pani... — zaczął tłumacz, przyprowadzony przez Aurorów, ale umilkł, rażony wściekłym spojrzeniem kobiety.

— Znam angielski — powiedziała dumnie i uniosła brwi.

— Naprawdę? — spytał beznamiętnym tonem jeden z mężczyzn, zapewne próbując ją zdenerwować.

Udało się, ale Diana jedynie zmrużyła oczy i postanowiła nie komentować jakże subtelnego pytania.

— Panowie, jak mniemam, mogą się sami przedstawiać — stwierdziła zamiast tego, po czym uśmiechnęła się słodko.

— Finneas Goldberg — powiedział ten sam, który chwilę wcześniej podważył jej umiejętności. — A mój kolega to Hamlet Erkhart.

Diana mimowolnie parsknęła śmiechem, co wcale nie poprawiło sytuacji. Odchrząknęła więc niezręcznie i poprawiła pozycję, splatając nogi na wysokości kostek. Jej matka byłaby zapewne dumna, że długie godziny lekcji etykiety na coś się przydały. Przynajmniej mogę teraz kłamać z gracją, pomyślała kobieta i uśmiechnęła się sztywno.

— Diana Draganescu — przedstawiła się, całkowicie niepotrzebnie. — Ale to panowie zapewne wiedzą. W czym mogę pomóc?

— Czy to nie oczywiste? — spytał pan Hamlet, a Rumunka uniosła brwi.

— A czy sądzi pan, że zadawałabym wtedy takie pytanie? Niestety nie posiadam umiejętności widzenia przyszłości, a stosowanie Legilimencji wobec przedstawicieli Ministerstwa jest, jak mniemam, zbrodnią — dodała słodkim tonem.

— Podobnie jak kradzież jaja smoka — zauważył Finneas, a Diana musiała przyznać mu rację.

Było nie tylko zbrodnią, ale także przejawem skrajnej głupoty, której wciąż nie potrafiła pojąć. Miała nadzieję, że jej bracia wykażą się przyzwoitością chociaż wtedy, gdy Hamlet będzie próbował zamknąć ją w więzieniu.

— Słuszna uwaga — odparła jednak spokojnie. — Rozumiem, że nasza posiadłość jest jedynym budynkiem w okolicy. Obawiam się natomiast, że znajduje się na tyle daleko od rezerwatu, bym nie miała dla panów żadnych pomocnych informacji. Żaden z domowników i zatrudnionych tu ludzi nie widział potencjalnego sprawcy.

— Pani Draganescu...

— Panno — poprawiła Goldberga kobieta i posłała mu pełne wyższości spojrzenie.

Panno Draganescu... — spróbował raz jeszcze Auror, starając się nie pokazywać irytacji, a Diana doszła do wniosku, że ojciec miał rację, wysyłając ją na rozmowę.

Najwyraźniej nie chodziło wcale o jej kobiecy powab, a niebywałą zdolność do irytowania wszystkich w zasięgu wzroku.

— ...naprawdę nie dostrzega pani ogromnego zbiegu okoliczności? Ginie jajo smoka, a pani ojciec odmawia wpuszczenia Aurorów do domu?

— A gdzie się panowie teraz znajdują? — spytała Diana.

— Minęły dwa dni. To wystarczająco długi czas, by ustalić wersję wydarzeń, ukryć pewne rzeczy, czyż nie? — powiedział Hamlet.

— Ależ wpuścilibyśmy panów nawet i zaraz po dokonaniu tego jakże przykrego odkrycia. Nie mieliśmy jednak ku temu podstaw, podobnie jak panowie nie mieli podstaw prawnych, aby wejść do posiadłości bez naszej zgody.

— Słyszała pani o dobrej woli? Zazwyczaj wykazują się nią osoby niewinne — zauważył złośliwie Finneas, a Draganescu parsknęła śmiechem.

— Znajduje się pan w domu jednego z najbardziej wpływowych rodów czarodziejskich w Rumunii. Sądzi pan, że te wpływy są zasługą dobrej woli? Jako głowa rodziny, mój ojciec ma obowiązek chronić naszą prywatność i sekrety, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Proszę wybaczyć, ale pańskie zaginione jaja nie są dla niego priorytetem — dodała kpiącym tonem, a obaj Aurorzy poczerwienieli ze złości.

Jajo. Chodzi o jedno jajo.

— Najwyraźniej nie jestem tak biegła w języku angielskim, jak sądziłam.

Na moment zapadła napięta cisza, a Diana musiała walczyć z chęcią wybuchnięcia szaleńczym śmiechem. Była paskudną osobą.

— Oczywiście możecie przeszukać posiadłość — powiedziała po chwili i uśmiechnęła się. — Gwarantuję jednak, że nie znajdziecie niczego podejrzanego. Ja i cała moja rodzina wyrażamy szczerą nadzieję, że sprawca zostanie odnaleziony. Smoki to majestatyczne stworzenia, ale także bardzo niebezpieczne. To byłaby prawdziwa tragedia, gdyby komuś stała się krzywda.

— I jest pani pewna, że nic pani nie pominęła? Składanie fałszywych zeznań jest karalne — przypomniał jej surowym tonem Finneas, a Diana zignorowała ucisk w żołądku i pokiwała głową.

— Oczywiście. Niezwłocznie panów powiadomię, jeśli tylko zyskam nowe informacje — zapewniła gorliwie, a mężczyźni wstali, chociaż nawet na moment nie przestali przyglądać się jej podejrzliwie.

— Zapewniamy panią... Prawda wyjdzie na jaw. Cała ta sprawa może jeszcze zostać wyjaśniona w dość... pokojowy sposób.

— Nie wątpię, że tak będzie.

Diana obserwowała, jak Aurorzy wychodzą z salonu, po czym pozwoliła sobie na westchnięcie pełne ulgi. Był to zaledwie moment, bo zza niedomkniętych drzwi natychmiast dobiegły ją odgłosy przeszukiwania i mamrotanych inkantacji.

Miała pewność, że przedstawiciele Ministerstwa niczego nie znajdą, ale wcale nie umniejszało to niepokoju, który szalał w jej ciele. Co teraz? Czy istniał w ogóle jakiś sposób na wyplątanie się z całej sytuacji bez narażania dobrego imienia rodziny? Bez narażania nikogo na niebezpieczeństwo?

— Cholerni kretyni — burknęła do siebie i ucisnęła nasadę nosa, czując jak pulsujący ból rozsadza jej skronie.

Na miejscu ojca kazałaby im się przyznać, pal licho reputację rodu. Kazałaby im wyznać prawdę i ponieść konsekwencje swojej głupoty, ale mężczyzna miał zdecydowanie zbyt dobre serce i nie chciał, by jego dzieci cierpiały — nawet, jeśli cierpieć powinny. Zawsze je chronił, niezależnie od tego, czy na to zasługiwały, czy nie. I o ile Diana dawno uznała, że jedynym sposobem, aby odwdzięczyć się za opiekę, jest trzymanie się z dala od tarapatów, o tyle jej bracia wykorzystywali tę nietykalność do robienia głupot.

Ale jajo smoka? Nie sądziła, że kiedykolwiek wykażą się aż taką lekkomyślnością. Nie sądziła także, że jej ojciec nawet w takiej sytuacji zamiecie całą sprawę pod dywan, aby nie narażać rodziny.

Poczuła mdłości, gdy uświadomiła sobie, że skradziony przedmiot znajdował się głęboko pod posiadłością — w lochach, do których dostępu strzegła magia krwi i całe mnóstwo zaklęć. Ministerstwo nie miało pojęcia o ich istnieniu, a znalezienie czegoś, czego — wedle wszelkich posiadanych informacji — być nie powinno, stanowiło nie lada wyczyn.

I chociaż jajo było, przynajmniej chwilowo, bezpieczne, Diana nie wiedziała, co dalej. Nie posiadała specjalistycznej wiedzy z zakresu opieki nad smokami, podobnie zresztą jak pozostali członkowie rodziny. Nie potrzebowała jednak wiele, by zdawać sobie sprawę z tego, że lochy nie były najlepszym miejscem na wychowywanie jakichkolwiek magicznych stworzeń.

Musiała znaleźć jakiś sposób, by nikomu nie stała się krzywda. Tylko czy takowy w ogóle istniał?

***

— Jak wy sobie to, u licha, wyobrażacie? — wymamrotała cicho Diana, patrząc na jajo smoka, skąpane w nikłym, żółtym świetle pochodni.

Wyglądało kompletnie niepozornie, ale, ponad wszelką miarę, wcale takie nie było.

— Dopóki się nie wykluje, chyba nie trzeba się nim zajmować, nie? — spytał zrezygnowany Mihai, a kobieta spojrzała na niego z irytacją.

— A skąd mam wiedzieć, idioto? Nigdy nie zamierzałam hodować smoków. A gdybym nawet planowała podobną ścieżkę kariery, złożyłabym papiery do rezerwatu smoków. Tego przeogromnego terenu dedykowanego ich hodowli, znajdującego się tuż pod naszymi nosami — warknęła wściekle i potarła skroń.

— Jak długo będziesz się jeszcze gniewać? — jęknął Gavril, ale umilkł, gdy ojciec zdzielił go dłonią po głowie.

Nikt nie zauważył przybycia Octaviana, ale Diana była za nie szczerze wdzięczna — i nie tylko dlatego, że przyglądanie się bratu, rozmasowującemu bolące miejsce, było nadzwyczaj zabawne. Po minie mężczyzny widziała, że on także był wściekły i rozczarowany postawą swoich synów. I dobrze, pomyślała. Szkoda tylko, że tak późno.

— Tak długo, jak będziecie zachowywać się jak pisklęta, a nie dorośli ludzie — stwierdził ostro ojciec i skrzyżował dłonie na piersi.

Był imponującym mężczyzną, chociaż młodość miał już dawno za sobą. Wysoki, szczupły, z ciemną karnacją, wciąż cieszył się powodzeniem u wielu kobiet. Nie był jednak zainteresowany ich zalotami, co często stanowiło przedmiot sprzeczek między nim a Dianą, która namawiała ojca do podjęcia próby stworzenia kolejnego związku. Nigdy by tego nie przyznał, ale był samotny, nawet jeśli lubił podkreślać, że Ivana Draganescu pozostawała jedyną kobietą, którą potrafił pokochać i nikt nie mógłby jej zastąpić.

Jako głowa rodu sprawdzał się doskonale, dbając o rodzinę i jej reputację, zabezpieczając interesy i zdobywając nowe wpływy. Nie potrafił jednak odmawiać swoim dzieciom — małym kopiom ich zmarłej matki, jak zwykł mówić. Szczególnie Diana do bólu przypominała mu Ivanę, przez co była traktowana jak oczko w głowie. Być może dlatego jej bracia wiecznie rozrabiali — próbowali zwrócić na siebie uwagę, co zwykle się udawało.

Tym razem zdecydowanie przesadzili. I najwyraźniej Octavian w końcu zamierzał przestać im pobłażać.

— Co wam strzeliło do tych pustych łbów? Czy tylko wasza siostra potrafi używać mózgu? — warknął wściekle, a Diana uśmiechnęła się z zadowoleniem.

— To miał być tylko żart... — mruknął Gavril i podrapał się po głowie. — Sądziliśmy, że zdążymy odnieść je na miejsce.

— I w którym wszechświecie miałoby to być zabawne? — spytał ojciec, po czym sam potarł skroń z roztargnieniem. — Mam dość sprzątania waszych brudów. Przynosicie wstyd naszej rodzinie, a ja popełniłem błąd, sądząc, że może pójdziecie po rozum do głowy. Tymczasem zmusiliście waszą siostrę i mnie do okłamania brytyjskiego Ministerstwa Magii. Na dodatek w naszych lochach znajduje się obecnie jajo smoka, z którym musimy coś począć — dodał i pokręcił głową.

— Może spróbujemy je oddać? — zaproponował głupio Mihai, a Diana prychnęła.

— Na chwilę obecną cały rezerwat jest strzeżony. Nikt nie prześlizgnie się do środka.

— Dopóki sprawa nie ucichnie, nie możemy pozwolić sobie chociażby na myśli o zwróceniu jaja — zgodził się Octavian. — Najrozsądniejszym byłoby przeczekanie. Być może wtedy uda się w jakiś sprytny sposób podrzucić je na miejsce.

Być może — zaznaczyła smętnie Diana, a ojciec posłał jej krzywe spojrzenie.

— Nie ma żadnej gwarancji, że to wszystko zakończy się pozytywnie. Jest już jednak za późno na próbę wycofania. Ministerstwo przeszukało posiadłość i nie znalazło niczego godnego uwagi, ale wciąż mają nas na oku. Nie możemy podsycać ich podejrzeń. Dopóki smok się nie wykluje, zachowujmy się tak, jak dotychczas. W międzyczasie powinniśmy się przygotować na niezwykle przykrą ewentualność.

Kobieta spojrzała na ojca z zaskoczeniem, a jej usta otworzyły się nieznacznie. Smętny ton głosu mężczyzny jednoznacznie zdradzał jego myśli; jeśli nie zdołaliby wymyślić skutecznego rozwiązania całej tej chorej sytuacji, należało zmierzyć się z koniecznością bardzo dosłownego pozbycia się problemu.

Diana poczuła mdłości na samą myśl o dokonaniu mordu na niewinnym stworzeniu, które miało jedynie niefart znalezienia się w łapach idiotów, nazywanych przez nią braćmi. Smoki rzeczywiście były niebezpieczne, ale ich magia była jedną z piękniejszych rzeczy w świecie czarodziejskim. Należało je chronić, a nie zabijać — niezależnie od tego, jak ogromne niebezpieczeństwo wiązało się akurat z tym jednym, niewyklutym jeszcze przedstawicielem gatunku.

— Musi istnieć inny sposób — wymamrotała i zmarszczyła brwi, patrząc na jajo ze współczuciem.

— Znajdziemy go. Chociaż tyle możemy zrobić — powiedział Gavril i przestąpił nerwowo z nogi na nogę.

Diana nie chciała komentować jego słów. Doskonale wiedziała, że jeżeli ktokolwiek mógł coś zdziałać, nie był to żaden z jej przygłupich braci.

Znowu mam przechlapane, pomyślała smętnie i opuściła lochy, zostawiając ich samych.

***

Diana lubiła przesiadywać w ogrodzie, szczególnie, gdy wszystkie drzewa i kwiaty kwitły, a ptaki śpiewały radośnie, pomagając jej zapomnieć o problemach. Liczyła na to, że tym razem będzie podobnie, chociaż nie była to wielka nadzieja. Doszła jednak do wniosku, że wszystko było lepsze niż siedzenie w domu, w którym panowała atmosfera przypominająca tę prosto ze stypy.

Kobieta zbiegła po kamiennych schodach, po czym zatrzymała się w pół kroku, zaskoczona. Zmrużyła oczy na widok postawnego mężczyzny, siedzącego na jej ulubionej ławce, tuż pod drzewem jabłoni. Już go kiedyś widziała — przez okno, gdy rozmawiał z jej ojcem i Aurorami. Nie mogłaby go zresztą zapomnieć; jego szerokie barki, wzrost oraz płomienny kolor włosów sprawiały, że zdecydowanie wyróżniał się z tłumu. Bez wątpienia był jednym z pracowników rezerwatu; nawet z tej odległości widziała oparzenia na jego ramionach, a także blizny po licznych zadrapaniach.

Czego tu szuka?, pomyślała Diana, po czym skarciła się bezgłośnie. Odpowiedź była całkiem oczywista. Pokręciła głową i podeszła bliżej. Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy jej cień padł na ciało nieznajomego i zasłonił je w części. Ku jej zdziwieniu rudowłosy wcale nie wyglądał na złego. Uśmiechał się łagodnie, a jego powieki były przymknięte. Wyraźnie rozkoszował się słońcem i możliwością odpoczynku.

Kobieta odchrząknęła, zmuszając go do otworzenia oczu. Z twarzy mężczyzny nie zniknął jednak uśmiech, nawet wtedy, gdy dostrzegł jej wyczekujące spojrzenie.

— Czy mogę panu jakoś pomóc? — spytała, a on zamrugał zdezorientowany.

— Chciałem tylko porozmawiać — odparł po angielsku i uśmiechnął się przepraszająco. — Mów mi Charlie.

Diana przez moment przyglądała mu się z wahaniem, aż w końcu usiadła na ławce i westchnęła pokonana. Wyglądał na przyjaźnie nastawionego, a kobieta wiedziała, że unikanie pracowników rezerwatu jedynie podsyciłoby podejrzenia.

— Diana — odparła więc, a on obrócił się w jej stronę, zmieniając pozycję.

Skłamałaby, gdyby nie zauważyła ciepła bijącego od jego ramienia, które znalazło się na oparciu ławki, tuż za jej plecami. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie poczuła zapachu dymu i skóry, mieszających się z ledwo zauważalnymi perfumami. Przez moment zastanawiała się, czy zwróciła na to wszystko uwagę ze względu na kobiece zainteresowanie, czy raczej przez to, jak rzadko miewała kontakt z płcią przeciwną.

— Miło mi cię poznać, Diano — powiedział Charlie. — Szkoda tylko, że towarzyszą temu spotkaniu tak przykre okoliczności, co?

Draganescu skinęła głową i skrzywiła się nieznacznie, zanim zdołała się powstrzymać.

— Powiedzieliśmy Aurorom już wszystko, co wiedzieliśmy — odparła stanowczym tonem, posyłając mu ostre spojrzenie. — Nie dowiesz się niczego nowego.

— Tak myślałem — przyznał mężczyzna, po czym ponownie się poruszył. Jego ramię wciąż spoczywało za plecami Diany, ale zwrócił twarz w stronę słońca i znowu przymknął oczy. — Smoki to niesamowite stworzenia. Od zawsze wiedziałem, że chcę z nimi pracować, nawet jeśli moja mama zawsze próbowała mnie od tego pomysłu odwieść. „To niebezpieczne, Charlie! Stanie ci się krzywda!" — zaśmiał się i uśmiechnął z nostalgią. — Miała rację, wiesz? To naprawdę niebezpieczna praca.

Diana zignorowała ucisk w żołądku na myśl o jaju smoka, spoczywającym w ciemności lochów. W jednej chwili zrozumiała, że Charlie nie pojawił się w ogrodzie po to, by prowadzić swoje własne śledztwo. Próbował zmusić ją do wyznania prawdy, opowiadając jej, co wiąże się z opieką nad smokiem. Liczył na to, że ją przestraszy?

Cóż... Była przerażona, od kiedy tylko jej spojrzenie padło na olbrzymie jajo trzymane przez Mihaia. Słowa pracownika rezerwatu niczego nie zmieniały.

— Mógłbym ci opowiedzieć o każdej bliźnie na moim ciele. Każda to efekt moich błędów, z których każdy mógł okazać się ostatnim — stwierdził Charlie i otworzył oczy, posyłając kobiecie zaskakująco figlarne spojrzenie. — O ile mi jest całkiem do twarzy z poparzeniami, wątpię, by tobie także pasowały.

— Zapewne dlatego nigdy nie zamierzałam pracować ze smokami — odparła ironicznie, udając, że nie zrozumiała, do czego nawiązywały jego słowa.

— Mądra dziewczynka — zaśmiał się ponownie, a Diana poczuła przemożną chęć, by strząsnąć jego ramię z oparcia.

Nie była dziewczynką. Była kobietą i to na dodatek szlachetnie urodzoną. Zacisnęła jednak zęby i wbiła wzrok w kamienne schody, po których zbiegła kilka minut temu. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu Charlie westchnął, zauważywszy, że jego rozmówczyni ewidentnie nie była w nastroju na żarty.

— Jajo, które zniknęło, należało do rogogona węgierskiego, jednego z bardziej niebezpiecznych smoków. Jest niezwykle silny i zwinny, a także strasznie agresywny.

Świetnie, pomyślała Diana i uniosła brwi, udając zainteresowaną, chociaż miała ochotę pobiec do lochów i roztrzaskać jajo na kawałki, zanim smok, znajdujący się wewnątrz, mógłby zrobić to samo z jej domem.

— Dlaczego mi to mówisz? — spytała zamiast tego, a mężczyzna ponownie zwrócił się w jej stronę, a jego wolna dłoń spoczęła na jej kolanie.

Draganescu starała się zachować spokój, ale nie zdołała powstrzymać rumieńca, który wpełzł na jej policzki, gdy tylko poczuła ciepło bijące od ręki Charliego. Co on sobie myśli?, oburzyła się wewnętrznie, ale jednocześnie nie zrobiła niczego, by się odsunąć.

Zignorowała swoje żenujące zachowanie i uniosła dumnie brodę, jakby wcale nie przeszkadzał jej kontakt fizyczny i śmiałość pracownika rezerwatu.

— Twoja rodzina ma możliwości, aby wspomóc poszukiwania. Jeśli smok się wykluje, będzie potrzebował specjalistycznej opieki, żeby nikomu nie stała się krzywda. Ktokolwiek ukradł jajo, jestem pewny, że nie zrobił tego ze świadomością, co może się wydarzyć — powiedział łagodnym tonem Charlie, a Diana doszła do wniosku, że jego głos brzmiał aż nadto uspokajająco.

Zdawał rozlewać się po jej ciele ciepłymi falami, zasiewając jednocześnie w umyśle niezwykle niepokojącą, kompletnie szaloną myśl: a co, gdyby powiedzieć mu prawdę?

Natychmiast zganiła się za tak niedorzeczny pomysł i pokiwała głową, zgadzając się ze słowami mężczyzny, które — bądź co bądź — nie mogły być trafniejsze.

— Już mówiłam Aurorom... Pomożemy, na ile będziemy w stanie — powiedziała, a Charlie przez moment przypatrywał jej się z uwagą.

Miał cholernie niebieskie oczy, jak zauważyła. Rzadko widywała tutaj osoby o podobnym kolorze tęczówek. Zdecydowała, że pasowały do jego ognistych włosów i piegowatej, bladej cery. Wyglądał jak chłopiec, chociaż jego wzrost i budowa ciała świadczyły o dojrzałości, podobnie jak kilkudniowy zarost na żuchwie.

— Musimy się spieszyć — powiedział w końcu i uśmiechnął się ponuro. — Od wyklucia dzieli nas maksymalnie kilka tygodni, zakładając, że złodziej zadba o odpowiednie warunki. Powinien, jeśli chce, by smok prawidłowo się rozwijał.

Cholera, jak nic wie, że to nasza sprawka, pomyślała kobieta i wymusiła uśmiech.

— Jeśli to faktycznie był jedynie głupi żart, a nie celowe działanie, wątpię, by złodziej miał potrzebną wiedzę — wymamrotała nieco mniej pewnie i zmarszczyła brwi.

— Możesz mieć, niestety, rację — westchnął Charlie i wstał z ławki, rzucając cień na Dianę.

Draganescu odważyła się spojrzeć w górę, czego pożałowała niemalże natychmiast; rudzielec wyglądał jeszcze bardziej postawnie niż wtedy, gdy siedział, a ona doszła do wniosku, że odwiedzała rezerwat zdecydowanie zbyt rzadko. Oglądanie go przy pracy musiało być wyjątkowo fascynującym zajęciem.

Idiotka, skarciła się w myślach, po czym wbiła wzrok w twarz mężczyzny, którą uznała za względnie bezpieczną.

— Cóż... Musimy, zdaje się, uzbroić się w cierpliwość — stwierdził rudowłosy, a ona pokiwała zgodnie głową. — W międzyczasie... Jakbyś miała ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o smokach, wpadnij do rezerwatu i spytaj o Weasleya.

— Dlaczego miałabym chcieć się czegoś dowiadywać? — spytała Diana, a Charlie uśmiechnął się figlarnie.

— Mądre dziewczynki lubię poszerzać wiedzę, czyż nie?

Puścił jej oczko i odszedł, pogwizdując radośnie. Draganescu miała szczerą nadzieję, że to nie jej wściekły rumieniec wywołał w nim tę wesołość.

— Charlie Weasley — wymamrotała do siebie i potarła nieprzytomnie kark.

Idąc do ogrodu liczyła na to, że choć na moment przestanie myśleć o smoku w lochach. Nie spodziewała się jednak, że zajmie się zamiast tego jego opiekunem, który ewidentnie lubił igrać z ogniem.

*** 

No dobra, mamy pierwszy oficjalny rozdział!

Kurczę, bardzo się cieszę na to opowiadanie. Nie planuję tutaj bardzo długiej, rozciągniętej w czasie akcji i liczę na to, że uda mi się zachować dość lekki klimat. Potrzebuję czegoś na odstresowanie w tych ciężkich czasach :D

Jak się podobało? :D Dajcie znać!

Buziaczki - oczywiście z odległości co najmniej 1,5 m :D 

Ciao!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro