ROZDZIAŁ 5
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się i oparłam plecami o skórzaną kanapę.
Przez ostanie kilka tygodni bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Był moim najlepszym przyjacielem w Los Angeles. Może dlatego, że jedynym? Jego najważniejsze cechy to cierpliwość i umiejętność słuchania. Nie zadawał zbędnych pytań, akceptował mnie taką, jaką jestem. Dzięki niemu odkryłam w sobie talent do gry. Gitara była moją odskocznią od szarej rzeczywistości, pozwalała mi na swój sposób wyrazić siebie. Zauważyłam, jak bardzo się zmieniłam, przebywając z Izzy'm.
Moja wyidealizowana wizja świata uległa zmianie, zresztą, tak jak ja, kiedy tu przyjechałam. Narkotyki, alkohol, nocne kluby - kiedyś było to dla mnie nie do pomyślenia. Teraz stało się codziennością. Oczywiście dalej uparcie stawałam na swoim, nie dając się zwieść używkom. Jednak zaczęłam je postrzegać jako coś naturalnego, co jest dostępne dla ludzi. Może kiedyś przyjdzie pora, gdy będę zmuszona się przełamać, lecz to nie jest ten dzień.
- Gramy dzisiaj w Rainbow. - Poinformował mnie brunet, odpalając papierosa. Od dwóch godzin siedzieliśmy w Norze, czekając na nowy towar. - Będziesz?
- Dziękuję za zaproszenie, ale...
- Ashley - przerwał mi. - Nie możesz ciągle siedzieć w mieszkaniu. Rozerwij się - nawet kosztem kłótni z Axlem. Swoją drogą, on już dawno o tym zapomniał. Powinnaś zrobić to samo.
Miał rację. Przecież nie będę wiecznie chować się w domu - mam przed sobą prawdopodobnie najlepsze lata mojego życia, i to jeszcze w Los Angeles. Dlaczego miałabym się nie zabawić? W końcu poczuć się wolna, niczym niezobowiązana?
- A wiesz co? Przyjdę. I nie mam zamiaru zepsuć sobie humoru przez jakąś błahostkę - odrzekłam z uśmiechem.
- I to mi się podoba.
Po jakimś czasie zaczęliśmy rozwozić towar od White'a. Zarobiliśmy całkiem niezłą sumę. Już się przyzwyczaiłam do tej pracy, i czułam się tam dość dobrze. W towarzystwie Stradlina czas mijał szybko, na zarobki również nie narzekałam. Jednak to nie było coś, co chciałam osiągnąć w życiu. Nie mówię tu oczywiście o czymś pokroju medycyny, bądź prawa, aczkolwiek zawsze mogłoby być lepiej. Planowałam zatrudnić się w barze, niestety żaden z pobliskich nie szukał pracownika. Musiałam więc zadowolić się tym, co mam.
Przemierzałam ulice Miasta Aniołów, co chwilę zerkając na przechodniów. Parę osób śpieszyło się do domów, aby zjeść z rodziną obiad. Kolejni już teraz zaczynali imprezować, aby skończyć jutro nad ranem. Inni, w większości starsi ludzie, siedzieli w parku, nie przejmując się niczym wokół. Różnorodność populacji w tym mieście naprawdę porażała, jednak było w tym coś niezwykłego. Coś, co łączyło wszystkich i sprawiało, że byli do siebie podobni. Nie wiedziałam, co to jest. Najwyraźniej jeszcze za krótko byłam częścią tego miejsca.
***
Stanąwszy przed szafą, wyciągnęłam z niej długie, czarne dżinsy, koszulkę z logo ulubionego zespołu i ramoneskę. Szybko się ubrałam, po czym zaczęłam robić makijaż. Delikatnie podkreśliłam oczy czarną kredką, a usta pociągnęłam szminką.
Przejrzawszy się jeszcze w lustrze, poprawiłam włosy, po czym wyszłam z domu.
Do Rainbow dotarłam w kilkanaście minut. Przekroczywszy próg, poczułam unoszący się zapach dymu papierosowego, który był dosłownie wszędzie. W barze powoli zbierali się ludzie, wyraźnie zainteresowani, co się dzieje na scenie. Gdy zobaczyłam na niej Izzy'ego, który przygotowywał ustawienie perkusji i innych sprzętów, uśmiechając się, pomachałam mu, co odwzajemnił. Usiadłszy przy stoliku, zamówiłam drinka. Nie chciałam przesadzić z alkoholem, po ostatniej akcji bardzo się pilnowałam.
Po dwudziestu minutach zgasły światła, pozostały tylko reflektory na scenie. Chłopcy zaczynali krótkim wprowadzeniem - dopiero gdy już wszyscy byli skupieni na rozpoczynającym się koncercie, Axl zaszczycił nas swoją obecnością.
Mała grupa - na oko - piętnastolatek, zaczęła piszczeć i wymachiwać transparentami. Chyba tylko Steven zwrócił na nie uwagę, uśmiechając się szeroko.
Na początek - 'Welcome to the Jungle'. Mimo, iż moje jedyne wykształcenie muzyczne, to kilka kawałków na elektryku, mogę śmiało powiedzieć, że wyszło im bardzo dobrze. Chyba już się powtarzam, ale widać było gołym okiem, że kochali to, co robili. Każdy z nich był niezastąpiony - jak kręcące się trybiki w maszynie - gdy któregoś zabrakło, nie mogli wykonać naprawdę dobrze danego utworu. To właśnie było wspaniałe - współpraca, ich cząstka była zawsze obecna w piosence.
Cały koncert trwał godzinę. Gdy tylko się skończył, większość osób się rozeszło. To był dopiero początek kariery Guns N' Roses, a już zyskali rzeszę fanów. Kiedy sączyłam napój na swoim miejscu, podszedł do mnie Stradlin.
- Ashley, zapraszamy na małe after party. W Hell'u za pół godziny.
- Czemu nie, z chęcią przyjdę - uśmiechnęłam się szeroko. - Super graliście, gratuluję.
- Dziękujemy. A więc do zobaczenia - odrzekł, po czym oddalił się do swoich przyjaciół.
W środku roiło się od ludzi. Na początku lekko zakręciło mi się w głowie, ale szybko to pokonałam. Zwróciłam swój wzrok ku skórzanej kanapie, na której siedziało ponad pięć osób. Znajdował się też tam Rose, w którego wtulona była jakaś dziewczyna. Farbowana blondynka, z ustami przesadnie wypełnionymi botoksem, albo jakimś innym środkiem. Krótko mówiąc, wpychała język do gardła rudzielca, co chwilę szeptając mu coś do ucha. Jej koszulka - jeśli można tak nazwać skrawek materiału - kończyła się przed pępkiem, a zaczynała w połowie biustu. To samo można powiedzieć o spódniczce, ale najwyraźniej Axlowi to odpowiadało. Zresztą, co się dziwić. Obok nich siedział także Hudson, z butelką alkoholu w ręce. Postanowiłam, że do niego dołączę.
- Dobry wieczór, Saul - zaśmiałam się. Mulat zrobił mi miejsce obok siebie, więc, bez zawahania usiadłam.
- Hej, Ashley, co tam słychać? - Objął mnie swoim ramieniem.
- W porządku. Świetny koncert, nie mogę doczekać się kolejnego.
Odwróciwszy się w kierunku Axla, przyłapałam go na wpatrywaniu się we mnie, jednak szybko odwrócił wzrok. Było w nim coś w rodzaju zmieszania.
- Ash, halo - Gitarzysta wymachiwał ręką przed moją twarzą.
- A, przepraszam. Zamyśliłam się - uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Może się czegoś napijesz?
- Nie nie, dziękuję. Po ostatnim razie wolę nie przesadzać.
W odpowiedzi Mulat cicho się zaśmiał. Nagle z głośników dało się słyszeć coś... Dziwnego. Niby piosenka, jednak tak beznadziejna, że dosłownie bolały uszy.
- Kurwa, Duff! Wyłącz to! - Krzyknął Slash.
- Dobra, dobra, spokojnie - blondyn zmienił płytę, po czym włączył Led Zeppelin. Teraz już nikt nie protestował.
Chwilę jeszcze rozmawialiśmy, a później dosiadł się do nas Steven. Z szerokim uśmiechem zaczął opowiadać o dzisiejszym koncercie. Mówił, że uwielbia publiczność, a granie na perkusji sprawia mu ogromną radość. Polubiłam go - był bardzo sympatyczny, a jego wiecznie śmiejące się oczy sprawiały wrażenie, jakby był takim dużym chłopcem, wrzuconym w wir niebezpiecznego Los Angeles. Jednak dawał sobie radę, nawet bardzo dobrze.
Saul poszedł po kolejną butelkę whiskey, Adler też gdzieś zniknął, a ja zostałam sama (teoretycznie, ponieważ wokół mnie było mnóstwo ludzi) z Rosem i tą blondi. Nie, żebym czuła się w tej sytuacji komfortowo.
Axl nie zwracał na mnie szczególnej uwagi, co zresztą mi odpowiadało. Spojrzałam na zegarek: druga w nocy. Byłam naprawdę zmęczona, postanowiłam więc wracać do mieszkania. Z zamiarem poinformowania Slasha, udałam się do kuchni.
- Do zobaczenia - rzekłam do Mulata.
- Zaraz, idziesz już?
- Tak. Jestem zmęczona, nie wiem czy dojdę do domu - zaśmiałam się.
- Odwiozę cię.
- Żartujesz? Slash, jesteś pijany.
- Zgaduję, że wszyscy jesteśmy. Nikt się nie zorientuje.
- Nie ma takiej opcji! - Zawołałam. - Nie wsiądę z tobą do auta.
- Więc... Może Axl cię odprowadzi?
O, na pewno nie. Nie mam zamiaru spędzać z nim czasu.
- Już wolę iść sama - odparłam z przekąsem.
- Nie daj się prosić.
W końcu uległam. Mimo iż Rose był ostatnim, kogo chciałabym widzieć, wiedziałam, że Saul nie odpuści.
Wokalista początkowo nie chciał się zgodzić, jednak gdy Mulat szepnął mu coś do ucha, od razu poderwał się z kanapy. Julie, bo takie było imię dziewczyny, oburzyła się, dlaczego jej ukochany gdzieś idzie bez niej, ale Axl szybko zbył ją jakimś krótkim komentarzem.
- Żeby było jasne, ja wcale nie chciałam, abyś mnie odprowadzał - powiedziałam, przerywając ciszę, towarzyszącą nam od dziesięciu minut.
- Jasne. Ciekawe co zaoferowałaś Hudsonowi, żebym tu był - odparł z ironią w głosie.
- Cholera, Axl! Powiedz mi, co ja ci zrobiłam?
Zatrzymałam się wpół kroku. Nie chciałam wszczynać kłótni. Raczej wyjaśnienia. Rudy stanął naprzeciwko i lustrował mnie przeszywającym wzrokiem.
- Doczekam się odpowiedzi, o co ci chodzi?
- Mała, to raczej tobie o coś chodzi. Wracaj do rodziców, tacy ludzie jak my nie są dla ciebie dobrym towarzystwem - rzekł.
Dobra, zabolało. Jakim prawem wtrąca się w moje życie?
- Nie wiesz, jak jest naprawdę. Gdybyś siedział przez szesnaście lat w Domu Dziecka, inaczej byś na to patrzył.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. Po policzkach zaczęły lecieć mi łzy, zamrugałam, żeby je powstrzymać. Axl złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Ashley, przepraszam, ja... Nie wiedziałem - spuścił wzrok.
- Skąd mogłeś wiedzieć. Ale pomyśl następnym razem, zanim coś powiesz.
Staliśmy pod dwupiętrowym blokiem, wpatrując się w siebie. Kiedy zaczęło się robić nieręcznie, uśmiechnęłam się tylko nieśmiało, po czym udałam się do mieszkania.
Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Powoli wstałam, po czym poszłam otworzyć. Za nimi stała kobieta, prawdopodobnie po czterdziestce. Z surową miną trzymała w ręku plik papieru.
- Dzień dobry, panno Williams. Ma pani dwadzieścia cztery godziny, aby opuścić lokal. Będziemy go wyburzać.
_____________
Witajcie po dłuższej przerwie! Wiem, wiem - miałam zrobić sobie przerwę. Ale nie dałam rady, męczyła mnie wena i musiałam coś napisać. Przy okazji, jest to najdłuższy rozdział tutaj! Czekam na opinie w komentarzach, mam nadzieję, że się spodobało. Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro