Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 33

*AXL*
- Zapalisz? - zapytał, rzucając w moim kierunku paczkę Marlboro.

Propozycja Larsena sprawiła, że uśmiechnąłem się szeroko. Chęć zapalenia obudziła się we mnie już dawno i rosła w zastraszającym tempie. Jak to dobrze, że ktoś rozumie i spełnia twoje zachcianki - pomyślałem, śmiejąc się w duchu.

Pamiętam, kiedy jako ośmiolatkowie bawiliśmy się w kowbojów na Dzikim Zachodzie. Zabieraliśmy eleganckie kapelusze swoich ojców, a zakrzywione gałęzie imitowały pistolety.

Dziewięć lat później usłyszałem od matki, że Ian się wyprowadził. Nie mogłem w to uwierzyć, bo co jakiś czas widywałem jego rodzinę. Dopiero potem wydało się, że chłopak trafił na odwyk. Gloria Larsen próbowała to ukryć przed wszystkimi, bo nie radziła sobie ze wstydem, jaki dosięgnął idealną, katolicką rodzinę. Cóż, syn nigdy nie dał jej powodów do dumy.

- I co, Rose, jesteś szczęśliwy? - zapytał po chwili.

- Jestem - odparłem pewnym głosem. - Mam zespół, który daje z siebie wszystko, aktualnie siedzę w pieprzonym Nowym Jorku, a za chwilę zobaczę się z dziewczyną, o jakiej nigdy, kurwa, nawet nie śniłem.

Nigdy tak poważnie sobie tego nie uświadomiłem. Wyjeżdżając, zaryzykowałem całe swoje życie i właśnie zaczynałem dostrzegać, że się opłacało.

- O, właśnie... Ashley, tak? - mruknął z zamysłem.

Kiwnąłem głową.

- Słuchaj, stary, no nie będę się pierdolił. Niezła z niej laska, miałbyś coś przeciwko, jakbym, no wiesz... - zaśmiał się krótko, spoglądając mi w oczy.

Podniosłem się, nie spuszczając wzroku z Larsena. Widział moją złość, niezręcznym śmiechem próbował naprawić sytuację.

- Stary, jedna noc. Pamiętasz? Co moje, to twoje i na odwrót.

Sekundę później widziałem już tylko swoją pięść na twarzy chłopaka, a także jego samego, podpierającego się o łóżko. Z wargi leciała mu krew.

Rzucił się na mnie. Silnymi dłońmi przytrzymywał mi ręce, co chwilę wymierzając inny cios. Jego oczy, całe przekrwione z ogromnymi źrenicami, były wściekłe. Nie złe. Wściekłe.

***
Otwierając oczy, nie mogłem poznać otoczenia, które widzę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, gdzie się znajduję. Leżałem na swoim łóżku, a wspomnienia z poprzedniego dnia wracały stopniowo, jednak wciąż były jakby... obce.
Podniosłem się na łokciach mimo głośnego szumu w głowie, który nie dawał mi spokoju.

- Co ty, kurwa, zrobiłeś, Rose?

Na łóżku obok siedziała Ashley. Na policzkach miała czarne ślady po wcześniejszym makijażu. Płakała.

- O co chodzi? - zapytałem, nie do końca potrafiąc powiązać wczorajsze wydarzenia z jej wyrzutem.

- O co chodzi? O to, że siedzę tutaj od wczoraj, patrząc na ciebie, w zakrwawionej koszulce, nieprzytomnego.

Wilgotne oczy Ashley przybrały szklisty, przerażony wyraz.

- Hudson nie pozwolił mi wezwać karetki, żeby nie zgarnęli cię za prochy, więc czekam, aż się obudzisz, a ty się mnie, kurwa, pytasz, o co chodzi?

W coraz głośniejszych szlochach wyczułem nadejście histerii. Chwyciłem jej ramię, które natychmiast umknęło pod moim dotykiem. Pod palcami poczułem miękki materiał bawełnianej koszulki.

- Ash, już wszystko dobrze - szepnąłem.

- Nie, nie jest dobrze, Axl. Obiecałeś mi wczoraj, że nie będziesz nic brał - rzekła stanowczo, patrząc na moje ręce. - I nie dotrzymałeś słowa.

Co mam ci powiedzieć? Że przyjaciel pobił mnie do nieprzytomności, bo nie pozwoliłem mu cię przelecieć?

- Jestem czysty, Ashley - odparłem. - Wdałem się w bójkę, poniosło mnie, okej?

- Nie wierzę ci - szepnęła.

- To masz, kurwa, problem, bo nie muszę ci się z niczego tłumaczyć - warknąłem.

Brawo, Rose. Spierdoliłeś. Znowu.

- Czy ty nie możesz choć raz zachować się jak dorosły?

- Czyli jak?

- Wziąć odpowiedzialność, William.

W ostatniej chwili złapałem nadgarstek szatynki, zmuszając ją, żeby na mnie spojrzała. Otworzyłem usta, żeby powiedzieć, że przecież ją kocham i nigdy bym jej nie okłamał. Ale nie zrobiłem tego. Puściłem ją, po chwili patrząc, jak wychodzi.

*IZZY*
Dorośli, nieco dziabnięci mężczyźni. Wytatuowani, często z kolorowymi włosami. Ale też normalnie ubrani, o których nigdy nie powiedziałbyś, że są fanami ciężkiej muzyki.

Młode kobiety, czasem też starsze. Niektóre z dziećmi. Skąpo odziane, przy najlepszej okazji rzucały staniki na scenę w celu okazania swojej... nie mam za cholerę pojęcia, czego. Jasne, schlebiało nam to. Jednak w duchu wiedzieliśmy, że ciężko będzie złapać choćby kontakt wzrokowy. A co dopiero to, o czym marzyły dziesiątki.

Rozszalałe nastolatki, stojące przed wejściem kilka godzin przed rozpoczęciem koncertu, aby zająć dobre miejsce. Ze łzami w oczach śpiewały razem z nami, w myślach zamieniając swoich ówczesnych chłopaków na nas. Utalentowanych rockmanów. Nie wiedziały, albo nie chciały wiedzieć, co tak naprawdę ukrywa się za tymi maskami. Może to i dla nich lepiej.

To wszystko można było zaobserwować na koncertach zespołu Guns N' Roses. Jako gitarzysta rytmiczny, miałem najwięcej czasu, żeby się przyjrzeć. Nie musiałem być w centrum uwagi, w przeciwieństwie do Axla, który prowadził całe show, czy Slasha, którego każda pomyłka zostałaby zauważona.

Byłem naprawdę pod wrażeniem tłumów, które przyszły, żeby nas obejrzeć. W Roxy albo Rainbow rzadko widzieliśmy tyle osób. Z małych, często akustycznych lub zupełnie nienagłośnionych koncertów wrzucili nas w morze, nie, raczej ocean ludzkich oczu, łez, rąk i krzyków.

Myślę jednak, że przetrwaliśmy tę próbę. Każdy z nas dał z siebie wszystko, a nawet więcej.

It's so easy, easy
When everybody's tryin' to please me baby
So easy
But nothin' seems to please me
It all fits so right
When I fade into the night

***
- Jak się podobało największej fance? - Wypuściłem dym prosto w twarz Ashley, śmiejąc się przy tym.

- Muszę przyznać - zaczęła. - Że jestem pod wrażeniem, jak moi mali chłopcy poradzili sobie na tak dużej scenie.

Siedzieliśmy na ławce w Central Parku, obserwując wstępujące na niebo gwiazdy. Przechodniów było niewiele, a ci, co zostali, przebywali raczej w restauracjach lub klubach. Nocne życie nie równało się temu w LA.

- Rose był dzisiaj w wyjątkowo dobrym humorze, nie sądzisz? - zapytałem.

W odpowiedzi usłyszałem jedynie ciche mruknięcie. Nie będę zgrywał debila, przecież wiem, że się kłócili.

- Dobra, o co poszło?

Usłyszawszy całą historię, postanowiłem złagodzić sytuację. Doktor do spraw poważnych, Izzy Nigdyniebyłemwudanymzwiązku Stradlin.

- Po pierwsze, musisz go zrozumieć. Nie jest przyzwyczajony do tłumaczenia się komukolwiek, to raczej... typ samotnika - starałem się jakoś usprawiedliwić wokalistę. - A po drugie, muszę cię zmartwić.

Poczułem na sobie jej pytający wzrok, więc kontynuowałem.

- Słyszałem, jak ten chłopak, Io...

- Ian.

- Ian, właśnie. Pytał Axla, czy nie chciałby - zawahałem się, nie wiedząc jak jej to przedstawić. - No, krótko mówiąc, pożyczyć mu ciebie. W sensie, rozumiesz. Taki one night meeting.

- Co? - zapytała z niedowierzaniem.

- Rose od razu się na niego rzucił, ale chyba nie poszło mu najlepiej. Potem ten Yan, Ian, wyszedł, więc myślałem, że po prostu go wyrzucił.

- Czyli... to znaczy, że...

- Tak, Axl jest czysty, a ty nie masz się czym martwić. On cię naprawdę kocha.

- Kurwa - rzekła, zamykając oczy.

Owiał nas chłodny wiatr, a z oddali zagrzmiało. Zaciągając się ostatni raz, spojrzałem w niebo. Nie było na nim już gwiazd, bardziej burzowe chmury.

- Chodźmy stąd.
__________________________
enjoy the little things:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro