Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 32

*SLASH*
Obudziły mnie pierwsze promienie słońca, wpadające przez ogromne okno. Pomieszczenie, który dzieliłem ze Stradlinem było wyjątkowo... urokliwe?

Wynajęliśmy trzy pokoje w położonym na obrzeżach NY hotelu Giorgio na trzy tygodnie. W ciągu tych dwudziestu dni mieliśmy zaplanowanych pięć koncertów na dużo większą skalę niż w LA. Tym razem nie graliśmy w klubach, a w osobnych salach lub niewielkich stadionach, co daje nam szansę na naprawdę spory rozgłos.

Właśnie rozpoczynaliśmy pierwszy dzień w Nowym Jorku. Po wczorajszej imprezie wszyscy wyglądali na lekko wyprutych z życia, ale było warto. Wszystko w Gotham wydawało się większe, głośniejsze i lepsze. Pytanie tylko, czy to zasługa niezwykle klimatycznego klubu, czy może sporej dawki ecstasy, którą poczęstował mnie Stradlin.

- Zbierajcie się, za dziesięć minut śniadanie. - Głos Ashley wyrwał mnie z zamyślenia.

Dziewczyna, lekko uchyliwszy drzwi, ogarnęła wzrokiem wnętrze naszego pokoju, po czym pokręciła głową i zniknęła.
Dobra, śpiący rytmiczny i porozrzucane wszędzie ubrania nie były zbyt fajnym widokiem, ale bez przesady!

***
- Saulie, skarbie - zaczęła Ash, wlepiając we mnie swoje brązowe oczy. - Przyniesiesz mi herbatkę?

Znajdowaliśmy się na dużej sali, gdzie jedliśmy śniadanie. Ponieważ przyjechaliśmy poza sezonem, nie było wielkiej grupy ludzi, łącznie z tymi wrzeszczącymi bachorami, które zawsze śpią tutaj w wakacje.
Oprócz naszej szóstki widziałem tylko trzy rodziny, które także wybrały się na poranny posiłek.

Już po kilku minutach wszyscy wspólnie siedzieliśmy przy stole, rozkoszując się przeróżnymi daniami. Na codzień nie mogliśmy liczyć na takie pyszności, dlatego teraz czerpaliśmy wszystko garściami. Dosłownie.

- Jakie plany na dzisiaj? - zapytał Steven, przerywając ciszę.

- Na pewno nie impreza - mruknął McKagan, pocierając swoje opuchnięte, przekrwione oczy.

- Nasze gołąbeczki chyba nie narzekają, co?

Rose i Ashley wrócili jako ostatni, od razu zamykając się w pokoju. Już nie wspominając, że oboje zniknęli w połowie imprezy i robili, Bóg wie, co.

- Bardzo śmieszne - odparła Ash ze śmiechem.

- Musimy iść na jakieś zakupy - westchnął Izzy. - Jeśli odpuszczamy klub, to tutaj zrobimy wieczorem własną imprezę.

Jebani alkoholicy. Tylko jedno im w głowie.

*ASHLEY*
- Mamy wodę, pieczywko i ser - wyliczałam, patrząc na koszyk. - Czego jeszcze potrzebujemy?

Kiedy ja martwiłam się o nasze szanse przeżycia, nie zdychając z głodu, Steven stał obok wpatrzony w regał ze słodyczami.

- Ashley - mruknął rozmarzonym głosem. - Czy ty widzisz te niebiańskie pyszności?

Stanęłam za chłopakiem, próbując ustalić, czy na pewno dobrze usłyszałam.

- Steve, skarbie, masz dwadzieścia lat. Dwadzieścia jebanych lat, kup sobie, co chcesz - rzekłam, klepiąc perkusistę po ramieniu i odchodząc.

Po chwili znalazłam się przy Rose'ie. Kucał w samym rogu, szukając najtańszego piwa.
Wodząc wzrokiem po najbliższych półkach, wpadł mi do głowy pewien pomysł. W końcu kiedy szaleć, jak nie teraz?

- William - zaczęłam z poważną miną. - Co byś dla mnie zrobił?

- Wszystko - uśmiechnął się.

- Nie, założę się, że wszystkiego nie.

Wokalista wyprostował się, podchodząc blisko, tak, że nasze nosy prawie się stykały.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciłam wzrok w stronę półki z gumami do żucia.

- Nie byłbyś w stanie ukraść dla mnie tych gum - uniosłam brew w wyzywającym geście.

Tak, wiem, jak śmieszne się to wydawało, ale musiałam to sprawdzić!

Chłopak zaśmiał się cicho, zatrzymując się w pół kroku.

- Co będę z tego miał?

- Buziaczka i satysfakcję.

Nie wierzyłam, że mógłby to zrobić. Do momentu, aż nie zobaczyłam, jak po rozejrzeniu się, bierze małą paczuszkę do ręki i szybkim ruchem chowa do kieszeni.

- Kretynie, ja żartowałam - krzyknęłam, wybiegając za nim ze sklepu.

Po paru sekundach znaleźliśmy się na tyłach budynku, śmiejąc się głośno. Rose stał oparty o ścianę, w ręce trzymając zapakowane w sreberko gumy.
W rozwianych włosach i jasnej, dżinsowej kurtce w niczym nie przypominał groźnego rockmana, w którego miał się zamienić jutrzejszego wieczoru. W tym momencie był moim ukochanym, roześmianym chłopcem.

- Gdzie moja nagroda? - zapytał, wyciągając dłoń, którą złapałam, żeby podejść bliżej.

- Jesteś skończonym idiotą, Rose - powiedziałam, przybliżając się na tyle, aby nasze usta lekko się dotknęły. - Wiesz o tym?

***
Jeśli kiedykolwiek myślałam, że LA jest pełne różnych ludzi, zmieniłam zdanie, idąc Bleecker Street. Przysięgam, nigdy nie widziałam czegoś takiego - bogaci, ubrani w idealnie wyprasowane garnitury biznesmeni dosłownie przeciskali się między bezdomnymi. Domem tych drugich był niewielki kawałek kartonu leżący na ulicy.

- Nie wierzę... William Bailey, czy to naprawdę ty?

Odwróciłam się, słysząc męski głos. Na pierwszy rzut oka wrażenie robiła ogromna burza włosów, jednak inna niż u Hudsona. Ciemnoskóry chłopak miał afro, dzięki któremu wyglądał jak typowy Amerykanin z kultowych filmów. Był szczupły, ale wyższy o conajmniej dwie głowy od Rose'a. Luźne, znoszone ubrania nie nadawały mu sympatycznego wyglądu, co zdecydowanie nadrabiał szerokim, lśniącym uśmiechem.

- Ian, moja dziewczyna Ashley. Ash, to mój przyjaciel z Lafayette, Ian. - Przedstawił nas sobie wokalista.

- Dla znajomych Larsen - uśmiechnął się, ściskając mi dłoń.

***
- Nie sądziłem, że te twoje plany wypalą - rzekł Ian, siadając obok nas na parkowej ławce. - Długo gadali po twoim wyjeździe. Niektórzy nawet robili zakłady, czy kiedyś usłyszą o kapeli z Bailey'em na czele.

Axl zaśmiał się cicho.

- A ty co tu robisz? Ostatnim razem ledwo sam chodziłeś.

Chłopak, słysząc te słowa, wyprostował się nagle. Przeczesawszy włosy, wziął głęboki oddech.

- Stare czasy - rzucił krótko. - Wyjechałem do Chicago za, jak wtedy myślałem, miłością życia. Układało się świetnie, ale suka miała drugiego na boku, więc przyjechałem tutaj. Minął rok, a ja, kurwa, wciąż za nią tęsknię.

- Laski są zjebane - skwitował Rose, ale widząc moje piorunujące spojrzenie, dodał szybko. - Większość.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy, ale nagle Larsen podniósł się, mówiąc:

- Mam robotę, może umówimy się na wieczór? Pogadamy jak za starych czasów.

***
- Idziesz na randkę, hm? - zapytałam rozbawiona.

- Sorry, Williams, to musiało się kiedyś skończyć. Cieszę się, że nie rozpaczasz. - Rose wzruszył ramionami, nawet na mnie nie patrząc.

- Dobrze, w końcu nie będę musiała się użerać z Panem Idealnym. Powiedz mi tylko, co znaczyło to "jak za dawnych czasów"? Dziwnie to powiedział.

Chłopak westchnął, zwalniając kroku.

- Larsen jarał już za dzieciaka, co szybko się przerodziło w uzależnienie. Wszystko. Dosłownie wszystko, od trawy, przez heroinę, kokę. Rok przed moim wyjazdem tak dał w żyłę, że z trudem go odratowali. Jego organizm był wrakiem, lekarze dziwili się, że w ogóle przeżył. Poszedł na odwyk, ale gówno to dało, jak widać po fioletowych siniakach na przedramieniach.

Byłam w szoku, że ten radosny, pełen życia chłopak ma taką historię. Zauważyłam, że jego ręce są dziwnej barwy, ale nie spodziewałam się czegoś takiego.

- Nieźle - rzekłam cicho. - Tylko spróbuj się dać na coś namówić, możesz palić, pić, wciągać, wcierać, kurwa, cokolwiek, ale jak zobaczę choć najmniejszy ślad po tym gównie, nie chciałabym być na twoim miejscu.

Chłopak słuchał mnie w skupieniu z lekkim uśmiechem na ustach. Po chwili podszedł, złapał moje policzki w swoje ciepłe dłonie.

- Obiecuję, mała, że będę grzeczny.

Chodziliśmy jeszcze dłuższą chwilę po mniej znanych, jednak bardzo urokliwych uliczkach NYC. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ściągając na nas chłodny powiew.

- Chcesz być pod sceną razem z tłumem czy tam, gdzie cała obsługa?

Parę sekund zajęło mi przeanalizowanie nagłego pytania Rose'a. Jutro grają koncert.

- A gdzie lepiej?

- Pod sceną każdą piosenkę mogę śpiewać, patrząc ci w oczy, a małolaty będą się zastanawiać, o kogo chodzi - uniósł brwi, proponując.

- Może nie katujmy ich tak - zaśmiałam się. - Obojętne, serio.

Kiwnął głową, powracając do swoich myśli.

Wieczorem rozeszliśmy się - Axl udał się na spotkanie z Larsenem, ja natomiast, razem z Adlerem i McKaganem, postanowiłam zwiedzić Manhattan. Chodziliśmy bez celu po tłocznych uliczkach, z zachwytem odkrywając urok tego miejsca. Naprawdę dobrze się bawiłam.

***
Wchodząc do pokoju, zostałam przywitana głuchą ciszą. Zmęczona odwiesiłam kurtkę, po czym poszłam umyć dłonie i twarz.

- Rose, jesteś już? - zawołałam z łazienki.

Nie otrzymałam odpowiedzi, co było dziwne, ponieważ drzwi do pokoju były otwarte.
Późniejsze momenty pamiętam jak przez mgłę. Zobaczyłam na łóżku ciało wokalisty. Był nieprzytomny. Jego klatka piersiowa nie unosiła się w oddechu. Ręce miał sine.

Trzęsącymi się dłońmi objęłam jego twarz, wciąż mając nadzieję, że zaraz otworzy oczy.

- Axl, kurwa, nie żartuj sobie.

Czułam już tylko łzy spływające po policzkach.

___________________________
Hope u like it, nie wiem, kiedy następny, postaram się jak najszybciej. Dziękuję, że jesteście!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro