ROZDZIAŁ 6
*IZZY*
Siedziałem na podłodze, powoli zaciągając się nikotyną. Obok mnie leżała gitara. Wziąłem ją z zamiarem poćwiczenia kilku kawałków, które dał nam Rose - podobno świetny materiał na nowy singiel. Tutaj trzeba przyznać - facet miał niesamowitą głowę do muzyki. Często siadaliśmy razem i pisaliśmy teksty. Axl był bardzo wartościowym i wrażliwym człowiekiem. Kiedy go poznałem, jeszcze w dzieciństwie, doskonale się rozumieliśmy. Wtedy spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę, a ja wiedziałem o nim więcej, niż ktokolwiek inny. Jednak to działało w dwie strony - także i ja otwierałem się przy rudzielcu, nie było między nami żadnych barier.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Była to Ashley. Ze zwieszoną głową i przekrwionymi oczami usiadła na kanapie. Coś musiało się wydarzyć, bo zawsze gdy tylko wchodziła, zaczynała mówić - o wszystkim. Co widziała w telewizji wczorajszego wieczoru, słyszała, idąc tutaj, jak i wiele innych, ciekawych rzeczy. A ja lubiłem jej słuchać. Była jakby odskocznią od mojej rzeczywistości. Przy niej miałem wrażenie, jakbym był zwykłym dwudziestolatkiem, a nie dilerem, grającym w hardrockowym zespole.
- Cześć, Ash - rzekłem. W odpowiedzi nie otrzymałem nawet krótkiego spojrzenia. - Co się stało?
- Wyrzucili mnie z mieszkania - odparła cicho. Po chwili jej ciałem targnął cichy szloch. - Izzy, ja... Nie mam gdzie...
- Cii... - Objąłem szatynkę.
Och, czyżby rockman z uzależnieniem jest w stanie wykrzesać z siebie resztki współczucia? Niesamowite, prawda?
Po jakimś czasie Ashley podniosła głowę. W jej oczach było widać determinację.
- Nie, nie. Przecież to nic nie da. Tylko... Gdzie ja znajdę mieszkanie? Coś nie uśmiecha mi się spanie pod przysłowiowym mostem - odparła z ironią.
- Możesz przenocować u nas. Przynajmniej do póki nie znajdziesz czegoś własnego.
- Nie chcę sprawiać kłopotu... Nie wiadomo, czy reszta się zgodzi.
- Przestań. Bardzo cię polubili - rzekłem.
Widziałem w oczach Ash te iskierki nadziei, gdy zaproponowałem jej mieszkanie na dzisiejszą noc. Naprawdę chciałem pomóc dziewczynie - nie miała tu nikogo oprócz nas.
- Iz, ja... Nie wiem co powiedzieć. Dziękuję - zarzuciła mi ręce na szyję, całując mój policzek.
- Nie ma za co, mała.
*DUFF*
Od rana błąkałem się po domu, nie mogąc nic ze sobą zrobić. Bo niby co robić, jak pewne nieznane dotąd uczucie rozrywa cię od środka? Właśnie to było najgorsze - nieznane. Z jednej strony - wszechogarniająca pustka? Tęsknota? Z drugiej - miłość i niecierpliwość. A wszystko przez nią. Jak to możliwe, że zaledwie kilka chwil może tak zmienić człowieka? Najpiękniejszych chwil, z jej uśmiechem, błyskiem w oczach, lśniących jak złoto włosach. Tutaj nawet zatopienie się w trunkach nie pomoże. Obawiam się, że dałem się wciągnąć w coś, czego zupełnie się nie spodziewałem.
Cisza. Niczym nie zmącona, błoga cisza. Rzadko spotykana w tym domu. Kiedy tak zastanawiałem się, dlaczego tutaj zawsze jest głośno, nagle znalazłem odpowiedź. A był nią Adler, który z wymalowanym uśmiechem na ustach włączył jakiś głupkowaty program w telewizji. Przydałoby znaleźć sobie jakieś zajęcie. Jednak nie było to takie proste. Hudsona natchnęła wena, tworzył kolejne popisowe kawałki. Izzy ulotnił się już rano, nikogo o tym nie informując, jak to miał w zwyczaju. Steven oglądał telenowele, a Rose'a... gdzieś wywiało. Jak zwykle.
Nagle usłyszałem szczęk frontowych drzwi Hell'a. Swoją drogą, można by je było naprawić. Odwróciwszy się, ujrzałem Stradlina i Ashley. Szatynka w ręce miała sporych rozmiarów torbę. Zamykając drzwi, uśmiechała się nieśmiało.
- Macie coś przeciwko żeby Ash tu przenocowała kilka dni? Wczoraj wyrzucili ją z mieszkania - poinformował brunet.
- Oczywiście, że nie. Może w pokoju obok Saula? Jest tam małe łóżko, wystarczy posprzątać.
- Dziękuję, nie wiem, co bym bez was zrobiła - zaśmiała się.
Pomieszczenie, które miało stać się pokojem Ash, było takim naszym składzikiem. Znajdowało się tam dosłownie wszystko - gitary Slasha, jakieś koce, rozwalona półka ścienna... Wracając. W trójkę szybko to ogarnęliśmy i kupa niepotrzebnych nikomu rzeczy stała się całkiem przytulnym, małym mieszkankiem.
- Ładnie tu się zrobiło - rzekła dziewczyna ze śmiechem.
- W takim razie, czuj się jak u siebie - rozłożyłem ręce, wskazując na wolną przestrzeń.
- Dziękuję jeszcze raz. Jak ja się wam odwdzięczę?
- Możesz zrobić obiad - zaproponowałem, unosząc brew.
- Jasne, jak kobieta to do kuchni! Ech, w porządku. Mam nadzieję, że lubicie spaghetti.
Siedzieliśmy na kanapie, konsumując wspomniany wcześniej makaron. Wychodziło na to, że pobyt Ashley wyjdzie nam na lepsze, niż się spodziewaliśmy. W końcu niecodzienne jadło się tutaj takie posiłki. Raczej dominował... A, co ja się będę tłumaczył. Chyba każdy wie, co mam na myśli.
- Mam nadzieję, że wam smakowało - powiedziała szatynka z uśmiechem, zbierając talerze.
*ASHLEY*
Starannie poprawiałam delikatny makijaż. Moje duże, brązowe oczy nie potrzebowały podkreślenia, dlatego też jedynie musnęłam usta bordową szminką. Na dole szybko narzuciłam na ramiona ramoneskę i chwilę później rozkoszowałam się świeżym powietrzem.
Już po kilkunastu minutach byłam w miejscu, do którego chciałam dotrzeć. Mianowicie - do baru The Roxy.
W środku nie znajdowało się wiele osób, zaledwie grupa młodych mężczyzn i kilka pojedynczych dziewczyn. Ruszyłam w stronę jednej z kobiet, stojącej przy barze.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się. - Słyszałam, że szukacie pracownika na miejsce kelnerki. Byłabym zainteresowana tą posadą.
- Tak. Możemy usiąść tutaj?
W odpowiedzi pokiwałam głową. Udałyśmy się na kanapy przy małym stoliku. Kiedy bliżej przyglądałam się dziewczynie, wydawała mi się znajoma. Jednak nie mogłam sobie przypomnieć, skąd ją kojarzę.
- Proszę się przedstawić, powiedzieć coś o sobie - rzekła z subtelnym uśmiechem.
- No więc... Nazywam się Ashley Williams, dotychczas...
- Chwila - przerwała mi. - Ashley? Ashley Williams, pokój siedemnaście? Nie wierzę... Ley, to ja, Rachel.
Wtedy to do mnie dotarło. Rachel była moją najlepszą przyjaciółką z angielskiego Domu Dziecka. Znała wszystkie moje sekrety, byłyśmy nierozłączne. Urwał nam się kontakt, gdy skoczyła siedemnaście lat. Odezwał się jej ojciec, który do tej pory nie wiedział, że ma córkę, i zabrał ją. Nie wiedziałam, gdzie jest i co się z nią stało.
- Tak strasznie tęskniłam! Ja... Nie wiedziałam, gdzie możesz być i czy kiedykolwiek się zobaczymy! - Uściskałam dziewczynę.
To było niesamowite. Po tylu latach, odnalazłyśmy siebie, na innym kontynencie, wśród innych ludzi. Jestem skłonna uwierzyć, że cuda się zdarzają. Mnie się zdarzył.
- Oczywiście, że załatwię ci tę robotę. Ale najpierw opowiadaj, co u ciebie.
________________________
Witam kochani!
Rozdział krótki, przepraszam. Ale to dlatego, że chciałam go dodać, bo jak już pisałam wyżej - wyjeżdżam i nie będę mogła pisać. Oczywiście liczę na opinie w komentarzach! Do następnego, pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro