Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| 1.9.

Tego, co dzieje się po tym, jak War Machine ratuje go spod zawalającej się konstrukcji, Peter chyba nigdy nie zapomni. Zwłaszcza gigantycznego faceta pokonanego tylko dzięki jego nerdowskiemu gustowi filmowemu. Parker od zawsze wiedział, że ciągłe oglądanie Gwiezdnych Wojen z Rory kiedyś mu się przyda. Zaślepiony zwycięstwem, nie zauważa tylko ogromnej ręki, która jak packa na muchy, serwuje mu bolesne spotkanie z rzeczywistością. Peter przelatuje kilkanaście metrów, zanim wpada w jakieś drewniane pudła i zalicza twarde lądowanie.

Na kilkanaście sekund traci kontakt ze światem, dopiero głos Starka wyrywa go z zamroczenia. Czując czyjąś rękę na ramieniu, od razu rzuca się z pięściami, z przerażeniem myśląc, że kolejny członek drużyny Kapitana chce go załatwić. Tony zatrzymuje go, chwytając za nadgarstek w połowie drogi. Peter szamocze się jeszcze trochę, zbyt zszokowany i zbyt przestraszony poprzednimi wydarzeniami. Uderzyły one w niego tak boleśnie, jak on uderzył w ten cholerny asfalt. Mija kilka chwil, zanim uświadamia sobie, że nic mu już nie grozi, że przy nim znajduje się nikt inny jak Anthony Stark.

Parker oddycha z ulgą, gdy w końcu dociera do niego sens całej sytuacji.

Jakiś impuls szczerości każe powiedzieć Peterowi, że się bał, jak cholera, jak nigdy w życiu, ale cały ten strach nagle znika, razem z słowami aprobaty wypływającymi z posiniaczonych ust mężczyzny. Wciąż mając resztki adrenaliny we krwi, chce jeszcze walczyć, ale Stark używa najmocniejszego argumentu na świecie, z którym nawet nie ma co dyskutować.

– Wracaj do domu albo zadzwonię do ciotki.

Próbuje iść za Iron Manem, jednak wycieńczenie bierze nad nim górę. Na nowo przewraca się na asfalt, próbując złapać oddech i choć na chwilę zapomnieć o bólu dosłownie wypełniającym każdy centymetr jego ciała.

Leży w tej pozycji trochę czasu, zanim nie pojawia się przy nim jakichś dwóch mężczyzn, mówiących łamaną angielszczyzną. Zabierają go do Berlina, gdzie czeka już na niego odrzutowiec Starka. Zanim jednak odlatuje, starsza Niemka opatruje jego rany, poi go jakimś obrzydliwym napojem, a potem każe mu przez kilka godzin odpoczywać, jednak Peter jest zbyt oszołomiony, aby móc się zrelaksować, a co dopiero zdrzemnąć. Gęsta atmosfera panująca dookoła wcale nie pomaga.

Wszyscy zdają się go ignorować, co go trochę irytuje, bo przecież hej, właśnie walczył u boku Avengersów przeciwko Avengersom, a teraz wszyscy traktują go jak powietrze, jakby nigdy go nie było, jakby Spider-Man nie istniał. Urażony, dumnie wsiada na pokład samolotu, nawet nie obracając się za siebie. W środku czeka na niego wysoki, trochę grubszy mężczyzna, ubrany w bardzo schludny i zapewne bardzo drogi garnitur. Przedstawia się jako Happy Hogan, szofer, asystent i ochroniarz Anthony'ego Starka, mimowolnie wzbudzając w chłopaku sympatię.

Ku swojemu zdziwieniu, nie ma okazji z nim porozmawiać, bo przesypia prawie całą podróż do Stanów Zjednoczonych. Wycieńczenie, zmęczenie, zmiana strefy czasowej, a także nadmiar wydarzeń i towarzyszących im emocji, w końcu wygrywają, będąc lepszym lekiem na sen niż cokolwiek innego.

***

Późnym popołudniem Happy podrzuca go do domu.

Ciocia May dopiero wieczorem wraca z pracy. Nie jest zachwycona wyglądem Petera, który pod prawym okiem ma wielkiego, kolorowego siniaka; reszty ciała na szczęście nie widzi, bo jest ukryta pod warstwą ubrań, ale jest równie poobijana jak twarz. Widząc zmęczenie malujące się w ciemnym spojrzeniu chłopaka, nie męczy go pytaniami. Każe mu się tylko położyć i przespać trochę, oznajmiając, że do szkoły nie puści go dopóki nie poczuje się lepiej. Parker ma mieszane uczucia w związku z tą decyzją, bo nie może się doczekać, kiedy zobaczy Aurorę i Harry'ego, choć minęły zaledwie dwa dni, z drugiej strony jednak nie ma ochoty im się tłumaczyć z tego, gdzie tak zarobił w twarz i co robił, kiedy go nie było. Ciocia May mówi mu, że Osborn dzwonił do niego wczoraj kilka razy, ale nie wiedząc, czy blondyn zdążył się już wszystkiego dowiedzieć, czy może jemu też Peter chce zrobić niespodziankę, nie wspomniała nic o Tonym Starku. Parker naprawdę nie może być jej bardziej wdzięczny i gdyby nie obolałe żebra, objąłby ją i ściskał przez kilka godzin, póki nie uznałby, że wystarczająco jej się odwdzięczył.

Oczywiście Pete nie słucha May i zamiast leżeć, odpoczywać, bawi się swoją nową wyrzutnią sieci, zaprojektowaną przez Starka.

– Kto to był? Kto cię uderzył? – pyta w końcu ciocia, wołając z wnętrza mieszkania.

– Jakiś koleś – odpowiada lakonicznie, majstrując przy bransolecie.

– Jak ma na imię ten jakiś koleś? – Kobieta nie daje za wygraną, dlatego Peter odpowiada zgodnie z prawdą. W tym samym czasie odkrywa też, że wyrzutnia, poza podstawową funkcją, potrafi także wyświetlać hologram z wizerunkiem jego maski. – Steve? Ten spod dwunastki? Ten z krzywym zgryzem?

– Nie, inny. Nie znasz go. Mieszka na Brooklynie – rzuca szybko, wędrując spojrzeniem po mieniącym się na suficie czerwonym wzorze Spider-Mana.

Ciocia May wchodzi do pokoju bez zapowiedzi, jednak chłopakowi na czas udaje się wyłączyć hologram i wtulić w ścianę, ukrywając jednocześnie starkową wyrzutnię zaczepioną na nadgarstku. Kobieta siada na skraju łóżka, podczas gdy Peter cicho narzeka na ból twarzy.

– Oddałeś mu chociaż?

– Nawet kilka razy – wyjaśnia zgodnie z prawdą. Kobieta wyciąga w jego stronę małą paczuszkę. – Miał wielkiego kumpla. Naprawdę ogromnego. – Przykłada lód otulony w jasnozieloną szmatkę do oka, obserwując jednocześnie trochę zdziwioną i jednocześnie rozbawioną minę May Parker. – Tak lepiej. Dziękuję.

Brunetka podnosi się z materaca, obdarzając bratanka szerokim, bardzo serdecznym uśmiechem.

– Trzymaj się, twardzielu.

– Kocham cię, May – woła za nią Peter. – Zamkniesz drzwi?

Kiedy na powrót jest sam w swoim pokoju, włącza przycisk na wyrzutni, a pajęczy wizerunek znów tańczy wesoło na suficie. Jest zachwycony swoim nowym nabytkiem. Ta mała drobnostka, mała, a jednocześnie wielka, rekompensuje mu cały ból i strach towarzyszący mu podczas większości lipskiego pojedynku.

Parker bawi się hologramem do samego wieczora, dopóki May nie wraca, aby pogonić go do spania. Może i nie jest już dzieckiem, ale czasami ciocia kompletnie o tym zapomina, co w sumie nawet go nie denerwuje.

***

Tak jak wcześniej zakładał Peter, Aurora ignoruje go, gdy jakiś tydzień później pojawia się w szkole. Co dziwne, zachowuje się tak też wobec swojego brata, jednak jego to jakby wcale nie dziwi. Z Harrym widzi się zaraz po powrocie z Niemczech; przyjaciel też jest na niego zły, cholernie, cholernie zły, ale gdy Parker mu wszystko wyjaśnia, oczywiście mówiąc tylko to, co uważa za odpowiednie do przekazania (szczegóły zostawia dla siebie), chłopakowi od razu przechodzi. Peter ubolewa tylko nad tym, że nie ma tej samej szansy z Rory.

Osborn wciąż nie może wyjść z podziwu, że jego najlepszy przyjaciel poznał samego Tony'ego Starka. Peter musi mu raz za razem opowiadać cały przebieg spotkania, a Harry'emu i tak jest mało.

– Wiesz, jak ci zazdroszczę, stary? – mówi rozmarzonym tonem, podczas gdy Peter, kompletnie nie skupiając się na słowach przyjaciela, gratuluje sobie w duchu tego, że po raz pierwszy od bardzo dawna nie spóźnił się na pierwszą lekcje. Łączenie życie superbohatera i nastolatka z Queens z dnia na dzień robi się coraz trudniejsze. – Mój ojciec nienawidzi Starka, dlatego nie mam co liczyć na to, że kiedykolwiek go spotkam...

Parker rzuca coś w odpowiedzi, gdy widzi nadchodząca z naprzeciwka MJ. Dziewczyna macha do niego wesoło, obdarzając jednocześnie szerokim uśmiechem. Peter nadal nie może uwierzyć w to, że w końcu Watson się nim zainteresowała. Harry, widząc co się święci, żegna się z kumplem i znika gdzieś pomiędzy uczniami Midtown High School.

– Uhm, cześć, Pete – rzuca rudowłosa na powitanie. Gdy zauważa jeszcze lekki cień sińców na twarzy, zakrywa usta, a potem pyta. – Jezu, co ci się stało? To chyba nie Flash?

– Drzwi – kłamie szybko chłopak. – Wpadłem na drzwi, jak spieszyłem się do szkoły.

– Och. – MJ przesuwa wierzchem dłoni po jego policzku. Peter wstrzymuje oddech, czekając na rozwój wydarzeń. – Wiesz co, chciałam cię zapytać, czy...

– Poszłabyś ze mną do kina? – wypala nagle, przypominając sobie o dwóch darmowych biletach, przyniesionych z pracy przez ciocię May. W zamyśle miał iść z Aurorą, w ramach przeprosin, ale cóż, Rory nie wie, więc się nie wkurzy, a poza tym, nawet gdyby wiedziała, to kto jak kto, ale ona powinna zrozumieć tę nagłą zmianę planów.

Po twarzy Watson przebiega szeroki uśmiech. Peter na moment zapomina, jak prawidłowo się oddycha, przez co zaczyna się dusić i kasłać.

– Właśnie to miałam na myśli – odpowiada ze śmiechem dziewczyna.

Przez kilka minut dogadują jeszcze szczegóły, a potem MJ, z rumieńcami na twarzy, nie większymi niż te u Petera, rusza w kierunku schodów. Parker ma ochotę zatańczyć z radości sambę, a potem upić się, wyskoczyć z okna, pobiegać nago po Nowym Jorku, choć jednocześnie każda z tych opcji wydaje się być niewystarczającą, jeśli chodzi o wyrażenie radości siedzącej w nim.

Harry, lekcję później, klepie go po plecach, gratulując odwagi i życząc powodzenia. Peter ma wrażenie, jakby złapał samego Boga za nogi i to nie za kostki, ale gdzieś w okolicy kolan albo nawet ud; wszystko nagle zaczyna się magicznie układać, nie tylko z Mary Jane, ale ogólnie, tak jakby świat stwierdził, że Peter Benjamin Parker swoje w życiu wycierpiał i teraz czas dać mu trochę świętego spokoju. Tylko Thompson nie zostaje o tym poinformowany przez tego z góry, ale to w żaden sposób nie niszczy szczęścia aktualnie Peterowi towarzyszącemu.

Niektóre rzeczy po prostu się nie zmieniają, więc chłopak macha tylko na to ręką i posłusznie daje się Flashowi, bo przecież i tak mocniej, niż od drużyny Kapitana, w twarz nie oberwie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro