| 1.8.
Peter, ukryty gdzieś na dachu budynku, z góry obserwuje konfrontację Stark-Rogers. Na początku jest łagodnie, Tony kilkoma pociskami wystrzelonymi ze zbroi psuje elektronikę helikoptera, którym chcą uciec Steve i Bucky. Potem głównie gada, oczywiście nie może obyć się bez sarkazmu i ironii, ale Rogers nie daje się sprowokować. Jest spokojny, wyjaśniając rzeczowym tonem, dlaczego chce odlecieć stąd razem ze swoją drużyną. War Machine nie wtrąca się w ich rozmowę, robi to dopiero Natasza, pojawiając się za Stevem. Ostrożnie dobiera słowa, w jej głosie da się usłyszeć zamaskowaną troskę o Kapitana Amerykę.
– Dobra, kończy mi się cierpliwość – oznajmia nagle Iron Man. – Piżamiak!
Spider-Man w ostatniej chwili powstrzymuje się od zrobienia uwagi na temat tego tekstu. Posłusznie ujawnia swoją obecność, gdy przy pomocy pajęczej sieci odbiera tarczę Kapitanowi, jednocześnie krępując jego ręce i miękko ląduje na dachu samochodu. W swoim przekonaniu robi to jednak niedostatecznie szybko i niezbyt zgrabnie. Podnosi głowę, mrużąc wzrok, a jego spojrzenie od razu pada na pełną zaskoczenia twarz Rogersa.
– Nieźle, młody – chwali go Tony, trochę za bardzo wczuwając się w rolę "ojca".
Peter ma wrażenie, jakby zaraz miał pęknąć z dumy.
– Dzięki. Mogłem lepiej wylądować, ale ten nowy strój... – mówi szybko, gestykulując energicznie. – Nie no, to nic takiego, panie Stark, jest idealny. Dziękuję – poprawia się natychmiast.
– Nie musimy teraz o tym gadać – wyjaśnia błyskawicznie Iron Man.
Parker, nieco zakłopotany, przytakuje cicho i na nowo przenosi całą swoją uwagę na Kapitana Amerykę, wspaniałego i niezwyciężonego Kapitana Amerykę, którego kochają całe Stany Zjednoczone, a przynajmniej kochały. Rory jest jego wielką fanką. Podziwia jego przywiązanie do kraju, jego odwagę, bezinteresowność, dobroć i zawsze podkreśla, że nie sztuką jest być dobrym żołnierzem. Sekret tkwi w tym, aby pozostać przy tym także człowiekiem.
– Ka... Kapitanie. Spider-Man. Jestem fanem – przedstawia się chłopak.
Stark już trochę zniecierpliwiony, bo czas ucieka, a on nadal nie schwytał Rogersa, Wilsona ani Barnesa, znów zwraca uwagę Parkerowi. Chłopak przez moment ma wrażenie, że to wywołuje w mężczyźnie pewien nadmiar agresji, co wpływa na decyzje o przejściu do konkretów. Tony wyrzuca Steve'owi ściągnięcie Clinta, a także zabranie Wandy. W końcu oboje zaczynają wzajemnie oskarżać się o podział drużyny. Każdy z nich ma odmienne zdanie na ten temat, ale wszystko sprowadza się do tych cholernych Porozumień z Sokowii.
Nagle Rogers unosi splecione dłonie do góry, a lecąca z naprzeciwka strzała, celnie trafia w pajęczynę, uwalniając go z potrzasku. Wtedy też Peter czuje czyjąś obecność bardzo blisko siebie, jednak zanim jest w stanie dokończyć zdanie, ktoś, kto nagle pojawia się obok niego, uderza go tak mocno, że chłopak traci równowagę i spada z dachu. Przy Kapitanie pojawia się dziwny, zamaskowany koleś, oddając mu jego tarczę. Wszyscy zaczynają rzucać między sobą jakieś polecenia, podczas gdy Spider-Man na nowo wraca na górę samochodu, obserwując całą tę sytuację. Nie ma bladego pojęcia, co dalej robić, bo przecież zawsze pracuje w pojedynkę, dlatego prędko pyta o to Starka.
– Jak mówiłem, trzymaj dystans, użyj sieci – odpowiada Tony, jakby był zażenowany tym pytaniem.
– Dobra! Przyjąłem – oznajmia wesoło Peter, biegnąc, a raczej przemieszczając się kilka metrów nad ziemią tylko przy pomocy pajęczej sieci w kierunku terminalu.
Kiedy inni walczą między sobą na płycie lotniska, Parker postanawia zatrzymać Wilsona i Barnesa, chcących przedostać się do pobliskiego hangaru. Poruszając się energicznie po szklanej powierzchni w końcu zauważa uciekającą dwójkę. Wpada przez szybę do środka, powalając Falcona na ziemię. Bucky chce go uderzyć lewym sierpowym, przy użyciu swojej mechanicznej ręki, jednak refleks Petera nie pozwala na to. Chłopak skutecznie blokuje cios, wywołując na twarzy przeciwnika niemałe zdziwienie, które potęguje się, gdy mężczyzna słyszy jego dziecięcy głos.
– Masz metalowe ramię? Ale super, koleś!
Tym razem Parker nie może się powstrzymać od wyrażenia podziwu, co skutecznie wykorzystuje Sam, porywając go ze sobą. Chce go wyrzucić poza terminal, lecąc prosto w stronę wyjścia. Spider-Man jednak skutecznie go blokuje, a potem odskakuje, zwinnie lądując na bocznej ścianie. Wystrzeliwując pajęczą sieć ze swoich wyrzutni, szybko przemieszcza się po budynku, wracając do pościgu za Barnesem i Wilsonem. Falcon jednak się nie poddaje, ma też przy okazji wsparcie Bucky'ego. W stronę chłopaka leci coś metalowego. Peter w ostatniej chwili unika uderzenia, a potem, ze złością, woła w stronę Barnesa, odrzucając przedmiot z całą możliwą siłą, skrywaną gdzieś w jego drobnym ciele:
– Hej, kolego, chyba to zgubiłeś!
Falcon, dostrzegając nieuwagę chłopaka, atakuje z zaskoczenia, zwalając go z metalowej belki. Peter w ostatniej chwili korzysta ze swojej pajęczej sieci, a potem, gdy udaje mu się zachować równowagę, strzela siecią prosto w malutki plecaczek Wilsona, do którego przymocowane są jego metalowe skrzydła. Mężczyzna z hukiem wpada na mały kiosk, a potem przewraca się na podłogę. Spider-Man, przyczepiony do potężnej kolumny, unieruchamia go, dosłownie przyklejając pajęczyną do poręczy.
– Skrzydła są z włókna węglowego? – Tym razem to ciekawość bierze nad nim górę.
– To coś z ciebie wyłazi? – odpowiada Wilson.
– ...to wyjaśnia ten współczynnik wytrzymałości do sprężystości, co jest, trzeba ci przyznać, koleś, genialne – kontynuuje zachwycony Peter, kompletnie ignorując jego pytanie.
– Nie wiem, czy kiedyś już walczyłeś – rzuca ostro Wilson – ale zwykle się tyle nie gada.
– Mój błąd – mówi Spider-Man. – Wybacz.
Peter zeskakuje z metalowej kolumny, zawieszony na przyczepionej do sufitu pajęczej nici. Nagle pojawia się Bucky, osłaniając Falcona swoim ciałem. Parker z impetem wpada na nich, zrzucając ich z piętra. Szklana balustrada pęka, roztrzaskując się na małe kawałeczki, podczas gdy Barnes i Sam boleśnie upadają na kafelki. Natychmiastowo zostają unieruchomieni przez Spider-Mana, który przyczepia ich kończyny do podłogi, zaklejając je lepką i niezwykle trwałą siecią. Barnes posyła mu zaskoczone i nawet trochę zdenerwowane spojrzenie, gdy zauważa, jak jego metalową rękę oblepia pajęcza sieć. Falcon szamocze się w swoim kokonie, ale na dźwięk głosu Petera, podobnie jak Bucky, odwraca głowę.
– Chciałbym zostać dłużej – mówi chłopak, patrząc na nich z góry – ale mam tylko jedno zadanie i muszę się wykazać przed panem Starkiem.
Celuje swoją wyrzutnią sieci w ich stronę, aby upewnić się, że nigdzie nie uciekną i Iron Man będzie mógł bez problemu zabrać tę dwójkę ze sobą. Plany krzyżuje mu Red Wing Falcona, zaczepiając się o jego urządzenie i porywa go ze sobą, daleko poza budynek. Peter klnie w duchu na swój pajęczy zmysł za to, że go przed tym nie uratował.
Zanim jest w stanie się uwolnić, znajduje się już dobre kilkanaście metrów poza terminalem, a jedyne co mu pozostaje, to nadzieja, że gdy wróci z powrotem, oni nadal tam będą. Nie wie, jak długo wytrzyma pajęcza sieć, bo zarówno Wilson, jak i Barnes, to niezwykle silni przeciwnicy. Zwykłych przestępców można unieruchomić zaledwie jej skrawkiem, podczas gdy na ich unieszkodliwienie zeszłoby pewnie z pół zbiornika i możliwe, że nadal byłoby za mało.
Boleśnie ląduje na asfalcie. Rozkłada ręce, próbując złapać oddech. Zajmuje mu to dobre kilka chwil, zanim wraca do gry. Podrywa się błyskawicznie, a potem natychmiast rzuca się biegiem, na zmianę ze skakaniem po pojazdach, unosząc się na pajęczych niciach. Zauważa, jak cała drużyna Kapitana szybko przemyka w stronę hangaru, na drodze staje im jednak Vision, rozwalając kawałek drogi przed nimi swoim mambo-dżambo.
Parker dostrzega Falcona, stojącego po lewej stronie. Obok niego znajduje się ten dziwny facet, który prawie wybił Peterowi zęby, gdy odbierał mu tarczę Kapitana i którego nikt z drużyny Starka nie zna. Hawkeye przygląda się znudzonym wzrokiem całej sytuacji, a Spider-Man ma aż ochotę wyciągnąć telefon i pstryknąć mu kilka fotek, dla Harry'ego, ogromnego fana Clinta Bartona. Ostatnia dwójka po prawej to Rogers i Barnes. Scarlett Witch skrywa się gdzieś z tyłu.
– Kapitanie, wiem, że wierzysz, w słuszność swoich czynów – mówi Vision spokojnym tonem – ale musisz się poddać dla dobra ogółu.
U boku Starka pojawia się Czarna Wdowa i jakiś koleś w przebraniu kota. Romanoff, tak samo jak reszta, wyrażają się o nim z ogromnym szacunkiem; dopiero na krótko przed wyjazdem do Lipska, Pete dowiaduje się, że to Black Panther, obecny król Wakandy.
Spider-Man prędko przeskakuje wzdłuż samolotu, miękko lądując niedaleko War Machine'a. Chwilę później pojawia się obok niego Vision.
Peter i Natasza spoglądają na Tony'ego, jednak każde z nich ma inne pytanie ukryte w tym spojrzeniu. Romanoff zdaje się być zła na Starka, podczas gdy Parker patrzy na niego z zachwytem.
Drużyna Kapitana Ameryki powoli rusza w ich stronę, z czasem zwiększając tempo; są to pewne kroki, bez żadnego cienia zawahania czy strachu. Parker uważnie ich obserwuje, czekając na rozwój wydarzeń – targają nim sprzeczne uczucia, bo z jednej strony chce walczyć i wykazać się przed Starkiem, ale z drugiej strony, cóż...
– Czarno to widzę – Natasza wypowiada jego myśli na głos.
Nie pozostając w tyle, oni także ostrożnie zbliżają się do grupy Rogersa. Obie drużyny nie spuszczają z siebie wzroku, w powietrzu da się wyczuć napięcie. Petera doprowadza ono prawie do mdłości. Nie wie, na kogo ma patrzeć, kogo ma atakować, trochę chyba nawet zaczyna panikować. W jego głowie pojawia się wdzięczność dla samego siebie za pomysł ukrycia twarzy, bo chyba jeszcze nigdy w życiu nie był tak przerażony jak teraz.
– Nie zwalniają – rzuca nerwowo w stronę Tony'ego.
– I my też nie – odpowiada poważnie Iron Man.
Chwilę później Scarlett Witch rzuca w niego samochodami, ale Parker sprawnie ich unika, przeskakując nad nimi. W międzyczasie uchyla się także od strzał Hawkeye'a. Dosłownie słyszy, jak przecinają powietrze nad jego uchem, ale na szczęście jego refleks jest lepszy. Niestety jeden z pojazdów w końcu uderza w niego, na moment wykluczając go z walki.
Spider-Man dostrzega, jak Kapitan Rogers, korzystając z okazji, próbuje przedostać się do hangaru. Gdy zauważa śledzącego go Pająka, celuje w niego swoją tarczą, przecinając sieć, przez co Peter upada prosto na twarz. Jeśli będą siniaki i krew, bardziej poważne i bardziej widoczne niż zazwyczaj, ciocia May go zabije, Aurora jej pomoże, podczas gdy Harry będzie stał z założonymi rękoma, a gdzieś w tle będzie słychać szyderczy śmiech Flasha Thompsona. Ratuje go jednak pajęcza zwinność, Parker odbija się na ręce, a następnie zgrabnie staje na tyłach samochodu bagażowego.
– Ta tarcza przeczy prawom fizyki – rzuca w stronę Steve'a, nie tracąc go ani na chwilę z zasięgu wzroku.
– Nie rozumiesz tego, co się tu dzieje – odpowiada Rogers, ignorując jego komentarz.
No tak, Stark uprzedzał go w trakcie lotu do Niemiec, że Kapitan będzie tak mówił; że będzie twierdził, że go to nie dotyczy, że tego nie rozumie, że to nie jego miejsce, ba, może nawet zacznie mu tłumaczyć, dlaczego ma rację i dlaczego powinien do niego dołączyć. Aurora zapewne przyklasnęłaby na ten pomysł, ale cóż, ona nie wie... na całe szczęście.
Spider-Man atakuje Rogersa, obezwładniając go tak samo, jak wcześniej obezwładnił Falcona, jednak ucząc się na błędach i jednocześnie przypominając sobie święte słowa równie świętego Tony'ego Starka, nie robi tego tylko z rękoma, ale także z nogami. Przyciąga go do siebie, a potem z całej siły kopie w twarz. Kapitan odbija się od tyłu samochodu, spadając na ziemię, jego tarcza upada gdzieś parę metrów od niego.
Walczą ze sobą, wymieniając przy okazji kilka zdań, dopóki Steve nie odrzuca chłopaka pod tunel, który w mgnieniu oka zawala się na niego. Refleks w porę chroni go przed zgnieceniem, a on sam, na drżących nogach, podtrzymuje całą konstrukcję.
– Dajesz radę, młody – rzuca z aprobatą Rogers. – Skąd jesteś?
– Queens – odpowiada Peter, co przychodzi mu z trudem.
– Brooklyn.
Steve posyła mu lekki, prawie niewidoczny uśmiech i Parker, gdyby nie był w potrzasku, najprawdopodobniej padłby ze szczęścia na zawał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro