Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| 1.4.

Poniedziałkowy ranek jest niczym z koszmaru. Deszcz, wiatr i ponura atmosfera.

Peter ześlizguje się z łóżka, a potem z na wpół zamkniętymi oczami rusza do łazienki; wczoraj do drugiej w nocy patrolował miasto. Co chwilę ziewając, zakłada na siebie spraną bluzę z logiem Midtown High School i dżinsy, a potem ociężałym krokiem rusza w stronę kuchni. Na stole czeka na niego talerz z kanapkami, pozostawionymi przez ciocię May przed wyjściem do pracy. W obecnym momencie Parker ma jeszcze więcej szacunku do niej (choć nigdy nie sądził, że możliwe jest respektowanie jej jeszcze bardziej) za to, że była w stanie pojawić się w biurze już o szóstej.

Poranna aura towarzyszy mu nawet w szkole. Już na wejściu wpada na Flasha Thompsona, który zamyka go w pustej klasie, uprzednio rozrzucając jego książki po całym korytarzu, przez co chłopak nie pojawia się na pierwszej lekcji. Wszystko to oczywiście dzieje się, ku rozpaczy Parkera, na oczach MJ. Odnajduje go Rory, jakąś godzinę później i tylko przy pomocy wsuwki do włosów otwiera zamknięte na klucz drzwi. Ku niemej wdzięczności Petera powstrzymuje się od jakiegokolwiek komentarza. Dopiero co zaczyna mówić, że udało jej się go jakoś usprawiedliwić u profesora Harringtona (dzięki czemu ciocia May nie dostanie kolejnego telefonu od dyrekcji), kiedy przerywa im podekscytowany Harry.

– Widzieliście nowy filmik ze Spider-Manem na YouTubie? – szczebiocze, podsuwając im pod nos najnowszego iPhone'a. – Koleś naprawdę wymiata!

– To pewnie jakaś fałszywka – wtrąca Aurora zmęczonym głosem, zaglądając bratu przez ramię. – To niemożliwe, żeby ktoś mógł zatrzymać pędzące auto, ludzie.

Peter przygryza wnętrze policzka, powstrzymując się od komentarza. Wyręcza go Harry.

– Przepraszam cię bardzo, Rory – mówi poważnie. – A Kapitan Ameryka albo Iron Man? Hulk, Wdowa?

– No, och, dobra – odpowiada prędko dziewczyna. – Ale to są Avengersi...

– I co, myślisz, że tylko oni na tym świecie mają super moce? Daj spokój.

– Cholera wie, czy to prawda, czy nie – wtrąca szybko Parker, skutecznie udając zachwyt – ale musisz przyznać, Rory, że koleś rządzi!

Wśród uczniów Midtown School of Science & Technology już od kilku miesięcy krążą filmiki z wyczynami Spider-Mana. Duża część z nich uważa, że jest to po prostu zwykły viral, zagranie marketingowe, ale cóż, nie ukrywają oni swojego zachwytu nad wyczynami Pająka. Petera dziwi tylko fakt, że nadal tymi filmikami nie zainteresowały się żadne media, ale może to i dobrze, bo gdyby Daily Bugle Communications dostało te nagrania w swoje ręce, kto wie, jak dalej potoczyłaby się jego działalność.

Jeszcze przez moment oglądają filmik Amazing Spider-Man stops the car!, dopóki na korytarzu nie rozlega się głośny dźwięk dzwonka, oznaczającego dla nich początek trygonometrii.

***

Do końca dnia praktycznie nic ciekawego się nie dzieje. Poza tym, że Flash naśmiewa się z niego, gdy odkrywa, że w końcu udało mu się wydostać z klasy. Jedynym plusem jest to, że powrót do domu umila mu towarzystwo MJ. Onieśmielony i zawstydzony na początku mruczy coś niezrozumiale, ale z każdą kolejną minutą powoli się rozluźnia. Nigdy wcześniej nie miał okazji wracać z nią po szkole, ba, nawet nie sądził, że kiedykolwiek taki zaszczyt go kopnie. A kopie go całkiem przez przypadek, gdy dziewczyna, próbując uniknąć deszczu, zakrywa się skórzaną kurtką i wpada na niego kilka kroków przed stacją metra.

Wypadają z wypchanego po brzegi wagonu, przemoczeni i zmęczeni, aby chwilę później znaleźć się na ostatniej prostej do ich wieżowca. Parker mieszka na ostatnim piętrze, Mary Jane dwa poziomy niżej.

– Przyjaciółka pokazała mi dziś rano nagranie ze Spider-Manem – mówi, przerywając ciszę, jaka zapadła między nimi na kilka krótkich chwil. – Widziałeś, co on wyczynia?

– Och, uhm, tak – mruczy Peter, próbując ukryć uśmiech powstały pod wpływem tych słów. Ma wrażenie, jakby jego serce tańczyło sambę z radości.

– Nie wiem, kim on jest, ale jest naprawdę niesamowity – kontynuuje Watson. – Chciałabym przeprowadzić z nim wywiad...

– Słucham? – wtrąca Parker, trochę nieświadomie. – Znaczy się... to fajny pomysł, MJ.

– Wiem – odpowiada nieskromnie dziewczyna. – Pomyśl... Gdyby mi się to udało, po szkole na pewno od razu mogłabym zacząć pracę w DBC... – Na twarzy rudowłosej pojawia się cień zamyślenia, a kąciki jest ust nieznacznie się unoszą. – Czasami krążę wieczorami po Queens, z nadzieją, że go spotkam.

– Masz świadomość tego, że to niebezpieczne? – Peter próbuje przybrać obojętny ton, ale nie może ukryć lekkiego zdenerwowania wywołanego bezmyślnym zachowaniem Watson. Bardziej wkurza się chyba tylko wtedy, gdy Aurora lekceważy swoje bezpieczeństwo.

– Och, no wiem, oczywiście, że wiem – szepcze zakłopotana. Oboje w końcu docierają do budynku, gdzie oczekują na windę. – Ale wiesz, jak to jest z nami, dziennikarzami. Jeśli wywalą cię drzwiami, to wejdź oknem.

Winda otwiera się przed nimi. Z wnętrza wychodzi tylko starsza pani z małym kundelkiem, wesoło merdającego ogonkiem na widok Petera i Mary Jane.

– Po prostu... uważaj na siebie, czy coś – rzuca Parker, wciskając przycisk ze swoim numerem piętra. MJ chwilę później robi to samo.

– Jasne, zawsze na siebie uważam – odpowiada, uśmiechając się do niego szeroko, trochę kpiąco, jakby chciała pokazać, że jego słowa nie są dla niej czymś odkrywczym.

Peter milczy, dopóki winda nie zatrzymuje się na piętrze MJ. Dziewczyna żegna się z nim szybko, machając na do widzenia, a potem znika na korytarzu. Metalowe drzwi zamykają się, a blaszana tuba, trzeszcząc i dysząc, zabiera chłopaka w górę. Parker wsuwa dłonie w kieszeni spodni, z niedowierzaniem potrząsając głową.

Dlaczego MJ jest taka nierozważna? Przecież przez te wieczorne poszukiwania go, znaczy się, Spider-Mana, coś może jej się stać; ktoś może ją napaść, porwać lub co gorsza, zamordować. I nie ma żadnej gwarancji, że pajęczy zmysł, który często szaleje, gdy on sam patroluje miasto, poinformuje go, że to akurat Watson grozi niebezpieczeństwo. Może być przecież tak, że Parker będzie na drugim końcu Queens i nie zdąży dotrzeć na miejsce, aby ją uratować. Wystarczy, że musi uważać na Osbornów, a zwłaszcza na Rory, ostatnio zbyt często wybierającą się na swoje samotne, wieczorne spacery po okolicy. Peter nie przeżyłby tego, gdyby jego przyjaciółce coś się stało.

– Ugh, dziewczyny – mruczy do siebie, nadal trochę wściekły, jednocześnie szukając w plecaku kluczy do mieszkania.

Cioci May nadal nie ma. Najprawdopodobniej wróci, gdy będzie już spał. Chłopak rzuca plecak na podłogę, kierując się w stronę lodówki, skąd wyciąga gotowy obiad. Wkłada talerz do mikrofali, ustawiając minutnik na sto dwadzieścia sekund, po czym podchodzi do blatu. Zabiera z niego pilot i włącza telewizor. Przez moment skacze po kanałach, a kiedy po mieszkaniu roznosi się agresywne pikanie mikrofali, Parker wyciąga parujące jedzenie i siada na kanapie.

Jedną ręką jedząc, a drugą szukając czegoś ciekawego w telewizji, w końcu trafia na, gdzieś na kanale informacyjnym, dokument o wydarzeniach z Lagos w Nigerii. Przeżuwając kawałek kurczaka, obserwuje pojawiające się na ekranie obrazy. Płonący budynek, zrozpaczeni i przerażeni ludzie, służby sanitarne, policja, gdzieś nawet przewija się wypowiedź króla Wakandy, T'Chaki i kilka zdjęć Scarlett Witch, oskarżonej o nigeryjską masakrę.

Tak, Peter doskonale pamięta ten dzień. Jakieś trzy tygodnie wcześniej, kiedy siedział na lekcji u profesora Harringtona, Harry kazał mu sprawdzić stronę DBC. Po kilkudziesięciu sekundach, agresywne nagłówki, wyrzucające nieudolność Avengersom, osaczały go z każdej strony. Na początku nie było wielu informacji, po prostu stacja dowiedziała się o wypadku w Lagos spowodowanym przez jednego z Mścicieli, ale z każdą następną minutą notatka prasowa była rozszerzana o kolejne fakty. W ciągu kwadransa dowiedział się, że za wszystkim rzekomo stoi Wanda Maximoff, stosunkowo świeża członkini grupy Avengers, która zdetonowała ładunek zbyt blisko budynku, zabijając tym samym mnóstwo niewinnych osób.

Jeszcze przez jakiś czas ostro debatowano na ten temat. Uczniowie między sobą, nauczyciele między sobą, ludzie między sobą. Wszyscy jednak byli zgodni w jednej kwestii: Avengersi mieli z założenia chronić, a nie zabijać, więc jeśli przekroczyli tę granicę, to teraz nic ich już nie różni od przestępców pokroju Ultrona, Lokiego czy całej HYDRY.

Parker, nie mogąc już dłużej znieść agresywnego, podniesionego głosu dziennikarki, a raczej "dziennikarki", bo z ową profesją kobieta chyba nigdy zbyt wiele do czynienia nie miała, wyłącza telewizor. Resztę posiłku kończy w kompletnej ciszy, towarzyszącej mu do samego wieczoru.

Kiedy za oknem powoli się ściemnia, Peter wciska się w własnoręcznie uszyty kostium Spider-Mana i znika pomiędzy nowojorskimi drapaczami chmur. Z nadzieją, że spotka Mary Jane gdzieś w czeluściach Queens, aby dać jej do zrozumienia, że włóczenie się po nocach może przynieść jej więcej szkody niż pożytku.

Skoro nie chce słuchać Petera Parkera, to może posłucha tak uwielbianego przez nią wesołego bohatera z sąsiedztwa, Spider-Mana.

***

Podczas gdy Peter walczy o sprawiedliwość na ulicach Queens, Aurora Osborn, ku usilnym prośbom ojca, przenosi swoją pracownię do piwnicy, gdzie gryzący zapach farb nikomu nie będzie już przeszkadzał. Pomiędzy starymi, zakurzonymi kartonami, znajduje coś, co staje się inspiracją dla jej nowego obrazu. Ma on być jej prezentem dla Harry'ego z okazji urodzin.

Gdy z powrotem pojawia się w salonie, jej brat siedzi przy kuchennym stole z MacBookiem na kolanach. Nie zauważa nawet, kiedy Rory staje za nim, kładąc mu swoje kościste dłonie na ramionach. Jej chorobliwa chudość to jedna z tych rzeczy, których w sobie nienawidzi na tyle mocno, że czasami głupie spojrzenie w lustro sprawia jej trudność. Podobnie jest w przypadku tego cholernego, wiecznie zaczerwienionego nosa i cienkich, matowych włosów.

– Hm? – mruczy Harry, przenosząc wzrok na siostrę.

– Co tam szukasz? – odpowiada Aurora.

Osborn z powrotem wraca do wpatrywania się w ekran laptopa.

– Uzupełniam swoją tajną bazę informacji o ludziach ze szkoły – wyjaśnia konspiracyjnym tonem.

– Facebook? – Blondyn przytakuje szybkim ruchem głowy. – I co tam ciekawego w wirtualnym świecie?

– Nic – mówi przeciągle, przesuwając kursorem po ekranie. – Och...

Cichy pomruk zaskoczenia wydobywa się z piersi chłopaka. Zaintrygowana Aurora pochyla się bliżej, aby zobaczyć, co wywołało w nim takie zdziwienie. Przebiega wzrokiem po profilu Mary Jane. Kilka minut przed jedenastą, czyli dosłownie przed chwilą, napisała na swojej tablicy wiadomość.

– Blefuje – stwierdza Harry. – Pewnie chce zwrócić na siebie uwagę.

Rory jeszcze kilka razy czyta wpis Watson. Wpis mówiący o jej rzekomym spotkaniu z Pająkiem.

– Nie wydaje mi się, żeby Mary Jane taka była – stwierdza Aurora, przecierając oczy dłońmi. – Wiesz, rzetelność, szczerość, obiektywizm i te inne dziennikarskie bzdury. Po co miałaby kłamać?

– Naprawdę wierzysz w istnienie Spider-Mana? – pyta blondyn. – W sensie, wiesz, że to nie żaden fotomontaż, jakaś przeróbka? Że koleś naprawdę ma te moce?

– Sam mi wcześniej powiedziałeś, że przecież istnieje Iron Man, Hulk czy Hawkeye, prawda? – rzuca zimno, sarkastycznie, trochę nawet niepodobnie do siebie. – Więc dlaczego Spider-Man nie miałby być taki jak oni?

Harry milknie na pięć, sześć sekund. Ciszę przerywa tylko grający w głębi salonu telewizor.

– Kurdę, aż zacząłem zazdrość MJ – mówi.

– Więc trzeba było zostać geniuszem dziennikarskim, a nie informatycznym – odpowiada Rory obojętnie, wzruszając ramionami, co idealnie odzwierciedla jej stosunek do Pająka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro