| 1.2.
Przed śniadaniem Peter pomaga policjantom schwytać rabusia próbującego okraść mały sklep na Grand Avenue, a potem odbiera ciasto czekoladowe dla cioci May, która wieczorem organizuje spotkanie dla swoich koleżanek z klubu fitness. Trochę ironiczne, ale chrzanić to; fakt, że tak szybko zdołała się pozbierać po śmierci wujka Bena niezmiernie go cieszy, bo jego serce nie wytrzymałoby dłużej widoku zrozpaczonej ciotki, tonącej we własnych łzach i krzyczącej przez sen imię męża.
Prędko upycha strój Spider-Mana do szkolnego plecaka, pomiędzy segregator z notatkami a tomik poezji Roberta Frosta – nigdy nie wiadomo, kiedy Queens będzie potrzebowało swojego superbohatera – i chwyta za czerwono-czarnego fishboarda, w biegu żegnając się z ciocią May, nadal siedzącą w szlafroku z kubkiem kawy w dłoni.
Ciepłe, kwietniowe powietrze sieka jego twarz, gdy mija kolejne nowojorskie uliczki, podczas gdy z jego słuchawek płynie wesoły głos Ezry Koeniga. Dziękując Bogu za niezawodny refleks, kilka razy unika bolesnej stłuczki z mijanymi na chodniku ludźmi. Po kilku minutach jazdy o zawrotnej prędkości, pojawia się przy bramie Midtown High School; swoją podróż kończy, wpadając na drobną postać blondynki rozmawiającej przez telefon. Na szczęście żadne z nich nie ląduje na ziemi, bo dziewczyna w ostatniej chwili łapie się barierki, a Peter jej ręki.
– To tylko Parker – mówi do kogoś po drugiej stronie słuchawki. – Dobra, kończę. Zaraz będę w szkole, to pokażę ci tę dokładną rozpiskę urodzinowego menu.
Chłopak wyłącza muzykę i otrzepuje się z niewidzialnego kurzu, czując, jak w następnej chwili kruche ciało dziewczyny obejmuje go za szyję, jednocześnie mierzwiąc mu włosy. Trwają w tym uścisku do momentu, w którym nie robi się to trochę zbyt niezręczne.
– Gdyby nie fakt, że nie widziałam cię tydzień, udusiłabym cię na miejscu. – Śmieje się głośno, chwytając go pod rękę; jej twarz jest pełna kolorów, których przez pewien czas jej brakowało.
– Tak, ciebie też jest dobrze widzieć, Rory – odpowiada Peter, wciskając fishboarda pod pachę.
– Chodź, Harry na nas czeka. – Puszcza jego słowa mimo uszu.
Aurora Osborn, czyli siostra bliźniaczka Harry'ego, w przeciwieństwie do swojej rodziny, odnoszącej sukcesy w branży inżynierskiej, jest typowym przykładem nieszablonowego artysty. Wysoka jak jej brat, o równie jasnych włosach i równie błękitnych oczach co on, od zawsze wolała towarzystwo sztalug i farb, niż komputerów i szkolnych laboratoriów, choć nie można zaprzeczyć, że po ojcu typowo ścisłego umysłu nie odziedziczyła. Peter przywykł do jej ekscentryczności, do jej nietypowego jestestwa i zamiłowania do sztuki; chociaż kompletnie nie zna się na twórczości van Gogha czy Botticellego, czasami fajnie jest oderwać swoje myśli od rzeczywistości i posłuchać pełnego fascynacji monologu.
Padało, kiedy się poznali. On siedział na parapecie, przy szkolnych szafkach, próbując zatamować krwawienie nosa; Flash na pierwszym roku nie dawał mu żadnych taryf ulgowych i nie daje mu ich też teraz. Ona właśnie kończyła dodatkowe zajęcia z programowania odbywające się na tym samym piętrze, gdy go zobaczyła. Harry wcześniej opowiadał mu o swojej siostrze, jednak Parkerowi nigdy nie udało się jej poznać, bo dziewczyna pojawiła się w szkole dopiero miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego. Nigdy nie powiedziała im, gdzie przebywa, gdy nie ma jej w szkole, a ojciec bardzo skrycie pilnuje jej sekretu, ku rozczarowaniu syna; Peter i Harry stawiają na to, że Aurora potajemnie przygotowuje się do wstępnego egzaminu na New York Academy of Art.
Peter nie był wtedy zbyt chętny do rozmowy. Zwłaszcza, że Thompson pobił go na oczach MJ, która już od dawna mu się podobała. Agresywnie ścierał rękawem bluzy krew z twarzy, gdy Aurora usiadła obok, bez słowa wyciągając w jego stronę paczkę chusteczek higienicznych. Tym gestem wzbudziła w nim jakąś iskierkę sympatii, choć w tamtej chwili najchętniej by się jej pozbył; dzień później dowiedział się, że jest ona siostrą Harry'ego, młodszą o kilka minut i jakoś złożyło się tak, że od tego momentu stali się nierozłączni.
– PARKER! – Za ich plecami nagle rozlega się gardłowy, trochę kpiący głos Flasha. – Dawno żeśmy się nie widzieli...
Chłopak odwraca się powoli na pięcie, kiedy Rory łapie go za ramię i posyła mordercze spojrzenie; tak samo jak jej brat, sądzi, że Peter powinien postawić się swojemu oprawcy.
– Co tam, Thompson? – świergocze Aurora, uprzedzając Parkera, z przerażeniem obserwującego roześmianą przyjaciółkę. – Nadal nie znaleźli dla ciebie mózgu?
Flash robi się trochę czerwony na twarzy, zaciskając dłonie w pięści i podchodząc parę kroków bliżej. To samo robi Peter, najpierw stając ramię w ramię z dziewczyną, aby chwilę potem jego i Flasha dzieliło zaledwie kilkanaście centymetrów. Rory wie, że jej nie uderzy, jednak nie jest pewna, czy Peterowi się nie oberwie za ten tekst. Trochę zbyt późno zdaje sobie sprawę, w jakiej sytuacji postawiła ich oboje, jednak bardzo szybko się reflektuje.
– Profesorze Cobbwell! – woła, machając wesoło w stronę ciemnowłosego nauczyciela. – Czy dzisiaj też widzimy się na zajęciach z programowania?
Dodatkowe zajęcia z profesorem Cobbwellem są w każdą środę, o czym Aurora doskonale wie, ale aktualnie próbuje zwrócić uwagę mężczyzny, co pozwoli odejść jej i Parkerowi w spokoju. Profesor podchodzi do nich pewnym krokiem, co nieco płoszy Flasha; korzystając z okazji, wycofuje się i znika po chwili. Mężczyzna spokojnie odpowiada Rory na pytanie, jednocześnie wyrażając zachwyt nad jej ostatnią informatyczną działalnością na lekcji, a gdy po korytarzu roznosi się dźwięk dzwonka, przeprasza ich i rusza w stronę gabinetu.
Peter łapie dziewczynę za rękę i ciągnie prosto do klasy, w której odbywają się ich jedyne wspólne zajęcia.
***
Dwa dni później Thompsonowi w końcu udaje się trochę podręczyć Parkera, ale nawet to nie jest w stanie zepsuć chłopakowi jego dobrego humoru.
Z szafki wydostaje go Harry, który już jakiś czas temu zdążył się nauczyć rzędu kilku cyfr składających się na szyfr, a potem w trójkę, wraz z Rory, postanawiają zerwać się z ostatniej lekcji. Peter nie jest do końca przekonany do tego pomysłu, ale po długich namowach ze strony przyjaciół, stwierdza, że nawet jeśli ciocia May się o tym dowie, wciśnie jej kit, że po prostu Harry zasłabł i ktoś musiał go odprowadzić do domu. Okłamywanie bliskich nigdy nie przychodziło mu łatwo, ale od kiedy stał się Spider-Manem, kłamstwa stanęły na porządku dziennym.
Peter przeskakuje przez drzwi kabrioletu Harry'ego, miękko opadając na skórzane siedzenie. Obok siebie, z najwyższą troską, odkłada deskę; rodzeństwo Osborn siada w przodzie, Rory zajmuje miejsce pasażera, a jej brat kierowcy, bo jako jedyny z ich trójki, ma już prawo jazdy. Parkera nigdy nie było na to stać i w sumie to nad tym zbytnio nie ubolewa, bo w Nowym Jorku to komunikacja miejska wiedzie prym, a nie osobiste pojazdy.
Po niecałych trzydziestu minutach docierają na miejsce.
Posiadłość Osbornów jest monumentalna. Ogromny budynek, zbudowany w charakterystycznym modernistycznym stylu, stoi w samym sercu nowojorskiego Queens, wprost oślepiając swoim blaskiem; przepychem i bogactwem, które Norman Osborn kocha prawie tak samo, jak swoje dzieci.
– Ojciec zostawił nam trochę kasy – stwierdza blondyn w taki sposób, jakby mówił, że trawa jest zielona. Parkuje samochód w czeluściach podziemnego parkingu. – Zamówimy jakieś żarcie, poszperamy w barku ojca, może znajdzie się jakaś dobra whisky.
Harry Osborn jest królem imprez. Każdy chce się na niej pojawić, a status tych, których dosięgnie ten zaszczyt, automatycznie wzrasta, jednak sam Harry nie dostrzega tego, jak bardzo popularny jest wśród uczniów Midtown High School. Po prostu zaprasza lubiane przez niego osoby, głównie te często spotykane na zajęciach. Aurora i Peter nie za bardzo przepadają za takim rodzajem spędzania wolnego czasu, ale nie potrafią zaprzeczyć, że czasem naprawdę dobrze jest napić się drogiego alkoholu, głównie tego pochodzącego z barku Normana Osborna, zapominając o troskach i problemach nastoletniego życia.
Rory rusza do domu jako pierwsza. Za nią podążają Harry i Peter, namiętnie debatując o nowym sklepie z używanym sprzętem elektronicznym znalezionym przez Parkera przez przypadek; no cóż, prawie przez przypadek, bo jako Spider-Man pomógł jego właścicielowi ochronić się przed napadem.
Kilka godzin później wszystko jest gotowe na przyjście gości. Kiedy Harry i Aurora odpoczywają na kanapie, Peter tłumaczy ciotce przez telefon, że dzisiaj zostaje u Osbornów na noc, oczywiście nie wspominając nic o nadchodzącej imprezie.
– Daj mi Rory do telefonu, Pete – mówi surowo ciocia May, a chłopak wcale nie ma zamiaru się jej sprzeciwiać.
Podchodzi do dziewczyny, bezgłośnie wymawiając imię jego ciotki. Blondynka przytakuje szybkim ruchem głowy, a następnie zabiera od niego nieco zniszczonego iPhone'a 3G.
– Dzień dobry, pani Parker – mówi wesoło, jednocześnie pokazując chłopakom, aby byli cicho.
Parę minut i jest po wszystkim. Rory bezproblemowo udaje się przekonać ciocię Petera, więc jedyne, co im zostaje, to czekać na to, aż zegarek wybije dziewiętnastą, co następuje w mgnieniu oka.
W luksusowym mieszkaniu Normana Osborna powoli zaczynają się zbierać ludzie, głównie ich znajomi z klasy. Parker zbytnio za nimi nie przepada i z wzajemnością; wielu z nich nie raz i nie dwa dało Harry'emu do zrozumienia, że nie powinien przyjaźnić się z takim zerem, jakim według nich był Peter. Oczywiście chłopak puszczał te uwagi mimo uszu, a czasem rzucał jakiś wredny lub sarkastyczny komentarz na temat tych "cennych rad".
Cała niechęć do pojawiających się ludzi mija w momencie, kiedy w progu dostrzega zarys sylwetki MJ.
– Tylko oddychaj – szepcze mu do ucha Rory, gdy jej wzrok także zatrzymuje się na rudowłosej.
Peter, pchnięty przez odrobinę odwagi, którą udało mu się w kilka chwil zebrać, rusza w stronę Mary Jane. Dziewczyna zatrzymuje się przy stole z napojami, stając plecami do niego. Chwilę potem Parker staje obok niej.
– Cześć, MJ – mówi na jednym wydechu, nie patrząc jej w oczy. – Napijesz się czegoś? – rzuca szybko, korzystając z faktu, że jego odwaga jeszcze nie uleciała.
Watson unosi kubek z sokiem porzeczkowym do góry.
– Och, już pijesz – bąka, lekko zakłopotany, wyłamując sobie palce. – Może...
– Słuchaj, Pete, jesteś naprawdę słodki – wtrąca dziewczyna z szerokim uśmiechem – więc jeśli chcesz ze mną, nie wiem, zatańczyć, to po prostu powiedz – kończy, wskazując na osoby energicznie poruszające się w rytm wygrywanej przez odtwarzacz muzyki.
Chłopakowi dosłownie opada szczęka. MJ śmieje się perliście na widok jego zdziwionej miny i chwyta go za rękę, ciągnąc w stronę tańczących ludzi. Parker nie potrafi uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Po drodze napotyka pełne aprobaty spojrzenie Harry'ego, co go lekko uspokaja.
Jednak nie na długo.
Peter mentalnie rzuca najgorszymi obelgami, jakie zna, gdy jego pajęczy zmysł zaczyna wariować. Próbuje skupić się na roześmianej Mary Jane, jednak nie jest w stanie zbyt długo ignorować wibrowania z tyłu głowy. Kiedy z ciężkim sercem przepraszam dziewczynę, Aurora włącza telewizor, wiszący na przeciwnej ścianie; Daily Bugle Communications na żywo transmituje wydarzenia spod głównej siedziby banku, w środku którego zamknęło się dwóch przestępców, biorąc pracujące tam osoby jako zakładników. Cała ulica wokół budynku jest obstawiona przez policjantów i ich radiowozy, jednak mężczyźni nawet nie chcą z nimi rozmawiać, strasząc, że jeśli nie pozwolą im odejść, zastrzelą wszystkich.
– Boże... – Tylko tyle jest w stanie wydusić z siebie Mary Jane, pojawiwszy się obok niego. Zasłania sobie usta dłonią.
Dla Petera wszystko jest jasne. Musi się tam zjawić i pomóc policjantom, zanim niewinni ludzie ucierpią. Kiedy na imprezie robi się lekki szum, Parker ulatnia się niezauważony przez nikogo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro